Rozdział 25

Ariel

   Jedynym co znajdowało się w pomieszczeniu były schody. Nikogo to nie zdziwiło. Pomieszczenie było dość obszerne. Potrzebowaliśmy nieco magicznego światła, by cokolwiek zobaczyć, jednak wciąż byliśmy ostrożni. Co prawda Zephon je przeszukał, a nawet zszedł po schodach co najmniej kilka pięter w dół. Zwiadowca zapewnił nas, że wszelkie odnogi są zablokowane i jedyne co można zrobić to schodzić niżej. Nie dotarł do końca. Zawrócił po kilku minutach, by powiadomić nas o tym, co znalazł.

   Poczekaliśmy na resztę. Mogliśmy poświęcić jakieś dziesięć minut na szybką zbiórkę i ocenę sytuacji. Mieliśmy dwóch rannych. Nuriela i Dardariela. Na szczęście ich obrażenia nie były poważne a jedynie powierzchowne więc Eiael zajęła się nimi w kilka minut.

   Wszystko poszło zgodnie z planem. Jednak tak naprawdę nasz początkowy sukces i trud, który sobie zadaliśmy, może się okazać bezowocny po tym, jak zagłębimy się w niższe partie budynku.

   W środku jest jeszcze około tuzin osób. Możemy założyć, że część z nich to archeolodzy bez odpowiedniego przeszkolenia bitewnego. Możliwe, że poddadzą się bez walki. W każdym razie jesteśmy zbliżeni liczebnie. Wszystko zależy od tego, czy nie wpadniemy w pułapkę i czy nie napotkamy kogoś z Rady lub kogoś zbliżonego mocą. Trudno określić kto może okazać się naszym wrogiem.

- No dobrze. Nie możemy zwlekać. Nie wiemy, czy nie mają jakiegoś systemu komunikacji między sobą. Musimy działać, dopóki ci na dole nie mają pojęcia, co zdziałaliśmy na górze. Zephonie, Tarysie... muszę poprosić was, byście ruszyli przodem.

   Zwiadowcy skinęli głowami i pierwsi zniknęli w ciemnościach. Jednakże dla nich był to sojusznik. Nie tylko doskonale widzieli w mroku, ale i potrafili się w nim kryć. Poruszali się bezgłośnie, a sami potrafili usłyszeć najcichszy szelest. Dlatego ruszyli przodem. Będą mogli ostrzec nas przed potencjalnym zagrożeniem, a sami powinni zostać niezauważeni.

   My potrzebowaliśmy światła, by móc poruszać się w ciemnościach. Światło mogłoby zostać dostrzeżone przez kogoś idącego z dołu. Dlatego zwiadowcy muszą upewnić się, że droga jest czysta.

   Ruszyliśmy minutę po nich. Schody były na tyle szerokie, że mogliśmy schodzić w parach. Ja poszedłem pierwszy a u mego boku stanął Maalik. W końcu jego magia oświetlała nam drogę. Upadły stworzył niewielki, błękitny ognik na tyle silny byśmy dostrzegali stopnie. Były zachowane dość dobrze, jednak były nierówne. Gdyby nie światło element zaskoczenia zniknąłby w momencie, w którym pierwszy z moich ludzi stoczyłby się po nich z krzykiem.

   Za nami szli Hamon i Dardariel. Dwóch wojowników, którzy pomogliby w potencjalnej walce. Później kolejno Maro z Barielem i Eiael z Virgilem. Byli magami, słabymi w bezpośredniej walce, więc znajdowali się pośrodku naszej kolumny. Za nimi Nuriel, Elyon i Laoth zamykający pochód. Kolejni wojownicy na wypadek, gdyby ktoś zaskoczył nas od tyłu. To było mało prawdopodobne, ale możliwe. Niestety znajdowaliśmy się w bardzo trudnej w przypadku ataku pozycji. Dlatego musieliśmy pozostać niezauważeni.

   Schody wydawały się nie mieć końca. Co jakiś czas gładka ściana kończyła się i dostrzegaliśmy korytarze. To była jedyna oznaka na to, że schodziliśmy na kolejne piętra budynku.

   Większość korytarzy świeciła pustkami lub była zawalona. Kończyły się ślepymi zaułkami po kilku czasem kilkunastu metrach. Maalik często posyłał do nich ogniki. Nie wiem, czy robił to z ciekawości... czy może zwyczajnie tak jak i ja czuł pewien niepokój, patrząc w ciemność. Jesteśmy w prastarym budynku. W jakiejś tajemniczej twierdzy. Trudno było nie dać ponieść się wyobraźni. Co mogło się tu znajdować? Po co wybudowano to miejsce? Ukrywano tu coś... a może coś więziono? Jakie istoty stąpały po naszym świecie w czasach świetności tego miejsca... i czy jakieś wciąż mogą się tu znajdować?

   Miałem wrażenie, że upadły odczytał tok moich myśli, ponieważ posłał mi poważne jak na niego spojrzenie akurat, gdy przechodziliśmy obok kolejnego wypełnionego mrokiem korytarza. Niemal czekałem na moment, w którym usłyszymy z któregoś z nich jakiś alarmujący odgłos. Nic takiego się nie stało.

   Jeden z korytarzy był całkowicie zniszczony. Nie było jamy, tylko sterta gruzu i wysypujący się gdzieniegdzie piasek. Musieliśmy być ostrożni, by nie potknąć się skalne odłamki lub by przez przypadek ich nie naruszyć. Hałas mógłby kogoś zaalarmować.

- Nie sądzicie, że to dziwne?

   Pytanie zadała Maro. Odpowiedział jej ktoś z tyłu. Wydaje mi się, że był to Elyoth. Na szczęście ściszyli głosy. Nie są głupi.

- Dziwne? Możesz ukonkretnić? Bo na razie nie zobaczyłem niczego, co uznałbym za normalne.

- Chodzi mi o to, że... Te schody są nienaruszone a wszystkie korytarze, które mijaliśmy, były zawalone.

- Nie sprawdzaliśmy wszystkich.

- Dam sobie rękę uciąć, że każdy z nich kończy się ślepym zaułkiem. Ten budynek wygląda jak coś, co oparłoby się próbom czasu. Dlaczego niektóre elementy są nienaruszone, a inne się zawaliły?

   Zastanowiłem się chwilę nad słowami kobiety. Byłem pewien, że reszta także próbuje to przeanalizować. W końcu powiedziałem to, co zapewne wszystkim chodziło po głowach.

- Sugerujesz, że ktoś specjalnie je zawalił?

- Nie wiem. Może. Chodzi o to, że... to wygląda tak, jakby to miejsce miało zostać zapomniane.

- Dlaczego więc zostawiono to przejście?

- ... Nie wiem. Może zwyczajnie wzięli pod uwagę opcję, że... no nie wiem... przyjdzie taki dzień, gdy ktoś będzie musiał znaleźć to miejsce.

- W jakim sensie?

- No wiecie... jeśli ukryto tu coś ważnego... może ten, kto to ukrył, wziął pod uwagę, że... no nie wiem... może to posłużyć do czegoś dobrego.

- W zależności od tego w czyje ręce wpadnie.

- Dokładnie.

   Zapadła chwila ciszy. Przerwała ją Eiael.

- Myślicie, że to jakaś broń?

   Jako pierwszy odpowiedział Dardariel.

- Stawiam stówę, że to jakaś broń masowej zagłady.

- Nie uważacie, że to nie do końca odpowiedni moment, by rozważać takie rze...

   Przerwałem, bo nagle w świetle pojawiła się sylwetka. Był to oczywiście Tarys. Miałem nadzieję, że nikt nie zauważył, jak drgnąłem na jego widok. To nie strach. Po prostu... to miejsce ma specyficzną, niepokojącą atmosferę.

   Zatrzymaliśmy się. Zwiadowca wydawał się spokojny, założyłem więc, że nie ma złych wieści.

- Chciałem tylko poinformować, że schody się kończą. Prowadzą do korytarza, który... jest dość długi. Nie dotarliśmy do końca, ale na pewno jest pusty. Nie jest też oświetlony. Co jakiś czas zakręca, jednak nie ma odnóg. Jest bezpiecznie. Będziemy ostrzegać, jeśli coś dostrzeżemy.

- Dobrze. Możesz ruszać.

   Tarys skinął delikatnie głową i zniknął w ciemnościach równie bezszelestnie, jak się pojawił. Po minucie schody rzeczywiście się skończyły. Weszliśmy do korytarza. Był szeroki na około cztery metry. Mogliśmy więc iść w bardziej zwartej grupie, a nie w rzędzie. Magowie wciąż zostawali jednak w centrum chronieni z przodu i z tyłu. Maalik rozdzielił swój ognik, tworząc z niego trzy. W ten sposób lepiej dostrzegaliśmy szczegóły i mieliśmy większy zasięg widzenia. Ufałem, że zwiadowcy ostrzegą nas dostatecznie szybko, jeśli będziemy musieli je zgasić.

   Teraz mogliśmy zauważyć to, czego nie dostrzegaliśmy na początku. Tutaj ściany miały niewielkie pęknięcia. Szliśmy powoli i ostrożnie, jednocześnie rozglądając się z ciekawością. Przez niewielkie szczeliny gdzieniegdzie przesypywał się piasek. A ściany... nie były doskonale gładkie jak do tej pory. Były na nich rysunki. Bardzo proste żłobienia. Przedstawiały...

- Demony?

   Nie byłem pewien, która z kobiet to powiedziała, ale miała rację. To były głównie sceny batalistyczne i zdecydowanie po jednej stronie konfliktu stały demony.

- A więc mamy potwierdzenie, że to budynek z czasów pierwszej wojny.

- To... niesamowite. Zachowało się tak niewiele z tamtych czasów... a tu nagle cała twierdza. Co prawda zakopana, ale gdyby zebrać potężnych magów...

- Kopalnia wiedzy.

- Dokładnie.

- Wiedzy, którą najwidoczniej nasi przodkowie próbowali ukryć.

   Kobieta wydała z siebie ciche westchnięcie, uświadamiając sobie, że mogła być to prawda. Po tym zapanowała już dłuższa cisza. Przerwał ją dopiero Nuriel. Był... nerwowy. Jednak rozumiałem go. Właśnie minęliśmy większe pęknięcie.

- Czy... czy to się nie zawali? Do tej pory nie było żadnych pęknięć. Dlaczego są tutaj?

   Odpowiedział mu Bariel.

- Jesteśmy teraz bardzo głęboko pod pustynią. Mamy więc nad sobą tony piasku, który napiera na to sklepienie od tysiącleci. Nie martwiłbym się jednak. To lita skała. Nie cegły czy kawałki kamienia a lita skała. Te pęknięcia nic nie znaczą. Prawda jest taka, że te korytarze nie zawalą się fragmentami. Jak już to wszystko zawali się na raz, a do tego trzeba naprawdę dużych uszkodzeń.

   Maailk uśmiechnął się szeroko i spojrzał za siebie, w stronę Nuriela.

- Innymi słowy nie martw się, że fragment sufitu spadnie ci na łeb. Jak pierdolnie to całościowo.

   Nie widziałem wyrazu twarzy anioła, ale już się nie odezwał. Dalej szliśmy już w kompletnej ciszy, dopóki z ciemności przed nami ni wyłonił się zwiadowca. Zatrzymaliśmy się, by wysłuchać jego słów. Miał poważny wyraz twarzy, więc tym razem musiał mieć do przekazania coś ważnego. Jak się okazało nie myliłem się.

- W korytarzu słychać głosy.

- Daleko?

- Trudno stwierdzić. Dźwięk się tu niesie. Niemniej ktoś tu jest. Jeszcze przez co najmniej kilka minut możecie iść spokojnie. Ale zdecydowanie zbliżamy się do ludzi. Zephon twierdzi, że wyczuwa dużą grupę osób skupioną w jednym, najprawdopodobniej dużym pomieszczeniu. Chyba nikogo nie ma w tunelach. Ruszył przodem, więc jeśli odkryje coś jeszcze, natychmiast was poinformuję.

- Rozumiem. Słyszeliście? Od te pory żadnych niepotrzebnych rozmów. Bądźcie czujni i ostrożni. Możesz iść Tarysie. Uważaj na siebie.

- Dziękuję dowódco. Ty również.

   Młody mężczyzna zniknął pochłonięty przez ciemności. Zaczyna się. Teraz nasze kolejne posunięcia zaważą na wszystkim.

- Maaliku. Zgaś jeden płomień i osłab pozostałe. Będziemy iść w półmroku.

   Upadły posłuchał moich poleceń, a my ruszyliśmy dalej. Gdy światło osłabło, atmosfera się zmieniła. Być może wpłynęła na to także bliskość wroga. W każdym razie wyczuwałem niepokój pozostałych. Znajdowaliśmy się w ciemnym korytarzu zakopanym głęboko pod pustynią, daleko od naszego domu. Przed nami i za nami była tylko ciemność. Słabe światło sprawiało, że ryciny na skałach wydawały się jeszcze bardziej niepokojące. Niektórzy zerkali niepewnie na własne cienie.

   To dobrzy i odważni wojownicy. Jestem w stanie zrozumieć ich zachowanie. Sam wyczuwałem grozę sytuacji. Żaden z nich podobnie jak i ja nie przeżył takiej sytuacji. Do takich rzeczy nie da się przygotować. A jednak radzili sobie dobrze. Może i byli nieco bardziej nerwowi, ale panowali nad sobą. Upadli radzili sobie lepiej od anielskich towarzyszy, ale oni żyli bliżej czarnej magii. Bliżej Piekła. My przywykliśmy do naszych szerokich ulic, białych strzelistych budowli i widoku nieba.

   Tak jak mówił Tarys po kilku minutach zaczęliśmy wyraźnie słyszeć głosy. Zachowywaliśmy doskonałą ciszę i wsłuchiwaliśmy się w ich poszukiwaniu więc nic dziwnego, że szybko wyłapaliśmy je spośród wszechogarniającej ciszy. Głosy... i zwyczajne odgłosy pracy. Z każdą minutą były głośniejsze. Gdy doszliśmy do kolejnego zakrętu czekał tam na nas Tarys.

- Dowódco... na końcu tego korytarza jest kolejny zakręt. Stamtąd widać już światła.

- Dostrzegliście coś?

- Mistrz kazał przekazać, że zdecydowanie jest to duże pomieszczenie. Wewnątrz widać poruszających się ludzi. Chyba prowadzą zwykłe prace archeologiczne. Tak jak obstawialiśmy, zdecydowanie jest tam kilku archeologów. Wygląda na to, że jest tam też kilku strażników. Zephon widział kogoś w zbroi. Tylko tyle jesteśmy w stanie stwierdzić.

- Co z pomieszczeniem? Byliście w stanie stwierdzić coś jeszcze. Powiedz wszystko. Nawet coś, co uważasz za nieistotne.

   Upadły zastanawiał się przez chwilę.

- Cóż... pomieszczenie jest oświetlane magicznymi kryształami. Wydaje się koliste. Prowadzą z niego jakieś duże wrota. Naprawdę duże. Są szeroko otworzone, ale za nimi znajduje się chyba koleje puste pomieszczenie. Tyle udało nam się zobaczyć.

- Rozumiem... Dobrze. Chyba musimy zaryzykować otwarty atak. Nie uda nam się wejść do środka niezauważonymi prawda?

- To niemożliwe. Nawet ja i pan Zaphon nie bylibyśmy w stanie się tam zakraść. W pobliżu wejścia nie ma żadnych osłon, a przy tym pomieszczenie jest bardzo dobrze oświetlone.

- W takim razie pozostaje nam tylko jedna opcja. Działamy zgodnie z planem otwartego ataku.

   Przewidzieliśmy takie okoliczności. Nie wiedzieliśmy, czy przyjdzie nam walczyć w ciasnych, przypominających labirynt korytarzach, czy na otwartej przestrzeni. Przeanalizowaliśmy więc wszelkie najbardziej prawdopodobne opcje.

   Nie było aż tak źle. Osobiście uważałem, że bylibyśmy w znacznie gorszej sytuacji, gdybyśmy musieli walczyć w ciasnych korytarzach. Ponadto... pozbyliśmy się połowy ich sił. Większości, jeśli wykluczy się naukowców niewyszkolonych do wojaczki. Mieliśmy liczebną przewagę. Najbardziej optymistyczny scenariusz to ten, w którym poddają się bez walki po zorientowaniu się w sytuacji.

   Wątpiłem jednak, że coś takiego się wydarzy. Do tej pory szło bardzo dobrze... może przeszło na mnie pesymistyczne nastawienie Sky'a, ale mam wrażenie, że w końcu coś pójdzie nie po naszej myśli. Miejmy nadzieję, że się mylę. W każdym razie... nie możemy pozwolić sobie na wahanie. Na to już za późno.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top