29




Od dwóch tygodni w ogóle nie widziałem się z Blanką. Całymi dniami siedzę w biurze przed tymi papierami. Wiem, że zaniedbuje ją, ale inaczej nigdy tego nie skończę. Do szkoły też nie chodzę, to co że zostało mi jeszcze cztery miesiące do ukończenia szkoły, ale ja jestem tak zajęty moją watahą, że nie dam rady.

- Cameron, ubieraj się, idziemy na piwo. Musisz się oderwać. – powiedział mój brat, wchodząc do mojego gabinetu.

- Przydałaby mi się przerwa, ale chce to jeszcze dzisiaj skończyć. Od dwóch tygodni nie widziałem Blanki, to co, że mieszkamy pod tym samym dachem.

- Idziesz ze mną na piwo i nie marudź, a Blanką zajmiesz się później. Dobrze wiesz jak nasza rodzina zajmuje się kobietami i ty to później pokarzesz Blance, a teraz chodź.

Wstałem za biurka i poszliśmy do garażu po auto.

- Ja prowadzę – powiedział Chris, biorąc kluczyki od auta.

Wsiadaliśmy do czarnego Audi r8 i ruszyliśmy do naszego ulubionego baru.

- Opowiadaj co tam u ciebie. Masz już palny na małego Camerona? – zaśmiał się Chris.

Od kilku tygodni planowałem, aby zaciążyć Blankę, ale ona się nie zgadzała, twierdziła, że to jeszcze nieodpowiedni czas. Nie rozumiałem jej, dlaczego to jeszcze nieodpowiedni czas. Odnaleźliśmy siebie. Jesteśmy razem.

- To jeszcze nieodpowiedni czas. – mruknąłem.

- To kiedy on będzie?

- Nie wiem. Blanka jeszcze nie chce.

- Stary nie bądź dzieckiem, pokarz kto tu rządzi. Ty jesteś wilkołakiem, a ona człowiekiem, ty masz większą przewagę od niej.

- No mam.

- Wykorzystaj to. Pamiętaj, jesteś alfą i musisz dbać o swoją watahę a przede wszystkim dać je mu potomka.

Coś czuję, że nasza księżniczka dziś będzie miała ciekawą noc. – powiedział mój wilk.

Oj, będzie ciekawie. – pomyślałem.

Po piętnastu minutach zajechaliśmy na miejsce. Było wczesne popołudnie, wiec w barze nie było dużo osób. Weszliśmy do środka i poszliśmy do baru. Zamówiliśmy po dwóch piwach i tak nam miną dzień do wieczora. Koło północy przyjechała po nas mocno wkurzona Mae.

- Kurwa... chłopaki co wam odbiło?! Marsz do samochodu. A ty Chris, porozmawiamy w domu.- zawarczała do niego.

Weszliśmy ledwo do auta. Byliśmy dość wypici. Za godzinę już tego nie będziemy czuć, bo alkohol szybko z nas wyparowuje.

- Kochanie nie złość się na mnie. – mówił Chris.

- Nie złoszczę się, jestem bardzo wkurzona. A najbardziej na ciebie Cameron. Blanka kilka razy się mi żaliła, że nie masz czasu dla niej, że siedzisz dużo w papierach i właśnie to widzę.

Już miałem odpowiadać, kiedy zadzwonił mój telefon. Szybko go wyjąłem ze spodni i odebrałem.

- Alfo. – powiedział Nathan.

- Tak. – powiedziałem, przecierając ręką czoło.

- Luna... ona się zabrała ze sobą jakieś wielkie pudło i pojechała, do tej pory nie wróciła. – powiedział drżącym głosem.

Od razu cały alkohol ze mnie wyparował.

- Kiedy?! – warknąłem.

- Godzinę po twoim wyjściu.

- Macie ją namierzyć. – warknąłem i się rozłączyłem.

Przez twoją głupotę Blanka nas opuściła. Trzeba było więcej spędzać z nią czasu. – warknął na mnie wilk.

- Jedź szybko do mojego domu, Blanka zniknęła.

Po niecałych dziesięciu minutach byłem już w domu. Przemieniłem się w wilka i zacząłem wąchać teren, aby namierzyć jej zapach. Kiedy mi się to udało, pobiegłem tym tropem.

Po nie pełno dwóch godzinach byłem na posesji watahy innego wilka. Nie myśleć długo wszedłem do domu.

- Ta, zapraszam, wchodź jak do siebie. – powiedział jakiś damki głos.

Odwróciłem się a przede mną stały cztery kobiet a za nimi mężczyźni. Dzieci siedzieli w salonie i się bawili, ale nigdzie nie widziałem Blanki.

Nagle przed de mną stanął Król. Szybko się ukłoniłem i zacząłem wszędzie patrzeć tylko nie w jego oczy.

- Wasza wysokość, wybacz, że przyszedłem jak do siebie, ale moja Luna zaginęła i po trop zaprowadziła mnie do tego domu. Jeszcze ram porozpraszam. – powiedziałem, kierując się do drzwi.

Szybko wyszedłem i poszedłem do domu. Przez całą noc do niej dzwoniłem, ale była poza zasiekiem.

Blanka

Kiedy schodziłam na dół, cała moja rodzina z czegoś się śmiała.

- Hej co się stało?

- Jakbyś widziała minę swojego wilczka, kiedy zobaczył naszego ojca. – powiedział Tomas mój barat.

- Cameron tu był?

- To mało powiedziane. Wszedł jak do siebie i zaczął cię szukać, ale wtedy wszedł Jiu i próbował uciec z tego domu jak najszybciej. – powiedziała Tina moja macocha i żona mojego ojca.

- Już wie, że z moją rodziną się nie zaczyna. – powiedziałam, niemiejąc się z nimi.

Dzisiaj Cameronowi miałam przedstawić moją rodzinę, ale on wolał iść z bratem na piwo nisz na urodziny Joe. Przykro mi się zrobiło, że przez dwa tygodnie nie miał czasu dla mnie. Jeszcze najgorsze w tym wszystkim było to, że stado watahy nie przyjęło mnie za miło jako ich lubo. Bo jakby inaczej oni są wilkołakami a ja tylko człowiekiem. Odepchnęłam te myśli do siebie, dziś chce cię bawić i nie myśleć o tym. Hope, Ellen i Lisi zabrały dzieci do pokoju, bo już zasypiały, a ja zostałam z braćmi, mamą i tatą.
Tina jest moją macochą, ale traktuje ja jako moją mamę, bo to ona się mnie opiekowała, kiedy moja biologiczna matka mnie opuściła. Podszedłem do mamy i mocno ja przytuliłam.

- Co się dzieje skarbie?

- Nic, tęskniłam za tym jak mnie przytulasz. – powiedziałam cicho.

- Też za tym tęskniłam. A teraz marsz do spania musisz odpocząć. – powiedziała, patrząc na mnie surowym wzrokiem.

- Tak jest szefie. – powiedziała, idąc do mojego pokoju.

Wzięłam szybki prysznic. Kładąc się na łóżku szeroko się uśmiechając zasnęłam.


Co myślicie o tym rozdziale ?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top