Rozdział 52
Nie potrafiłem zrozumieć, co się dzieje. To wszystko było zbyt chaotyczne i działo się zbyt szybko. W jednej chwili toneliśmy w mroku. W następnej czułem, że spadam, a gdy wpadłem do lodowato zimnej wody, zacząłem dosłownie tonąć. Nie potrafiłem stwierdzić, gdzie jest góra, a gdzie dół. W dodatku silny prąd pchał mnie gdzieś dalej. Młóciłem rękami i próbowałem się ratować. Moje wysiłki były jednak bezcelowe. W końcu ogarnęła mnie panika. Próbowałem oddychać, jednak moje płuca zamiast powietrzem wypełniły się wodą.
***
Najpierw wykaszlałem (jest takie słowo?) całą wodę z moich płuc, po czym w końcu zaczerpnąłem oddech. Dopiero po tym otworzyłem oczy i zobaczyłem Belzebuba pochylającego się nisko nade mną z wyrazem zatroskania na twarzy. Leżałem na ziemi, a upadły klęczał obok mnie. Mój mózg pracował sprawnie, jednak z jakiegoś powodu postanowił skupić się na sprawach najmniej w tym momencie istotnych.
- Ty... Zrobiłeś mi sztuczne oddychanie?
Belzebub nie odpowiedział. Chyba dlatego, że on myślał już o tych istotnych rzeczach, takich jak to gdzie jesteśmy. Nic nie poradzę, że mój mózg z kolei, postanowił skupić się na jego pełnych ustach i przedstawić mi obraz jak stykają się z moimi. Cóż... ta pobudka była lepsza niż ta w celi.
Odsunął się ode mnie, a ja mogłem wtedy dokładniej się rozejrzeć. Byliśmy w lesie, przez który przepływała rwącą rzeką. Upadły wyciągnął mnie z niej na kamienisty brzeg.
Podniosłem się z ziemi usianej małymi kamyczkami i spróbowałem jakoś to ogarnąć. Co się właściwe stało? Czy ja... Ja...
- Przeniosłem nas?
Belzebub spojrzał na mnie. Dopiero, teraz gdy wstał, zauważyłem, że nie wygląda zbyt dobrze. Woda, która skapywała z jego ubrań, była podejrzanie różowa. Krwawił. I to dość obficie jak na upadłego, który powinien błyskawicznie leczyć rany.
- Z moją pomocą. Byłem w stanie tylko podzielić się z tobą mocą i zmienić nieco kierunek i odległość, ale... Wydaje mi się, że wydłużyłem naszą podróż o jakieś cztery kilometry w linii prostej. Tak się złożyło, że... Trafiliśmy na punkt nad rzeką. Nie jest źle. Mogło być gorzej.
- No dobra... Chwila! - Zacząłem w panice rozglądać się za pewnym bardzo istotnym przedmiotem. - Gdzie jest sztylet?!
Belzebub wskazał na ziemię jakiś metr od miejsca, w którym wcześniej leżałem. Szybko podszedłem do broni i wziąłem ją w ręce. Gdy to zrobiłem, czułem coś podobnego do magii samej skrzyni, w której się znajdował.
- Co powinniśmy z nim zrobić?
- Ty go przejąłeś. Pilnuj go. Nie zgub. Musimy dostarczyć go do Nieba.
Wsunąłem ostrze w buta (na szczęście lubuję się w wysokim obuwiu) i miałem cichą nadzieję, że nie zrobię sobie krzywdy.
- No dobra, ale co teraz zrobimy?
- Ja... przeniosę nas. Muszę tylko... tylko chwilę odpocząć. Na razie... chodźmy pieszo. Im bardziej się oddalimy, tym lepiej.
Rozejrzałem się po okolicy, ale nie miałem pojęcia, w którą stronę właściwie musimy zmierzać. Upadły chyba się domyślił, że nie mam pojęcia, gdzie jesteśmy i gdzie mamy się kierować.
- Idziemy w górę. Wydaje mi się, że wiem co to za rzeka i gdzie mniej więcej jesteśmy. Musimy iść wzdłuż rzeki. Teren będzie piąć się cały czas w górę, dopóki... dopóki nie... nie znajdziemy się nad wąwozem. Przejdziemy górą, nie będziemy do niego wchodzić. To... to mogłoby okazać się... niekorzystne.
- Czy... czy twoje rany...
- Wytrzymam. Chodź, nie możemy marnować czasu.
Tak powiedział, ale słowa przychodziły mu z trudem. Ostatecznie przeszliśmy może dziesięć metrów, gdy upadły nagle po prostu padł na ziemię. Moje ciało zamarło przez chwilę. Nie ruszał się... On... stracił przytomność... Prawda? To tylko utrata przytomności...
Gdy w końcu odzyskałem władzę nad ciałem, rzuciłem się do niego. Przekręciłem go na plecy i natychmiast sprawdziłem, czy oddycha. Na szczęście tak... ale to był ciężki oddech osoby walczącej właśnie o życie. Nie wiedziałem co robić. Nie mogłem go przecież zostawić! Nigdy... nigdy bym czegoś takiego nie zrobił. Jednak Belzebub potrzebował pomocy... i to pilnie.
Spokojnie Sky... Ogarnij się. Panikowanie nikomu nie pomoże. Na początek... sprawdźmy, jak wygląda sytuacja. Przecież znam nieco magii leczniczej. Nie tylko siebie potrafię leczyć. Ariel też kiedyś był w bardzo złym stanie i mu pomogłem. Tak... Teraz muszę zrobić to samo. Nie może być tak źle...
Czarna koszula upadłego była rozdarta i przemoczona. Kleiła się do jego skóry i nie byłem przez nią w stanie zobaczyć jak poważna była rana. Dlatego niepewnie podniosłem materiał i załkałem cicho. Było źle... Było najgorzej.
Po chwili wahania po prostu rozdałem koszulę, bo i tak rozcięcie przebiegało przez niemal jej całość, więc wygodniej było rozerwać materiał do końca. Tak jak się spodziewałem rana biegła na ukos od obojczyka aż do biodra. Była głęboko na jakiś centymetr... czy dwa. Może... może trochę więcej. Nie była bardzo głęboka... ale wyglądała źle... Naprawdę źle. Tak jak w przypadku mojej rany ta także pociemniała jakby magia zabijała tkanki wokół niej i wręcz rozprzestrzeniała się dalej wraz z krwią.
A to wszystko... To wszystko była moja wina. Już wtedy to sobie uświadomiłem. Belzebub mógłby uniknąć tego ataku, ale zawahał się, bo... bo stałem za nim. Nie był pewien czy nie wystawi mnie na ten atak i czy ja zdążę go uniknąć. To moja wina... To wszystko zawsze moja wina. Wszyscy moi bliscy cierpią przeze mnie. On... To mój mistrz... Nie może umrzeć. Nie... Nie pozwolę na to.
Ignorowałem łzy i próbowałem działać. Położyłem dłonie na jego ciele, mniej więcej tam gdzie kończą się żebra. Było to centrum rany. Spróbowałem się uspokoić i skoncentrować. Czułem w sobie magię, więc sięgnąłem po nią. Upewniłem się, że moja moc jest ciepła, łagodna i lecznicza, taka jaka powinna być magia życia. Gdy już ją w sobie zebrałem, zacząłem powoli przelewać ją w ciało upadłego. Normalnie natychmiast powinienem dostrzec różnicę. Rany zazwyczaj zasklepiały się moich oczach. Ta tutaj... może odrobinę się zwężała. To nie była znacząca różnica, a czułem, że włożyłem w to wiele.
Zatrzymałem swoją moc. Wiedziałem, że coś jest nie tak. Rana na moim przedramieniu też nie leczyła się zbyt dobrze, nawet gdy używałem magii. Z nimi jest coś nie tak. Może... może wymagają więcej mocy. Tylko że ja już prawie nie mam mocy. Czułem, że powoli zbliżam się do dna. Przeniosłem się dwa razy. Nawet z pomocą Belzebuba nie obyło się bez zmęczenia. Nie mówiąc już o tym, że moja moc nie odnowiła się jeszcze po tym, jak użyłem jej, by otworzyć skrzynię. Nie wystarczy mi jej, by wyleczyć upadłego, jeśli zmiany zachodzą tak powoli.
Myśl Sky... Myśl. Przecież nie jesteś idiotą. Nie aż takim wielkim idiotą. Rana... rana jest spowodowana magią... Może magia wciąż w niej jest... Tak! To może być to...
Palcami delikatnie dotknąłem pociemniałych brzegów rany. Zamknąłem oczy i skupiłem się nie na tym, by poczuć swoją moc a na tym, by poczuć obce moce. Udało się. Na początku to było słabe uczucie, ale w końcu ją dostrzegłem za pomocą tego specyficznego szóstego zmysłu, który reaguje na magię. Była... dzika i nieprzyjemna. Jak coś zgniłego lub rozkładającego się, ale przy tym zabójczego. Trochę jak magia śmierci... ale gorsze. Ta moc rzeczywiście wżerała się w ciało i zatruwała je. Spróbowałem... wczuć się w tę moc. Łatwiej mi będzie coś z nią zrobić, jeśli tylko zrozumiem, jak działa. Dlatego skupiłem się, jak tylko mogłem i spróbowałem skopiować tę moc.
Byłem coraz bliżej, jednak już wkrótce zrozumiałem, że nie jestem w stanie stworzyć doskonałej kopii. W tej magii było coś dla mnie niezrozumiałego. Jakiś czynnik, który był mi nieznany. Spróbowałem jednak działać z tym, co miałem. Wyczułem magię w ranie i spróbowałem nad nią zapanować. To było... nieprzyjemne. Jakby brać w ręce coś oślizgłego co pali twoją skórę. Skoro mogę władać każdym rodzajem magii, to na pewno mogę i tym. Nawet jeśli to cholernie trudne i nieprzyjemne.
Próbowałem jakoś ją rozproszyć czy zniwelować. Aby tylko zniknęła lub znacząco osłabła. Wyrywała mi się, ale powoli zaczynałem robić postępy. Dostrzegałem fizyczne zmiany. Ciemne linie przy brzegach rany zaczynały znikać. Było jednak za wcześnie na radość. Zrobiłem z tym tyle, ile mogłem. Teraz tą resztką mocy musiałem jakoś zaleczyć tę ranę, nim Belzebub się wykrwawi.
Gdy posłałem w jego ciało leczniczą magię, tym razem od razu dostrzegłem wyraźne zmiany. Rana zarastała się, nim jednak udało mi się wyleczyć ją do końca, poczułem, że osiągam swój limit. Jeśli zabiję się, próbując mu pomóc, wszyscy będą mieli problem... Dlatego z bólem serca przestałem. Przyjrzałem się ranie i nie byłem pewien co o tym myśleć. Stała się płytsza i nie krwawiła już tak bardzo. Właściwie jest już chyba jedynie powierzchowna... A przynajmniej mam taką nadzieję. Na tyle starczyło mi magii i mam nadzieję, że to wystarczy.
Belzebub nie budził się, ale... wyglądał nieco lepiej. Jakby... spokojniej. Chyba udało mi się przynajmniej uśmierzyć nieco jego ból. Nie miałem niczego, czym mógłbym obwiązać ranę, dlatego musiałem tak to zostawić. Upadli nie mogą złapać zakażenia... Prawda? Miałem nadzieję, że nie.
Dobrze... może... może nam się uda. Belzebub jest silny. Niedługo stanie na nogi. Muszę go tylko pilnować do tego czasu. Gdy się obudzi... zabierze nas stąd. Mamy sztylet... to chyba dobrze. W końcu upadły ryzykował dla niego życiem... W zasadzie... ryzykował życiem głównie dla mnie. Ja... uniknąłbym tego ataku... chyba... A może i nie. Sam nie wiem. Potrafię otwierać wyrwy dość szybko, ale... i tak zabiera mi to więcej czasu niż Belzebubowi. On ma lepszą technikę i... i pewnie nie zdołałbym uniknąć ataku Haures. On to wiedział. Przyjął to na siebie a teraz...
Co ja zrobię, jeśli on zginie? Co, jeśli moja magia nie wystarczy, aby mu pomóc? On nie może zginąć... Nie może... Usiadłem przy nim i przyglądałem się jego spokojnej twarzy. Był taki blady... ale... on zawsze jest bardzo blady. A... a może jest jednak bledszy niż zwykle...
Ostrożnie położyłem dłoń na jego piersi. Poczułem ulgę, czując, jak unosi się przy oddechu. A mimo to nie mogłem powstrzymać łez. Jeśli on umrze przeze mnie... Nigdy sobie tego nie wybaczę.
Zorientowałem się, że jego ciało jest zimne. W końcu obaj byliśmy przemoczeni a mimo że nie było śniegu, temperatura wciąż była niska. Czy możemy zginąć z wyziębienia? Nasze ciała są silniejsze niż ludzkie, ale każdy ma jakieś ograniczenia. Nawet gdybym potrafił rozpalić ognisko, to byłby chyba głupi pomysł. To równałoby się podaniu Haures naszej dokładnej lokalizacji. Z drugiej strony możemy umrzeć, siedząc tutaj bezczynnie. Nie wiem, co byłoby gorsze.
Może... może lepiej rozpalić to ognisko. Takie malutkie... albo... może trochę magii. Mam jej jeszcze trochę. Jakbym używał jej bardzo ostrożnie... Mógłbym stworzyć tylko taką delikatną... ciepłą aurę. Tak. Tak to może się udać. Muszę tylko... być blisko.
Położyłem się obok upadłego i wtuliłem w jego bok. W tych okolicznościach nawet przez myśl mi nie przeszło, że to niezręczne. Teraz musiałem jakoś nas ogrzać. Biała magia to magia życia. Jest jak... Jak promienie słońca. Skupiłem się i pozwoliłem, by resztki magii rozpłynęły się po moim ciele. Naprawdę poczułem przyjemne ciepło. Nie wiedziałem, czy to tylko iluzja, czy rzeczywiście bije od niej ciepło. Niemniej... warto spróbować. Przynajmniej umierając, nie będę czuł aż takiego zimna.
Przylgnąłem do upadłego bardziej, tak by nasze ciała dotykały się, jak największą powierzchnią. Ariel kiedyś mówił, że tak można ogrzać się temperaturą własnych ciał... ale w sumie nie wiem, czy wtedy trochę nie zmyślał. Teraz to i tak bez znaczenia, bo nie mam lepszego pomysłu. Miałem nadzieję, że ten przyjemny błysk magii dosięga też Belzebuba. Złapałem go za dłoń, ale wciąż była zimna... moje były chyba cieplejsze. Może tak go ogrzeję.
Nie puszczałem jego dłoni. Po prostu... sam nie wiem. To był taki... wspierający gest. Byłem nieco senny, ale nie mogłem pozwolić sobie na zaśnięcie. Wtedy magia by się rozpłynęła, a ja musiałem ją cały czas podtrzymywać. Przynajmniej dopóki się nie 'skończy'. Poza tym musiałem monitorować stan Belzebuba i... i nasłuchiwać co dzieje się wokół. Tak... Nie mogę zasnąć. Jednak oczy same mi się zamykały.
Może będę mówił. Podobno do ludzi w śpiączce trzeba mówić... Może do ciężko rannych też? Belzebub ma po co żyć... Musi... po prostu musi przeżyć. Mój głos był cichy i słaby, ale byłem blisko więc... jeśli w ogóle słyszy, to powinien mnie usłyszeć.
- Belzebubie musisz... musisz się obudzić. Raum na ciebie czeka. Nie możesz jej zostawić.
Łzy napłynęły mi do oczu na myśl o dziewczynce. Jeśli przeze mnie starci ojca... Przecież ona tak go kocha. Dla Belzebuba jego córka jest całym światem... On nie może jej zostawić...
- Musisz się obudzić dla swojej córeczki... I dla swoich braci. Lucyfer i Mammon... na pewno odchodzą od zmysłów. Zabiją mnie, jeśli pozwolę ci umrzeć. Musisz się obudzić, bo... bo co ta dwójka bez ciebie zrobi? Nie dadzą rady. Kto ich utrzyma w pionie? Proszę, wyzdrowiej i obudź się... wróć do nich... Nie umieraj... Proszę, nie umieraj. Błagam. Dla mnie też. Jesteś moim mistrzem. Byłeś dla mnie dobry. Ja... nigdy ci się za to nie odwdzięczę... ale chcę spróbować, więc proszę, daj mi szansę. Obiecuję, że będę dobrym uczniem, będę nazywał cię mistrzem i... i zrobię wszystko, tylko nie umieraj...
Łzy, które płynęły po moich policzkach, były ciepłe. Dłoń Belzebuba natomiast nadal przerażająco zimna.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top