Rozdział 9


- No chyba cię pojebało.

   Ariel westchnął ciężko i posłał mi specyficzne spojrzenie. Coś pomiędzy „Sky panuj nad swoimi reakcjami" a „w sumie mogłem się tego spodziewać". Rada wydawała się jednak kompletnie nieporuszona moim komentarzem i chyba na poważnie rozważali jego słowa. Ale... przecież nie mogą go tam wysłać. To niebezpieczne. Zbyt niebezpieczne, sami przed chwilą to mówili. Na szczęście Zafiel chyba podzielała moją niechęć do tego idiotycznego pomysłu.

- Arielu Barachiel najprawdopodobniej tam będzie. Jest twoim byłym mistrzem. Czy jesteś pewien, że to dobry pomysł?

- Właśnie dlatego, że był moim mistrzem, powinienem tam iść. Znam go. Wiem czego się po nim spodziewać. Ponadto... mam pewne doświadczenie w dowodzeniu. Przede wszystkim jednak nie mam uprzedzeń do upadłych. To będzie drużyna złożona połowicznie z ludzi Lucyfera. Wiem, że nasi ludzie są zdyscyplinowany i nie pozwoliliby na niepowodzenie misji, z powodu niechęci do upadłych jednak myślę, że istniałoby ryzyko faworyzowania naszych lub zwyczajnie mógłby wystąpić konflikt charakterów. Pod moją komendą nie pozwoliłbym na wewnętrzny rozłam. Myślę, że nie ma wątpliwości co do tego, że ludzie pod moją komendą byliby traktowani równo i nie tolerowałbym najmniejszych oznak nietolerancji z żadnej ze stron.

- Jednak wciąż... to ryzykowne zadanie. Ty chyba najlepiej zdajesz sobie z tego sprawę.

- Owszem. Mimo wszystko chciałbym się tego podjąć. Uważam, że mam wystarczające umiejętności.

- ... Cóż... Nie mogę temu zaprzeczyć. Doskonale spisujesz się jako mój asystent... i przyznam, że od dłuższego czasu myślę nad tym, że być może marnuję w ten sposób twój potencjał bojowy. Wierzę w twoje umiejętności, a przede wszystkim po prostu ci ufam. Nie mam wątpliwości co do lojalności moich Virtui jednak rozumiem, iż reszta Rady niekoniecznie podziela mój punkt widzenia. W twoim wypadku chyba nikt nie miałby obaw... W przeszłości miałeś już pod sobą własny oddział... Myślę, że byłabym skłonna powierzyć ci swoich ludzi... Jeśli uważasz, że dasz radę... powiedzmy, że zaryzykuję. Niech ci będzie. Popieram twoją kandydaturę.

   No chyba nie. A już myślałem, że jesteśmy po tej samej stronie, ale mnie zdradziła. Przecież... przecież mogą wysłać kogoś innego. Na pewno dużo osób się zgłosi. Jestem pewien, że etaty na samobójcze misje rozchodzą się jak świeże bułeczki.

   Niestety ku mojej zgrozie reszta zaczęła dość znacząco kiwać głowami. Spojrzałem z nadzieją na Lucyfera. Ten odwzajemnił moje spojrzenie i już myślałem, że się dogadaliśmy, ale on jedynie wzruszył ramionami.

- Dla mnie spoko.

   Zdrajca. No ale to, że się zgadzają, nie znaczy, że naprawdę pójdzie na tę misję. Przecież... mam jeszcze czas by mu to wyperswadować. O tak... już ja to temu idiocie wyperswaduję. Nie miałem jednak szansy wymyślić konkretnego planu działania, gdyż moje niecne rozmyślania przerwał Michael.

- Dzisiaj w południe zwołamy naradę, by zatwierdzić ten plan. Lucyferze, powiedz Belzebubowi, by sprowadził waszych ludzi. Zafiel wybierz swoich. Urielu, niech Gwardia przygotuje wszystko, co będzie im potrzebne do podróży. Chcę, by wyruszyli jutro o świcie.

   Uriel zmarszczył delikatnie brwi i potarł swój podbródek w geście zamyślenia. Chyba chciał dołożyć coś od siebie. Przez krótką chwilę miałem nadzieję, że całkowicie zaneguje ten cały pomysł. Ku mojemu zawodowi nic takiego się nie stało. Wskazał na mapie jakiś punkt i spojrzał na swoich towarzyszy.

- Może powinniśmy wysłać drugą większą drużynę. Nie... nie drużynę... cały oddział. Będą poruszać się wolniej, a także wyruszą z co najmniej dwudniowym opóźnieniem, gdyż będzie potrzebne więcej przygotowań. Załóżmy, że Arielowi uda się przejąć... cokolwiek tam znajdą. Będziemy musieli utrzymać to miejsce i najprawdopodobniej dokładnie zbadać. Jego oddział będzie się składał z dwunastu osób. Trzynastu włączając jego. Sami tego nie zrobią. Wyślę pięćdziesięciu moich ludzi. Zatrzymają się w tej dolinie i będą czekać na wiadomość. W razie potrzeby udzielą wsparcia.

   Zadkiel postanowił dołożyć swoje trzy grosze do koncepcji Kapitana Złotej Gwradii.

- Mógłbym wysłać z ludźmi Uriela kilkoro moich ludzi. Załóżmy pięciu. Jeśli istniałaby taka możliwość może jeszcze kilku. Możemy chyba założyć, że znajduje się tam jakiś budynek. Podejrzewam, że Barachiel ma tam swoich ludzi badających to miejsce. Być może szukają tam jakichś informacji. Wyślijmy tam także naszych naukowców. Dolina, którą wybrał Uriel, znajduje się w dużej odległości od hipotetycznego miejsca pobytu naszych wrogów. To doby wybór, gdyż nie powinni nas wykryć. Nie będą w stanie pomóc bezpośrednio, ale w ten sposób damy sobie możliwość wykonania kolejnego ruchu niezwykle szybko. Bez zbytniego odwlekania czy opóźnień spowodowanych przekazywaniem informacji i organizacją. Oczywiście to wszystko będzie miało sens jedynie pod warunkiem, że nasz pierwszy ruch okaże się udany. Wszystko zależy od tego, jakie działania podejmie pierwsza grupa. Trzeba także dobrze przemyśleć skład wchodzący w tą trzynastkę. Załóżmy, że Ariel będzie dowodził. Lucyferze, siostro... kogo planujecie wybrać?

   Nie było zaskoczeniem, że Zafiel odpowiedziała jako pierwsza.

- Najpewniej wybiorę Hamona i jego drużynę. Ostatnio może i nie poradzili sobie najlepiej, ale są dobrzy i uczą się na błędach. To dobrze zrównoważona drużyna. Mag, uzdrowicielka i czwórka silnych wojowników.

- Hmm... w takim razie ja uzupełnię ten skład o brakujące ogniwa. Myślę, że przyda wam się jeszcze jeden mag. Może nawet dwójka. Jakiego arkanu używa wasz?

- Głównie magia obronna i arkan ziemi.

- A więc w dużej mierze defensywna. Wyślę z wami kogoś z bardziej ofensywnymi umiejętnościami. Maga ognia. Oprócz tego dwóch zwiadowców, których trenował sam Belzebub. Przyda się ktoś, kto potrafi się zakradać lub szybko przekazywać informacje. Dorzucę jeszcze trzech dobrych ludzi z różnorodnymi umiejętnościami. Pozwolę Belzebubowi zdecydować także o drugim magu. To będzie solidna grupa.

   Michael zastanawiał się nad czymś dłuższą chwilę, po czym pokiwał powoli głową. Oczywiście nawet nie zerknął na Lucka. Jego wzrok był wbity gdzieś w mapę.

- Doskonale. Urielu, Zadkielu zajmijcie się proszę organizacją oddziału. Nie ma sensu dłużej się nad tym zastanawiać. Musimy działać. Arielu... przygotuj się. Jeszcze nie podjęliśmy decyzji, jednak jeśli reszta Rady się zgodzi, masz być gotowy do drogi.

   Żadne z nich nie potrzebowało jakiegoś sygnału. Po prostu wstali i zaczęli się rozchodzić, wiedząc, że spotkanie jest już zakończone. Ja i Ariel zrobiliśmy to samo. W ciszy podążyliśmy do naszego pokoju. Szatyn był cichy i unikał mojego wzroku. Ewidentnie wiedział, co się szykuję, bo gdy tylko zamknąłem za nami drzwi, odwrócił się do mnie z rękoma uniesionymi w uspakajającym geście.

- Wiem co teraz sobie myślisz Sky.

- Nie. Nie wiesz. Gdybyś wiedział, już wyskakiwałbyś przez balkon.

- Jesteś zły. Rozumiem.

- Zły? Zły?! Ariel nie jestem zły. Jestem wściekły, ale przede wszystkim przerażony. Jak możesz zgłaszać się do czegoś takiego? Po co w ogóle to robisz? Przecież mają mnóstwo utalentowanych ludzi. Nie mówię, że jesteś od nich gorszy. Po prostu preferuję gdy masz tętno.

- Sky to w pewnym sensie... sprawa osobista. Miałem nadzieję, że to uszanujesz.

- To, że chcesz się zabić!?

- Nie zamierzam dać się zabić Sky. Pragnę też zaznaczyć, że ty także nie pytałeś mnie o zdanie gdy zgodziłeś się na plan Lucyfera i ochoczo ruszyłeś do Nieba, wiedząc, że rozważają zabicie cię. To było równie niebezpieczne i nie zważałeś wówczas na moją opinię.

- No wiesz co? Nie możesz...

- Nie mogę wytykać ci hipokryzji?

- Ja nie... To była zupełnie inna sytuacja. Naprawdę chcesz mi to wypominać? Okej. Niech ci będzie. W takim wypadku... idę z tobą. Tylko spakuję krem z filtrem bo nie chcę się opalić na tej wielkiej piaskownicy.

- Nigdzie nie idziesz.

- Ty poszedłeś wtedy ze mną. Już nie pamiętasz? Owszem to było niebezpieczne ale razem udaliśmy się do Nieba. Jak już mi coś wypominasz, to nie wybieraj sobie tylko tych części, które ci pasują.

- Sky nie możesz iść ze mną.

- A to niby dlaczego?

- Bo to delikatna operacja. A ty... brak ci szkolenia.

- Że niby wszystko spieprzę?

- Tak. Tak Sky.

- Em... ałć?

- Proszę, pomyśl nad tym. Uspokój się i... przemyśl to. Nie mogę zabrać cię ze sobą ponieważ nie posiadasz odpowiedniej wiedzy i umiejętności. Jednak nie chodzi tylko o to. Jeśli wpadłbyś w niebezpieczeństwo, nie byłbym w stanie myśleć trzeźwo. Sama twoja obecność by mnie rozpraszała. A nie mogę sobie na to pozwolić.

- Więc pozwól, by wybrali kogoś innego.

- Sky proszę, zrozum. Barachiel... był dla mnie prawie jak rodzina. Nie chcę zrobić tego dla zemsty. Chcę to zrobić, by pogodzić się z samym sobą. By zamknąć pewien rozdział... i móc iść dalej. Ponadto... jestem przekonany, że sobie poradzę. Nie wierzysz we mnie? Myślisz, że mi się nie uda?

- Nie... to nie tak. Wiesz, że dla mnie jesteś najlepszy z najlepszych. Przestań grać na moich uczuciach.

- To dla mnie też duża szansa.

- Więc co, teraz nagle starasz się o awans?

- Sky... gwiazdko...

   Ariel podszedł do mnie i delikatnie wziął moją twarz w dłonie. Wiedziałem dlaczego patrzy na mnie z taką troską i smutkiem. Z trudem powstrzymywałem łzy, a dolna warga drżała mi delikatnie. Bałem się o niego. Nie chciałem, by się ode mnie oddalał. Jednocześnie jednak rozumiałem go. Byliśmy pod tym względem do siebie podobni. Chcieliśmy działać, brać sprawy w swoje ręce. Obaj nie należeliśmy do tych co patrzyliby biernie jak inni biorą całą odpowiedzialność na swoje barki.

- Boję się, że coś ci się stanie.

- A ja boję się zostawić cię tu samego. W końcu przyciągasz kłopoty jak magnes.

- I mimo to mnie zostawisz?

- Jesteś dzielny. Wierzę, że sobie poradzisz. Martwiłbym się raczej o tych, którzy tu z tobą zostaną.

- Ariel... czy naprawdę musisz?

- Nie muszę. Jednak chcę to zrobić Sky. I chciałbym to zrobić za twoim przyzwoleniem.

- Nie potrzebujesz mojego przyzwolenia.

- Ale go pragnę. Nie chcę robić nic wbrew tobie.

- Jeśli powiem NIE... Zostaniesz?

- Zostanę.

   Cios poniżej pasa. Patrzy na mnie tymi przepełnionymi miłością oczami i stawia mnie w sytuacji bez wyjścia. No bo przecież mu tego nie zabronię. Wtedy wyjdę na hipokrytę i... nie chcę być samolubny. To jego życie... nie mogę... nie powinienem zachowywać się tak apodyktycznie. Jednak... tak bardzo nie chcę, by się narażał. Z drugiej strony... to Ariel... poradzi sobie... Prawda?

- ... Jesteś okropny. Wiesz o tym?

- Wiem.

- ... Mam nadzieję, że pojedziesz na tę pustynię i wpadniesz w kaktusy.

- Aż tak źle mi życzysz?

- Odechce ci się takich wycieczek.

- Wrócę Sky. Cały i zdrowy. Obiecuję.

- W twoim interesie jest, by rzeczywiście tak było. Bo jak nie to się wkurzę. A jak się wkurzę, to nawet twój duch nie będzie bezpieczny. Nie licz na spoczynek w spokoju. Będę cię nękać. Mówię poważnie.

- Nie wątpię. A teraz... Chodźmy spać. Zdążymy się zdrzemnąć. Zostały jeszcze z cztery godziny do świtu a spotkanie ma się odbyć w południe.

- Nie wiem, czy jestem jeszcze śpiący.

- Sky...

- No dobra. Niech ci będzie. Już nie patrz tak na mnie.

- Gniewasz się?

- Nie. Jestem tylko odrobinę podirytowany.

   Minąłem anioła i szybko zrzuciłem z siebie ubrania. Nie zawracałem sobie głowy zakładaniem piżamy i po prostu położyłem się w bokserkach. Okryłem się kołdrą i ignorowałem Ariela najbardziej ostentacyjnie, jak się dało. Jednocześnie jednak nie byłem w stanie być na niego zły, dlatego moje całe ciało ogarnęło przyjemne ciepło gdy położył się obok mnie i wtulił się w moje plecy.

- Sky gwiazdko... jesteś na mnie zły?

- Nie...

- Zamierzasz udawać, że jesteś na mnie zły?

- Może.

- Nie chcę, byśmy rozstawali się skłóceni.

- ... Ja też nie.

- Chcę się tobą nacieszyć. Wyjeżdżam jutro z rana i muszę się jeszcze przygotować... Chcę spędzić cały pozostały czas z tobą.

- Długo cię nie będzie?

- Co najmniej dwa tygodnie. Możliwe, że ponad miesiąc. Zależy od tego, jak potoczą się sprawy. Będę za tobą tęsknił, wiesz? Od momentu gdy przekroczę granicę Nieba... Nie. Od momentu gdy stracę cię z oczu.

- Nie podlizuj się.

- Mówię prawdę. Gwiazdko... nie martw się.

   Ariel objął mnie mocniej, po czym delikatnie ale zaczepnie potarł nosem o moje włosy. Byłem rozdarty pomiędzy potężnym fochem, a chęcią przytulenia go. Wygrało to drugie. Obróciłem się w jego stronę i wtuliłem się w jego pierś. Ariel zaczął powoli gładzić moje włosy. Zacząłem być przez to śpiący. Zasnąłem, rozkoszując się jego bliskością.

***

   Reszta Rady dość gładko przyjęła najnowsze wieści jak i plan, który zaledwie kilka godzin temu skleciła piątka z nich. Oczywiście Haniel miał problem z udziałem upadłych w tym całym przedsięwzięciu, jednak nawet on popierał ideę szybkiego, bezpośredniego działania. Dopracowali całą operację i dość szybko ją zatwierdzili. No i zgodzili się na udział Ariela.

   W głębi serca miałem nadzieję, że jednak się nie zgodzą. W końcu nadzieja umiera ostatnia... ale jednak umiera. Belzebub jeszcze przed naradą udał się do Piekła i wszystko tam zorganizował. Szóstka upadłych miała dołączyć do Ariela i Virtui przy granicy Nieba. Rada stwierdziła, że lepiej, jeśli upadli nie będą wkraczać na jego teren. Trochę niegrzeczne bym powiedział, jednak Lucyfer nie protestował.

   Ogólnie Władca Piekieł ostatnio był jakiś taki grzeczny. Nie sprzeczał się z Michaelem. Czasem oczywiście go prowokował czy rzucał jakimiś zaczepkami, jednak nie kłócili się. Właściwie to Lucek czasem jakby prowokował anioła, złotooki szatyn jednak albo go ignorował, albo załagadzał sytuację. Gdyby nie to, że zamartwiam się o Ariela, próbowałbym rozgryźć co się między nimi dzieje. No bo w końcu Michel nie zabił Lucyfera. Czy to znaczy, że... coś między nimi jest?

   Cóż... jeśli to prawda to cuda są możliwe. W takim wypadku możnaby zacząć myśleć optymistycznie. Może wszystko pójdzie gładko. Może naprawdę nie ma o co się martwić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top