Rozdział 37

   Kielich Lucyfera był już niemal pusty, jednak nie sięgnął po butelkę, by dolać sobie wina. Nie odstawiał też szklanego kielicha. Przyglądał mu się, jakby ten miał wyjawić mu jakieś prawdy. Odrobina wina, która pozostała na dnie, była czerwona jak krew. Drgnąłem lekko, gdy zaczął mówić.

- Belzebub urządził tam wtedy niezłą scenę. Wyzwał mnie od najgorszych przy wszystkich gościach. Teraz wiem, że każdy epitet, którego użył, jak najbardziej pasował. Wytknął mi wszystkie moje błędy i podłe zachowania. Uderzył w moją dumę... i to właśnie ta urażona duma przysłoniła mi osąd. Nie myślałem o tym, że ma rację, nie myślałem o tym, że jego zarzuty są słuszne. Myślałem tylko o tym, że mnie obraził, zmieszał z błotem. Mnie. A mnie przecież nie wolno obrażać. Upokorzył mnie przed innymi i sprzeciwił się mi na ich oczach. To była zniewaga. Byłem wściekły. Wpadłem w prawdziwą furię. Gdyby to nie był Belzebub... mój drogi przyjaciel... brat krwi... zabiłbym go. Tylko ta nitka więzi między nami, mnie powstrzymała. Niestety nie powstrzymała mnie przed moimi kolejnymi działaniami.
   Kazałem wtrącić go do lochu. Spędził tam trzy dni bez jedzenia i wody. A przez te trzy dni Lilith sączyła mi do ucha jad. Nie lubiła Belzebuba. On ostrzegał mnie przed nią i tłumaczył mi, że ta kobieta ma na mnie zły wpływ, ale ja go nie słuchałem.
   To też nie tak, że to jej wina. Ona miała swoje ambicje i cele. A one także były podsycane przez magię. Może i doradzała mi źle... ale ja jej ochoczo słuchałem. Wmówiła mi, że tak nie może być. Że zostałem znieważony. Że Belzebub musi za to zapłacić. Chciałem, żeby przeprosił. Nie... nie przeprosił. Chciałem, by błagał mnie o wybaczenie na oczach wszystkich, a przede wszystkim przyznał, że nie miał racji. Jednak on nie zamierzał tego zrobić, bo wiedział, że tylko on może jeszcze zawrócić mnie na właściwą ścieżkę. Tylko on był w stanie przemówić mi do rozsądku. Poza tym miał przecież rację. Dlaczego miałby cofać swoje słowa, kiedy były one najprawdziwszą prawdą?
   Czwartego dnia... posłuchałem Lilith. Powiedziała, że Belzebub musi zostać publicznie ukarany i poniżony, abym mógł odzyskać twarz i utrzymać pozycję. By pokazać, że nikt nie może postępować tak jak on. Nie powiedziała, co dokładnie powinienem zrobić. Rzuciła tylko kilka propozycji, a ja chwyciłem się tej najgorszej. Wtedy w Sali Tronowej nie było stołu. Tylko mój tron. Inni stali pod ścianą i obserwowali, jak na nim zasiadam. Tego dnia byli tam wszyscy, którzy uczestniczyli w tamtym przyjęciu, a także wielu innych. A ja siedziałem na tronie dumny jak paw z Lilith u mego boku. Nie była moją królową. Tak jak mówiłem, raczej ładnym zwierzaczkiem, który miał się jakoś prezentować i dodawać mi majestatu.
   Kazałem go przyprowadzić. Przywlekli go w łańcuchach, a ja nic nie poczułem. Żadnych wyrzutów sumienia. Cisnęli go przede mną na kolana jak jakiegoś śmiecia. A on... spojrzał mi prosto w oczy z... gniewem, ale głównie z... z wyzwaniem.
   Tak. Spojrzał na mnie wyzywająco. To oczywiście jeszcze podsyciło moją wściekłość. Miał się mnie bać. A nie... nie być pełnym dumy. Miał być przede mną malutki i skruszony a on... rzucał mi wyzwanie. Więc... wydałem wyrok.
   Sto batów na oczach wszystkich. To... dużo. Ktoś słaby nie przeżyje nawet pięćdziesięciu. Jednak Belzebub był silny. Wiedziałem, że go to nie zabije. Poza tym... byłem przekonany, że się podda. Że w pewnym momencie zacznie błagać o litość, a ja łaskawie go wysłucham. Przynieśli bat. Nie zwykły. To by było zbyt proste. Święcony i pokryty warstwą anielskiej stali. To... bardziej boli. Biała magia sprawia, że rany dodatkowo palą i nie goją się tak szybko. A przynajmniej tak to działa na nas, nie wiem jak na ciebie. Demoniczna stal działa podobnie na anioły. Spowalnia regeneracje i dodatkowo osłabia.
   Nie zwlekałem z przedstawieniem. Zerwali górną część jego odzienia a później... zapytałem, kto chce wymierzyć karę. Kto chce zadać sto batów. Zapanowała kompletna cisza. Aż w końcu ktoś się zgłosił. To musiał być dla Belzebuba cios. Nie miał najlepszych relacji z młodszym bratem. Mephistopheles od początku wojny okazywał mu niechęć a wręcz wrogość, ale... nawet ja wtedy... coś poczułem. Wahanie. Poczułem, że to okrutne. Tylko przez moment, ale naszły mnie wątpliwości. Niestety nie zdążyły wykiełkować. Zniknęły. Belzebub też jakby w końcu się otrząsnął z tego... szoku. Przyjął to ze spokojem.
  Mephisto wziął bat, skłonił się przede mną i patrzył wyczekująco. Uświadomiłem sobie, że czeka na moje przyzwolenia. Mój brat krwi klęczał przede mną a ja... skinąłem głową. Nie zawahał się. Powietrze przeszedł głośny świst a później odgłos rozrywanego ciała i... i nic. Belzebub nawet się nie skrzywił. On... patrzył mi prosto w oczy. Tak... bezczelnie.
   Na początku poczułem złość. Nie mogłem się doczekać momentu, w którym w końcu zrzuci maskę i zacznie mnie przepraszać. Jednak... bat opadał. Raz za razem. A on cały czas patrzył mi w oczy. Widziałem, jak zaciska szczęki. Jak jego oczy zaczynają się szklić. Jak jego mieście napinają się w oczekiwaniu na kolejną falę bólu. A on nie krzyknął nawet razu.
   Mniej więcej w połowie zaczynałem odczuwać... strach. W powietrzu dało się wyczuć ciężki zapach krwi. Na twarzach zebranych nie widziałem aprobaty, a raczej szok a niekiedy obrzydzenie, niechęć, a nawet gniew. Wydaje mi się, że to wtedy Agares i Barbatos zaczęli się otrząsać z sideł magii.
   Bat upadał dalej. Po kolejnych dwudziestu razach dłonie zaczęły mi się trząść. Plama krwi powiększała się. W końcu wszystko inne zniknęło. Nie dostrzegałem już niczego wokół tylko twarz mojego przyjaciela. Słyszałem tylko trzask bata i dźwięk ten powoli przyprawiał mnie o szaleństwo. Jego czarne oczy mówiły „Patrz, to twoje dzieło".
   Nagle Lilith ścisnęła mnie za ramię i zorientowałem się, że nie słyszę już bata. Panowała kompletna cisza. Nie rozumiałem, co się dzieje. Mephisto wpatrywał się we mnie wyczekująco, jakby chciał usłyszeć, że żądam kolejnych stu. Reszta wpatrywał się we mnie w ciszy. Ja jednak widziałem tylko Belzebuba tak samo dumnego, jak wcześniej. Widziałem pot na jego twarzy. Wiedziałem, że jest u kresu sił. A jednak nie krzyknął ani razu. Nie... nie poddał mi się.
   Poczułem... jakby grunt walił mi się pod nogami. Wtedy... wstałem i wyszedłem. Bez słowa. Lilith próbowała mnie zatrzymać, ale uderzyłem ją i odpuściła. Zamknąłem się w swoich komnatach i poczułem się... jak najbardziej bezwartościowa i godna potępienia istota na świecie. To było... jak kubeł zimnej wody. Przez tydzień nie wychodziłem z pokoju. A gdy już to zrobiłem... Byłem na powrót sobą. Jakby bańka ignorancji prysnęła. Byłem świadom każdej potworności, którą uczyniłem.
   Ja... udałem się do Sali Tronowej. Spodziewałem się zobaczyć krwawą plamę w miejscu, gdzie torturowano mojego brata, ale podłoga była perfekcyjnie czysta. Spotkałem Lilith. Kazałem jej wynosić się z Piekła i nie pokazywać mi się na oczy przez najbliższe tysiąclecie. A później... udałem się do Belzebuba.
   Wsadzili go do celi, ale... tym razem miał opiekę. Amdusias zajęła się jego ranami. Wciąż wyglądał jak na wpół żywy. Ale... gdy wszedłem do jego celi, nie przywitał mnie gniew czy nienawiść. Nie... nie było wyrzutów. Nie było chęci zemsty. On... zapytał, jak się czuję. To ja padłem przed nim na kolana. Błagałem o wybaczenie ale jemu nie zależało na przeprosinach. Wciąż ma blizny. Pokrywają całe jego plecy. Są... pamiątką.

   Gdy skończył, mówić zapanowała długa cisza. Czułem na sobie ciężar jego historii. Zastanawiałem się... czy ja też posunąłbym się tak daleko.

- Mówię ci to bo... lepiej uczyć się na cudzych błędach. Nie bój się poprosić o pomoc. Może być ci trudno, ale musisz się kontrolować. Nie jesteś sam. Twój ukochany niedługo wróci. Dostaliśmy wiadomość, że misja się powiodła. Jest cały i zdrowy. Już wyruszył w drogę powrotną, więc będzie tu za kilka dni. Belzebub z chęcią ci pomoże. Ja mogę wspomóc cię radą. Mammon też na pewno z chęcią cię wesprze. Sam przez to przeszedł. A właśnie! Rozgadałem się o sobie i wyciągnąłem na wierzch wszystkie brudy, a nie tylko ja narozrabiałem. Na pewno się nie obrazi, jeśli ci powiem. Ku przestrodze. Zwłaszcza że... słyszałem, że wciąż przeżywasz śmierć tej dziewczyny. Layly.

- Ja... być może. Nie... nie uważam, by musiała ginąć. A to ja ją zabiłem.

- Zabiłeś w obronie własnej. Powinieneś się od tego odciąć. Czasem trzeba zostawić przeszłość za sobą, by móc dalej żyć. Jak wiesz... jest różnica pomiędzy zabiciem kogoś w walce a zabiciem kogoś niewinnego i bezbronnego prawda?

- No... tak.

- Więc tu się zgadzamy. Jak myślisz... czy może istnieć różnica między zabiciem osoby niewinnej... a zabiciem osoby niewinnej?

- Nie... nie rozumiem.

- Odpowiedź brzmi... jak najbardziej. Czym innym jest zabić kogoś niewinnego z zimną krwią... a co innego zrobić to przez przypadek. A może sądzisz inaczej? Cóż... tak też może być.

- Nie... Jest różnica. Chodzi o... o nieszczęśliwy wypadek tak?

- Tak. Dokładnie.

- W takim wypadku, jeśli robisz to specjalnie, jesteś złym człowiekiem. Jeśli to wypadek... nie jesteś do końca winien. Zwłaszcza jeśli masz po tym wyrzuty sumienia to... nie jesteś zły.

- ... Wiesz... gdy Mammon odszedł, próbował wrócić. Po jakimś czasie. Byłem wtedy jednak w tym gorszym stanie i nie chciałem go widzieć. Więc błąkał się gdzieś, bo nie miał dokąd wrócić. Jego też skrzywdziłem. Naprawdę go skrzywdziłem. Odrzucając go... gdy mnie potrzebował. Gdy odzyskałem zdrowy rozsądek, próbowałem go znaleźć, ale to nie było takie proste.
   Mammon zabił setki podczas wojny. Widziałeś, jak posługuje się swoją bronią. Setki żołnierzy... w trakcie wojny i innych bitew. Można by spodziewać się po nim, że jedno życie nie zrobiłoby różnicy. Jednak... śmierć śmierci nierówna.
   Przyszedł do mnie pewnego dnia... roztrzęsiony. On też pobłądził. On też dał się ponieść magii. Żył bez żadnych trosk, a gdy spotykało go coś złego, gdy go od siebie odpychałem, ode mnie... od Belzebuba, wtedy on jeszcze bardziej pogrążał się w przyjemnościach.
   On... zabił człowieka. Tylko tyle. Jednak... nie zabił kogoś w walce. Zabił... przez przypadek.
   Ludzkie ciała są... delikatne. Nie wiem do końca, co się wtedy wydarzyło. Z jego słów zdołałem wywnioskować tyle, że był to dzień jak co dzień. Wino, kobiety, mężczyźni. Wziął sobie do łóżka jakiegoś młodego chłopca i po prostu dał się ponieść. Przestał się kontrolować. Ludzie są delikatni. Tak łatwo ich... zepsuć. A my... jesteśmy silni. Przy nich musimy zachowywać się ostrożnie.
   Złamał mu kark. Twierdzi, że nie wie, jak to się stało. Po prostu chwycił za mocno, nagle usłyszał trzask, a chłopak był martwy. Tak po prostu. Mnie obudził dźwięk bata... jego odgłos pękających kości. W każdym razie on też przebudził się z tego magicznego snu. Przyszedł do mnie, nie mogąc pogodzić się z tym, że ma krew niewinnego na rękach. Długo zajęło mu... wrócenie do starego siebie. Jednak on pamięta. Pamięta tego chłopca. Podejrzewam, że nie ma kochanka, którego pamiętałby tak wyraźnie, jak tego ludzkiego chłopaka.
   Ja też go trochę pamiętam. Musiałem... musiałem jakoś pomóc. Rozumiesz. Mammon przyszedł do mnie, zostawiając to wszystko. Ja... poszedłem tam. Znalazłem rodzinę tego chłopca, zostawiłem im jakieś... zadośćuczynienie. Widziałem jego twarz, jeszcze go nie pochwali. Był... urodziwy. Miał jasną skórę... takie... intrygujące rysy. Delikatne, ale jednak ostre. Bardzo... królewskie. A pochodził z biedoty. Nie widziałem jego oczu... Pamiętam, że miał czarne włosy.

- ... Jak ja? Dlatego Mammon ma do mnie słabość?

- Cóż... W sumie... może był trochę podobny do ciebie, ale... ale to nie to. Chociaż... jakby z kimś mi się kojarzył. Jestem pewien, że kiedyś widziałem kogoś podobnego. Szczerze mówiąc... Mammon miał kilku kochanków, którzy byli w jakiś sposób podobni do tego chłopca. Może dlatego tak mi się wydaje. Był ten francuzik... miał tak samo arystokratyczne rysy. Był co prawda blondynem ale dało się wyczuć podobieństwo. W każdym razie, Mammon jakoś pogodził się z krwią niewinnego na rękach. Jeśli nadal masz jakieś... wątpliwości porozmawiaj z nim. Tak od serca. Jest do tego zdolny. Wbrew pozorom potrafimy przeprowadzić poważną rozmowę.

- ... Zauważyłem.

- Jak więc widzisz... nie możesz zlekceważyć tego, co się teraz z tobą dzieje. Zwłaszcza że jesteś potężny. Jeszcze nie kontrolujesz swojej magii, ale ona jest silna. Musisz upewnić się, że nie jest silniejsza od ciebie.

- Ale... co ja właściwie mam robić? Jak mam do tego nie dopuścić?

- Przede wszystkim słuchaj bliskich. Jeśli poczujesz, że coś jest nie tak, poszukaj kogoś, kto ci pomoże. Jeśli zauważysz, że masz problemy z gniewem lub nagle bez powodu jesteś przygnębiony, nie lekceważ tego. Porozmawiaj z kimś. Belzebub będzie codziennie wyciągał cię na treningi, żebyś poużywał trochę magii. No wiesz... uwolnił nieco mocy. A poza tym w wolnej chwili możesz poświęcić trochę czasu na... jak oni to mówią... osiągnięcie wewnętrznego spokoju. Pomedytuj. Joga chyba też pomaga. Grunt to żeby się zrelaksować, ale w taki głębszy sposób. Oczyścić umysł i trochę poobcować ze swoją magią. Zbadać ją. Oswoić. O tak. To dobre słowo. Musisz oswoić swoją moc. Nie masz jej stłumić. Masz nie pozwolić, by przejęła nad tobą kontrolę, ale zamiast podporządkowywać ją sobie siłą lepiej... dojść z nią do porozumienia. Rozumiesz? Musi być częścią ciebie. Harmonia i równowaga. I takie tam.

- Takie tam to moje ulubione.

- No dobrze... Teraz możesz już zmykać. Zdążysz się jeszcze zdrzemnąć. Zostały ze trzy godziny do wschodu słońca.

   Odstawiłem pustą filiżankę i niepewnie wstałem z fotela. Lucyfer postanowił jednak poczęstować się jeszcze kieliszkiem wina.

- Ym... Ja... dziękuję.

- Ależ nie ma za co.

- Nie. Ja naprawdę dziękuję.

- W takim razie przyjemność po mojej stronie.

- ... Jesteś spoko. Wcale nie jesteś taki zły, jak czasem mi się wydaje.

- ... Cóż... dziękuję... chyba.

- Jestem pewien, że Michael też tak myśli.

   Upadły uśmiechnął się z rozbawieniem a w jego oczach rozbłysły te znajome iskierki. Nie skomentował moich słów, ale znacząco poruszył kieliszkiem, dając mi znak, że to toast za mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top