Rozdział 71
Sky
Patrzyłem na pudełko, które stało pod moimi drzwiami i byłem dość... zmieszany. To mogła być bomba. Coś jednak mówiło, że jest nawet gorzej. Bombę łatwiej byłoby wytłumaczyć.
Dyskretnie podniosłem pudełko, wszedłem do pokoju i piznąłem je na dno szafy. Dla pewności jeszcze rzuciłem na nie sweter. Poprzednie pudełko zostało co prawda odnalezione, więc nie jest to najlepsza możliwa kryjówka... ale na razie ujdzie. Nie zamierzałem otwierać tego cholerstwa. Miałem przeczucie, że Mammon nie poprzestał na kajdankach i na razie nie chciałem psuć sobie humoru.
Byłem zmęczony treningiem z Belzebubem. Robią się coraz bardziej wymagające. Jestem jednak mocno zmotywowany. W końcu zacząłem robić postępy. Otwieranie przejść idzie mi naprawdę dobrze. Zajmuje mi to tylko chwilę, mają przyzwoity kształt, jeszcze się nie zabiłem ani nie straciłem żadnej kończyny. Same sukcesy.
À propos kończyn. Belzebub powiedział, że to, co zrobiłem Haures, było co prawda nieplanowane, ale godne podziwu. Poradził mi, bym pomyślał o powtórzeniu tego i udoskonaleniu. W końcu taka szybko zamknięta szczelina jest trochę jak... gilotyna. Może uda mi się tak uciąć Abaddonowi głowę. To... wiele by ułatwiło.
W każdym razie ciężko pracuję nad magią cienia. Do tego udoskonaliłem nieco moje bariery. Zarówno te fizyczne, jak i psychiczne. Już raz się przydały. Co prawda daleko im do jakiegoś przyzwoitego poziomu. Archanioł zniszczyłby je jednym ciosem. Ale taki demon już niekoniecznie.
W walce także idzie mi już dość dobrze. Daleko mi do mistrzów szermierki. No ale anioły i upadli mieli tysiące lat na opanowanie tych umiejętności. Jak na tak krótki czas szkolenia radzę sobie świetnie. Zarówno z bronią długą, jak i sztyletami. Popełniam błędy, ale coraz rzadziej. Zwłaszcza te kardynalne.
Podszkoliłem się też trochę z podstaw magii uzdrawiającej, ponieważ miałem pewne braki. A tak się składa, że często robię sobie krzywdę. Lub wpadam na kogoś, kto mi robi krzywdę. Znanie magii leczniczej jest wygodniejsze niż noszenie ze sobą w pełni wyposażonej apteczki.
Na lekcjach u Gabriela natomiast, dowiedziałem się naprawdę dużo o historii Nieba, Elizjum i ogólnie anielskiej rasy. Moja wiedza nadal była znikoma. W końcu ta rasa jest znaczenie starsza niż ludzka, a nawet ludzką historię trudno ogarnąć w kilka miesięcy. Teraz jednak trochę lepiej rozumiałem pewne zależności. Chociażby to dlaczego anielska społeczność była przez tyle lat bardzo konserwatywna.
Wbrew temu, co na początku myślałem, nie chodziło o to, że są po prostu aroganckimi chujami. Znaczy... nie tylko o to. To przede wszystkim milenia tak ukształtowanej mentalności. Do tego pewne problemy, z jakimi anioły się borykają. Bo wbrew pozorom nie jest tu doskonale. Znaczy... Pod wieloma względami jest. Jednak są pewne problemy, które leżą głębiej.
Anioły mają problem z dzietnością. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo ich to boli, dopóki nie zagłębiłem się w temat. Mają naprawdę niski przyrost naturalny. W porównaniu do nich ludzie mnożą się jak króliki. Gdyby nie to, że anioły żyją naprawdę długo... ich rasa już dawno by wyginęła.
Anioły jednak żyją setki, a nawet tysiące lat. W zależności od hierarchii. Przeciętny anioł żyje blisko milenium, natomiast serafini i Archaniołowie znacznie dłużej. Ponadto anioły nie starzeją się tak jak ludzie. Niemal do samego końca są... jakby to ująć... sprawni, zdrowi i użyteczni dla swojego społeczeństwa. Nie zmienia to faktu, że jeśli przez konflikty liczebność aniołów spada, to nie są w stanie tego nadrobić.
W drugiej wojnie światowej zginęło mnóstwo ludzi. Tak samo podczas plagi czarnej śmierci w średniowieczu. A jednak później urodziło się mnóstwo dzieci. Ludzkość nigdy nie była na skraju wyginięcia. W przypadku aniołów w trakcie wojny zginęło wielu z nich, a dzieci rodziło się tyle samo co wcześniej. Czyli mało. A oni nie mogą na to wpłynąć.
Ciekawe czy próbowali rozwiązać to... naukowo. Nie pytałem o to Gabriela. Nie wiem, jak to u nich jest. Bo w sumie w przypadku ludzi medycyna stara się jakoś zapobiegać bezpłodności. Poza tym ludzie znają źródło takiego zjawiska i starają się je leczyć. A jak jest u aniołów? To chyba... nieco trudniejszy temat.
Na razie skupię się na ich historii i kulturze. To ciekawe i dzięki temu lepiej rozumiem podejmowane przez nich decyzje. Nawet jeśli się z nimi nie zgadzam, to rozumiem.
Mógłbym napisać na ten temat pracę naukową. Jak nie kilka. "Anioły - kulturowe przesłanki do bycia chujem". "Społeczeństwo anielskie i jego historia a wygórowane ego". "Kultura i historia Nieba - czyli jak kompleks boskości wpływa na kształtowanie się rasy pierzastych fircyków". "Jak nie być chujem?- czyli poradnik antyanielskości". "Bądź mi pochwalony - czyli anielski narcyzm w czterech tomach pisany". Lub coś w tym stylu. Kurdę... wróżę sobie karierę akademicką. Totalnie. A byli tacy, co myśleli, że nic nie osiągnę... na przykład ja.
W każdym razie... Dobrze jest wiedzieć co nieco o własnej rasie. Znaczy... Anioły to poniekąd moja rasa. Upadli wywodzą się od aniołów. Technicznie nimi są. W końcu upadli to skrót od upadłe anioły. Czyli te, które odwróciły się od białej magii. Ja jestem po części tym a po części tym. Więc w sumie... Jestem aniołem. Tylko takim... specyficznym. Niestety. Moje życie byłoby dużo prostsze, gdybym był normalniejszy. Powiedział każdy nastolatek ever.
No ale koniec tego narzekania. Trzeba się ogarnąć. Po prostu muszę unikać kłopotów. To łatwe. Wręcz... banalne. Na początek wyjdę z mojego pokoju, bo w sumie stąd też mnie porwali, więc nie ma sensu udawać, że tu nic mi się nie stanie. Niestety ja kłopoty znajdę wszędzie. A może raczej one mnie. Ja ich wcale nie szukam. Znaczy... szukałem ich w szkole. W moim "normalnym" życiu. Teraz przed kłopotami spierdalam, ale one są szybkie. Zawsze mnie dopadną.
Może by tak... pójść do upadłych. Brzmi jak plan. Jak nie ma co robić, zawsze warto sprawdzić co u upadłych.
Przebrałem się w coś świeżego i nieśmierdzącego, po czym ruszyłem w stronę skrzydła należącego do tej bandy.
Na początku chciałem iść do Mammona i trochę go pomęczyć. On ostatnio mnie męczył, jak mu się nudziło. Z chęcią mu się odwdzięczę. Jednak usłyszałem jakieś rozmowy z bawialni, więc tam się udałem.
Szatan i jego sekretarka siedzieli sobie bardzo zrelaksowani i popijali wino. Acha... Niektórzy to fajnie mają.
- Widzę, że praca wrze?
Lucyfer spojrzał na mnie i lekko wzruszył ramionami.
- No co mam powiedzieć? Ostatnie dwa tygodnie spędziłem na wertowaniu ksiąg, zwojów i oglądaniu obrazków na kamieniach. Mam dość. To takie... depresyjne.
- A ty Mammon?
- Kotku ja jestem asystentem. Nic nie zrobię, gdy mój szef się opierdala. Muszę mu asystować... W opierdalaniu się też. Na przykład... muszę pilnować, by nie wypił za dużo.
- Acha. A gdzie reszta?
- No to tak kwiatuszku... Asmodeusz gdzieś tam sobie jest. Też nic nie robi. Nie wiem dokładnie, bo strzelił focha. A Belzebub udał się do Piekła. W przeciwieństwie do nas ma pracowity dzień. Robi zwiad. Takie tam. A mówiłem ci, że ostatnio byłem z nim w ludzkim świecie?
- Ta... Nie mówiłeś, ale się domyśliłem.
- Znalazłeś prezent?
- Znalazłem. Trudno go było przeoczyć.
- Szkoda. Liczyłem, że twój aniołek go znajdzie. To by było zabawniejsze.
- ... Wredny jesteś. Mówiłem ci to już?
- Możliwe.
- W sumie... Coś ciekawego się dzieje w ludzkim świecie?
- Ciesz się, że nie mamy tu internetu i ominął nas ostatni sezon Gry o Tron. Okazuje się, że ludzie wszystko potrafią zepsuć.
- Okej. Coś jeszcze?
- Hmmm... Andy Biersack przemalował się na blond.
- Nie... Oszukujesz mnie.
- Ale to prawda! Też byłem w szoku... Jednak nie martw się. Dalej wygląda bosko. Wciąż nie dowierzam, że to nie jeden z nas. Chociażby w połowie. Albo jednej czwartej... No cóż. Wśród ludzi też trafiają się perełki. Co tam jeszcze ciekawego... Ludzie zaczęli używać jakiejś nowej aplikacji. Nie bardzo rozumiem, ale to trochę jak Instagram tylko robi się krótkie filmy. Może ty mi podpowiesz co w tym takiego ekscytującego.
- Nie mam pojęcia. Ale ludzie lubią oglądać ładne osoby. Więc teraz mogą oglądać je na filmach, a nie na zdjęciach. W sumie czemu nie.
- Słuszna uwaga.
Lucyfer upił odrobinę, wina z kieliszka, po czym zamyślił się nieco.
- W sumie... ludzie są pod tym względem dziwni. Zwłaszcza ludzcy nastolatkowie. Pojawia się coś nowego, a oni łykają to, jak... W sumie powstrzymam się od tego porównania. W każdym razie... Ja nudzę się szybko. Ale ludzie... ludzie nie potrafią skupić swojej uwagi na jednej rzeczy dłużej niż kilka dni.
- ... Ok boomer. Nikt cię nie pytał, ale dziękuję za opinię. W każdym razie... ludzkość jeszcze istnieje, więc najwyraźniej nie jest tak źle.
- Chwila. Czy to jakaś obraza w moją stronę?
- Co?
- To słowo?
- ... Nie... Tak się mówi... gdy się kogoś szanuje.
- ... Wyczuwam kłamstwo i manipulację w twoim głosie... Mammon zapisz sobie, żeby znaleźć, co to znaczy.
- O nie... Znów mam dla ciebie rozszyfrowywać slang młodzieżowy? Naprawdę?
Mammon nie wyglądał na zachwyconego tą perspektywą.
- Chwila... Często to robisz?
- Wystarczająco często by wiedzieć, że nim znajdę, znaczenie jakiegoś słowa okazuje się, że nikt już go nie używa.
Właśnie sobie uświadomiłem... że dla upadłych to w sumie musi być naprawdę wkurwiające. Oni w ludzkim świecie czasami bywają często a czasami co kilka lat. Więc gdy po takiej załóżmy trzyletniej nieobecności, pojawiają się w ludzkim społeczeństwie, są do tyłu z praktycznie wszystkim. Teraz w sumie mają w Piekle internet, więc to z niego mogą czerpać informacje. Jednak... ciekawe ile razy się wygłupili w towarzystwie, używając jakiegoś nieaktualnego i uważanego za przestarzałe słowa.
To znaczy... upadli z każdej sytuacji potrafią wyjść z klasą. Jednak to musi być irytujące, gdy jesteś potężną istotą, która żyje tysiące lat i ma wiedzę nieporównywalną do wiedzy śmiertelników... A jednak nagle idziesz do baru i nie wiesz, o czym pieprzy grupa dwudziestolatków.
W sumie... Wyobraziłem to sobie i to naprawdę piękna scena. Chciałabym zobaczyć to na żywo.
- Mam więc rozumieć, że tak spędzicie resztę dnia?
Lucyfer westchnął ciężko i tylko bardziej zagłębił się w fotelu, jakby chciał w nim zniknąć.
- Chciałbym. Niestety jak tylko Belzebub wróci, będę miał parę spraw do załatwienia. Zniknął się pół godziny temu więc mam jeszcze kilka godzin spokoju. No, chyba że coś jebnie. Jakoś mnie to nie zdziwi.
- A co miałoby jebnąć?
- Znając życie, wszystko. Podejrzewam, że dostanę jeszcze więcej dziwnych raportów.
- To znaczy?
- Za każdym razem, gdy Belzebub wraca z Piekła, przynosi złe wieści. A przynajmniej... niepocieszające. Nie mogę nadzorować wszystkiego osobiście, co jeszcze dodatkowo mnie irytuje. Ogólnie sytuacja nie jest... zła. Jednak na pewno nie staje się lepsza a wręcz przeciwnie. Za każdym razem, gdy Belzebub odwiedza Piekło, okazuje się, że moi ludzie obserwują coraz więcej przypadków demonów na naszych ziemiach. Co prawda ofiar nie przybywa, bo udało nam się stworzyć dość sprawny system patroli. Jednak samych incydentów jest więcej. Czasami demony atakują strażników. Czasami to strażnicy znajdują jakieś ślady bytności demonów. W takich sytuacjach próbują je wytropić i sprawnie uśmiercić. Przez to wszytko niedługo osiwieję. Nie podoba mi się ta sytuacja. To zbyt duży zbieg okoliczności, że problemy w Piekle zaczęły pojawiać się mniej więcej w tym samym czasie gdy zaczęły się te w Niebie. Mam złe przeczucia. Może powinienem wrócić na chwilę do Piekła. Jednak nie wiem, co miałbym zrobić. Nie znam przyczyny takiego stanu rzeczy. To... irytujące.
- Może to wina Haures. Mogła jakoś sabotować wasze działania. W sensie... może jakoś pootwierała przejścia. Zrobiła wyrwy lub coś w tym rodzaju. Może chce... sam nie wiem... Może chce, byście wrócili do Piekła. Sojusz między upadłymi i aniołami raczej nie jest im na rękę.
- Myśleliśmy nad tym. Jestem pewien, że to Haures narozrabiała. Lub jakiś inny szczur. Nie wiem jak... ale to teraz nieistotne. Oczywiście możliwe, że to coś innego jednak przeczucie mówi mi, że to nie zbieg okoliczności a celowe działanie. Jednak... po co Haures miałaby to robić? Szczerze mówiąc, te problemy nie są na tyle duże, bym miał wrócić do Piekła. Byłym skłonny odesłać tam Mammona lub Belzebuba by zajęli się wszystkim pod moją nieobecność. Musiałoby jednak stać się coś naprawdę poważnego, bym osobiście tam wrócił. A przynajmniej na stałe lub na dłuższy czas. Obecnie myślę, by udać się tam na maksymalnie kilka dni. W takim wypadku Belzebub i Mammon by tu zostali. Innymi słowy, takie incydenty nie wpłyną na sojusz. Te demony nie sprawiły nam wielkiego problemu. To musi być coś innego. Chciała odwrócić naszą uwagę? Ale niby od czego? W Piekle tak naprawdę nie dzieje się nic ciekawego. Wszelkie gierki rozgrywają się tutaj w Niebie, dlatego tu teraz jesteśmy.
- W sumie... tak. Abaddon cokolwiek robi, skupia się na Niebie.
- ... Tak... Na to wygląda. Bo gdyby się nad tym zastanowić... Abaddon działa bezpośrednio w Niebie... a także w ludzkim świecie. A przynajmniej działał tam, podczas gdy ty tam byłeś. Jednak... w Piekle dzieje się coś dziwnego... ale niegroźnego. A może... może jednak... W teorii nic takiego się nie dzieje. W praktyce... W praktyce musiałem podjąć pewne działania, by szkody były niewielkie. I rzeczywiście szkody są minimalne... ale działania, które podjąłem, są dość... logiczne... To najmądrzejsze co mogłem zrobić. Zadziałało. Więc... dlaczego mam wrażenie, że ktoś właśnie zrobił mnie w chuja? Piekło... Niebo... Nasz sojusz...
Lucyfer nagle stał się... dziwny. Jakby... Poważny. Przyłożył pięść do ust i głęboko się nad czymś zastanawiał. Coś w tym musiało być, bo nagle i Mammon wyprostował się na kanapie i wpatrywał się w Lucyfera z powagą w złotych oczach.
- O czym myślisz?
Lucyfer odstawił kielich z winem na ławę i przez chwilę wpatrywał się przed siebie w całkowitym zawieszeniu. Oparł się fotel i zaczął stukać palcami w podłokietnik. Zastanawiał się nad czymś.
- Ej... Zaczynam się bać.
Poważny Lucyfer napawa mnie lękiem. Nie dlatego że wygląda strasznie. Po prostu jak zjebana musi być sytuacja, skoro Lucyfer staje się całkowicie poważny.
- Jesteśmy tutaj. Ja. Moja prawa i lewa ręka. Moi dwaj najważniejsi, najbardziej zaufani i najsilniejsi generałowie. Jesteśmy tutaj. W Niebie.
- Tak. No ale... Piekło radzi sobie dobrze. Sam to mówiłeś.
- Tak. Piekło radzi sobie dobrze. W końcu tam nie dochodziło do żadnych poważnych, czy podejrzanych... incydentów. Poza tymi z demonami.
- I... Co w związku z tym?
- My jesteśmy tutaj. A w Piekle jest reszta
moich ludzi.
- Czyli nadal ogrom upadłych.
- Tak. Tylko że znacząca liczba moich oddziałów jest teraz rozproszona wzdłuż granicy. Na punktach strażniczych i mało zaludnionych ziemiach. Natomiast... serce mojego małego państewka jest niemal puste. W końcu tam niepotrzebna była ochrona. Demony przybywają z kresów. Z niezamieszkałych ziem. To są obszary narażone. Im bliżej centrum tym w teorii jest bezpieczniej.
- W sensie... chyba nie myślisz, że... że ktoś mógłby to wykorzystać. No bo kto? Przecież anioły nie mogą wejść do Piekła bez ponoszenia przykrych konsekwencji. A Haures i Abaddon na pewno nie mają aż tylu sojuszników wśród upadłych, by zrobić tam przewrót. Bo o tym myślisz prawda? Że ktoś mógłby przejąć Piekło?
- Nie... O to się raczej nie martwię. Przejęcie Piekła nic by nie dało. Upadli cenią sobie wolność. Zmiana władzy nie da wiele. Większość nie będzie słuchała rozkazów. Staną po mojej stronie. Właściwie to się wkurwią na tego, komu wydaje się, że może nimi władać. Takie przejęcie trwałoby chwilę, bo nikt by Piekła nie utrzymał. Nie siłą. Nie chwaląc się, tylko ja potrafię utrzymać ten burdel w ryzach.
- Więc... dlaczego wyglądasz na nieprzekonanego?
- ... To... Nie podoba mi się to ani trochę. Czy to po prostu nie jest... zbyt duży zbieg okoliczności? Być może to nic. Owszem Piekło jest teraz nieco bardziej... osłabione. Jednak nikt rozsądny nie próbowałby go atakować. Po co? Tak jak mówiłeś, aniołom jest ono niepotrzebne. Jednak... mam co do tego złe przeczucie. Mammon... idziesz ze mną. Jednak mamy coś do roboty.
- Ale... co właściwie planujesz?
- Na początek znajdziemy Michaela i najlepiej jeszcze kogoś z Rady. Muszę przedyskutować parę spraw. Myślę, że na chwilę opuszczę Niebo. Gdy Belzebub wróci, obgadamy szczegóły. Chcę mieć pewność, że nikt nie knuje czegoś za moimi plecami. A jak to mówią, jeśli chcesz, by coś było zrobione dobrze, musisz zrobić to sam.
Lucyfer poderwał się z krzesła i nim się obejrzałem, pewnym i szybkim krokiem obaj upadli zmierzali w bliżej nieokreślonym kierunku. Najprawdopodobniej oni wiedzieli, gdzie zmierzają. To tylko ja byłem zagubiony. Gdy moje początkowe zdezorientowanie zniknęło, szybko ich dogoniłem, jednak ledwo za nimi nadążałem. Mają dłuższe nogi. Musiałem prawie biec.
- Czekaj chwilę. Myślisz, że co? Abaddon planuje zrobić coś w Piekle?
- Nie wiem. Prawda jest taka, że Abaddon do tej pory robi rzeczy, które dla nas nie mają najmniejszego sensu. Może Piekło go nie obchodzi. Może niepotrzebnie robię zamieszanie. Jednak od kilku dni mam wrażenie, że coś mi umyka. Że coś dzieje się za moimi plecami. Że... W końcu coś jebnie. Wolę być przygotowany na taką ewentualność.
Cóż... To ma sens.
- Myślisz, że Haures mogła nie być jedynym upadłym który... No wiesz... Jest ważnym pionkiem?
- Myślę, że Abaddon jest co najmniej kilka kroków przed nami i może mamy okazję jakoś powstrzymać jego kolejny ruch. Od dawna nic nie zrobił, a przecież dostał to, czego chciał. Właściwie to... Co, jeśli do tej pory nie podjął żadnych działań w Piekle, bo zwyczajnie nie miał środków, by to zrobić? Może na coś czekał? Nie wiem. Wiem jednak, że to przebiegły sukinsyn. Czuję w kościach, że nie tylko aniołom chce uprzykrzyć życie.
- Co Abaddon mógłby zrobić w Piekle? Przecież zależy mu na przejęciu władzy w Niebie?
- Może to jest właśnie błąd, który popełniamy. Zakładamy, że to, co powiedział nam Orfiel, jest prawdą.
- Ale... wszyscy zgodnie stwierdzili, że mówił prawdę.
- Bo może mówił. Może mówił coś, co według niego było prawdą. Skąd mamy mieć pewność, że Abaddon go nie okłamywał przez ten cały czas? Wydaje nam się, że wszystko toczy się o władzę w Niebie. Co, jeśli to błędne założenie?
- Więc czego mógłby chcieć?
- Nie mam pojęcia. Potęgi jak Mephistopheles? Chaosu? Nie wiem. Wiem tylko, że...
Nagle Lucyfer zatrzymał się jak wryty. Tak samo Mammon. W tego drugiego prawie uderzyłem. Zatrzymałem się w ostatniej chwili. Obaj upadli wydawali się skonfundowani. To Lucyfer przerwał tę dziwną ciszę.
- ... Poczułeś to?
Mammon skrzywił się lekko i zawahał się, nim odpowiedział.
- Poczułem. Nie jestem jednak w stanie odpowiedzieć ci, co to było. Jednak jeśli obaj to poczuliśmy... a nefalem najwyraźniej nie... to coś jest na rzeczy.
- ... Nie będę czekał na Belzebuba. Dostanę się do Piekła tradycyjną drogą. Jeśli Belzebub wróci szybciej, powiesz mu, by mnie znalazł.
- Ej, ale co się stało?
Nie lubię być ignorowany. Lucyfer przypomniał sobie nagle, że ja też tu jestem.
- Coś... szarpnęło.
- Szarpnęło?
- Tak. Albo mam wrzody żołądka, albo stało się coś dziwnego. To może być w sumie wszystko. Jednak poczułem to ja i Mammon. To może być kwestia tego, że obaj jesteśmy upadłymi. Może coś związanego z Piekłem. Albo...
Lucyfer spojrzał na swoją dłoń. A właściwie na czarny pierścień znajdujący się na serdecznym palcu. To taki sam pierścień jak ten noszony przez Mammona a swego czasu i przeze mnie. Niestety ja swojego już nie miałem.
- Może powinienem go przyzwać. Może... może to szarpnięcie... Może to szarpnięcie magii... Z drugiej strony. Może tak jak my dajemy sygnał jemu... on daje sygnał nam.
Ostatnie zdanie nie brzmiało jak przypuszczenie. Bardziej jak stwierdzenie. Nie dostrzegłem, by Lucyfer użył magii, jednak pierścień na moich oczach zaczął się kruszyć. Czarny pył opadł na ziemię niczym drobniutki atramentowo czarny piasek. Nie wiedziałem, jak to dokładnie działa. Gdy ja użyłem pierścienia, trochę się wszystko popsuło. Belzebub nie pojawił się wtedy przy mnie a gdzieś w znaczącej odległości ode mnie. To coś jak sygnał. Jak flara. Belzebub wie, gdzie jest osoba, która użyła pierścienia i prowadzi go do niej coś jak nić magii. Po nitce do kłębka. Belzebub jest w stanie dostać się wprost do osoby przyzywającej. No, chyba że coś blokuje magię. W tym wypadku tak nie było.
Lucyfer i Mammon stali i czekali. Byli wyraźnie zaniepokojeni i mi także udzielił się ten nastrój. Lucyfer miał rację. Zauważył coś istotnego. Być może bardzo istotnego. Dlatego w napięciu czekałem na to, co się wydarzy. Nie bardzo wiedziałem czego się spodziewać. Okazało się, że czar nie jest zbyt spektakularny sam w sobie. To zwykłe przeniesienie takie, jakie widziałem setki razy. Jednak i tak wszyscy oniemieliśmy, gdy zadziałał.
Przejście otworzyło się w ścianie. Na początku wyglądało jak cień, jednak po chwili stało się czarną powiększającą się plamą. Jak wylany atrament.
Belzebub wypadł z niej i padł na kolana. Czarne nici ciągnęły się za nim, jakby chciały go pochwycić i wciągnąć z powrotem. Znaczyło to, że Belzebub próbował podtrzymać portal, a ten najprawdopodobniej bardzo chciał się zamknąć. Nie to było jednak szokujące. Upadły w ramionach trzymał... ciało? Kobietę. Nieprzytomną kobietę. Dopiero po chwili rozpoznałem, kim jest druga osoba.
- Agares?!
Kobieta nie wyglądała dobrze. To znaczy... Belzebub też. Krew... pył... jakaś czarna breja. Agares była blada... Ale ona zawsze jest blada. Z palców jej bezwładnej, zwisającej ręki ciekła krew. Musiała być ranna. Chyba... Chyba obawy Lucyfera były słuszne. Jednak spóźnione. Czegokolwiek obawiał się Władca Piekieł, to już się wydarzyło.
Mój mistrz wstał z wyraźnym trudem i napotkał spojrzenie Lucyfera. Mam wrażenie, że przekazali sobie naprawdę wiele. Blondyn wyglądał na zdeterminowanego... i wściekłego.
- Kto?
- Demony.
- Demony... Skąd?
- Z Bramy. Ktoś otworzył jebaną bramę i urządził rzeź. Setki. Do tego nie tylko te najsłabsze. Reszta próbuje ogarnąć chaos, ale nie jest dobrze. Nikt nie spodziewał się, że... To nie powinno mieć miejsca. Jest ich mnóstwo. Wycofujemy się do pierwszego kręgu. Jesteśmy w odwrocie. Nasze jednostki są w rozsypce. Panuje kompletny chaos.
- Mammon... Weź Agares. Znajdź dla niej medyka. Zostaniesz tu. Zajmiesz się tym z czym sobie radzisz. Dyplomacją. Zostawiam wszystko w twoich rękach.
Upadły jedynie skinął głową i delikatnie wziął kobietę z ramion Belzebuba. Agares... Przecież ona jest w ciąży... Żyła, ale nie potrafiłem powiedzieć, w jakim jest stanie. Ani czy jej dziecko... Nie jestem wierzący, ale w tej chwili poprosiłem wszechświat, by zlitował się nad moją nauczycielką i jej maleństwem. A co z jej partnerem? Czy on... Czy coś mu się stało? Kurwa... Wszystko sypie się jak jebany domek z kart.
Kątem oka zauważyłem, jak Lucyfer chwyta Belzebuba za ramię. I wspólnie ramię w ramię podchodzą do przejścia.
- Chwila dokąd idziecie?!
- Do Piekła. Moi ludzie mnie teraz potrzebują. Przy okazji znajdę tego, kto jest za to wszytko odpowiedzialny i wyrwę mu flaki.
Upadli zniknęli w plamie czerni, a ta po chwili się rozmyła. Tak po prostu. Mammon także zniknął, nim się zorientowałem. W oddali widziałem jego znikającą w korytarzu sylwetkę. Zapewne udał się wprost do Rafaela. Agares mogła być w ciężkim stanie.
A ja stałem... i zastanawiałem się, co właściwie właśnie się wydarzyło. Bo jeśli dobrze zrozumiałem... Ktoś otworzył Bramę... Tę Bramę... Piekielną Bramę. Ktoś wypuścił demony.
KONIEC CZĘŚCI V
(sorry but not really sorry)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top