Rozdział 28

Lilith

   Przyglądałam się, jak zdezorientowana wpatruje się w ściany luster. Stała pośrodku ośmiokątnego pomieszczenia, w którym jedynym fizycznym obiektem były właśnie lustrzane ściany. Żadnych drzwi. Żadnego wyjścia. Po chwili z wściekłością uderzyła w jedną z nich. Musiała oczekiwać czegoś konkretnego, bo brak efektu zdecydowanie ją zszokował.

- Próbujesz zneutralizować moje zaklęcie?

   Wyszłam ze ściany najbardziej oddalonej od blondynki. Od razu przyjęła postawę obronną. Doprawdy rozkoszne. Miała wolę walki. Tym więcej frajdy da mi pokonanie jej.

   Zaczęłam powoli zbliżać się do kobiety od prawej strony, a ta dokładnie tak jak się spodziewałam, zaczęła się cofać. Byłam jak kot bawiący się z uwięzioną w pułapce myszką. Obie powoli krążyłyśmy po pomieszczeniu, ale to ja kierowałam. To ja dominowałam.

- Jesteś Jofiel nieprawdaż? Jedna z czwórki zdradzieckich członków Rady. Potrafisz rozbijać magię i niszczyć zaklęcia czyż nie? Twoja magia neutralizuje i rozprasza cudzą magię. Całkiem przydatna umiejętność. Jeszcze nigdy nie spotkałam kogoś podobnego. Teraz zapewne zastanawiasz się, dlaczego nie możesz zniszczyć mojego zaklęcia. To musi być dla ciebie spory szok. Jesteś doskonała w walce wręcz a magia ci niestraszna. Doprawdy groźny przeciwnik. Pewnie nigdy nie miałaś zbyt dużych problemów z pokonaniem wroga. A jednak twoja magia właśnie cię zawiodła. Chcesz wiedzieć dlaczego? Ależ na pewno chcesz. Powiem ci, bo cię polubiłam laluniu. Widzisz... twoja magia może rozpraszać i niszczyć zaklęcia... ale za to cały świat czy nawet jego drobny, wyrwany fragment... to już chyba nie twoja liga.

- ... Lilith?

- Bingo! Niewielu z nas potrafi manipulować światami. Belzebub przenikający przez nie niczym cień... Razjel umiejąca wznosić przejścia... i Lilith manipulująca lustrzanym światem. Znasz kogoś jeszcze? Ja nie a przecież należę do tej trójki. A teraz skoro już obie tak dobrze się znamy... Co ty na to, by dłużej się nie ograniczać? Bo widzisz... trochę mi się śpieszy. Może się poddasz? Tak będzie szybciej, a i nie musiałabym niszczyć tej twojej ślicznej twarzyczki. Jest w moim typie.

- Kurwa Lucyfera!

- ... Rozumiem, że to ma znaczyć nie?

   Miałam mieszane uczucia, gdy mnie zaatakowała. Z jednej strony liczyłam na jatkę, z drugiej... mogłabym spędzić z nią miłą noc. No cóż... może przeżyje.

   Pozwoliłam jej zbliżyć się do mnie, nim wniknęłam w taflę za mną. Jej szpony napotkały tylko gładką powierzchnię lustra. Zarysowała je. Przyznam, że mnie to mile zaskoczyło. Nie każdy potrafił uszkodzić moje lustra. To nakręciło mnie jeszcze bardziej. Uwielbiam to. Tę zabawę w kotka i myszkę. Dlatego tak bardzo lubię sprowadzać przeciwników do moich lustrzanych pokoi. Ostatni był ten aniołek, którego nie miałam okazji wykończyć. Tym razem nie zamierzam psuć sobie zabawy.

   Anielica kręciła się po pomieszczeniu, nie wiedząc, skąd nadejdzie atak a ja... cóż... nie grałam czysto. Szukałam najsłabszych punktów i atakowałam, gdy jakieś dostrzegałam. Odbijała niektóre ataki, niekiedy nawet udawało jej się jakichś uniknąć, jednak wiele musiała przyjąć, więc jej zbroja nie prezentowała się już ta doskonale.

   Bawiłam się z nią całe trzy minuty, nim zdecydowałam, że to koniec. Lucyś byłby zły, gdybym za bardzo to przeciągnęła. Dlatego wyczekałam na odpowiedni moment, zaatakowałam od tyłu, wykręciłam jej rękę i złapałam za długie blond włosy. Nim zdążyła zareagować, przycisnęłam jej ciało do lustra, blokując wszelkie ruchy.

- Ostrzegałam. Chcesz jeszcze po raz ostatni przyjrzeć się swojemu ślicznemu odbiciu?

   Mocniej przycisnęłam jej twarz do powierzchni lustra. Szarpała się, ale nie mogła dorównać mi siłą. Dla mnie była jak niesforny kociak. Mogła jedynie lekko podrapać.

- Więc?

- Kurwa!

- To znaczy, że nie chcesz? W takim razie mam nadzieje, że je pamiętasz. Możesz już więcej nie być taka ładna.

- Sczeźniesz w Piekle!

- Wiesz co śliczna? Gdyby nie ta twoja zbroja już byłabyś martwa. Myślisz, że jesteś bystra, bo zakułaś się w puszkę? A jednak nie jesteś aż taka sprytna, jak ci się wydaje. Próżność cię zgubi laleczko. Lubisz patrzeć w lustro czyż nie?

- O czym ty...

   Nim zdążyła dokończyć, pociągnęłam jej włosy do tyłu... po czym z całych sił uderzyłam jej głową w powierzchnię lustra. Z jej gardła wyrwał się krzyk.

- Nasza rasa... ma twarde kości czyż nie?

   Uderzyłam jeszcze raz... i jeszcze raz... a później jeszcze kilka. Po tafli spływała krew, ale ona dalej była przytomna.

- Widzisz śliczna... właśnie dlatego nosi się hełm. A teraz zobaczymy, co jest twardsze. Moje lustra... czy twoja czaszka.

***

Sky

   Mam jakieś takie uczucie deja vu. Zupełnie jakbym już kiedyś leżał i umierał na jakiejś podłodze. Być może wcale nie mam powodów do narzekania. Wielkim plusem jest to, że niemal za każdym razem są to ładne i eleganckie podłogi. Niby wygląd się nie liczy, ale lepiej umierać na ładnej, w miarę czystej podłodze niż na jakiejś obskurnej i brzydkiej. No ale tak w sumie to wszystko mnie boli, a to wskazywałoby na to, że jeszcze żyję... No zdarza się. Gorzej, że teraz muszę coś z tym zrobić.

   Moje ciało z jakiegoś powodu średnio mnie słuchało, dlatego dłuższą chwilę zajęło mi podniesienie się do pozycji stojącej (poprzedzonej siedząca, klęczącą i czymś pomiędzy), a i tak musiałem się jeszcze podtrzymywać filara.

   Znajdowałem się w... dość sporym pomieszczeniu, którego kompletnie nie kojarzyłem. Zgadywałem jednak, że wciąż znajduję się gdzieś w podziemiach Kapitolu. Nie wiem skąd takie przekonanie. Po prostu było tu dość anielsko. Podłoga była tak wypolerowana, że widziałem swoje odbicie. Jestem dzielnym chłopcem, więc nie krzyknąłem. Z tą bladą gębą, podkrążonymi i zaczerwionymi oczami no i zaschniętą krwią na twarzy to mogłem wystąpić w horrorze. Gdybym miał długie włosy, to już w ogóle bym się na zjawę nadawał.

   No ale w takich sytuacjach przede wszystkim trzeba się ogarnąć. W pierwszej kolejności spróbowałem ogarnąć swoim umysłem całą tę sytuację. Więc... Razjel siłą zniszczyła trzecią barierę... Nie mam pojęcia, dlaczego właściwie to zrobiła, ale teraz jej przy mnie nie ma, więc trudno stwierdzić czy udało jej się to, co planowała, czy może tak średnio. Nie jestem też do końca pewien co z czwartą barierą. Jednak skoro trzecia mnie prawie zabiła, a ja wciąż żyję, to chwilowo założę, że ostatnia wciąż jest na swoim miejscu. W każdym razie ostatecznie straciłem przytomność i teraz jestem... tutaj. Przydatna byłaby wiedza na temat tego, czym jest 'tutaj'. Ja jednak takowej nie posiadam.

   Świetnie. Nie mam kurwa zielnego pojęcia, co się dzieje i przy okazji chyba umieram. Bo czuję się, jakbym kurwa umierał. Miałem wrażenie, że potrąciła mnie rozpędzona ciężarówka. Nie jakaś fajna, malutka taksóweczka, po której masce można się przeturlać. Nie. Jebany tir. Miałem już rozerwane mięśnie czy złamane kości i przysiągłbym, że obecnie każda moja kość jest złamana w co najmniej trzech miejscach, a moje mięśnie są strzępkami. A moje wnętrzności? Och... one zmieniły się chyba w zupę. Oddychanie przychodziło z trudem, a serce waliło mi jak młot. Słyszałem, jak dudni mi w uszach. Czy ono eksploduje? To byłaby ciekawa śmierć.

   Ostatecznie zebrałem w sobie resztki sił, by jakoś się stąd wydostać. Czekanie na śmierć brzmi fajnie, jednak ja wolę żyć. Dosłownie pełzłem przed siebie, starając się nie przewrócić. Nie mogłem się nawet wyprostować. Musiałem wyglądać jak jebany dzwonnik z Notre-Dame. Najważniejsze jednak, że powoli, ale poruszałem się do przodu.

   W końcu wyszedłem z tego dziwnego pokoju i wszedłem do jakiegoś korytarza. Miałem do wyboru iść w prawo lub w lewo. Wybrałem lewo, bo jebać konserwatystów. Parłem do przodu, opierając się o ścianę, bo trochę miałem problem z utrzymaniem równowagi. Oczywiście nic nie może być zbyt proste czyż nie? Problem był taki, że korytarzy było więcej. Tym bardziej upewniłem się w podejrzeniach, że to wciąż Kapitol. Ten budynek składa się chyba w większości z korytarzy, więc wszystko się zgadza.

   Na szczęście nie szedłem zbyt długo. Po kilku minutach usłyszałem szczęk metalu. Zatrzymałem się, ale trzymałem gębę na kłódkę, bo nie wiedziałem czego się spodziewać. To mógł być wróg... a byłem raczej w stanie niezdolnym do walki. Tak delikatnie ujmując.

   Z dość sporą ulgą przyjąłem widok mężczyzny w złotej zbroi straży. Ten był chyba równie pozytywnie zaskoczony moim widokiem. Jak miło, że ktoś cieszy się na mój widok. Oprócz tego wydawał się też odrobinę zdezorientowany. A tak w ogóle to go kojarzyłem. To jeden z moich ziomków strażników. Chwila...

- Omael!

- Karael.

- Byłem blisko. Jak u żony?

- Dobrze... Czy wszystko w porządku panie Alexis?

- Wspaniale. No może bywało lepiej. W sumie tak średnio chyba. Chwila...

   Poczułem ucisk gdzieś we wnętrznościach i nim zdążyłem zorientować się, co się dzieje, rzygałem na podłogę. Na czerwono.

- O kurwa rzygam krwią... To chyba niedobrze co nie?

   Mężczyzna przez chwilę wahał się, jakby nie był do końca pewien czy jestem poczytalny. Cóż... moje myśli stanowiły teraz jedną wielką papkę więc możliwe, że gadałem od rzeczy... Nie żeby normalnie się to nie zdarzało, ale teraz byłem wyjątkowo oderwany od rzeczywistości. No i dlaczego wszystko wiruje? Czy ja się kręcę, czy świat się kręci?

    Gdy powróciłem na ziemię, zorientowałem się, że ktoś mnie podtrzymuje, więc koleś chyba jednak stwierdził, że potrzebuję pomocy. A przecież do tej pory doskonale radziłem sobie sam. Moim jedynym problemem było to, że nie znałem drogi... ani nie wiedziałem, gdzie właściwie jestem. Gdyby nie to i jeszcze ten drobny szczegół w postaci powolnej bolesnej śmierci, której chyba właśnie doświadczam, to sam bym sobie świetnie poradził.

   Przyznam też, że średnio pamiętam dalszą drogę i ogólnie co się później działo. Wiem, że Karael wziął mnie na ręce i później chyba ktoś do nas dołączył, bo zrobiło się głośno, a jak mrugnąłem, to nagle siedziałem na krzesełku i Rafael świecił mi jakimś dzyndzlem w oko.

- Kurwa no nie!

   Zamknąłem oczy, bo to takie średnio przyjemne.

- Alexis? Jak się czujesz?

- Jakby rozdeptało mnie stado wściekłych jednorożców. Takich... z Afryki.

   Zapanowała cisza i w sumie dopiero wtedy dostrzegłem, że jestem w dość niewielkim pomieszczeniu... chyba w jakimś gabinecie. A ponadto nie jestem tu tylko z Rafaelem. Przyglądali mi się jeszcze: Mammon, Asmodeusz, Gabriel i Uriel. Upadli stali po lewej anioła a jego skrzydlaci ziomkowie po prawej. Przyglądali mi się w bardzo specyficzny sposób. Jakby mi rogi wyrosły... chociaż to chyba u nich nic niezwykłego akurat. Ciszę, która trwała już kilka długich sekund przerwał Mammon.

- Cóż... może i mu odbiło, ale żyje. A to oznacza, że wisisz mi dwa koła.

- Może jeszcze kopnąć w kalendarz.

- To nieważne Asmodeuszu. Obstawiałem, że znajdziemy go żywego i żyje. Możesz zrobić przelew albo wypisać czek. Niemniej preferuję gotówkę.

- Dobra, ale jak się przekręci w ciągu najbliżej doby, to oddajesz hajs.

- Stawiam cztery koła, że się nie przekręci.

- Wchodzę.

   Pogawędkę upadłym przerwał Rafael. Rzucił im tylko jedno spojrzenie, ale ci dość szybko się zamknęli.

- Alexis... czy możesz mi powiedzieć, co się stało?

- Ja... chyba... chyba zrobiłem coś głupiego.

- To znaczy?

- Ja... pozwoliłem Razjel usunąć moje bariery. Aby być silniejszym.

- Rozumiem.

- No i tak jakby... chyba naćpałem się magią.

- Dlaczego tak myślisz?

- Bo Mammon ma rogi. Asmodeusz też ma rogi. A tobie świeci głowa. Czy to aureola? Wy naprawdę macie aureole? Ja myślałem, że to tak dla picu...

- Chwileczkę... Uwolniłeś całą swoją moc?

- ... A czy to byłoby głupie?

- Tak.

- ... W takim razie oddalam to pytanie.

   Mammon wybuch wręcz historycznym śmiechem a Asmodeusz mu zawtórował. Uriel i Rafael wyglądali na co najmniej zmieszanych i w sumie tylko Gabriel wydawał się zatroskany. Asmodeusz poklepał blondyna po plecach i jako pierwszy z tej dwójki odzyskał zdolność mowy.

- O kurwa ale odleciał. Niech ktoś to nagra.

   Gabryś się o mnie troszczy, dlatego stanął w mojej obronie.

- Asmodeuszu, Mammonie na miłosiernych bogów to poważna sprawa! Wiecie, jakie mogą być skutki przyjęcia zbyt dużej ilości magii? Dzięki bogom jego ciało to wytrzymało, ale to mogło go przepalić! Nie martw się dziecino, wszystko będzie dobrze, Rafael zaraz coś z tym zrobi... Prawda?

- Cóż... Prawda jest taka, że niewiele mogę zrobić. Jego ciało z czasem się dostosuje. Mogę tylko uśmierzyć jego ból i ułatwić przepływa magii, co powinno ułatwić cały proces i może nawet go przyśpieszyć. Co do jasności jego umysłu... z czasem mu przejdzie.

- Z czasem?

- Takie przypadki zdarzają się niezwykle rzadko. Trudno mi stwierdzić ile dokładnie to potrwa, zwłaszcza że każdy przypadek jest inny. Wszystko zależy od konkretnej jednostki. Alexis jest dość... silny. W jego przypadku to może być parę godzin... albo dni.

- Dni?!

- Raczej godzin. To stan przejściowy. Jest teraz bardzo zdezorientowany, ale to na pewno minie. Jego ciało natomiast będzie potrzebowało więcej czasu i... będzie trzeba go monitorować. Może mu się w każdej chwili pogorszyć. Gabrielu, pomożesz mi zaprowadzić go do kliniki?

- Oczywiście.

- Ej, ej, chwila, chwila... co się właśnie wydarza? Co się stało z... z Razjel i w ogóle to gdzie ona jest?

- Alexis... wygląda na to, że...

   Nim szarowłosy anioł zdążył cokolwiek powiedzieć Mammon wbił się przed niego.

- Razjel wpakowała się w niezłe szambo, bo najwyraźniej próbowała oddać cię Abaddonowi no ale ostatecznie przyszła się przyznać. Lilith gdzieś zniknęła po tym, jak kazała nas powiadomić, że masz kłopoty. No i w sumie znaleźliśmy cię, ale nie twoją niedoszłą porywaczkę, więc jest w sumie śmiesznie.

- Okej... pogubiłem się po 'Razjel'.

- Weźcie, połóżcie go spać, zanim zacznie słyszeć kolory i widzieć dźwięki.

   Nim zdążyłem jakoś ogarnąć, co się dzieje, Gabriel niósł mnie gdzieś na rękach. W ogóle jakoś tak ginęły mi fragmenty ciągu przyczynowo skutkowego. Przed chwilą siedziałem na krześle, dlaczego nagle kładą mnie na łóżko? I dlaczego wszystkie anioły mają takie śmieszne światełko nad głowami albo wokół głów... i dlaczego na Aleksandrę mówi się Ola? Zawsze mnie to intrygowało.

- Niedługo wszystko będzie dobrze Sky. Rafael zaraz przyśle kogoś, kto pomoże ci w przepływie magii w twoim ciele. Przy okazji uśmierzy ból. Musisz po prostu rozluźnić się i już niczym nie martwić.

- Acha... okej.

- Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz. Potrzebujesz czegoś?

- Nie... chyba nie.

- Dobrze. Jak chcesz, to mogę chwile przy tobie zostać.

- Gabriel?

- Tak?

- A mogę cię o coś zapytać?

- Oczywiście.

- Spałeś z Urielem?

   Anioł patrzył na mnie dłuższą chwilę w bardzo specyficzny sposób, po czym przyłożył dłoń do mojego karku.

- Ej już raz mi tak zrobiłeś i wtedy zas... nołem.

   Zdążyłem jeszcze ziewnąć nim padłem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top