Rozdział 19
Ariel
Dzisiejszej nocy to ja stałem na warcie. Zgłosiłem się do tego. Bardziej niż snu potrzebowałem kilku godzin w ciszy i samotności.
Już wkrótce będę zmuszony podjąć konkretne działania. Działania, które będą miały swoje konsekwencje. Zapomniałem już, jak to jest być odpowiedzialnym za cudze życia.
Przysiadłem na szczycie wydmy. Stąd miałem doskonały widok na nieskończony ocean srebrzystego piasku. To był dobry punkt obserwacyjny. Noc była spokojna. Poprzedniej musieliśmy schronić się przed niewielką burzą piaskową. Teraz mogłem podziwiać bezchmurne niebo. Gdyby Sky tu był, zakochałby się w tym widoku. Nieboskłon pokrywało nieskończenie wiele gwiazd.
Tęskniłem za nim. Za jego słodkim głosem. Pięknym uśmiechem... Za tym, jak mruży oczy, gdy chce wyglądać na rozgniewanego i groźnego a w rzeczywistości wygląda rozkosznie. Ciekawe czy myśli o mnie. Czy też za mną tęskni? Co może teraz robić? Czy położył się już spać? Zapewne nie. Woli kłaść się późno a później wylegiwać się w łóżku do południa. W takim razie co teraz porabia? Siedzi w swoim pokoju czy może gdzieś wyszedł... Może odwiedził upadłych. Z jakiegoś powodu lubi u nich przebywać. Może... może jest z Mammonem.
Starałem się zignorować to nagłe uczucie zirytowania. Upadły będzie trzymał ręce przy sobie. Sky nie pozwoli mu na... na nic. Jestem tego pewien. Więc skąd ta irracjonalna zazdrość?
Być może stąd, że ja jestem tutaj a on z moim Sky'em. Powinienem połamać mu wtedy ręce. Jak śmiał go dotykać? Przeklęty upadły. Próbował wykorzystać niewinność Sky'a. Jego łatwowierność i naiwność. Jak ja mogłem zostawić go tam samego?! Przecież on... on jest jak samotna owieczka w jaskini pełnej wilków. Zostawiłem go z upadłymi...
Nie. Sky sobie poradzi. Jestem pewien, że gdziekolwiek jest i cokolwiek robi, uważa na siebie. Jestem też pewien, że tak jak ja myślę o nim on myśli o mnie.
***
Sky
Gdy wszedłem do swojego pokoju, z moich ust wyrwało się głośne i donośne „kurwa". Na biurku bowiem leżało znajome kartonowe pudełko. Zmusiłem się, by podejść bliżej i podnieść niewielką karteczkę, która na nim leżała. Pięknymi literami zapisane było tylko jedno zdanie. „Baw się dobrze".
Zmiąłem karteczkę i cisnąłem ją gdzieś w kąt pokoju. Powinienem wziąć to pudełko, iść do jego pokoju i tym razem cisnąć mu nim w twarz nim zdąży się osłonić, ale nie miałem na to siły. Właśnie wróciłem z kilkugodzinnego treningu. Zdążyłem tylko szybko coś przekąsić, wziąć kąpiel i zamierzałem iść spać. Nie będę się teraz wykłócał z jakimś walniętym upadłym. Jutro się tym zajmę.
Przebrałem się w piżamę i zwaliłem się na łóżko. Wszystko w Niebie jest takie milusie. Materac jest mięciutki jak chmurka a delikatny biały materiał, z którego była zrobiona moja piżama, był milutki w dotyku. Nic tylko spać do południa.
Ułożyłem się wygodnie na łóżku, ale jeszcze nie gasiłem świateł. A przynajmniej nie całkowicie. Zmniejszyłem tylko ich natężenie. Leżałem tak sobie i rozkoszowałem się spokojem. Uświadomiłem sobie, że może i jestem zmęczony, ale nie śpiący. W każdym razie leżało mi się wygodnie, więc nie zamierzałem się ruszać.
Jedyny problem był taki, że niemal naprzeciw łóżka stoi biurko. A na biurku ten cholerny karton, który wkurza mnie samym faktem istnienia. Po kilkunastu minutach stwierdziłem, że to za bardzo psuje mi humor. Wstałem, wziąłem karton i zamierzałem schować go do szafy. Już ją otworzyłem i wystarczyło tylko wrzucić tam to durne pudełko, ale... w sumie nie było niczym zaklejone...
W mojej głowie toczyła się dość zawzięta batalia. Jedna strona była szczerze przekonana, że ta cała sytuacja jest uwłaczająca i powinien natychmiast spalić to pudło a później to samo zrobić z Mammonem. Jestem pewien, że Haniel przyszedłby i razem ze mną pooglądał jak upadły płonie na stosie.
Ta druga strona natomiast... była odrobinę ciekawa. Po prostu ciekawa. To wszystko. No bo... różne rzeczy widzi się w internecie, ale tak na żywo... to w sumie nie bardzo. No i... co on właściwie mógł tu wsadzić... To przecież nie tak, że zamierzam czegokolwiek używać! Po prostu... nic by się nie stało jakbym tylko... zerknął.
Stałem tak z pięć minut, wpatrując się w pudełko w moich dłoniach, aż w końcu ta ciekawska część odniosła zwycięstwo a ta mądrzejsza spektakularną porażkę. Usiadłem na łóżku, położyłem na nim pudełko i ponownie potrzebowałem kilku minut, nim w końcu odważyłem się choćby do niego sięgnąć.
Oczywiście jutro to wszystko oddam. Mammon nawet się nie zorientuje, że to otworzyłem, a nawet jeśli zamierzam tylko zerknąć do środka, on zdecydowanie nie musi o tym wiedzieć. Przełknąłem ślinę, wziąłem głęboki oddech i otworzyłem pudełko. Potrzebowałem chwili, nim mój umysł zdołał rozpoznać zawartość.
Nie było... aż tak źle. Nie wiedziałem czego się spodziewać, ale... no przynajmniej nie wypaliło mi oczu. Poza gumkami, chusteczkami i chyba z trzema rodzajami lubrykantu w środku były... kajdanki. Takie... z puszkiem... takim... różowym i mięciutkim. No i... jakiś kawałek materiału... to... to chyba do zasłaniania oczu... Okej. Pozostałe trzy przyrządy wyglądały dość jednoznacznie i nie poświęcałem im zbyt dużo uwagi, bo... o cholera ja płonąłem ze wstydu. Jebany Mammon... Niby jak miałbym... coś takiego... tam... Nie! Po prostu... nie.
Zamknąłem pudełko i szybko odłożyłem je na bok, obok łóżka, by tylko zniknęło mi z oczu. Potrzebowałem kilku minut, nim przestałem odczuwać zawstydzenie i zażenowanie. Co innego mieć świadomość, że Mammon dał mi coś bardzo nieprzyzwoitego a co innego to zobaczyć. No i... jak to właściwie działa? W sensie... no... przecież ten jeden był taki... mały, a ten drugi... wręcz przeciwnie... Nie! Nie, nie, nie. Nie ma sensu nad tym myśleć. Muszę wyprzeć ten widok z mojej głowy. Niepotrzebnie tam w ogóle zaglądałem.
Położyłem się i starałem zająć myśli czymś innym. W tym cholernym pokoju nie było jednak niczego ciekawego. Wszystko przez to, że Ariel mnie zostawił i pojechał w cholerę. Tak... to jego wina. Powinien być teraz tutaj. Przy mnie. Gdyby leżał tu ze mną, mógłbym się do niego przytulić i... i zasnąłbym szybko. Tak jak zawsze. Przykryłem się kołdrą, ale to nie była nawet namiastka ciepła, do którego przywykłem. Było... zimno i pusto.
Gdyby Ariel tu był, przytuliłby mnie. Objąłby mnie od tyłu i delikatnie pocałował w kark. Zadrżałem lekko na dawne wspomnienie jego dotyku. Ariel był zawsze taki ciepły. Lubiłem, gdy sunął dłońmi po moim brzuchu, biodrach, udach... Zawsze całował i muskał moją szyję, bo... wiedział, że to lubię. Przypomniała mi się nasza ostatnia wspólna noc. Jak przyciskał mnie swoim ciałem, jak mnie całował i szeptał moje imię...
Otworzyłem oczy i przełknąłem nerwowo ślinę. Nagle zrobiło się jakoś tak gorąco i... o cholera... stanął mi. Jestem jakiś niewyżyty. Ariel wyjechał na ważną misję, a ja myślę o tym, jak mi było dobrze, jak mnie rżnął. Świetnie. Oficjalnie jestem zdemoralizowany. I nawet nie mogę zwalić tego na Mammona, bo ja zwyczajnie mam ochotę to zrobić. Gdyby Ariel był teraz w pobliżu, to bym się na niego rzucił. Tylko... że go nie ma. A ja mam problem.
No ale w sumie... to nie tak, że zrobię coś złego, jak... jak sobie ulżę. W końcu... jak nie byłem jeszcze z Arielem, to jakoś sobie trzeba było radzić... Jako że... no już i tak się nieźle nakręciłem, to postanowiłem w to brnąć. Niepewnie wsunąłem dłoń pod delikatny materiał. Cholera... to takie trochę... zawstydzające. No kto by pomyślał, że jak znajdę chłopaka, to tak trudno będzie... no... pojechać na ręcznym.
Zamknąłem oczy i próbowałem myśleć o czymś... stymulującym i przyjemnym... a więc o Arielu. Cholera... niech mi to będzie wybaczone. Biedny Ariel. Przywołałem w pamięci jego obraz. Ariel był przystojny. Silny. Miał piękne umięśnione ciało. Zawsze dotykał mnie z delikatnością. Powoli sunął dłońmi po moim ciele. Całował mnie... rozgrzewał. Jego głos był niski, głęboki i ciepły. Mówił do mnie, gdy powoli mnie przygotowywał.
Na myśl o jego dotyku zacząłem powoli poruszać dłonią. Już po chwili z ust wyrwał mi się stłumiony jęk. Wyobraziłem sobie, jak się o mnie ociera, jak powoli we mnie wchodzi. Przypomniałem sobie to uczucie, jak mnie wypełnia. Poruszałem dłonią szybciej, wciąż myśląc o tym, jak się we mnie porusza. W końcu doszedłem z jego imieniem na ustach.
Było mi gorąco i potrzebowałem chwili, by uspokoić oddech. Minęła może minuta czy dwie, gdy uświadomiłem sobie, że wciąż mam problem. Mianowicie teraz miałem jeszcze większą ochotę na seks. To było... za mało. To takie niewystarczające. Chciałem Ariela. Pragnąłem go. Chciałem poczuć go w sobie. Głęboko, mocno... Cholera. Może powinienem po prostu jeszcze raz...
Drugą dłoń wsunąłem pod bluzkę. Przesunąłem nią po swoim ciele, tak jak robi to Ariel. Wyobraziłem sobie, że to jego dłoń. Poruszałem powoli jedną dłonią, podczas gdy drugą sunąłem po swojej klatce piersiowej. To jednak nadal nie było... to.
Znieruchomiałem na chwilę. Mój mózg pracował na pełnych obrotach, podczas gdy biłem się z własnymi myślami. Nie powinienem... zdecydowanie nie powinienem... ale... Cholera. Kogo ja chcę oszukać. Przecież zawsze i tak robię to, czego nie powinienem.
***
Kto zwołuje spotkanie Rady tak wcześnie rano... No kto do cholery?! W dodatku to nie było nic istotnego tylko jakieś pieprzenie o tej grupie, którą wysłali jako opcjonalne posiłki dla Ariela i jego ludzi na Srebrnej Pustyni. Przecież już dawno wyruszyli. Czy naprawdę trzeba było zwoływać zebranie, by powiedzieć, że w sumie to już dotarli na wyznaczone miejsce i dostarczyli raport, że są w gotowości? Czy to naprawdę takie istotne?! Nie mogli sobie tego przekazać nieoficjalnie przy śniadaniu, tylko musieli zwałować cholerną naradę?
Gdy w końcu ta szopka się skończyła, musiałem wyjść się przewietrzyć. W ogrodach było w miarę ciepło i spokojnie. Rozsiadłem się na ławeczce i zamknąłem oczy. Odchyliłem głowę do tyłu i wdychałem wszechobecny zapach kwiatów. Był taki relaksujący. Wszystko było doskonale... tylko... skąd tu nagle ten silny zapach wanilii...
Otworzyłem oczy i... zobaczyłem parę innych. Złotych.
- O matko i córko!
Mammon odsunął się szybko do tyłu, gdy ja poderwałem się nagle na nogi.
- Mammon kurwa nie strasz mnie tak!
Upadły zaśmiał się lekko, po czym obszedł ławkę i usiadł na niej, ignorując fakt, że stałem i wpatrywałem się w niego wciąż zaskoczony jego obecnością.
- Długo tak nade mną wisiałeś?
- Nie. Tylko chwilę. Byłem ciekaw, kiedy się zorientujesz.
Blondyn rozsiadł się na ławce i ewidentnie zdawał sobie sprawę z tego, że nie zamierzam obok niego siadać. Dupek. Dostałem przez niego zawału.
- To teraz za mną łazisz czy co?
- Martwiłem się o ciebie. Wydawałeś się w złym humorze. Czyżbyś się nie wyspał?
Ten uśmiech... O cholera. To było wyzwanie. Problem był taki, że ja już przegrałem i on o tym wie. Teraz chce, żebym się przyznał. Po moim trupie.
- Spałem doskonale.
- Ach tak? Hmm... a dostałeś może mój prezent?
Jebany nawet nie bawi się w owijanie w bawełnę, tylko jedzie prosto z mostu.
- ... Zauważyłem twój upominek.
- Spodobał ci się?
- Nieszczególnie. Nawet go nie otworzyłem.
- Och... doprawdy? Hmmm... rozumiem... W takim razie możesz mi go oddać.
- ... Co?
- Oddaj mi go. Skoro nie masz zamiaru skorzystać... a zawartość jest w nietkniętym stanie, to możesz mi go oddać. No, chyba że... jednak nie jest w nietkniętym stanie.
Ja mu kurwa zaraz zetrę ten uśmiech...
- Co się dzieje kwiatuszku? Dobrze się czujesz? Jesteś jakiś taki... czerwony.
- Wszystko u mnie dobrze. Ja... wyrzuciłem go.
- Wyrzuciłeś?
- Tak. Wyrzuciłem ten cholerny karton.
- Doprawdy?
- Tak.
- ... Ależ to bardzo niedobrze. Gdzie go wyrzuciłeś?
- Co? To nie... Po co chcesz to wiedzieć?
- Widzisz, tam były bardzo cenne rzeczy. Musisz mi natychmiast powiedzieć, gdzie go wyrzuciłeś.
- Wcale nie, tam nie... Kurwa.
- Czyli co... Skąd wiesz, że nie ma tam niczego cennego? Przecież tam nie zaglądałeś.
- ... Możliwe, że... zerknąłem do środka.
- Yhm...
- A później wyrzuciłem to cholerstwo.
- ... Sky kotku... wyglądasz jak różyczka.
- Co?
- Czerwona różyczka.
- Bo dałeś mi pudełko pełne... rzeczy, których nawet nie nazwę!
- ... No... to którego użyłeś?
- Żadnego!
- Nie odważyłbyś się użyć dużego... Wziąłeś ten mały?
- Nie!
- A więc ten mały... Tak myślałem.
- Niczego nawet nie wyjąłem z tego głupiego kartonu!
- Widzisz... mogłem cię uprzedzić, byś nie kierował się rozmiarem. Moc też się liczy. No ale już zapewne się o tym przekonałeś... na własnej skórze.
- Mammon ty dupku!
To było za dużo upokorzenia jak na jeden dzień. Zrobiłem kilka szybkich kroków z pięścią wymierzoną prosto w ten zadowolony z siebie pysk. Mammon nawet nie wykazał jakiegoś specjalnego zaangażowania. Nim znalazłem się wystarczająco blisko, wyciągnął jedną z tych swoich cholernie długich nóg i oczywiście podciął moje.
Straciłem równowagę, poleciałem do przodu prosto na niego, a on złapał mnie, rzucił na ławkę i już po chwili przyciskał mnie do niej całym swoim ciałem. Miałem takie lekkie odczucie deja vu.
- Jak już się znudzisz swoimi nowymi zabawkami, pamiętaj, że zawsze możesz przyjść do mnie... pobawimy się razem.
Nim zdążyłem ogarnąć, co się właściwie stało, upadły po prostu wstał i odszedł, zostawiając mnie rozłożonego na ławce. Jebani. Kurwa. Upadli.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top