𝓥𝓘
Kiedy opuściliśmy budynek, od razu skierowaliśmy się do samochodu. Mieliśmy jechać moim, bo jak się okazało Dante i ta trójka, która zajmuje się Adamem, przyjechali jednym samochodem. Przez patrole policji musimy być bardziej uważni. Ruszyłam w drogę powrotną, do miasta licząc, że nikt nie będzie nas śledził. Mieliśmy się spotkać z chemikiem w jego mieszkaniu. Nie zamierzałam ryzykować chodzenia po podejrzanych dzielnicach. Zwłaszcza że moja rodzina jest na celowniku. A ja wole nie skończyć na sali sądowej z karą dożywocia. Naprawdę miałam nieco bardziej ambitne plany na przyszłość niż gnicie w celi więziennej i czekanie, aż ktoś mi wleje.
– Jesteś pewna, że nie powinienem prowadzić? – Spytał mój brat, a ja zaciskam ręce mocniej na kierownicy.
– Posłuchaj, wiem, że może Ci się wydawać, że sobie nie poradzę. Jednak możesz być pewny, że nic mi nie jest. – Zapewniłam, skupiając wzrok na drodze. – To było bardzo dawno temu.
– Jednak ja nadal widzę jak się spinasz, kiedy mijasz radiowóz. To było dla ciebie ciężkie przeżycie i myślę, że to nadal w tobie siedzi.
– Dante jesteś na prawie, nie psychologi. – Przypomniałam, naprawdę chcąc zakończyć ten temat.
– Nie trzeba być psychologiem, by to widzieć. Wystarczy, że cię znam. – Oświadczył, mierząc mnie uważnym spojrzeniem.
To było dziewięć lat temu. Jechałyśmy gdzieś z mamą, nawet nie pamiętam gdzie. Wszystko wydawało się w porządku. Mama jechała przepisowo. O czymś rozmawiałyśmy, jednak w moim wspomnieniach nie zapisał się temat mojej ostatniej rozmowy z mamą. I nagle uderzył w nas samochód. A tak konkretnie to policyjny radiowóz. Pamiętam krzyki i pisk opon, a potem była tylko ciemność i intensywny zapach krwi. Pamiętam, jak obudziłam się w szpitalu. Obok mnie siedział tata. Byłam nieprzytomna przez tydzień. Mama zmarła na miejscu. Okazało się, że wjechał w nas funkcjonariusz policji, którego, że tak to ujmę pojebało na naszym punkcie. Miał obsesję na punkcie mojego ojca i chciał go skazać za wszelką cenę. Kiedy nie znalazł na niego dowodów, postanowił zadać mu cierpienie w inny sposób. W jaki to już można się domyślić.
– Nie rób już ze mnie tak straumatyzowanej. Widziałam w życiu dużo gorsze rzeczy. Z wypadku niewiele pamiętam. – Stwierdziłam, dostrzegając jadące za mną auto.
– To nic. Nawet jeśli to policja to przecież jedziemy tylko odwiedzić znajomego. – Stwierdził, jakby to wcale nie było takie oczywiste.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, moim oczom ukazał się dom jednorodzinny. Stanęłam pod bramą, która szybko się otworzyła. Conor już dobrze wiedział, kto przyjechał go odwiedzić. Zaparkowałam na podjeździe, nadmiernie się nie starając. I tak nie zamierzam zostawać tutaj zbyt długo. Wysiedliśmy z auta i podeszliśmy do drzwi, w których już stał mój chemik. Wpuścił nas do domu, a wtedy ukazali mi się dwaj chłopcy biegający po korytarzu. Kiedy nas zobaczyli, uśmiechnęli się szeroko, rzucając krótkie „dzień dobry", po czym szybko odbiegli.
– Conor, kto przyszedł? – Spytała Helen jego żona. Kiedy weszła do przedpokoju, już doskonale wiedziała, kto przybył. Kiedyś też dla nas pracowała i właśnie tak się poznali. Zrezygnowała, kiedy zaszła w ciążę. Tak, by w razie czego miał kto zostać z dziećmi. - Seleno, Dante. Pójdę do dzieci. – Oświadczyła po tym jakże chłodnym powitaniu i zniknęła za ścianą.
– Załatwmy to jak najszybciej. – Oświadczył Conor i zabrał nas do swojego gabinetu.
– Więc jak ma się sprawa z tym nowym narkotykiem? – Spytałam bez zbędnego przeciągania. Miało być szybko, więc będzie szybko.
– Mamy problem szefowo. – Stwierdził, na co skrzywiłam się lekko. Już mam złe przeczucia. – Statek, na którym płynął towar, zatonął.
Kiedy to usłyszałam, mało nie padłam. Jaki prawem! Przecież takie coś nie powinno się zdarzyć. Przy tej technologi i innych takich wszystko powinno pójść gładko. Zresztą tak jak zawsze. Jednak co, jeśli to ma związek z Azjatyckim gangiem? Możliwe, że to był sabotaż. To naprawdę przestaje wyglądać jak przypadek. Zjawiają się nowe patrole policji, mój statek tonie i jeszcze Santiago, który nagle pojawia się w moim mieście. Oczywiście nie mogę wykluczyć, że to jego sprawka. Jednak jedno jest pewne. Ktoś postanowił uprzykrzyć mi życie.
– Nie sprowadzaj kolejnego, bo i on zostanie. Na razie będziemy handlować tym, co mamy. I tak przez te patrole policji rozpychanie się z czymś nowym byłoby ryzykowne. – Stwierdziłam, na co Conor jedynie skinął głową. – Uważaj na siebie i na rodzinę. – Rzuciłam i opuściłam jego gabinet.
– Wytłumaczysz mi, o co chodzi. To brzmiało jak groźba. – Powiedział Dante, kiedy mnie dogonił.
– To było ostrzeżenie. Ktoś sobie z nami pogrywa Dante, to wszystko nie może być przypadkiem. – Oświadczyłam, opuszczając dom chemika.
– Santiago lub Wilcza czakra. – Stwierdził mój brat, a ja skinęłam głową. – I co planujesz z tym zrobić?
– Myślę, że nie pozostało mi nic innego, jak wejść w sojusz z Santiago. Potem zobaczymy, jak to się rozwinie. – Otworzyłam samochód i wsiadłam na miejsce kierowcy.
– Chcesz się z nim znowu spotkać? – Spytał brunet, siadając na miejsce pasażera. – Nie uważasz, że to nieco ryzykowne biorąc pod uwagę, że może cię oszukiwać.
– Nie spotkam się z nim na osobności. Liczę, że pojawi się na balu charytatywnym. A raczej nie liczę, a wiem.
Wyjęłam z kieszeni telefon, do którego zdążyłam już wprowadzić numer Latynosa. Napisałam do niego krótką wiadomość, którą wysłałam, licząc, że zechce współpracować.
Selen: Jeśli chcesz rozmawiać, przyjdź na bal charytatywny w sobotę.
Santiago: Będę na nim obowiązkowo. W końcu trzeba się pokazać w nowym towarzystwie.
Odczytałam wiadomość i schowałam telefon z powrotem do kieszeni. Następnie odpaliłam silnik i wyjechałam z posesji. Czyli nasz Europejczyk zamierza współpracować. Czyli mu zależy, co może oznaczać, że mówi prawdę, ewentualnie ściemnia, bo chce mieć sojusz i wykończyć Azjatów. Lub zawsze istnieje opcja, że to mnie zamierza wykończyć, by przejąć moich ludzi i teren. Opcji jest kilka, ale tylko jedna z nich jest tą prawdziwą.
– Ufasz mu? – Spytał mój brat, co wyrwało mnie z zamyślenia.
– W tej branży nikomu się nie ufa. Nawet twój sprzymierzeniec, jeśli opłaci mu się zdrada, wbije ci nóż w plecy. Chociaż to wszystko kwestia honoru.
– Więc twój plan polega na wkręceniu się we współpracę z tym Latynosem, a potem będziesz jechać na żywioł? – Zapytał, a ja skinęłam głową. – Tacie by się to nie spodobało, dlatego obstawiam, że nie może wiedzieć.
– Jakbyś zgadł. Widzisz, że to dziwna sytuacja która, wymaga niekonwencjonalnych środków.
– Oby te twoje środki nas nie zabiły. – Rzucił, skupiając się na telefonie.
Ja jedynie westchnęłam cicho. Wiem, że wiele ryzykuje, jednak nie mam za bardzo innego wyjścia. W tej branży ryzykujesz lub szybko wypadasz z gry.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top