Rozdział 36

   Miałem pełne prawo być wściekłym. Jednak nie byłem. W sumie już dawno nie czułem się taki... zrelaksowany i spokojny. Co jest dość dziwne zwarzywszy na to, że boli mnie cale ciało. Belzebub złamał mi chyba kilka kości (no ale pewnie z godzinka i się zrosną) a Lucek i Mammon nieco mnie posiatkowali. W sumie to moje ubrania miały teraz mnóstwo rozcięć i czerwonych plam. A mimo to... czułem się dobrze. Już od kilku dni nie czułem się tak dobrze.

   Siedziałem na fotelu w pomieszczeniu, w którym nigdy nie spodziewałbym się, że się znajdę. W prywatnych apartamentach Lucyfera. Lucek miał ogólnie do swojej dyspozycji jeden dość spory pokój, który robił za sypialnię, salon i gabinet. Pod jedną ścianą stało duże łoże z baldachimem i szafa a w drugiej części pokoju przy kominku ustawiono sofę, fotele i stoliczek do kawy.

   Ogólnie wnętrze było bardzo... specyficzne. Byłem niemal pewien, że ten pokój wyglądał inaczej gdy Lucek się tu wprowadził. Żaden anioł nie wpadłby na taki wystrój wnętrza.

   Dominowała tu czerwień z akcentami czerni. Czarne były drewniane meble. Czerwona cała reszta. Ogólnie to... tak trochę... jak w domu publicznym, chyba. W sensie... bardzo intymnie. Czerwone kotary, łoże z satynową, krwiście czerwoną pościelą... świece były czarne. To jakiś plus. No i miał róże w wazonie. Czerwone.

   Przestałem podziwiać wnętrza i skupiłem się na filiżance, którą trzymałem w dłoni. Lucyfer poczęstował mnie herbatą. Ładnie pachniała i tłumiła woń krwi. Sam Władca Piekieł rozsiadł się naprzeciw mnie z kieliszkiem wina w dłoni. Już jakiś kwadrans tak sobie siedzieliśmy i rozkoszowaliśmy się ciepłem ognia w kominku.

   Powoli zaczynałem czuć się niekomfortowo. Nie dlatego że atmosfera była jakaś dziwna. Nie. Wręcz przeciwnie było tu dość... przyjemnie. Po prostu... zaczynałem uświadamiać sobie różne rzeczy. A głównie to, że zachowywałem się ostatnimi czasy... no... okropnie. Miałem też wrażenie, że to dlatego tu teraz jestem.

   W końcu zebrałem w sobie nieco odwagi i spojrzałem na Lucyfera. Ten chyba na to czekał.

- O czym chciałeś ze mną rozmawiać?

- Hmmm... Chciałem ci o czymś opowiedzieć. O ile masz ochotę. Do niczego cię nie zmuszam.

- Chodzi o to, jak się zachowywałem? Ja... nie chciałem. Przepraszam po prostu... byłem wściekły. Ostatnio tak jakoś... wszystko mnie denerwuje.

- Nie przepraszaj. Szczerze mówiąc, nie było tak źle.

- Nie do końca rozumiem.

- Widzisz... jest coś, o czym my upadli nie lubimy za bardzo rozmawiać. Raczej nikt poza nami o tym nie wie, bo... nie ma się za bardzo czym chwalić. No i ogólnie stawiałoby to nas w dość złym świetle. Wspominałem chyba kiedyś, że czarna magia, jak i każda magia jakoś oddziałuje na użytkownika prawda?

- Tak. Coś tam słyszałem.

- Więc... możliwe, że troszeczkę... załagodziłem ten fenomen. Chodzi o to, że każdy radzi sobie z tym trochę inaczej. Lepiej lub gorzej. Poza tym z naszych obserwacji wynika, że dotyczy to głównie tych, którzy dopiero w pewnym momencie swojego życia zaczynają używać czarnej magii... a może magii w ogóle. Nie mam co do tego pewności. Obserwowałem tylko to, co dzieje się z udziałem czarnej magii. Tak więc gdy ten rodzaj magii nagle pojawia się w twoim życiu łatwo temu ulec. Nie dzieje się tak w przypadku tych, którzy od młodości mieli styczność z magią. Maalik na przykład był bardzo młody, gdy odrzucił białą magię. Był dzieckiem. No i nigdy nie miał... tych... faz.

- Faz?

- Nie jestem pewny, jakiego słowa użyć. Wygląda to mniej więcej tak... Czarna magia budzi w nas pewne instynkty. Czasem bywa, że... nie zauważmy, kiedy zaczynają nas kontrolować. Czasem jest to gniew i agresja, czasem... żądza władzy. Można się z tego otrząsnąć. Jednak... czasem nim ci się to uda zdążysz zrobić rzeczy, których będziesz żałować. Dlatego trzeba to zdusić w zarodku.

- Więc... dałem się ponieść magii?

- Na to wygląda. Widzisz myśleliśmy, że ciebie to nie dotyczy, bo czarna magia od początku była częścią ciebie. Możliwe jednak, że stało się tak, ponieważ przez długi czas była blokowana. Jeszcze do niedawna nie używałeś magii. A teraz używasz głównie czarnej prawda?

- No... w sumie tak. Białej używam tylko do leczenia, a trenuję czarną.

- No właśnie. Magię trzeba kontrolować. Jest wspaniała, ale i niebezpieczna. Daje nam tak dużo, ale musimy mieć się na baczności, bo może też brać wiele od nas. Zbyt wiele. Mephistopheles nigdy nie walczył z zewem czarnej magii. Podpowiadała mu, że potrzebuje więcej mocy. Rozpaliła w nim to pragnienie. Doskonale wiesz, jak skończył.

- ... Ja... chyba... chyba chciałem zrobić wam krzywdę.

   Chciałem tego. Właśnie sobie to uświadomiłem. Nie było żadnego chyba. Gdybym był dostatecznie silny to bym... To zrobiłbym coś, czego bardzo bym żałował.

- To w zasadzie dość typowe. W każdym razie troszeczkę cię... obudziliśmy. Przede wszystkim musiałeś się wyżyć. Uwolnić swoją złość. A nie ma lepszego sposobu na wściekłość niż dobra walka. Nie spodziewałem się tylko, że tak spektakularnie wybuchniesz na koniec.

- Co... co właściwie się stało? Nic nie pamiętam.

- O to była tylko odrobina magii, która się w tobie zbierała. W sumie dobrze, że jeszcze nic nie potrafisz z nią zrobić. Troszeczkę nas sponiewierałeś. Mammon miał pecha, bo jak przyjebał w ścianę to... no sam widziałeś. Belzebub zdążył się zniknąć. Asmodeusz też nie miał zbyt wiele szczęścia. Ja natomiast... no nie daję się tak łatwo. W każdym razie uwolniłeś trochę mocy, która się w tobie kumulowała. To dlatego, że do tej pory blokowały ją te bariery. Teraz była wolna i... powiedzmy, że bardzo pragnęła być w końcu użyta. A taka niegroźna fala czystej mocy nie sprawia zbyt dużych kłopotów. Widziałem gorsze przypadki. Raz upadły posługujący się arkanem ognia spalił cały swój dom. Musiałem osobiście interweniować.

- Więc... upadli przechodzą przez coś takiego?

- Jak mówiłem nie wszyscy. Ci, którzy od dziecka są oswojeni z magią, nie mają problemu. No i niektórzy przechodzą to łagodniej. Powiedziałbym, że tylko jeden na sto przypadków przechodzi to dotkliwie. Ponadto większość z nich to ci silniejsi. Archanioły i serafini. Jednak... nie wszyscy.

- ... Ty też tak miałeś?

   Spojrzenie Lucyfera stało się nieco... chłodniejsze. Do tej pory jego ton był lekki, a na twarzy widniał wciąż ten delikatny uśmieszek. Teraz chyba poruszyłem niewłaściwą strunę.

- Sky... dziecino... może powinieneś o tym wiedzieć. W końcu chcę byś zrozumiał, że... dać się ponieść mocy to najgorsze co możesz zrobić.

   Upadły wydawał się przez chwilę nad czymś zastanawiać, aż w końcu westchnął lekko i założył nogę na nogę.

- Dobrze. Opowiem ci coś. Anioły o tym nie wiedzą. O tym, co działo się w Piekle podczas pierwszych lat moich rządów. To było już po podpisaniu pokoju. Widzisz... to jest tak, że gdy używasz magii non stop wtedy ona nie ma kiedy, wezbrać w tobie. Tak więc podczas wojny wszystko było w porządku. Niekończące się walki, w których trakcie moc płynie przez ciebie i płynie. A to przyjemne uczucie. Jednak w końcu wojna się skończyła. Piekło było pod naszą władzą i... nic się nie działo. Magia przestała mieć ujście, krążyła w nas i w końcu zaczęła wywierać na nas wpływ. W pewnym momencie... nie było dobrze.
   Asmodeusz zniknął. Nie wiem co się z nim działo. Mammon i Belzebub... oni zawsze byli w jakiś sposób przy mnie. Widzisz... to nie tak, że jesteśmy po prostu blisko. W pewnym momencie podczas wojny... stworzyliśmy pakt krwi. To stara magia. Łączy cię z kimś na całe życie. Jesteśmy jak bracia, ale jeszcze bardziej sobie bliżsi. Nasze życia na zawsze będą splecione ze sobą. Nigdy nie martwię się o Mammona, gdy znika. Bo wiem, że nic mu nie jest. Jeśli któryś z nas kiedyś będzie w śmiertelnym niebezpieczeństwie, pozostali to wyczują. Tak więc... jesteśmy bardzo blisko. To ważne byś zrozumiał... do czego można się posunąć, gdy pozwoli się sobie na utratę kontroli.
   No dobrze... na początek zacznijmy od tego, co pierwsze się posypało. Więc widzisz po wojnie... wszyscy biliśmy odrobinę... skrzywieni. Owszem w jakiś sposób odnieśliśmy zwycięstwo. Byliśmy wolni, a przecież to na tym nam zależało. Jednak ponieśliśmy cenę. Ogromną cenę. Wielu z nas porzuciło osoby nam bliskie. Mieliśmy krew naszych braci na rękach. Nie mówiąc już, o tym ilu zginęło. Każdy kogoś stracił. Po podpisaniu pokoju chodziłem wśród moich ludzi dumny jak paw, wznosiłem toasty i organizowałem przyjęcia. A za zamkniętymi drzwiami moich komnat nie potrafiłem spojrzeć w lustro. Czułem ciężar tych wszystkich żyć na swoich ramionach. Gdyby nie Mammon i Belzebub... nie miałbym nikogo. Nie wiem, co bym wówczas uczynił. Jednak mimo ich obecności czułem się odrobinę... samotny. Zostawiłem w Niebie kogoś i... tego chyba najbardziej żałowałem.

   Jeszcze nie widziałem takiego Lucyfera. Biła od niego swego rodzaju melancholia. Zawsze prezentował się jak ktoś, kto nie popełnia błędów i niczego nie żałuje. Teraz był bardzo... ludzki.

- Później wszystko potoczyło się dość szybko. Zaczęło się od tego, że jak wszyscy chciałem zapomnieć. Więc zacząłem rządzić, by czymś się zająć. Zaczęło mi się to podobać. Chyba bardziej niż powinno. Wydaje mi się, że pierwszym naprawdę poważnym ciosem było odejście Mammona. Stwierdził po prostu, że... że zamierza korzystać z życia. Wtedy nie wiedziałem, że on też... też daje się ponieść instynktom. Po prostu przechodził to inaczej. Już wcześniej było to widać. Teraz jest dość... rozwiązły. Jednak wtedy... cóż... trudno mi znaleźć odpowiednie słowo. Wystarczy, że powiem, że jego pochłonęło pożądanie. Fizyczne żądze. W każdym razie w pewnym momencie Piekło przestało mu wystarczać. Odebrałem to bardzo osobiście. Nawet nie próbowałem go zrozumieć. A wiem, że miał swoje powody, by odejść. Dobry przyjaciel wyciągnąłby pomocną dłoń. Ja natomiast byłem zaślepiony dumą. Rozstaliśmy się w dość... napiętej atmosferze.
   Belzebub chyba zaczynał powoli zauważać, że coś jest nie tak. Nie jestem pewien, od czego to zależy, ale jemu udało się zdusić to w zarodku. Może dlatego, że w przeciwieństwie do nas od zawsze był pełen wewnętrznej harmonii. Co prawda stał się bardziej ponury i wyobcowany. Był też strasznie gburliwy. Niemniej przeszedł przez to bardzo... łagodnie. W każdym razie widział, że coś się w nas powoli zmienia jednak nikt nie spodziewał się, że zajdzie to tak daleko... Jeszcze herbaty?

   Upadły wskazał na moją pustą filiżankę. Chwilę zajęło mi połączenie faktów i w końcu otrząsnąłem się z zaskoczenia.

- Em... tak. Poproszę.

   Lucyfer nalał mi więcej gorącego napoju z czarnego imbryka, po czym rozsiadł się wygodniej i kontynuował snucie swojej opowieści.

- Później nastąpił drugi spory... hmm... jak by to ująć... Druga rzecz, która znacząco przyczyniła się do mojego upadku. Pojawiła się Lilith. Byłem... samotny. Tęskniłem za tym, co zostawiłem w Niebie, a jednocześnie czułem się zdradzony przez najbliższego przyjaciela. Musiałem wypełnić czymś pustkę a ona była na ten moment doskonała. Przede wszystkim uwielbiała mnie, podsycając tym moją próżność i arogancję. Jednak nie tylko to. Sprawiała, że coraz bardziej cieszyłem się władzą. Czułem się coraz większym panem. Teraz sobie myślę, że pragnęła być królową u mego boku. Nie kochałem jej. Nawet jej jakoś specjalnie nie lubiłem. Raczej... podobało mi się to, co mówiła. Lubiłem mieć ją u swego boku jako... sam nie wiem. Zwierzaczka do towarzystwa? Było tak... przyjemniej. Prawda była jednak taka, że robiła ze mnie coraz większego dyktatora. Nie zauważałem tego. Liczyła się satysfakcja, poczucie siły oraz... władza. Zacząłem zaniedbywać moje prawdziwe obowiązki i zachowywałem się jak rozwydrzony bachor na tronie. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak daleko to zaszło aż pewnej nocy nie rzucono mi tym w twarz.
   Urządziłem bal, bo... no cóż, rozrywka to było to co najczęściej zaprzątało mi wówczas głowę. Zaprosiłem tych najważniejszych, najbardziej liczących się. Inni też przez to przechodzili. Każdy na swój sposób. Jednak część była taka jak Belzebub.
   Amdusias wyznała mi później, że z trwogą patrzyła, jak się zmieniam. Hekate pewnie też by wywinęła coś więcej, gdyby w porę nie powstrzymała jej ukochana. Czarne sabaty w pewnym momencie wyczyniały potworne rzeczy. Białe i czarne widźmy długo ze sobą przez to walczyły. Barbatos zmienił się w brutala. Ciągle chciał walki. Agares także odrobinę wymknęła się spod kontroli. Oni już wtedy się lubili tylko... to była dość specyficzna relacja. Bardzo ze sobą rywalizowali. Dlatego ich rasy tak się nieznoszą. Sami ich na siebie napuszczali. Chcieli sprawdzić, czyja krew jest silniejsza. Czy wampiry powstałe z krwi Agares, czy zmiennokształtni z krwi Barbatosa. Wracając jednak do mnie...
   Wszyscy, na których opinii mi zależało byli wtedy na tym spotkaniu towarzyskim. W rzeczywistości to Belzebub wtedy tak naprawdę zajmował się Piekłem. Mnie nic nie obchodziło. Zawsze musiał mnie namawiać, bym wykonywał swoje podstawowe obowiązki. Przyszedł wtedy z jakąś pilną sprawą.
   O co mogło chodzić... Nawet nie chciałem go wtedy słuchać. Wolałem dyskutować o winie i śmiać się z wulgarnych żartów. Ach... no tak. Gdzieś otworzyła się duża wyrwa. Piekło nie było wtedy aż tak stabilne. Nie kontrowaliśmy Bram tak dobrze. A gdy tam weszliśmy i podbiliśmy dwa pierwsze kręgi, nieco zaburzyliśmy równowagę więc przez jakiś czas przejścia na Granicy otwierały się często i niejednokrotnie demony przez nie przechodziły. Wydaje mi się, że to o to chodziło. Posługuję się demoniczną magią, więc mógłbym szybko to załatwić. Nie musielibyśmy ryzykować żyć naszych ludzi. Wydaje mi się, że ktoś wtedy zginął i Belzebub był wściekły. Mówił, że najlepiej, jeśli natychmiast się z nim tam udam.
   Tak... to o to chodziło. To zajęłołby tylko chwilę. Przeniósłby nas na miejsce, zamknąłbym szczelinę i zajął się demonami, które terroryzowały moich ludzi. Z każdą chwilą zwłoki cywile mogli ginąć. Ci bezbronni. Ci, którzy nie są wystarczająco silni, by się bronić. To dlatego Belzebub był taki wściekły. Dlatego tak mu zależało. A ja... odmówiłem. Byłem w trakcie zabawy. Kazałem mu wysłać żołnierzy. Jednak to zajęłoby więcej czasu i oznaczałoby więcej niepotrzebnych ofiar. A to tylko dlatego, że nie chciało mi się ruszyć z miejsca. Okazałem się strasznym dupkiem czyż nie?

   Nie byłem przygotowany na pytanie, a już na pewno nie na takie. Zakrztusiłem się herbatą i potrzebowałem kilku sekund, by się ogarnąć. No i jak mam mu odpowiedzieć? No zdecydowanie to, co zrobił, było złe. Jednak skoro dał się ponieść mocy, to był w takim stanie nieświadomości jak jeszcze niedawno ja. Czy można go więc obwiniać?

- Cóż... nie byłeś sobą. Poza tym w końcu się otrząsnąłeś.

- Rzeczywiście... ale jeszcze nie wtedy. O nie. Zdążyłem zrobić coś jeszcze gorszego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top