Rozdział 64

Sky

- Wiesz, że jeszcze trochę jakby nie jestem w pełni sił?

- Jestem pewien, że demon weźmie to pod uwagę, nim rozerwie cię na strzępy, by pożywić się twoimi wnętrznościami. Na mnie to jednak nie robi wrażenia. Jeszcze raz tylko tym razem spróbuj włożyć w to nieco więcej wysiłku.

Popatrzyłem na Belzebuba spode łba z wyraźnym wyrzutem w moim (mam nadzieję) nienawistnym spojrzeniu. Upadły albo nie zauważył, albo co bardziej prawdopodobne zupełnie to zignorował. Stwierdziłem, że głupotą było oczekiwać od niego współczucia czy tym bardziej forów. No i w sumie miał trochę racji. Za każdym razem jak wracam do regularnych treningów po dłuższej przerwie, okazuje się, że jakimś cudem cofnąłem się w rozwoju. Nie inaczej było tym razem.

Belzebub jest wymagający. Poza tym jestem zawsze w centrum wydarzeń, a ostatnio sprawy trochę się pokomplikowały. Skoro nie wiemy, jaki będzie kolejny ruch naszego wroga to lepiej być gotowym. A ja gotowy zdecydowanie nie jestem.

Niemniej liczyłem na jakieś zrozumienie ze strony mojego mistrza... Chociaż... ponownie ma racje. Jak będę walczył z aniołem, upadłym czy demonem... tak na serio... to oni mi raczej forów nie dadzą. Chyba że stwierdzą, że jestem zbyt żałosny by marnować na mnie czas i energię... Tak może być.

- Sky przestań myśleć o głupotach.

Ledwo udało mi się sparować cios Belzebuba. Aż mi ręce całe zadrżały od impetu uderzenia. Czy gdybym nie zdążył, to przywaliłby mi tak w łeb, czy zdążyłby zatrzymać kij? Pewnie by zdążył... pytanie, czy by chciał.

- Nie myślę o głupotach!

Odsunąłem się na bezpieczniejszą odległość i pewniej chwyciłem sztylety. To nie moje artefakty, ale broń ćwiczebna. Belzebub dziś postanowił pokatować mnie fizycznym treningiem. Nie używał miecza, który jest jego ulubioną bronią. A to dlatego, że nie chciał mnie zranić... za bardzo. Nie powstrzymywał się przed przyłożeniem mi. Kij jednak zostawi mi co najwyżej wielkiego siniaka na łydce, a nie odetnie mi nogę. Zdecydowanie wolę siniaki.

Belzebub zaatakował, więc sprawnie zrobiłem unik. A później kolejny i kolejny. Nie trafił ani razu. Byłbym z siebie dumny, gdyby nie to, że jestem debilem.

Gdzieś przy piątym uniku uświadomiłem sobie, że te statystki są podejrzane. Udaje mi się uniknąć ciosu belzebuba dwa... może trzy razy z rzędu... ale zazwyczaj jednak dostaję łomot. Oczywiście za późno zorientowałem się, że właśnie grzecznie podążyłem tam, gdzie chciał. A dokładniej pod ścianę gdzie moja możliwość ruchu była bardziej ograniczona.

Teoretycznie mógłbym użyć przejścia i sobie zniknąć, ale Belzebub jasno określił zasady. Żadnej magii. Jedyne co mogłem zrobić, to spróbować się wymknąć nim całkowicie zablokuje mi drogę ucieczki. A żeby to zrobić, musiałem podjąć bardziej zdecydowane działania.

Udałem, że chcę zaatakować z prawej, po czym wykorzystałem moje (ponoć) atuty, a więc szybkość i zwinność, by jednak zaatakować z lewej.

Kątem oka ujrzałem tylko, jak Belzebub unosi brew. Nie ze zdziwienia, a raczej w niemym "Naprawdę?" bo najwyraźniej była to najbardziej przewidywalna rzecz, jaką mogłem zrobić.

Nawet nie wiem jak ale już po chwili leżałem na podłodze z kijem przyłożonym do klatki piersiowej. Jasny znak, że przegrałem, a gdyby ta walka była na poważnie to już bym nie żył. Zignorowałem myśl, że gdyby to było na poważnie, nie żyłbym już jakieś piętnaście minut temu.

Leżałem i próbowałem odzyskać oddech, co było trudne z Belzebubem przyglądającym się mi z tą swoją pokerową twarzą. I teraz nie wiem, czy jest rozczarowany, czy może już w ogóle uważa, że nie ma dla mnie nadziei. W końcu jednak przerwał ciszę, a w jego głosie nie dosłyszałem tego lodowatego tonu, który wskazywałby na to, że jest zły i ma mnie dość.

- Wiesz chociaż, co zrobiłeś źle?

- ... Mam wymienić wszystko, co zrobiłem źle?

- Nie mam dla ciebie całego dnia, więc wymień trzy.

Zmrużyłem oczy i posłałem mu urażone spojrzenie. Bez przesady... aż tak źle mi nie poszło. A może... a może to był żart? Nigdy nie wiem, czy żartuje, czy mnie obraża. Gdybym nie wiedział, że mnie trochę chyba lubi to bym pomyślał, że to drugie. A tak to nie wiem.

- No dobra. To... Hm... jestem przewidywalny?

- Jak hiszpańskie telenowele.

- ... Oglądasz je?

- Nie. Lucyfer i Mammon tak. W każdym razie musisz być przygotowany na to, że twój przeciwnik może być bardziej doświadczony niż ty. W takim wypadku tak proste sztuczki nie zadziałają. Gdy ci się nie udało, nie wiedziałeś co zrobić dalej, a to pozostawiło cię bezbronnym. Musisz planować co najmniej trzy ruchy do przodu. To wydaje się trudne, bo wszystko dzieje się szybko. Jednak im dłużej będziesz walczył, tym bardziej naturalne to będzie. Jeśli planujesz atak, który ma być dla przeciwnika zaskoczeniem, musisz mieć z tyłu głowy myśl, że twój przeciwnik to przewidzi. Nie możesz stać jak kołek, zastanawiając się co zrobić, gdy atak się nie udał.

- Nie stałem jak kołek! Tylko przez chwilę się zawahałem.

- Przez tę chwilę mógłbym ci ściąć głowę, gdybym miał miecz. Tymczasem jedynie cię powaliłem. Wiedziałem, że mam kilka opcji i wybrałem odpowiednią. A to wszystko przez tę krótką chwilę, gdy ty w głowie nie miałeś zupełnie nic. Gdy wyprowadzasz atak, który cię odsłania, musisz wiedzieć jak obronić się w przypadku, gdyby się nie udał. Spokojnie. Ten problem jest kwestią braku praktyki. Jeśli znajdziesz się w podobnej sytuacji kilka razy, w końcu będziesz reagował w odpowiedni sposób instynktownie. To da się wyćwiczyć. A teraz co całkowicie spieprzyłeś?

- ... Jestem amebą i po raz kolejny nie potrafię wykonać kilku czynności jednocześnie. Tak, wiem, co zrobiłem źle, nie musisz mnie niszczyć.

- Muszę. To jedyna radość, jaką czerpię, po tym, jak po raz któryś to, co mówię, wchodzi ci jednym uchem, a wylatuje drugim.

- Dobrze. To sam po sobie pojadę. Bla, bla, bla musisz zwracać uwagę na otoczenie, coś tam, coś tam, może być twoim sojusznikiem, jak i wrogiem, coś tam o pamięci przestrzennej i o znakach szczególnych czy coś. Co tam jeszcze... A. Używaj innych zmysłów nie tylko wzroku, aby rozpoznać teren... Emmm... Nie właź na ścianę jak debil. Wystarczy?

- ... Tyle wyciągnąłeś z poprzednich trzech razy?

- No główną ideę załapałem.

- ... Odłóż broń na miejsce i zniknij mi z oczu, zanim zdecyduję się na kurs przyśpieszony.

- A jaki jest kurs przyśpieszony?

- Wezmę miecz i albo w końcu przyswoisz sobie wszystko, co do ciebie mówię albo zrobię z ciebie szaszłyk.

- To ja może jednak... wrócę jutro na ten regularny kurs...

Podniosłem się, tak by nie wykonywać zbyt gwałtownych ruchów, bo mam wrażenie, że Belzebub jest trochę zły i rzuci mi się do gardła, jeśli za bardzo zwrócę na siebie jego uwagę.

Poszedłem odłożyć sztylety na miejsce i tylko zerknąłem za siebie. Belzebub delikatnie okręcał kij na dłoni. Żadnych gwałtownych ruchów. Tylko jego dłoń i kij były w ruchu. Nie patrzył w moją stronę, więc szybko wymknąłem się z sali treningowej.

Nie było aż tak źle... Jestem pewien, że kilka rzeczy zrobiłem dobrze... Jednak chyba mimo wszystko poproszę Ariela, by poćwiczył ze mną trochę wieczorem. Kilka dodatkowych godzin na pewno nie zaszkodzi. Ariel jest mniej przerażającym nauczyciel. No i nie twierdzę, że Belzebub jest niecierpliwy. O nie. Nie wiem, jak wytrzymuje z Lucyferem, Mammonem i Asmodeuszem. Mam wręcz wrażenie, że pokłady jego cierpliwości są nieskończone. Tylko że Ariel jest delikatniejszy w wyrażaniu niezadowolenia i chętniej sypie pochwałami. No i nie uderza tak mocno...

Wszystko mnie boli. Chyba wezmę kąpiel zamiast prysznica. Taaa... Zdecydowanie wybiorę kąpiel. A później... Co właściwie?

Powinienem dziś unikać Belzebuba. Tak myślę. Lepiej go nie prowokować. Na wszelki wypadek. Więc raczej kręcenie się w okolicy kwater upadłych nie jest dobrym pomysłem. Muszę znaleźć sobie jakieś zajęcie, które ich nie uwzględnia.

Zresztą... Lucyfer chodzi ostatnio jakiś nieobecny. Tylko siedzi i wzdycha. Mammon mówi, że dostał kosza. Nie dziwię się. W sensie... Lucyfer jest naprawdę spoko. Nigdy nie powiedziałabym mu tego w twarz... ale muszę przyznać, że nie jest złym gościem. Jego zauroczenie Michaelem jest na swój sposób słodkie i ciekawe. Jakoś tak... trudno mi wyobrazić sobie ich w prawdziwym i oficjalnym związku... Niemniej trochę kibicuje Luckowi.

Tylko że Michael jest trochę straszny, poważny i... odpowiedzialny. Rozważał zabiciem mnie... troszeczkę mam mu to za złe... no ale on chciał chociaż zrobić to humanitarnie, czym inni moi niedoszli zabójcy nie mogli się pochwalić.

W każdym razie gdy poznałem lepiej Michaela, zrozumiałem, że on nie jest z tych, którzy mają za nic cudze życie. Jest wręcz przeciwnie. To raczej Haniel jest zimnym dupkiem, który wydaje takie rozkazy bez mrugnięcia okiem. Michael na pierwszym miejscu stawia Niebo i jego obywateli. Dlatego jest skłonny podjąć trudne decyzje nie do końca zgodne z jego zasadami moralnymi, jeśli tylko uchronią one tych, którzy są pod jego opieką.

Trochę mi go szkoda. Facet pewnie nie sypia po nocach. Ponosi odpowiedzialności za bezpieczeństwo całego anielskiego rodzaju. Oczywiście brzemię to nie leży tylko na nim. Michael jednak jest chyba typem pracoholika... i rycerza na białym koniu. Najchętniej sam by wszystkim się zajął i wszystkich uratował. Więc mimo że przyszłość aniołów leży w rękach dwunastu... no teraz jedenastu... to Michael musi czuć niezłą presję i każde niepowodzenie musi odbierać bardzo osobiście. Podejrzewam, że większość anielskiej części Rady ma podobnie, ale nie aż do takiego stopnia.

Więc w sumie po tych wszystkich wydarzeniach... nie dziwię się, że zrodziło się pewne... napięcie. Wróg sobie z nich zakpił. Raziel zdradziła... poniekąd. Została zaszantażowana, a Rada do tego dopuściła, nie chroniąc dostatecznie własnego terytorium. Tak więc... to była pierwsza szpila, jaką nam ostatnio wbili. Później moje porwanie. Drugi cios. No i zdobyli to, czego szukali, cokolwiek to jest. Trzeci cios. W sumie aż dziwne, że Michael aż tyle wytrzymał.

Podejrzewam, że gdy sytuacja nieco się uspokoi, pomiędzy nim a Lucyferem znowu będzie... no stabilnie. Chociaż... co jeśli będzie jeszcze gorzej? Nie wiem, czy to dobrze, jeśli dwójka głównych przedstawicieli ras, które zawarły niedawno kruchy pakt, ma ciche dni. Zwłaszcza gdy wspólny wróg rośnie w siłę i teraz współpraca aniołów i upadłych stanowi najprawdopodobniej naszą najsilniejszą broń.

Michael to profesjonalista (musi nim być, skoro nie ma skrupułów, by usunąć szesnastolatka tak na wszelki wypadek) a Lucyfer... Lucyfer też chyba potrafi się ogarnąć. Dlatego mam nadzieję, że w razie czego ich problemy sercowe nie staną na drodze do spuszczenia wpierdolu naszym wrogom. Mam przynajmniej nadzieję, że to my będziemy tą stroną zwycięską.

W każdym razie Lucyfer nie jest teraz najlepszym towarzystwem. Amdusias jest bardzo zajęta. Pomaga Zadkielowi. Starają się znaleźć jakieś powiązania pomiędzy Kluczami, Bramami i zdrajcami. Belzebub ma na mnie focha... jak zawsze z mojej winy.

Ostatnio jest jakiś taki ostrzejszy. Może dlatego, że obaj prawie zginęliśmy. Mam wrażenie, że to go bardzo poruszyło. Niekoniecznie wizja własnej... lub pewnie tym bardziej mojej śmierci. Raczej to, że został tak łatwo pokonany. Wydaje mi się, że Haures poszło tak łatwo głównie dlatego, że jej siła była dla mojego mistrza sporym zaskoczeniem. Gdyby wiedział, nie dałby się tak łatwo zranić. A wtedy walka byłaby bardziej wyrównana.

Na początku myślałem, że Belzebub wygrałby, gdyby nie tamta rana. Tylko że im dłużej go obserwuję, tym bardziej jestem przekonany, że coś go gryzie. W końcu doszedłem do wniosku, że musi chodzić właśnie o to. Oczywiście to tylko moje przypuszczenia... ale myślę, że Belzebub jest przekonany, że Haures była... wciąż jest od niego silniejsza. To musiało nim trochę wstrząsnąć. Mną na pewno wstrząsnęło.

Bo przecież Belzebub jest prawą ręką Lucyfera... co czyni go drugą najpotężniejszą osobą w Piekle. A Haures jest silniejsza... Czy tak silna, jak Lucyfer? A może... może jeszcze silniejsza. Czasem zapominam, że moi przyjaciele...

Właściwie to od kiedy zacząłem myśleć o upadłych jako przyjaciołach? O Mammonie myślę tak od dawna... ale w sumie... Lucyfer, Belzebub, Asmodeusz... To moi przyjaciele prawda? Amdusias też. I mała Raum. Być może nawet Maalik i inni z drużyny Ariela... a przynajmniej to najwyraźniej teraz jego przyjaciele więc moi jakby też. Wracając jednak...

Upadli są potężni. Naprawdę potężni. Żartuję sobie z Lucyfera, pyskuję Belzebubowi, wytykam arogancję Asmodeuszowi i plotkuję z Mammonem... a oni mogliby pewnie spokojnie zmieść jakąś ludzką cywilizację z powierzchni ziemi, gdyby im się zechciało. Zachowują się tak zwyczajnie, że czasem zapominam, że są... na swój sposób przerażający.

Nie wiem nawet do końca, na czym polega potęga Lucyfera. Gdy zrobili wielkie wejście do Nieba, pokazali nieco swojej prawdziwej formy. Anioły mają skrzydła, które ukrywają a upadli rogi. Mam jednak wrażenie, że... że zarówno jedni i drudzy są mniej ludzcy, niż mi się wydaje. Czy gdybym zobaczył prawdziwą moc Władcy Piekieł, byłbym w stanie siedzieć mu na kolanach i nazywać zboczeńcem?

Belzebub ukazał mi na chwilę większą czystkę swojej mocy. Gdy walczył z Haures, a drzewa łamały się pod wpływem siły jego magii. A to był ranny i osłabiony Belzebub. Lucyfer jakoś zdobył dwa kręgi Piekielne. Członkowie Rady są mniej więcej na tym samym poziomie. Teoretycznie ich połączona siła daje nam sporą przewagę.

Abaddon ma tylko trzech... nie... już tylko dwóch byłych członków Rady. Dwa silne Archanioły. Tylko że mają też Haures, o której sile nikt nie wiedział. Czy to możliwe, że Abaddon ma jeszcze innych potężnych sojuszników, o których nie wiemy?

Teraz zaczynam rozumieć... Wiem, dlaczego Belzebub tak szybko się na mnie denerwuje. Nasza sytuacja może być gorsza, niż zakładaliśmy. A ja... Jestem słaby. Nawet siebie nie obronię. A może okazać się, że Abaddon jeszcze ze mną nie skończył. Właściwie... Mam wrażenie, że tak właśnie jest.

Z tą myślą ruszyłem do łaźni. Umyję się. Zjem porządny posiłek. Dam sobie chwilę na odpoczynek a później znajdę Ariela. Jutro stawię się na trening i tym razem nie dam Belzebubowi powodów do złości. A przynajmniej nie tak wielu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top