Rozdział 57
Ogólnie informacja o tym, czym najprawdopodobniej jest artefakt, którego szukał Abaddon, wywołała powszechny szok i zaniepokojenie. O ile dobrze pamiętałem, Klucz w odpowiednich rękach mógł niszczyć bariery. Anioły niezwykle obawiały się, co ich czeka po zniknięciu pierwszego Klucza podczas wojny. Teraz bali się jeszcze bardziej, bo okazało się, że jest drugi. No i oba są teraz w rękach wroga. To chyba źle. Możliwe, że nawet bardzo źle. A to wszystko moja wina. Świetnie. Po prostu kurwa brawo Sky jak zawsze świetnie się spisałeś.
Rada była tak poruszona tym odkryciem, że trochę o mnie zapomnieli, więc na szczęście tylko słuchałem, jak próbują znaleźć jakieś rozwiązanie tej trudnej sytuacji. Ostatecznie postanowili jednak ogłosić stan wojenny. Ponadto jeszcze bardziej wzmocnili obronę murów i posterunków na granicy. Rozmawiali dużo o sprawach, na których się nie znałem. O pieniądzach, uzbrojeniu et cetera. Takie ważne rzeczy, które mnie jednak średnio obchodzą.
Gdy zebranie się skończyło, wszyscy zaczęli się rozchodzić. Ariel już do mnie zmierzał i chciał coś powiedzieć, jednak nagle ktoś złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą.
- Sorry aniołku porywam go na chwilę.
Miałem pewnie podobnie zaskoczoną minę co Ariel jednak nie protestowałem, gdy Mammon prowadził mnie do swojego pokoju. Po prostu szedłem za nim lekko zdezorientowany. Byłem jeszcze bardziej zdezorientowany, gdy w końcu dotarliśmy na miejsce, a upadły przyciągnął mnie do siebie i mocno uścisnął.
- Mammon... dosłownie kilka godzin temu miałem połamane żebra...
Upadły puścił mnie i obdarzył szerokim uśmiechem.
- Kwiatuszku... Jakoś cię tak mniej. To dobrze się składa, że kazałem przynieść poczęstunek.
Blondyn odsunął się nieco, ukazując mi stół zastawiony po brzegi przysmakami. Głównie były to ciasta, ciasteczka i inne słodkości. Były też owoce i małe kanapeczki. Aż mi ślinka pociekła.
- Spotkanie było długie i wyczerpujące... A ja nie miałem jeszcze okazji porozmawiać z tobą po twoim powrocie. Dlatego możemy zrelaksować się razem po tym ciężkim dniu.
- Co jest w tej misie?
- Roztopiona czekolada. Do owoców.
- Och... to naprawdę niebo.
Upadły zmarszczył brwi niepewny czy używam dosłownego, czy metaforycznego znaczenia słowa "niebo". Niemniej nie uznał tego za wystarczająco istotne, by dopytać i po prostu skupił się na czymś innym.
- Siadaj i częstuj się. Gdy już się najesz, zajmiemy się tobą.
- To znaczy?
- Zrobimy to, co zawsze. Zrelaksujemy się.
Nie miałem powodu, by odmówić. Wręcz przeciwnie cieszyłem się, że Mammon o mnie pomyślał. Nie zwlekałem i podszedłem do stołu. Usiadłem i na początek poczęstowałem się kilkoma ciasteczkami. Były najróżniejsze. Wziąłem każdego po jednym. Później zacząłem nabijać winogrona na wykałaczkę i zanurzać je w gęstej czekoladzie. Kocham czekoladę. Mammon usiadł naprzeciwko i sam skubnął kilka małych ciasteczek polanych białą czekoladą.
- Więc kwiatuszku... jak się czujesz?
- Już chyba dobrze. Chociaż... trochę trudno wrócić do normalności. To wszystko działo się tak szybko. Rozumiesz. Zasypiam i budzę się jako więzień. A później równie nagle po zawziętej bitwie jestem bezpieczny. Mam wrażenie, że w każdej chwili moje życie znów może się obrócić o sto osiemdziesiąt stopni.
- Spokojnie. Tym razem cię nie oddamy. Zafiel już przydzieliła kilku strażników do twojego skrzydła. No i Lucyfer też chce podjąć pewne środki ostrożności. Na początek poważniej podejdziemy do twoich treningów. Zaczniemy jutro.
- Ja... Moja ręka...
- Zaczniemy od magii. Musisz z niej korzystać, inaczej znów ci trochę odbije.
- ... Może masz rację.
- Wracając do mojego pytania... Ludzie Rafaela ci pomogli prawda?
- Tak. Fizycznie jest już dość dobrze.
- A co z całą resztą?
- Jak mówiłem. Potrzebuję jeszcze trochę czasu. No wiesz... muszę się przyzwyczaić.
- W takim razie z chęcią pomogę ci wrócić do normalności. Na początek skoro już zafundowałeś sobie zabójczą dawkę cukru, to możemy się tobą zająć. Wstawaj.
Mammon podniósł się jako pierwszy i wskazał na szezlong, dając mi znak, że tam jest moje miejsce. Już po chwili siedział na pufie obok mnie i rozczesywał mi włosy, podczas gdy ja trzymałem zdrową dłoń w miseczce z wodą.
Najpierw podcieniował delikatnie moje włosy brzytwą. Później zajął się moimi paznokciami. Nie zrobił zbyt wiele. Jednak wyglądały dużo lepiej, gdy je wyrównał i ładnie zaokrąglił. Z dwoma paznokciami, które pozostały na mojej drugiej dłoni też to zrobił. Z tym że nie mogłem włożyć tej dłoni do wody, by zmiękczyć skórki, niemniej upadły sobie poradził. Nałożył mi nawet bezbarwny lakier, dzięki któremu ładnie odbijały światło. Zrobił mi też pedicure, podczas gdy ja siedziałem sobie z maseczką na twarzy. To wszystko niby nie dawało zbyt wiele, a jednak czułem się taki... zrelaksowany.
Gdy skończył, kazał mi usiąść na brzegu łóżka, a sam usiadł po turecku tuż za mną.
- Co robisz?
- Coś przyjemnego. Po prostu rozluźnij się.
Poczułem jego dłonie na plecach. Po chwili zrozumiałem, że upadły właśnie robi mi masaż pleców i rzeczywiście nie miałem na co narzekać. Szczerze mówiąc, nigdy nie miałem profesjonalnego masażu, ale ruchy Mammona były pewne i wprawne więc podejrzewam, że miał w tym jakieś doświadczenie. Już po chwili całe napięcie zaczęło ze mnie ulatywać.
- Ojej... Jak dobrze...
- Słyszę. Szczerze mówiąc, od jakiegoś czasu wydajesz z siebie tak słodkie dźwięki, że aż się boję, że zaraz wparuje tu twój aniołek, myśląc, że robimy coś znacznie bardziej nieprzyzwoitego.
- Szczerze mówiąc, mam to gdzieś, a teraz weź jeszcze trochę niżej... O... Tak. Tutaj. Chryste jak mi dobrze.
- Często to słyszę.
- Powiedziałbym, jakim jesteś degeneratem, ale boję się, że przestaniesz... Trochę na lewo. Och tak... Tak dobrze.
Po jakimś czasie upadły poklepał mnie delikatnie po plecach i zrozumiałem, że to już chyba koniec. A było tak dobrze... No nic. Wszystko, co dobre musi się kiedyś skończyć. No ale nie wiedziałem, że Mammon ma też takie umiejętności. Muszę z nich częściej korzystać.
Po tym wspaniałym masażu po prostu zwaliłem się na jego mięciutkie łóżko. Mógłbym pójść teraz spać. Najadłem się pyszności, miałem mini spa no i w sumie sen to teraz jedyne czego mi w życiu brakuje. Mammon nachylił się nade mną i wyraz zadowolenia na jego twarzy był niemal zbyt bezczelny.
- Tęskniłem za tobą złotko. Wiesz o tym prawda?
- Och masz tu mnóstwo ładnych chłopców. Podejrzewam, że nie byłeś samotny.
- Samotny może i nie. Jednak takiego drugiego diabełka jak ty tutaj nie znajdę.
- ... Ten chłopak, który zginął... To nie był jeden z twoich...
- Tak. Spędził ze mną trochę czasu. Był bardzo... przylepny. Szkoda go. Mimo wszystko był dobrym chłopakiem. No i był młody, miał przed sobą całe życie.
- Więc... wszytko u ciebie w porządku?
- Słoneczko to nie mnie trzymali w lochu. Nie mi wyrywali paznokcie.
- No ale... wiesz... straciłeś kogoś, kogo znałeś.
- Nie byliśmy blisko. Ofiary się zdarzają. Gdy będziesz starszy, to zrozumiesz, że nie każdego da się uratować.
- ... Czasem ktoś umiera.
- Tak... Czasem ktoś po prostu umiera, a my nie możemy z tym nic zrobić. Nie zamartwiaj za bardzo swojej ślicznej główki. Niemniej miło mi, że się o mnie martwisz.
- A jak trzyma się Belzebub? Wygląda dobrze... ale czy czuje się lepiej?
- Kochanie, nawet gdyby skręcał się z bólu, to by tego nie pokazał. Wydaje mi się jednak, że jest z nim dobrze. Zajęli się jego ranami.
- Acha... A czy... on powiedział wam...
- Że bohatersko oddałeś Haures sztylet, ciskając nim do rzeki, byście mogli spieprzyć? No wspomniał coś.
- Uch... Mammon... twoim zdaniem... jak bardzo zła to była decyzja?
- Z taktycznego punktu widzenia dość chujowa. Z mojego punktu widzenia dość rozsądna. A jako że pytasz o moje zdanie, to powiem ci, że umieranie w chwale byłoby dużo gorszą decyzją. No ale wiesz... to moje zdanie. Poza tym da się to jeszcze naprawić.
- A jak zniszczą bariery?
- To nadal będziemy mieli znaczącą przewagę liczebną i najwyżej przeprowadzimy sobie małą wojnę. Przynajmniej coś będzie się dziać. Nie chcę nic mówić, ale ponoć jestem dość dobrym taktykiem. No ale wiesz... nie chcę się przechwalać.
- ... Mówisz o wojnie, jakby to nie było nic wielkiego.
- Cóż... Przeżyłem jedną, to przeżyję i drugą.
- ... A jeśli nie przeżyjesz?
- To nie będę się już raczej tym zbytnio przejmował.
- ... Ale ja będę.
Upadły zawahał się i chyba troszeczkę się zreflektował. Uśmiech na jego ustach nieco przygasł i stał się łagodniejszy.
- No tak. Przepraszam. Zapomniałem, że nie dasz sobie beze mnie rady. W takim razie... postaram się nie umrzeć.
- To nie od ciebie zależy.
- Właściwie to w dużej mierze zależy to ode mnie.
- Belzebub prawie zginął. Wiesz to, prawda? Lucyfer mówił, że łączy was więź. Czułeś, jak uciekało z niego życie? Ja na to patrzyłem. On prawie umarł na moich oczach. Ja... nie chcę, by któremuś z was coś się stało.
- Wiem słoneczko. Wiem. I masz rację. To, czy przeżyjemy, nie zależy tylko od nas. Jednak... cokolwiek by się nie stało ważne, by iść dalej. Kiedyś umrę. Wszyscy kiedyś umrzemy. Najprawdopodobniej będziesz żył jeszcze długo po tym, jak mnie już nie będzie. Ja już sporo przeżyłem.
- I jeszcze sporo możesz przeżyć. Więc... nie umieraj.
- Postaram się. No ale nie myślmy tak negatywnie. Może wojny wcale nie będzie.
- Nadzieja jest matką głupich.
- A czy w byciu głupim jest coś złego. Przynajmniej człowiek się nie zamartwia bez potrzeby.
- Coś w tym jest.
- Słuchaj kwiatuszku. Przyprowadziłem cię tu, byś się rozluźnił i zapomniał o zmartwieniach. A ty mi wyjeżdżasz z tą mroczną, depresyjną aurą. Psujesz energię. Rozwesel się trochę. Zjedz truskawki w czekoladzie.
- ... Truskawki w czekoladzie to nie taki zły pomysł.
- No właśnie. A wiesz, co jest jeszcze lepszym pomysłem?
- Co takiego?
- Zabranie kilku do swojej sypialni i poczęstowanie nimi swojego chłoptasia.
- ... Hmmm... Kusząca propozycja.
- No dalej. Widziałeś przecież, jak na mnie patrzył, gdy cię zabierałem. Siedzi pewnie i strzela focha. Idź go trochę rozweselić. Albo jeszcze lepiej. Rozweselcie się nawzajem.
- ... Cóż... Namówiłeś mnie.
***
Ariel rzeczywiście był w naszym pokoju. Gdy tylko wszedłem do środka, zostałem zlustrowany od stóp do głów. Najwyraźniej mój facet szukał jakichś oznak tego, że zostałem wykorzystany przez podstępnego, żmijowatego upadłego. Oczywiście nic takiego się nie stało. Chyba tylko nabawiłem się cukrzycy po ilości czekolady, którą tam wpieprzyłem. Jeszcze po drodze zjadłem kilka truskawek ze stosu, który niosłem. Uniosłem tacę nieco wyżej by lepiej zaprezentować moją zdobycz.
- Truskawki. W czekoladzie. Siadaj.
Nie czekając na Ariela, ułożyłem się na łóżku, z tacą, na której leżał stos słodkości. Gdy zobaczyłem, że Ariel się nie rusza, tylko przygląda mi zdezorientowany, wymownie poklepałem miejsce obok siebie. W końcu anioł odpuścił sobie analizowanie mojej osoby i usiadł obok mnie. Po chwili wahania nawet sięgnął po truskawkę. Ja do tego czasu zdążyłem już opierdzielić pięć.
- Masz to od Mammona?
- Nom. Ogólnie miał sporo dobrych rzeczy.
- A czego od ciebie chciał?
- Niczego konkretnego.
- Nie było cię kilka godzin.
- No... Ściął mi trochę włosy... W ogóle to jak mogłeś nie zauważyć?
- Oczywiście, że zauważyłem.
Spojrzałem na niego sceptycznie, ale jego bezpośrednie, niewzruszone spojrzenie mówiło mi, że jest szczery.
- To dlaczego nie skomentowałeś?
- Bo... to niezbyt wielka różnica. Nadal wyglądasz ślicznie. Jak zawsze.
- ... No dobra. Akceptuję tę odpowiedź. A tak ogólnie to jeszcze zrobił mi paznokcie. Patrz, jakie są równiutkie. Ogólnie takie rzeczy.
- Rozumiem.
- Jeszcze masaż mi zrobił.
- Jaki masaż?
Ups. Poruszyłem złą strunę. Może nie powinienem był o tym wspominać. Jednak w sumie lubię, jak Ariel jest troszeczkę zazdrosny. Niemniej nie chcę, by się złościł lub myślał sobie jakieś niestworzone rzeczy.
- Nic takiego. Siedziałem, a on masował mi plecy. Jest w tym całkiem niezły.
- Ja też mogę zrobić ci masaż.
- Zapamiętam to. Mówię serio, jak zaproponowałeś, to teraz będziesz na moje zawołanie.
Ariel nie odpowiedział, ale poczochrał mnie po włosach i uśmiechnął się delikatnie, co odczytałem jako poprawę nastroju.
- Ej... A może ja ci zrobię masaż?
- Dlaczego miałbyś?
- Bo ja już go miałem. A ty też na pewno jesteś zestresowany po tym wszystkim. Tylko że ja w sumie nie wiem, jak to się robi.
- Niczego nie musisz Sky. Na razie to ty potrzebujesz opieki. Szczerze mówiąc, jestem nawet wdzięczny Mammonowi. Widzę, że czujesz się już wyraźnie lepiej.
- ... W sumie... Trochę tak. Jeszcze pogadaliśmy odrobinę... tak od serca. Więc... rzeczywiście czuję się trochę lepiej.
Zauważyłem, że truskawki powoli się kończą. Na jedną zjedzoną przez Ariela przypadało pięć zjedzonych przeze mnie. Nawet podobały mi się te statystyki.
- Zjedliśmy prawie wszystkie truskawki...
Ariel posłał mi spojrzeniem niewypowiedziane "My?". Powiedział jednak coś zgoła innego.
- Jeśli chcesz, to mogę przynieść coś z kuchni.
- Nie... chyba mam ochotę spać. Ogólnie to Mammon wysłał mnie tu z innymi wskazówkami, ale chyba jednak wolę spać. Jakoś tak za dużo tej czekolady, żeby później jeszcze praktykować wysiłek fizyczny. Ale możesz mnie przytulić.
Ariel posłał mi lekko zdezorientowane spojrzenie, ale gdy odłożyłem tacę na bok i się w niego wtuliłem, oczywiście odwzajemnił gest. To mi w zupełności wystarczało.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top