Rozdział 48

Upadła przyglądała mi się swoimi niepokojącymi dwukolorowymi oczami. Posyłałem swoją magię w stronę skrzyni, a ta za każdym razem ją odbijała. Czułem, jak magia zaklęta w metalu mnie odpycha. Ewidentnie nie podobało jej się, że używam złego rodzaju magii. To pewnie coś w rodzaju... zaklęcia obronnego. Aby odwieść potencjalnych... złodziei czy osoby niepowołane.

Starałem się wyglądać na skupionego i odrobinę zdezorientowanego. Jako że unikałem kółka teatralnego (czego teraz ogromnie żałuję) wątpiłem, by moje udawanie wyszło dobrze, ale ważne by choć trochę wyglądało to, jakbym starał się otworzyć to cholerstwo. Poza tym, nawet jeśli wiedziałem (chyba), jak otworzyć skrzynię to jak najbardziej byłem zdezorientowany. No bo... dlaczego ja? Przecież... to nie ma sensu. To tak jakby ta skrzynia została stworzona specjalnie dla mnie. Przecież jestem jedynym nefalemem. Tylko ja potrafię tak manipulować magią. Prawda?

W końcu uznałem, że może lepiej nie ciągnąć tego za długo. Miałem wrażenie, że moja 'gospodyni' może w końcu stracić cierpliwość. A szczerze mówiąc, nie chciałem wiedzieć, jak to by się dla mnie skończyło.

- Nie mogę. Nie potrafię. Nic się nie dzieje.

- Zaklęcie zareaguje tylko na twoją moc. Możesz to zrobić. Postaraj się bardziej dzieciaku.

- Ale ja nie wiem jak to zrobić! Staram się! To nie moja wina, że nie działa!

- Użyj więcej mocy. Razjel ją uwolniła. Wykorzystaj ją. Nie po to bawiliśmy się z tym jej bachorem, abyś teraz nie mógł zrobić tej jednej rzeczy, do której jesteś użyteczny.

Haures wydawała się raczej nieprzekonana co do moich prób. Chyba... chyba muszę bardziej się postarać. Zrobić większe show. Położyłem obie dłonie na skrzyni i odetchnąłem głęboko. Skupiłem się i sięgnąłem w głąb siebie. Pozwoliłem magii mnie otoczyć, a ja sięgałem jeszcze głębiej i tak z każdą chwilą gromadziło się jej coraz więcej, gotowej do użycia.

W końcu wszystko to, co zdołałem zebrać (a więc... jedną trzecią... może połowę mojej mocy) pchnąłem w skrzynię. Tak jak wcześniej tylko... mocniej. Znacznie mocniej. Z zaskoczeniem zauważyłem, że runy wyryte w metalu zalśniły srebrzystym światłem. Przez chwilę myślałem, że nieumyślnie ją otworzyłem. Zacząłem panikować, bo to ostatnie co chciałem osiągnąć. Pewnie zacząłbym wprowadzać w życie plan awaryjny, gdy życie nagle postanowiło wszystko wyjaśnić. Poczułem, jak magia wraca... i to wcale nie było nic dobrego.

Nie zdążyłem zabrać dłoni, gdy moc wróciła jak bumerang i uderzyła z czystą siłą. Cóż... plus był taki, że to tylko czysty rozbłysk magii. Dlatego nie zostałem spopielony, zamrożony, porażony prądem, zmieniony w ślimaka czy... cokolwiek magia mogłaby mi zrobić.

Po prostu odrzuciło mnie jak szmacianą lalkę i chyba złamałem kilkanaście kości, uderzając w ścianę. Byłem pewien, że czaszka mi pękła... Ała. Dzwoniło mi w uszach, w ustach czułem posmak krwi, a wzrok płatał mi figle. Już wiem jak czuł się Mammon po moim małym wybuchu.

Jakoś jednak udało mi się podnieść z pozycji umierającej do siedzącej. Potrzebowałem jednak dłuższej chwili, nim mój mózg zdołał przełączyć się w tryb awaryjny, a ja zacząłem ogarniać rzeczywistość mimo wstrząśnienia mózgu. A przynajmniej stawiałbym na to, że przyczyną tego, że pokój się kręci, jest wstrząśnienie mózgu.

Haures nie jestem pewny, kiedy do mnie podeszła, ale teraz stała przede mną widocznie zirytowana. Złapała mnie za ramię i poderwała do góry. Stanąłem na nogach, ale tak średnio pewnie. Niedobrze. Teraz... teraz muszę się szybko pozbierać... To... To może być dobra szansa... jedyna szansa.

- Coś ty zrobił?

- Kazałaś użyć więcej magii... to użyłem więcej...

Kobieta ścisnęła mnie mocniej, po czym jakby zorientowała się, że zaraz złamie mi rękę w pół i puściła. Chyba jeszcze nie chciała mi łamać kości. Jeszcze.

- Jesteś głupcem czy tylko udajesz, by mnie zdenerwować? Masz dopasować swoją moc do tej w skrzyni. Tylko tak da się ją otworzyć.

- Więc dlaczego od razu mi tego nie powiedziałaś?!

W gniewie złapałem za przód jej koszuli. Kobieta tylko spojrzała na mnie jak na kogoś niespełna rozumu. Nie myliła się zbytnio.

- Mówiłem, że nie wiem jak to zrobić! Prawie się zabiłem!

- Och przestań dramatyzować głupi bachorze.

Haures odepchnęła mnie, jakbym był jakimś irytującym owadem. Co prawda tylko delikatnie uderzyłem w ścianę, ale mój mózg, który i tak był już w postaci szejka, zaprotestował.

- Otwórz skrzynię. Wiesz już jak. Niech lepiej tym razem ci się uda, bo...

- Bo co?! Bo mnie zabijesz?!

- Są losy gorsze od śmierci.

No dobra... w takim razie chyba warto zaryzykować. Nie mogę liczyć na to, że mnie tu znajdą, jeśli będę tylko czekał. Sam muszę coś zrobić. Nawet jeśli Ariel robi co w jego mocy, może nie zdążyć. Nie wiem, ile czasu już to jestem ani ile jeszcze będę zmuszony czekać. Boję się, że się załamę. Że po prostu... nie wytrzymam. Dlatego... muszę działać.

Otworzyłem wyrwę za swoimi plecami. Cóż potrafiłem przenieść się tylko na kilka metrów i najwidoczniej nie mogłem też za pomocą magii wyteleportować się z tego pomieszczenia. No ale wystarczyło, że znalazłem się za Haures i nieco bliżej schodów.

Co prawda miała niezły refleks więc w chwili, gdy wyszedłem z wyrwy, kobieta już do mnie zmierzała. Szybkim i pewnym krokiem, a nie biegiem. To wcale nie oznaczało czegoś dobrego.

Zrobiłem coś, czego nigdy wcześniej nie próbowałem, ale niejednokrotnie nad tym myślałem. Tak jak formuję z cienia zbroję, uformowałem w powietrzu przede mną coś na kształt... strzały... No dobra ten kształt nie był aż tak wyrafinowany, ale był długi, jak strzała, cienki jak strzała i ostry na końcu... O to chodziło. No i najważniejsze wystrzelił do przodu jak strzała. Niestety nie poleciał dokładnie tam, gdzie chciałem... ale byłem blisko. Celowałem w głowę. Trafiłem w... ramię. Nawet ją drasnąłem!

Zatrzymała się na chwilę, spojrzała na ranę, na mnie a ja stwierdziłem, że to dobry moment, by spieprzać. Odwróciłem się i pobiegłem w stronę schodów, te jednak zostały odcięte ode mnie w niecałą sekundę.

Magia Haures był dziwna i straszna. Przypominała w jakiś sposób to, czym posługuję się ja czy Belzebub. W sensie... ona była materialna. Nie w postaci ognia, lodu czy światła a jakiejś czarnej masy... mgły... no czegoś, co w jednej chwili wyglądało niematerialnie, w następnej już wręcz przeciwnie. Byłem pewien, że nie chcę tego dotknąć. Nie była w kolorze czystej czerni jak, chociażby moja. W świetle miała lekko bordowe zabarwienie i wywoływała we mnie chęć ucieczki. Problemem było to, że zagradzała jedyną drogę ucieczki.

Więc pozostawała mi runda druga... i miałem przeczucie, że skończy się moim nokautem tak jak ta pierwsza. No ale jak przegrać to, chociaż walcząc z całych sił.

Przyzwałem broń w formie dwóch sztyletów i stanąłem gotowy do walki. Haures wyglądała na lekko znużoną, jakby miała rozprawić się z niegrzecznym dzieckiem, a nie... no... zrobić mi duże kuku.

Trochę kręciło mi się w głowie i czułem mdłości... więc byłem już pewny, że mam wstrząśnienie mózgu. No ale robiłem dobrą minę do złej gry. Szczerze mówiąc, nie miałem zbytnio sił, zarówno fizycznie, jak i magicznie, ale przeniosłem się jeszcze raz. Tuż za Haures. Następnie natychmiast zaatakowałem. Kobieta jednak z łatwością uchyliła się przed moim atakiem.

Mam już dość tego, jak upadli od niechcenia unikają moich ciosów. Jakbym poruszał się w ślimaczym tempie, a przecież wcale tak nie jest! Nie poddawałem się jednak. Wyprowadzałem atak za atakiem. Kilka razy prawie mi się udało.

Szczerze mówiąc, gdybym był w pełni sił... trafiłbym. Jestem tego pewien. Teraz jednak byłem osłabiony dniami spędzonymi w celi, dwukrotnie rzucono mnie na ścianę...

A gdy pomyślałem o tym wszystkim, uświadomiłem sobie, jaki jestem naiwny. Ona... ona nawet nie podchodzi do tej walki na poważnie. Mniej więcej w chwili, gdy sobie to uświadomiłem a mój entuzjazm i wola walki poszły się jebać Haures jednym ruchem dłoni wytrąciła mi sztylet z ręki, następnie zwinnie uniknęła ostrza drugiego i złapała mnie za ramię, wykręcając je boleśnie. Krzyknąłem, jednak już po chwili łapałem rozpaczliwie oddech po tym, jak kolanem przywaliła mi w brzuch.

To była... szybka porażka. Cisnęła mną jeszcze o podłogę, po czym już trudno mi było się pozbierać. Znam siebie samego na tyle, by wiedzieć, że zostałem na dobre wyłączony z gry.

Leżałam na plecach i próbowałem nabrać powietrza, mimo że miałem wrażenie, że płuca mi pękają. Chwila... a nie... to tylko połamane żebra. A już zaczynałem się bać.

Haures podeszła do mnie i przyglądała mi się z obojętnym wyrazem twarzy.

- Jesteś naprawdę... głupi. Abaddon uparł się, by mieć na ciebie oko. By przejąć cię jak najszybciej. Jak widać, nie warto było się tobą przejmować. Nawet jeśli masz jakąś moc... jesteś zwyczajnie za głupi, by stanowić dla nas zagrożenie. Żałosne. Pierwszy od tak dawna... a taki żałosny. Cóż... to zapewne lepiej dla nas. Czy ty naprawdę myślałeś, że masz jakieś szanse?

- ... Nie.

Jedno słowo... a tyle bólu.

- Więc po co to było? Nie musisz odpowiadać. Tak naprawdę mnie to nie obchodzi. Otworzysz skrzynię czy chcesz, abym najpierw się z tobą trochę pobawiła?

- Nie otworzę jej... Nie dostaniesz tego to, co jest w środku.

- Ależ otworzysz. Nie wytrzymasz długo.

- Lucyfer skopie ci...

- Lucyfer po ciebie nie przyjdzie. Nikt po ciebie nie przyjdzie. Jesteśmy tu tylko ty i ja. Mamy dla siebie mnóstwo czasu. Dość szybko się leczysz. To dobrze. Będzie więcej zabawy. Nie będziesz już czuł się samotny w tej pustej celi. Będę cię odwiedzać codziennie. Jutro... jutro możemy wspólnie policzyć wszystkie twoje kości i po kolei złamać każdą z nich. Pojutrze... może wyrywanie paznokci? Zawsze to lubiłam. Wasze kości zrastają się szybko. Jednak paznokcie odrastają powoli. Moje ulubione zawsze było obdzieranie ze skóry. Jednak... to chyba by cię zabiło. To nic. Wymyślimy coś fajniejszego. A teraz chodź.

Upadła złapała mnie za włosy i zmusiła, bym wstał. Jakoś się udało. Mimo że całe moje ciało bolało, ustałem na nogach. Haures pociągnęła mnie w stronę schodów. Ciągnęła mnie siła na górę, a ja nie stawiałem oporu, bo... to nie miałoby sensu.

Gdy doprowadziła mnie do schodów, prowadzących do jej prywatnych lochów zepchnęła mnie z nich. Sturlałem się na sam dół, ale świat dalej wirował. Naprawdę miałem wrażenie, że mój mózg zmienił się w papkę. Może i nie zyskałem żadnych nowych ran, ale te, które już miałem ponownie się odezwały.

Każdy ma swój próg wytrzymałości. Ja chyba właśnie osiągnąłem swój. Na tej podłodze. Gdy próbowałem się podnieść. Gdy czułem ohydny smak krwi w ustach. Niestety nie miałem czasu, by się nad sobą użalać. Haures zdążyła zejść i bez chwili zwłoki złapała mnie za ramię i jak worek śmieci wrzuciła do celi.

- Do jutra nefalemie.

Zamknęła celę i posłała mi zadowolony uśmiech. Niezwykle upiorny w połączeniu z ostrymi zębami. Zamknąłem oczy i skuliłem się na ziemi. Nie miałem nawet sił, by sięgnąć po kocyk. Słyszałem, jak odchodzi. Jej kroki cichły, aż w końcu przestałem je słyszeć.

Uświadomiłem sobie, że jutro... Jutro nie dam rady. Nie jestem na tyle twardy, by wytrzymać taki ból. Prawda była taka, że gdyby teraz Haures kazałaby mi otworzyć skrzynię... chyba bym to zrobił.

Nie chcę więcej bólu. Nie chcę zimna i głodu. Chcę wrócić do domu. Chcę... po prostu, aby to się skończyło. Miałem nadzieję... że może mój plan się uda. Przez chwilę myślałem, że mi się poszczęściło. Że to już będzie koniec. A zamiast tego jedynie przyspieszyłem mój koniec. Ona to zrobi... To wszystko, co powiedziała. Przyjdzie jutro i...

Boję się. Tak bardzo się boję. Gdzie się wszyscy podziali? Gdzie jest Ariel? Dlaczego jeszcze po mnie nie przyszedł? Nie dam rady sam. Ja nie jestem bohaterem. Haures ma rację. Jestem głupim, przerażonym dzieciakiem.

Zwinąłem się bardziej, co wywołało falę bólu w moim ciele. Było mi jednak tak zimno... Załkałem. Nie wiem, ile już razy płakałem. Miałem tego wszystkiego dość. Po prostu... dość. Nie mogłem już nic zrobić. Tylko czekać aż Haures tu przyjdzie i... i błagać ją o litość.

Ostrożnie otworzyłem dłoń, którą do tej pory zaciskałem w pięść. Były na niej czarne smugi. Jak od węgla czy grafitu. Tylko to zostało.

Myślałem, że to się uda. Belzebub obiecał mi, że przyjdzie. Że ten magiczny pierścień sprawi, że pomoże mi, gdy będę go potrzebował. Uwierzyłem mu. Naprawdę myślałem, że mi pomoże.

A gdy udało mi się go zdobyć, gdy zaryzykowałem wszystko by go ukraść... nic się nie wydarzyło. Zrobiłem to, co mi kazał. Posłałem w niego nieco mocy. Poczułem, jak robi się zimny. Myślałem, że to będzie już koniec. Że ten pierścień mnie uratuje. A on... Zamienił się w pył. Został po nim tylko trochę brudu na mojej dłoni.

Przez chwilę myślałem, że muszę tylko poczekać. Walczyłem, by dać mu czas, ale... on się nie pojawił. A pierścienia już nie ma. Może Haures nie kłamała. Może naprawdę nikt po mnie nie przyjdzie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top