Rozdział 16

   Po dwudziestu minutach leżenia bez tchu na ziemi po tym, jak przez dwie godziny biegałem wokół Kapitolu jak idiota (nie mówiąc o tym, że nadal mamy środek zimy i jest cholernie zimno, ale na lodzie wyjebałem się tylko sześć razy) ogarnąłem się, wziąłem gorącą kąpiel i z braku jakichkolwiek perspektyw udałem się do Mammona. Niepewnie zapukałem w jego drzwi i po usłyszeniu krótkiego "proszę" wszedłem do środka. Na szczęście nie zastałem w jego pokoju nikogo pozbawionego ubrań, więc zaczęło się dobrze. Sam Mammon ku mojej uldze także był ubrany.

- Witaj słoneczko. Co cię do mnie sprowadza?

- Nuda.

- Więc przyszedłeś się trochę zabawić?

- ... Przyszedłem, bo dostaję świra. Czuję się, jakbym miał męża w Afganistanie. A jak spadnie z konia i umrze? Albo – co gorsza – jakaś lafirynda go uwiedzie?

- Twój aniołek dostał już nauczkę. Nie spojrzy na kobietę przez najbliższe sto dwadzieścia lat. Jednakże muszę przyznać, iż zaskoczyło mnie to, że no wiesz... nie próbował połamać mi kości przed wyjazdem. Tak profilaktycznie, żebym się do ciebie nie dobierał. Nie, żeby cokolwiek mnie mogło powstrzymać.

- Ariel wie, że jesteś dla mnie ważnym przyjacielem.

- Awww skarbie... Jakie to urocze. Jesteś pewien, że nie mam szans na awans do rangi przyjaciela z korzyściami?

- Nie.

- Okej. Chciałem się tylko upewnić...

- Pamiętaj też, że ani ja, ani Ariel nie damy się drugi raz udobruchać, jeśli odjebiesz coś takiego.

- Chciałem ci tylko pomóc. No wiesz... odprężyć się.

- To było molestowanie seksualne.

- Wcale nie bo ci się podobało.

- I co jeszcze? Może walniesz coś w stylu "Twoje usta mówiły nie, ale twoje ciało krzyczało tak... więc to nie gwałt"?

- Cóż... nie... aczkolwiek... trochę tak.

- ...

- No przecież żartuję. Wiem, kiedy nie znaczy nie. Jestem obeznany w tych sprawach. Przecież już mówiłem, że nic bym nie zrobił bez twojej zgody. No ale wiesz... jak już o tym wspominasz, to pamiętaj, że moja propozycja jest wciąż aktualna. Musi ci być ciężko bez twojego faceta...

- Tęsknie za Arielem Mammonie. Ale za całym Arielem. Nie tylko za jego dolną częścią. Nie każdy myśli tylko o seksie.

- No ale jesteś młody czyż nie? Niewyżyty.

- Mam się dobrze.

- Mimo wszystko jakbyś czuł się samotny w nocy...

- Wniosę o zakaz zbliżania się.

- No przecież żartuję. Ja będę trzymał łapki przy sobie. Jednak...

- Oczywiście, że jest jakieś 'jednak'.

- Nie rób takiej miny. Pomyślałem sobie, że jest ci ciężko w te długie, samotne, zimowe noce... i mam coś dla ciebie. Specjalnie wybrałem się po to do ludzkiego świata. Dla ciebie. Bo jesteś moim uroczym małym podopiecznym.

- Łał... czyżbyś właśnie zachował się względem mnie jak dojrzały i opiekuńczy dorosły?

- Kwiatuszku zawsze biorę pod uwagę twoje dobro.

   Mammon otworzył szafę i wyjął z niej średniej wielkości kartonowe pudełko. Nie było na nim żadnych naklejek czy napisów sugerujących zawartość. Upadły z wyrazem zadowolenia na twarzy wręczył mi pudełko. Nie było jakieś specjalnie ciężkie. Posłałem mu niepewne spojrzenie, a ten wyszczerzył się w uśmiechu.

   Ostrożnie i na początku delikatnie nim potrząsnąłem. Mammon nie odezwał się ani słowem więc doszedłem do wniosku, że to nic co zniszczyłoby się przez potrząsanie. Podniosłem je więc do ucha i potrząsnąłem mocniej. To brzmiało jak... nic konkretnego. Jednak byłem pewien, że w środku jest kilka przedmiotów lub coś składającego się z wielu części. Niektóre musiały być większe inne mniejsze. Wydawało mi się także, że słyszałem brzęczenie metalu.

- Okej... Co to takiego?

- Zgadnij.

- ... To mnie nie zabije prawda?

- Raczej nie. Musisz tylko... bezpiecznie używać.

- Okej...

   Ponownie potrząsnąłem pudełkiem, próbując jakoś wyczuć jego zawartość. Definitywnie było tam kilka rzeczy. Żadna z nich nie była specjalnie duża, bo wyglądało na to, że w pudełku wciąż było sporo wolnego miejsca, bo przedmioty swobodnie po nim latały. Byłem też jeszcze bardziej pewny, że usłyszałem coś metalowego.

- Czy to jakaś broń?

- ... Nie. Zdecydowanie nie.

- Hmmm...

   Co takiego mógł dać mi Mammon? Coś, po co udał się do ludzkiego świata. Nie broń. Coś, co nie jest niebezpieczne... lub przynajmniej nie jest, jeśli używa się tego poprawnie. W sumie wszystko może ci zrobić krzywdę, jak jesteś debilem, więc ta podpowiedź jest raczej słaba. Co on tam jeszcze mówił. Coś na długie zimowe noce...

- To tablet?!

- Nie.

- Telefon?

- Nie.

- Tablet i telefon?

- Nie.

- Nintendo?

- Nie.

- Ale jakieś urządzenie elektroniczne prawda?

- ... W sumie tak. Nie tylko... ale między innymi. Jest tam kilka rzeczy. Niektóre możesz wykorzystać, jak twój kochaś wróci.

- Hmmm... jakaś... gra?

- ... Cóż... w pewnym sensie... może...

- Okej... hmm... no nie wiem... Czy coś się stanie, jak mocno potrząsnę?

- Raczej nie.

- No dobra.

   Potrząsnąłem pudełkiem mocno tak, że wszystko co było w środku, zdecydowanie zmieniło swoje położenie. Gdy to zrobiłem, nagle moich uszu doszedł dziwny dźwięk ewidentnie dochodzący z pudełka.

- O łał! Włączyłem coś.

- Wsadziłem do środka baterie.

- Czyli to coś na baterie.

- Tak.

   Przysunąłem pudełko bliżej ucha. Gdy to zrobiłem, zauważyłem coś jeszcze. Przyłożyłem dłoń do spodu pudełka.

- Ej to coś tak śmiesznie... jakby... wibruje...

- ...

- Czekaj chwilę... To...

   Mammon patrzył na mnie z wyrazem totalnej nonszalancji na twarzy, więc moją pierwszą myślą było "Nie no on by przecież tego nie zrobił". Moją drugą myślą było "Ten jebany dewiant seksualny totalnie to zrobił!".

   Rzuciłem pudełkiem w jego stronę, celując mniej więcej w okolice tego pustego łba. Niestety złapał karton tuż przed swoją twarzą.

- Ty chory pojebie!

- No co? W środku są fajne rzeczy. Jestem pewien, że... odczujesz ich uroki.

- Błagam cię, powiedz, że ta wibrująca rzecz w środku to masażer.

- Jeśli tak chcesz to nazwać...

- Jesteś... najgorszy. Kurwa... niereformowalny...

- No przecież jestem dobrym chłopcem. Obiecałem, że cię nie dotknę. A jednocześnie mam na uwadze twoje dobro. Dlatego znalazłem rozwiązanie tego problemu. Ja cię nie dotknę a ty sobie... ulżysz. Oczywiście, jeśli chcesz, mogę cię poinstruować, jeśli chodzi o zasady użytkowania...

- Weź to pudełko z całą jego zawartością i wsadź ją sobie w...

- Ależ słoneczko tu jest wiele fajnych rzeczy. I nie każda z nich służy, do wsadza...

- Nie kończ. Po prostu... nie kończ. I nie zbliżaj się do mnie. Zboczeńcu.

- Postarałem się, wiesz? Jestem pewien, że wszystko, co tu jest, ci się spodoba. Słyszysz to od protoplasty gatunku inkubów. Znam się na tych rzeczach. Możesz bawić się solo, możesz w parze... możecie mnie do siebie zaprosić, czasem, nie żebym coś sugerował...

- Prędzej Haniel stanie się dobrym człowiekiem niż zaproszę cię do swojego łóżka.

- No wiesz co... Aż tak niskie prawdopodobieństwo? Dałbyś mi choć maleńkie nadzieje.

- Weź to i zabierz ode mnie. Spal to. Albo... daj jakiemuś swojemu kochasiowi.

- Ale to zestaw spersonalizowany specjalnie dla ciebie. Każdy ma inne upodobania. Każdy ma inne potrzeby. Z godzinę dobierałem te wszystkie gadżety.

- A ja za nie podziękuję. Nie jestem taki jak ty.

- Czyli jaki?

- ...

- No dobrze. Nie, lepiej nie mów. Sam wyraz twojej twarzy sprawia, że czuję się co najmniej urażony.

- Nie zbliżaj się z tym do mnie. Nie chcę tego na oczy widzieć.

- Nawet nie zajrzałeś do środka.

- I nie mam zamiaru. Pierdol się Mammon. Pierdol się.

- Ja to robię. Ty nie. Dlatego kupiłem ci sztucznego bolca, gdy twojego nie ma w okolicy.

   Rzuciłem w upadłego najbliższym przedmiotem, którym był wazon. Przy okazji wydając z siebie coś pomiędzy krzykiem a warknięciem. Niestety uniknął lecącego w jego stronę przedmiotu. Wazon był metalowy, więc przynajmniej nie przysporzyłem jakiemuś biednemu aniołowi sprzątania. Biedny musiałby się pochylić, by to sprzątnąć a przy tym dewiancie seksualnym to ryzykowne.

   Pokazałem Mammonowi środkowy palec, ten drugi też, po czym wyszedłem, ostentacyjnie trzaskając drzwiami. Jebany erotoman. Kiedyś go zabiję i nikt nie będzie mnie nawet za to obwiniał.

***

   Po południu Belzebub przerwał nasz trening wcześniej niż zwykle, gdyż miał udać się do Piekła i przyprowadzić tutaj małą Raum. Byłem ciekawy czy dziewczynce się tu spodoba. W sensie... Niebo jest przepiękne, ale dzieci są... dziwne. Kto wie. Może stwierdzi, że nie zamierza siedzieć w miejscu, gdzie nie ma internetu. Chociaż Raum jest w sumie specyficznym dzieckiem. Wydaje się bardzo dorosła jak na swój wiek. W pewnym sensie przypomina mi miniaturową wersję swojego ojca.

   Pomyślałem, że wyjdę im na spotkanie. Jako że wszystko to zostało zorganizowane w sposób oficjalny, kilkoro członków Rady musiało być obecnych, by upewnić się, że wszystko przebiega zgodnie z planem. Tak więc kilkoro z nich przyszło pod Bramę. Pojawili się Michael, Zafiel, Lucek i ta świnia Mammon. Jak mnie zauważył, to wypiąłem mu język, a później ostentacyjnie go ignorowałem. Złotooki upadły uśmiechnął się tylko perfidnie i nonszalancko zaczął konwersację z anielicą. Lucyfer natomiast ku memu zaskoczeniu podszedł zagadać do mnie.

- Witaj Sky.

- ... No hej.

- Jak mija ci czas?

- Normalnie.

- Mam nadzieję, że nie masz mi za złe tego, iż poparłem twojego aniołka w jego krucjacie.

- Nie. Ariel jest dorosły, może robić, co chce. A twoje zdanie i tak nie ma tak wielkiego znaczenia.

- Ałć. Zrobiłeś się bardzo bezpośredni. Kto by pomyślał, że jeszcze kilka miesięcy temu przyszedłeś do mnie, trzęsąc się jak mały kociak. A teraz pokazujesz pazurki.

- Zmądrzałem.

- Nieprawda. Po prostu mnie lubisz.

- Ale masz wielkie ego.

- Ktoś mi to niedawno mówił.

- Spokojnie. I tak nie równasz się z Mammonem.

- Też mi się tak wydaje.

   Chciałem jeszcze trochę pocisnąć po moim upadłym znajomym, jednak brama zaczęła świecić w ten charakterystyczny sposób oznaczający, że ktoś zamierza przejść. Już po chwili ze światła wyłoniły się dwie znajome, ciemne sylwetki.

   Belzebub trzymał Raum za rękę. Ta... zdecydowanie wyglądali jak ojciec i córka. Dziewczynka także lubowała się w czerni. Tym razem miała na sobie czarną sukienkę z białym kołnierzykiem. Jedyne co mnie zdziwiło to, że w drugiej ręce trzymała klatkę do przenoszenia zwierząt.

- Czy ty kazałeś Belzebubowi przynieść tutaj twoje koty?

- Moje maleńkie skarbeńki za mną tęskniły!

- Michael wie?

- To tylko koty. Bez przesady. Poza tym Raum je lubi. Wszyscy je lubią. Jak można ich nie lubić? To koty!

   Gdy Belzebub podszedł nico bliżej nas, nie uszło mojej uwadze, iż ma dość specyficzny wyraz twarzy. Lucek chyba też to dostrzegł, bo jego ekscytacja związana z kotami nieco przygasła. Gdy upadły znalazł się dostatecznie blisko, byśmy mogli go usłyszeć, zaczął mówić.

- Lucyferze wydaje mi się, że mamy drobny... problem. Nie byłem w stanie jej...

   Problem pojawił się, nim Belzebub zdążył nam go przedstawić. Mianowicie z Bramy wyszła jeszcze jedna osoba. Kobieta. Naprawdę piękna kobieta. Jej krótkie włosy w odcieniu platynowego blondu były krótko ścięte. Jej lewą brew zdobił kolczyk. W jej uszach natomiast było ich z kilkanaście. Jej bladoróżowe oczy były mocno pomalowane czarnym cieniem i eyelinerem. Miała na sobie bardzo ludzkie ubrania. Skórzaną czarną kurtkę, skórzane, czarne, obcisłe spodnie, glany i lekko prześwitującą czerwoną bluzkę z dużym dekoltem.

   Kobieta zaczęła rozglądać się wokół jakby czegoś lub kogoś szukała. Wytężyłem pamięć i w końcu przypomniałem sobie, kto to jest. Lilith. Ale... co ona tutaj właściwie robi? Chciałem zapytać o to Lucyfera, który przed chwilą stał obok mnie... ale gdy spojrzałem na prawo, już go tam nie było. Poczułem czyjeś dłonie na swoich barkach i zerkając za siebie, zobaczyłem Lucka we własnej osobie... kulącego się za mną.

- Co ty właściwie robisz?

- Ciiii! Kryj mnie nefalemie.

- ... O co chodzi do cholery.

- Ta wariatka tu za mną przyszła! Nie może mnie zauważyć, bo...

   Cóż było na to troszeczkę za późno, bo oczy blondynki padły na mnie i później od razu na Lucka, który był trochę większy ode mnie, więc to nie mogło się udać. Kobieta uśmiechnęła się szeroko, po czym najbardziej radosnym i przepełnionym cukrem głosem wykrzyczała coś, co nawet mnie przyprawiło o delikatne mdłości.

- Luuucyś skarbeńku!

   Upadły za mną wydal dźwięk przypominający ostatnie westchnięcie przed bolesną śmiercią, po czym już świadomy tego, że został nakryty, wyprostował się i zaczął powoli wycofywać do tyłu.

- Belzebubie na bogów co ta wariatka tutaj robi?!

- Uparła się. Nie mogłem jej powstrzymać. Była ze mną Raum. Ponadto sam wiesz, jaka potrafi być. Nie będę ryzykować mojego zdrowia i życia dla twojego życia uczuciowego.

- Bardzo śmieszne a teraz zrób z nią coś. Wrzuć do tego portalu, nim się zamknie. Albo w ogóle ją gdzieś wyślij w cholerę. Po prostu zabierz ją ode mnie!

   Lilith nagle zaczęła zmierzać szybkim i pewnym krokiem w naszą stronę. Lucek wydał z siebie krótki i niezbyt męski krzyk, po czym rozejrzał się w poszukiwaniu lepszej kryjówki. Tak się składa, że akurat Michael patrzył w naszą stronę... no dobra... patrzył konkretnie na Lucyfera z dość morderczym wzrokiem. Ich oczy się spotkały i upadły chwycił się jak tonący brzytwy. Pokonał dzielącą ich odległość zaskakująco szybko, przy okazji zachowując jakieś resztki dumy. A przynajmniej do momentu, w którym złapał Michaela za ramię i używał go jak żywej tarczy.

- Wtargnięcie! Aresztujcie ją! Zastrzelcie!

- Czy to nie jest przypadkiem twoja podwładna?

- To walnięta suka! Michaelu, zróbże coś, ona właśnie nielegalnie wkroczyła na teren Nieba.

- Oczywiście, że rozwiążemy ten problem. Jakbyś nie zauważył Zafiel właśnie zmierza do niej ze swoimi Virtui by... porozmawiać na temat jej niezapowiedzianej obecności tutaj. Będzie tu za kilka minut.

- Michaelu na miłość boską wyrzućcie ją stąd, zanim...

   Lucyfer nie miał okazji dokończyć, bo ostatnie kilka metrów kobieta pokonała biegiem, zatrzymując się jakiś metr od mężczyzn.

- Lucyś? Co ty robisz?

   Lucyfer miał chwilowe załamanie nerwowe po czym... przełączył się w tryb oficjalny. Wyprostował się i przywdział nonszalancki uśmiech. Wyglądał jak zwykle. Jedyne co go zdradzało to nerwowy śmiech, który wyrywał mu się co jakiś czas no i to błaganie o pomoc w oczach.

- Lilith... kochana... jaka niespodziewana niespodzianka. Przyznam, że się... nie spodziewałem. Bosko wyglądasz. Ale... co ty właściwie tutaj robisz?

- Przyszłam, żeby cię zobaczyć... tak bardzo, bardzo, baaardzo tęskniłam. A ty?

- Ależ tak. Oczywiście. Jak za... ranami kłutymi.

   Lucyfer zaśmiał się, więc Lilith wzięła to za żart. On chyba nie żartował.

- Tylko wiesz... bardzo chciałbym, byś tu została, ale... niestety... nie możesz.

- Jak to? Amdusias tu przybyła. Nawet ta mała. Dlaczego ja nie mogę?

- Ponieważ... Amdusias współpracuje z aniołami. Raum przybyła tu do swojego ojca a ty... nie masz prawa tutaj być.

   Przyglądałem się tej rozmowie z ogromnym zainteresowaniem, bowiem Lucyfer przez cały czas miał ten przesłodzony uśmiech na twarzy i miałem wrażenie, że cokolwiek teraz by nie powiedział Lilith, nie uznałaby tego za obraźliwe. Dobrze, że nie słyszała, jak nazywał ją szaloną suką. W sumie szkoda, że nie mam popcornu. To zaczyna się robić interesujące.

- Mogę przekazać kilka ważnych informacji od Hekate.

- Belzebub może porozmawiać z Hekate, kiedy będzie taka potrzeba.

- Nie zamierzam się stąd nigdzie ruszać.

- Ale nie możesz tu zostać. Powiedz jej Michaelu. Powiedz, że nie może zostać.

   Łał ta błagalna nuta w głosie Lucka była trochę... żałosna. Władca Piekieł zszedł na psy. Michael zastanawiał się chwile, nim odpowiedział. A tak poza tym to coś mówiło mi, że był wkurwiony. Chwila... czy to jakiś trójkąt miłosny? O cholera zaczyna się rozkręcać...

- Do Nieba nie można tak po prostu wkroczyć bez wyraźnej zgody Rady moja pani. Dlatego twoja obecność tutaj jest niezgodna z obowiązującym prawem. Z tego powodu, jeśli nie opuścisz go dobrowolnie... będziesz musiała zostać pod aresztem, do czasu aż Rada nie zdecyduje co z tobą zrobić.

- No ale przecież ona nie może tu być!

- Wolelibyśmy rozwiązać tę sprawę pokojowo bez użycia przemocy. Skoro dama nie chce opuścić Nieba, musimy prosić ją o współpracę. Dostanie strzeżony pokój, w którym poczeka na to, co ustalimy na spotkaniu Rady. Być może będzie miała okazję przekonać nas do swoich racji. Dlatego poproszę, byś udała się teraz z tamtą kobietą. Nie chcemy doprowadzić do nieprzyjemnego, politycznego incydentu prawda?

   W czasie gdy Michael mówił, Zafiel przyprowadziła ze sobą czwórkę Virtui i ewidentnie czekała na to, jaką decyzję podejmie Michael. Ona chyba była w miarę zadowolona. Lucek wyglądał, jakby ktoś przywalił mu kijem baseballowym w brzuch. Ja natomiast... liczyłem na jakąś dobrą dramę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top