Rozdział 54


Ariel

Upadli dalej zachowywali się... niepokojąco. Tylko Asmodeusz jakoś się trzyma. Lucyfer i Mamom natomiast... cóż... jeszcze nigdy ich takimi nie widziałem. Gdy Belzebub zniknął, na początku zachowywali się normalnie. Byli wręcz zrelaksowani i zapewniali wszystkich, że to tylko kwestia czasu nim wszystko się rozwiąże. Zmiana ich nastroju nastąpiła dość... nagle.

Lucyfer omawiał jakieś sprawy, dotyczące przysłania tu swoich ludzi. Był wtedy z Michaelem i Zafiel a ja jako jej prawa ręka też tam byłem. Tak więc wszystko widziałem. Upadły w jednej chwili miał na twarzy swój zwyczajowy cyniczny uśmiech. W następnej pobladł i wyglądał, jakby zobaczył ducha. Zachwiał się i przez około minutę wydawał się oderwany od rzeczywistości. Mamrotał coś pod nosem, po czym po prostu... wybiegł z pomieszczenia. Ponoć Mammon zachowywał się podobnie.

Później obaj upadli zarządzili zwołanie narady i próbowali namówić Radę do bardziej... bezpośrednich działań. Obaj wydawali się... zmartwieni a może nawet przestraszeni. Na pewno zachowywali się nerwowo. Zrozumiałem ich zachowanie, dopiero gdy Lucyfer wyjaśnił, że... że Belzebub jest w niebezpieczeństwie i blisko śmierci. To trwało prawie pół doby. Krążyli bez celu, zapewniając, że upadły żyje, ale jest z nim źle. A więc sytuacja Sky'a mogła być taka sama. Upadły zniknął i miał znaleźć się tam gdzie Sky. Tak więc rozumiałem upadłych. Także bałem się o kogoś mi bliskiego. Jednak skoro Belzebub żył... Sky może jest z nim... może są już bezpieczni.

Jednak czas mijał. To była już ponad doba odkąd Belzebub zniknął. Atmosfera robiła się... ciężka. Naprawdę ciężka. Chciałbym coś zrobić. Cokolwiek. Niemożność uczynienia czegokolwiek była przytłaczająca. Czułem się zmęczony tym wszystkim, jednak jednocześnie pragnąłem działać. Byłem... Sfrustrowany. Sfrustrowany, zmęczony i coraz bliższy załamania. Gdyby nie codzienny wir pracy już dawno to wszystko by mnie przerosło.

Udałem się do mojego gabinetu z nadzieją, że znajdę tam stertę dokumentów do przejrzenia. Z ulgą przyjąłem ich obecność. Po prostu usiadłem i zacząłem systematycznie je przeglądać i robić to, co należało do moich obowiązków, a nawet i trochę więcej. Aby tylko zająć czymś myśli. Praca nie sprawiała mi już przyjemności. Wykonywałem ją z obojętnością i bez zaangażowania. Jak maszyna.

W końcu udało mi się wejść w ten stan otępienia, w którym wszystko robię wręcz automatycznie, a myśli są w pełni skupione na słowach zapisanych czarnym tuszem. Tym bardziej zdenerwowało mnie, gdy ktoś nagle i bez pukania wszedł do mojego gabinetu. Strażniczka skłoniła się lekko. Wyglądała jakby tu biegła. Niemniej... nie lubiłem, gdy ktoś tak po prostu wchodził do mojej prywatnej przestrzeni. Była tylko jedna osoba, która mogła to robić, a przy okazji poprawiała mi tym humor... Cóż. Ta kobieta zdecydowanie nie była tą osobą.

- Mogę wiedzieć, dlaczego przerywa mi się w pracy?

- Przepraszam panie Arielu. Mam ważne wiadomości...

- Tak ważne, że wparowujesz do mojego gabinetu, jak do siebie?

- ... Tak... tak myślę. Pan kazał niezwłocznie przekazywać wszelkie informacje.

- Dobrze. Słucham. Co jest takie ważne?

- Pan Belzebub właśnie pojawił się na placu przed Kapitolem. Z Nefalemem.

Potrzebowałem dłuższej chwili, nim mój umysł przyswoił tę informację. Belzebub... wrócił... ze Sky'em...

Zerwałem się z miejsca, przewracając przy tym krzesło, ale nawet nie zwróciłem na to uwagi. Wybiegłem z gabinetu i pędem ruszyłem na plac. Kątem oka dostrzegałem, że w Kapitolu panuje poruszenie. Strażnicy biegali, roznosząc wieści lub zmierzali na plac zapewne w celu eskorty.

Gdy w końcu przeszedłem przez główne wrota, ujrzałem tłum skupiony w jednym miejscu. Dostrzegłem Zafiel i kilku jej Virtui, Rafaela i jego uzdrowicieli, Gabriela... upadli też tu byli. Wszyscy zgromadzili się wokół dwójki osób. Nie byłem w stanie go dostrzec przez ten tłum. Widziałem nieco Belzebuba przez jego wzrost, ale Sky był zbyt drobny.

Biegiem pokonałem resztę drogi i przepchnąłem się pomiędzy zielonymi płaszczami i uzdrowicielami. Obaj mężczyźni znajdowali się w ogniu krzyżowym pytań. Belzebub tłumaczył coś Zafiel. A Sky... był tu. Naprawdę tu był.

Trzymał delikatnie ramię upadłego i wyglądał jak zagubione, zdezorientowane i przestraszone dziecko. Jego ubrania i dłonie były pokryte krwią. Był strasznie blady i... chudy. Rozglądał się nieco, jakby czegoś szukał, aż nagle jego niebieskie oczy spoczęły na mnie. Widziałem, jak się rozszerzają i szklą od łez. Puścił upadłego i rzucił się w moim kierunku, a ja natychmiast złapałem go w ramiona. Obejmowałem go tyle razy, więc natychmiast wyczułem różnicę. Mogłem wyczuć pod dłońmi jego kości, a jego uścisk był niezwykle słabiutki... ale żył i teraz tylko o tym mogłem myśleć. Drżał delikatnie, więc uspokajająco pogładziłem go po włosach. Wiem, że to lubi. To... podziałało.

- Ariel.

Głos Belzebuba przebudził mnie z otępienia. Spojrzałem na upadłego i napotkałem jego poważne spojrzenie.

- Zaprowadź go do łaźni, nakarm i daj mu odpocząć. Rafael później wyśle kogoś, by go sprawdzili jeśli będzie taka potrzeba... ale lepiej będzie, jeśli ty się nim zajmiesz. Ja załatwię wszystko tutaj.

Skinąłem głową z wdzięcznością. Wyprowadziłem go z kręgu ludzi, którzy teraz całą swoją uwagę poświęcili Belzebubowi. Zauważyłem jednak, że Gabriel i Mammon przyglądali się nam, gdy odchodziliśmy.

Sky był bardzo cichy. Nie puszczał mnie i wydawał się bardzo osłabiony. Zaprowadziłem go do naszych kwater i prosto do łaźni. Był brudny od krwi, ziemi i bogowie wiedzą czego jeszcze. Na pewno poczuje się lepiej, jeśli spłucze z siebie to wszystko. Wyglądał na takiego smutnego... Co tam się działo? Gdzie i z kim był?

Teraz chyba było zbyt wcześnie by o to wypytywać. Niech najpierw nieco odpocznie i wróci do siebie. Cierpiałem, widząc go w tak marnym stanie, jednak czułem niezwykłe szczęście, że jest tu teraz przede mną.

- Sky... Kochany.

Nachyliłem się i złożyłem delikatny pocałunek na jego ustach.

- Już dobrze. Pomogę ci.

Rozpiąłem jeden po drugim drobne guziki u jego koszuli i zsunąłem ją z jego szczupłych ramion. Przyjrzałem się jego ciału. Mogłem policzyć jego żebra. Czy on w ogóle jadł cokolwiek przez te wszystkie dni? Gdy jednak ściągnąłem z niego koszulę, dostrzegłem coś jeszcze. Złapałem delikatnie jego drobną dłoń i uniosłem, by lepiej się jej przyjrzeć. Już dawno nie czułem takiej... pustki.

- Kto ci to zrobił?

- ... Później... później wszystko wyjaśnię. To... to skomplikowane.

- ... Rafael... jego uzdrowiciele uśmierzą ból. Nie będziesz nic czuł.

Nie wyglądał na pocieszonego tą informacją. Najgorszego już i tak doświadczył. Wściekłość we mnie była tak ogromna, że stałem się wręcz oazą spokoju. Trzymałem jego drobniutką zakrwawioną rączkę i przyglądałem się okaleczonym drżącym palcom, a w głowie już układałem plany tego, co zrobię temu, kto jest za to odpowiedzialny. A co jeśli zrobili mu coś jeszcze?

Dokładniej się mu przyjrzałem. Miał jedynie drobne już niemal zaleczone zadrapania na ręce i mnóstwo nieciekawie wyglądających sińców. Najbardziej niepokojący był ten największy rozlewający się po jego boku i żebrach. Najprawdopodobniej miał jakieś złamania...

Pomogłem mu zdjąć spodnie i bieliznę, po czym poprowadziłem go do wanny. Wchodził do niej powoli. Zazwyczaj z ekscytacją zanurzał się w gorącej wodzie. Teraz był niepewny. Usiadł na stopniach i nieco się rozluźnił. Zranioną dłoń, jednak trzymała nad powierzchnią wody. Po chwili wahania przyniosłem szampon, czerpak i gąbkę. Podwinąłem rękawy i przykucnąłem za Sky'em.

- Odchyl głowę.

Posłuchał, a ja zmoczyłem jego włosy, po czym zacząłem myć je szamponem o zapachu lawendy. Zauważyłem, że powoli napięcie z niego uchodzi. Sky zawsze uwielbiał gorące kąpiele. Drgnąłem lekko, gdy usłyszałem jego głos.

- Tęskniłem za tobą.

- Ja za tobą też Sky. Nawet nie wiesz jak bardzo. Przepraszam, że... że nie było mnie przy tobie.

- Nie przepraszaj. Ja... to moja wina. Miałem nie pakować w kłopoty, a dałem się podejść jak dzieciak. Dwa razy.

- Gdybym przybył szybciej...

- Nic byś nie zmienił. Mam wrażenie, że nic by jej nie powstrzymało.

- Więc to kobieta?

Sky nie odpowiedział. Odchyliłem jego głowę i spłukałem mu włosy. Następnie chwyciłem gąbkę, zanurzyłem ją w wodzie, po czym przysiadłem się bliżej, chwyciłem jego dłoń i zacząłem delikatnie i ostrożnej zmywać z niej krew. Nie spieszyliśmy się. Umyłem mu plecy i pozwoliłem mu nacieszyć się chwilą spokoju. Po wszystkim pomogłem mu wyjść, owinąłem go ręcznikiem i zaniosłem do naszego pokoju. Posadziłem go na łóżku i otworzyłem szafę. Znalazłem coś wygodnego i podałem mu ubrania.

Zostawiłem go samego, by się ubrał i udałem się do kuchni. Wybrałem dla niego kilka przysmaków. Znałem mniej więcej jego gusta. Sky nie wyobrażał sobie porządnego posiłku bez mięsa, więc wziąłem dla niego kawałek pieczeni, którą właśnie przyrządzano do tego pieczone ziemniaki i sałata. Sky co prawda nie przepada za warzywami, ale zdecydowanie potrzebuje witamin. Z tego też powodu na deser poprosiłem o sałatkę owocową. Przyrządzili ją w kilka minut a kucharka, która dobrze znała Sky'a podsunęła mi jeszcze kilka ciastek owsianych, które jakoś się ostały. Wziąłem też dla niego kubek i dzban soku ze świeżo wyciśniętych pomarańczy.

Gdy dotarłem z tym wszystkim na miejsce oczy Sky'a zabłysły z ożywienia. Kazałem mu rozsiąść się wygodnie i podałem mu tacę do łóżka. Usiadłem obok niego i przyglądałem się jak je. Musiał być naprawdę głodny.

- Spokojnie Sky. Przeżuwaj, bo się zakrztusisz. Nie musisz się spieszyć. Jeśli będziesz miał ochotę, przyniosę dokładkę.

- Nie miałem niczego pożywnego w ustach od... od dawna.

- Schudłeś.

- Moja gospodyni nie była zbyt hojna.

- ... Przykro mi.

Na chwilę zamarł z widelcem w pół drogi do ust. W końcu wzruszył tylko lekko ramionami i wrócił do jedzenia. Zostawił pusty talerz. Nawet sałatę zjadł bez krzty jakiegoś zawahania się. Później zjadł owoce, a na koniec powoli chrupał ciasteczka.

- Człowiek docenia rzeczy, dopiero gdy je traci. Serio. Miękkie łóżko, pyszne jedzenie, ciepło i... ty. Po prostu... o cholera tęskniłem za tym.

Wydawał się już nieco żywszy. To była chyba kwestia pożądanego posiłku. Nadal miał cienie pod oczami, nadal był blady i zbyt szczupły. Jednak jego oczy odzyskały ten znajomy blask.

- Co tam się wydarzyło? Nie musisz teraz opowiadać mi szczegółów... ale powiedz mi cokolwiek.

- Więc... Porwała mnie upadła o imieniu Haures. Chciała, bym użył swoich mocy i otworzył pewną skrzynię. Byłem dość krnąbrny, więc postanowiła mnie do tego zmusić. Najpierw próbowała przetrzymać mnie w podłych warunkach. No wiesz. Zimno. Cela. Tylko tyle jedzenia bym przeżył. No a później... Zastosowała inne metody.

Nie musiał tłumaczyć jakie. Wystarczyło mi to, jak mimowolnie dotknął zranionej dłoni.

- Dopadniemy ją.

- ... To... nie będzie takie proste. Ona... pokonała Belzebuba. Prawie go zabiła. No i... Ja... otworzyłem tę skrzynię. Ona dostała to, co chciała i nie wiem, jakie to może mieć konsekwencje.

- Na razie... nie myśl o tym. Dojdź do siebie. Rada jakoś rozwiąże ten problem.

- Ale to ja jestem źródłem tego problemu.

- Nie Sky. Źródłem są anioły i upadli, którzy postanowili działać dla własnych samolubnych celów. Ty jesteś tylko niewinną ofiarą ich gierek.

- ... Irytuje mnie to, że nic nie mogę zrobić. To, że jestem tylko pionkiem, którego przestawiają z miejsca na miejsce i używają, gdy jest potrzebny.

- Wiesz... my wierzymy, że każdy ma swoje miejsce w świecie. Dlatego Niebo jest takie... pełne harmonii. Wierzymy, że każdy został do czegoś stworzony. Czasami to drobne rzeczy. Ktoś urodził się z talentem cukierniczym, więc rozwija się w tym kierunku i dzieli się z nami wszystkimi owocami swojej pracy. Ktoś inny został obdarowany jakimś rodzajem magii. Na przykład wykazuje talent do magii życia, a więc pomaga innym, lecząc ich. Każdy nieważne, jakie ma moce i jakie talenty jest w stanie wnieść coś dla wspólnoty. Każdy ma w sobie coś, co może uczynić nasz świat lepszym. Czasem to coś większego jak możliwość uratowania czyjegoś życia a czasem coś drobnego i z pozoru nieznaczącego jak poprawianie innym nastroju swoimi pysznymi wypiekami. Każdy, jeśli zechce, może coś od siebie wnieść. A my szanujemy ludzi, którzy coś od siebie wnoszą i większość z nas nie chce być gorsza. Każdy chce dać coś od siebie. Mam czasem wrażenie, że to jest właśnie powód, dla którego naszemu rodzajowi nie licząc oczywiście lat wojny, w ostatecznym rozrachunku wiedzie się dobrze. Chociażby w porównaniu do ludzi. To nie nasza długowieczność ni magia. Każdy po prostu robi co może. Każdy ma jakąś rolę do odegrania. Grunt to dowiedzieć się, jaka to rola. Jestem pewien, że ty także jakąś masz. Może nie taką, jaką się spodziewasz. Gdy jednak przyjdzie właściwy czas, jestem pewien, że doskonale odegrasz swoją rolę. Ja przez większość mojego życia zastanawiałem się, jaka jest moja rola. Ojciec oczekiwał ode mnie, że zostanę przykładnym żołnierzem. Podejrzewam, że widziałby mnie w inkwizycji. W końcu nie przepadał za Istotami. Matka wolała, bym sam odnalazł swoją drogę. Jednak byłem zagubiony. Nieraz pobłądziłem. Jednak teraz... Odnalazłem ją. Już wiem co mam zrobić. Już wiem, gdzie jest moje miejsce.

- ... W Virtui. Jako zastępca Zafiel... a w przyszłość jej następca.

- ... Nie Sky. Moje miejsce jest u twego boku. Jako twoja opoka. Virtui to jedynie dodatek. Wierzę, że nasze spotkanie nie było przypadkiem. Bo jakie było prawdopodobieństwo, że to ja cię odnajdę? Może moim zadaniem jest pomóc ci w odnalezieniu właściwej drogi.

- ... A może to tylko przypadek.

- Ludzie wierzą w przypadki. My wierzymy, że nie ma czegoś takiego jak przypadek.

- Hmmm... A więc... przeznaczenie? To brzmi bardzo... romantycznie. No i na pewno lepiej niż wola boska. No dobra. Załóżmy, że to przeznaczenie. Co to zmienia?

- Nic. Musimy po prostu czekać i podejmować właściwe decyzje.

- A skąd mamy wiedzieć, jakie są właściwe?

- Nie będziemy wiedzieć. Osobiście zawsze wolałem kierować się rozumem. Jednak im dłużej cię znam, tym bardziej uważam, że to błąd. Ty Sky kierujesz się sercem. Podziwiam to w tobie. Jestem pewien, że gdy przyjdzie właściwy moment, to ci pomoże i wybierzesz właściwą drogę.

- ... Nie lubię, jak robisz się taki filozoficzny. Boli mnie od tego głowa.

Zaśmiałem się lekko i poczochrałem jego wilgotne włosy.

- W takim razie może się zdrzemnij. A ja pójdę po jakiegoś uzdrowiciela.

- Sami przyjdą.

- Tak, ale może im się jeszcze trochę zejść, jeśli nikogo nie wezwiemy.

- To nic. Nie jestem aż taki pokiereszowany.

- Rozumiem, mimo wszystko...

- Ariel. Chcę przez to powiedzieć... że nie chcę zostać sam. Nawet jeśli będę spał. No i... chcę zasnąć obok ciebie. Bo... boję się, że... że jak się obudzę, to ciebie nie będzie. Że znów będę sam...

Przez chwilę nie wiedziałem jak na to odpowiedzieć. Dlatego nic nie powiedziałem. Po prostu zabrałem od niego tacę i już po chwili ułożyłem się tuż obok niego. Sky przysunął się do mnie, a ja objąłem go delikatnie. Nagle uświadomiłem sobie... że sam tego pragnąłem. Byłem niezwykle zmęczony i chciałem tylko zasnąć obok niego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top