Rozdział 26
Lilith
Nie podobało mi się to, że zostałam niańką jakiegoś bachora. Powinnam być teraz u boku Lucyfera, a nie pilnować tego dzieciaka. Jednak... Lucyfer był na mnie wściekły. Nie pamiętam, kiedy ostatnio mi groził. A przecież nie zrobiłam niczego złego. To przez tego anioła. Namieszał mu w głowie. Lucyfer odciął się od Nieba, zapanował nad Piekłem i zjednoczył nas pod swoimi rządami a teraz... teraz pozwala, by jakiś opierzony fircyk traktował go w ten sposób. Anioły trzeba nauczyć szacunku. Silną ręką. A najlepiej stalą.
Teraz jednak dopóki Lucyfer był wściekły lepiej, jeśli nie będę za bardzo się wychylać. Znów mnie wyrzuci na zbity pysk, a przecież niedawno udało mi się ubłagać go, by pozwolił mi wrócić. Gdyby nie to, że muszę pokazać mu, że może na mnie polegać i jestem nieocenioną podwładną, to olałabym tego dzieciaka. No ale skoro Lucyś go lubi to może uda mi się trochę u niego zapunktować jak go przypilnuję.
W podziemiach nie było luster, na szczęście znalazło się kilka lustrzanych powierzchni. Mój lustrzany świat jest jak jedna z wielu warstw Granicy. Tutaj jednak panuje wieczny mrok a przede wszystkim kompletna nicość. Przemierzałam nieskończoną pustkę, dopóki nie dostrzegałam odbić naszego świata. Czasem były wyraźne. Jak wrota w nicości. Spoglądałam z nich na innych ludzi. Słyszałam, co mówią. Niestety większość drzwi i okien przedstawiała obraz niewyraźny i zniekształcony. To jednak często wystarczało. Tak jak w tym wypadku. Może i nie widziałam dokładnie nefalema i anielicy, ale podążałam za ich niewyraźnymi głosami. A przynajmniej dopóki nie zniknęli za drzwiami do tego dziwnego odciętego pokoju.
Siedzieli tam już z godzinę. To powoli stawało się nużące. Może powinnam ich tu zostawić? I tak tam nie wejdę, a co złego może się stać? Może nikt dzieciaka nie zabije. Jednak... jak ktoś go zabije to wtedy Lucyś jak nic nie da mi drugiej szansy. O ile w ogóle pozostawi mnie przy życiu. Ostatnio jest jakiś strasznie przewrażliwiony. Hmmm... Co by tu zrobić, co by tu zrobić... Jakbym tak zniknęła na dziesięć... może piętnaście minutek. Nic się nie dzieje więc... Chwila... co to za dźwięk? Czy on... krzyczał? Co oni tam robią do jasnej cholery? Kurwa nic stąd nie słyszę.
Usiadłam na ziemi i podparłam głowę na dłoni. No nic kurwa. To odbicie jest takie chujowe. To chyba jakiś kandelabr. Widzę tylko jakieś rozciągnięty, rozmazany korytarz i drzwi. A dźwięk to już w ogóle jest chujowy. No ale jestem pewna, że coś usłyszałam, więc musiał się tam nieźle wydrzeć. Hmm... nikt go tam nie morduje co nie? Cholera... a jeśli? Co mam zrobić? Powiadomić Lucyfera czy czekać i obserwować? Co robić, co robić... O. Znów wrzasnął. Może na wszelki wypadek... Tak jakby co.
Wstałam i rozciągnęłam mięśnie. Dobra. To do Lucka. Muszę znaleźć jakieś porządne lustro. Poruszanie się po lustrzanym świecie jest proste. Każde odbicie przyciąga mnie, a jednocześnie doskonale orientuję się, gdzie zmierzam. To intuicyjne. Odbicia wręcz same mnie znajdowały. Musiałam tylko skupić się i je zauważyć. Przemykałam więc od jednego do kolejnego, aż dotarłam do lustra w jego sypialni. Te były moje ulubione. Starodawne, wysokie, prostokątne... zupełnie jakby stworzone bym mogła przez nie przejść.
Niestety Lucyfera nie było w jego sypialni. Wyszłam z pomieszczenia i szybkim krokiem ruszyłam w stronę bawialni. Musiałam kogoś powiadomić i wracać. Nieważne kogo. Jak na złość jednak akurat nikogo nie było w pobliżu. Wpadłam do bawialni, ale była pusta... a nie... dzieciak.
- Ej ty. Mała.
- Tak?
- Masz zadanie. Znajdziesz swojego ojca, Lucyfera kogokolwiek i powiesz, że są kłopoty w podziemiach. Jasne?
- Jakie kłopoty?
- Och do jasnej cholery. Powiedz komuś, że nefalem jest w niebezpieczeństwie. Czaisz?
Dzieciak skinął głową więc chyba zrozumiała. Zresztą od razu wstała i gdzieś pobiegła. Ja musiałam wracać i upewnić się, że nikt go tam nie morduje. Wróciłam do lustra, przeszłam przez nie i szybko wróciłam przed salę. Nie słyszałam już krzyków... Kurwa... mam nadzieję, że się nie przekręcił.
Nagle drzwi się otworzyły. Nie widziałam zbyt wyraźnie, ale... kobieta wyszła i... chłopak był chyba nieprzytomny. Niosła go jak szmacianą laleczkę. W każdym razie... chyba żyje. No dobra... chyba jeszcze nie muszę ingerować. Jak mnie przyłapią tam, gdzie nie powinno mnie być, to mnie stąd wypieprzą. Na razie... młody jakoś sobie radzi.
Anielica szybkim krokiem zmierzała gdzieś dalej w głąb korytarza. Podążałam za nią, przechodząc z jednego odbicia do kolejnego. Cholera... gdzie ona tak zapieprza? Próbuje schować zwłoki czy co? Ta białowłosa lalunia chyba doskonale wiedziała, dokąd zmierza. Pewnym krokiem pokonywała kolejne korytarze. W końcu weszła w jakąś odnogę... To pewnie starsza część budynku. Znacznie starsza.
Miałam już wrażenie, że może tak naprawdę błądzi bez celu, ale w końcu podeszła do jakichś drzwi. Czy raczej podwójnych, ciężkich wrót. Te otworzyły się bez najlżejszego dotyku z jej strony. Też mi coś. W Piekle też mamy drzwi automatyczne. Szybciej się otwierają i co z tego, że zamiast na magię działają na prąd.
Gdy ujrzałam zarys wnętrza pomieszczenia, nagle ogarnęło mnie uczucie triumfu. No, no... to mi się poszczęściło. Nie ma co. Śmignęłam do wytworzonego wewnątrz odbicia. Ściany, kolumny i wysokie sklepienie. Wszystko było wykonane z kryształu o głębokim ciemnozielonym kolorze. Widziałam już podobne budowle. Starsze świątynie są z niego zrobione. To ewidentnie stare miejsce i zapewne służyło za coś w rodzaju świątyni. W każdym razie... kryształ był doskonale gładki... a przede wszystkim odbijał wszystko prawie niczym tafla lustra. Umiejscowiłam się wygodnie za jednym z filarów, wciąż w moim lustrzanym świecie.
Ciekawe... Co anielica tutaj robi? Dość szybko zagadka się rozwiązała. Nie była jedyną osobą w pomieszczeniu. Z cienia wyszła druga kobieta. W dodatku prowadziła ze sobą dziecko. Jakiegoś małego wyrostka z białą czupryną. W każdym razie coś wydawało mi się w niej znajome. Dopiero gdy anielica z Rady się odezwała, wszystko ułożyło mi się w głowie.
- Jofiel... zrobiłam wszystko, co kazaliście. Proszę... oddaj mi go.
Jofiel. Tak. Pamiętam. Lucyś dał nam cały stos dokumentów i kazał je ogarnąć. Nie do końca pamiętam, o co z nią chodziło. Wiem tylko, że to jedna z tych, co chcą puścić Niebo z dymem. Osobiście by mi to nie przeszkadzało, ale według Lucysia to wróg. A w takim wypadku nefalem jest chyba w niebezpieczeństwie. Cholera. Wyjdzie na to, że jeszcze będę musiała coś zrobić. Może rzeczywiście lepiej było wrócić do Piekła. Skupiłam się jednak na rozmowie dwóch kobiet. Informacje też są ważne. Są cenne. Lucyś się z nich ucieszy.
- Uwolniłaś jego moce?
- Tyle ile byłam w stanie.
- Miałaś zająć się wszystkim.
- To był jego limit. Chcecie go żywego, tak czy nie?
- ... Nie jestem pewna czy Abaddona to usatysfakcjonuje.
- Do czegokolwiek go potrzebujecie... ostatnią barierę zdejmie tylko sam. Ja tego nie zrobię... nie jestem w stanie. Nie potrafię. To wszystko, co mogłam zrobić. Proszę Jofiel... oddaj mi syna.
- Podejdź i połóż nefalema na ziemi a później wróć na miejsce.
Białowłosa posłuchała. Nefalem był nieprzytomny, ale teraz widziałam, że jest zdecydowanie żywy. Gdy zrobiła, co jej kazano, panienka w złotej zbroi położyła dłoń na ramieniu tego małego kiełka. Po chwili popchnęła go lekko do przodu, a ten biegiem ruszył do swojej matki. O ile dobrze nadążam.
- A co z...
- W jego kieszeni jest karteczka. Ramiel zapisał tam, co jest antidotum. Na twoim miejscu bym się pośpieszyła. Nie trać czasu na wzywanie straży czy jakieś wzniosłe odruchy. Masz dwadzieścia minut.
- Upadliście tak nisko... by szantażować mnie życiem mojego dziecka. Naprawdę nadal wierzysz, że człowiek, którego słuchacie, jest dobry? Po tym, jak kazał wam porwać i otruć niewinne dziecko?
- ... Dwadzieścia minut. Czas płynie.
Białowłosa zawahała się tylko na chwilę. Sekundę później przeszukała kieszenie w spodniach dziecka i wyciągnęła niewielką karteczkę. Jeszcze raz spojrzała na nefalema, po czym wzięła dzieciaka na ręce i wybiegła z pomieszczenia. Złotowłosa odczekała, aż jej kroki ucichną, po czym podeszła do nefalema.
Na pewno nie chce go zabić... w takim razie chce go zabrać. No cóż... Lucyś na pewno się wkurzy, jeśli na to pozwolę. A poza tym... już od dawna nie miałam okazji rozlać anielskiej krwi.
- Hej ślicznotko!
Kobieta szybkim ruchem zwróciła się w moim kierunku. Nie umknęło mojej uwadze, że przyjęła postawę do walki. Nie wyciągnęła broni... Nie... właśnie że wyciągnęła. A więc rękawice... ostra babka. Lubię takie.
- Przykro mi piękna, ale nie możesz zabrać tego dzieciaka. Nie jestem pewna dlaczego... ale nie mogę ci na to pozwolić.
Jofiel czy jak jej tam było, obrzuciła mnie taksującym spojrzeniem. Ostatecznie wypowiedziała jedno słowo. Byłam wręcz pod wrażeniem, ile pogardy udało się jej w nim upchnąć.
- Upadła.
- Zdrajczyni brzmi gorzej. A tak się składa, że ty nią jesteś czyż nie?
- Sprowadzili was więcej?
- Sama się prowadzam i sprowadzam. A teraz bądź grzeczną dziewczynką i odsuń się od pupilka mojego faceta.
- Zabiję cię, jeśli staniesz mi na drodze.
- Jesteś taka urocza... myślisz, że masz szanse.
Kobieta spojrzała na moment na nefalema. Najprawdopodobniej rozważała, jakie ma opcje. Cóż... nie wyjdzie stąd, nie pokonawszy mnie uprzednio i chyba właśnie to sobie uświadomiła. Blondynka ruszyła w moją stronę z determinacją wymalowaną na swojej ślicznej buziuni. Jaka szkoda... będzie mi naprawdę przykro, jak będę wybijać jej zęby.
Pozwoliłam jej wykonać pierwszy cios. Cóż. Była szybka. Najprawdopodobniej szybsza ode mnie. Na niewiele się jej to zda. Zrobiłam unik, cofając się o kilka kroków. Naprawdę mi się poszczęściło... już od dawna nie doświadczyłam porządnej walki wręcz.
Jofiel zaatakowała po raz drugi. Tym razem szybciej. Nie zdążyłabym zrobić uniku, jednak nawet nie miałam tego w zamiarach. Zablokowałam jej cios własną dłonią. Jej bursztynowe oczy rozszerzyły się, gdy zobaczyła pokrywającą moją dłoń srebrną rękawicę. Jej pazurki były urocze. Mogła nimi podrapać jak niejedna, pierwsza lepsza lafirynda spotkana na ulicy. Prawdziwa dama nosi kastet.
Zacisnęłam drugą dłoń w pięść i nim zdzira zorientowała się, co się dzieje, uderzyłam nisko w jej brzuch. Gdyby nie siedziała w tej złotej puszce, właśnie bawiłabym się jej flakami. Szybko odsunęła się ode mnie i chyba miała drobne problemy z oddychaniem. Miałam jednak okazję zobaczyć moje dzieło. Zbroja wygięła się i widniały w niej cztery dziury. Byłam też pewna, że przebiłam jej skórę niestety niezbyt głęboko. Kolce na moich kłykciach były grube, ale miały zaledwie półtora centymetra długości. No ale nigdy nie służyły do zadawania ran kłutych. Służyły do łamania kości.
- No dalej słodziutka. Zabaw się ze mną.
Wkurwiłam ją. Chyba nie podoba jej się, że jakaś podrzędna upadła się jej sprzeciwia. Świetnie. W końcu się trochę zabawię. Zaatakowała szybko. Tym razem się nie powstrzymywała. Ledwo uniknęłam jej ataku, ale już przy kolejnym trafiła, zostawiając niegroźne szramy na moim ramieniu.
Zaczęłyśmy wymieniać się ciosami. Ja kilkakrotnie trafiłam, jednak jej zbroja przyjęła na siebie niemal cały impet. Ona także trafiła mnie kilkakrotnie, jednak udało jej się zadać jedynie kolejne, płytkie cięcia.
To było... Zajebiste! Ja jestem silniejsza a ona szybsza jednak nasze umiejętności... okazały się niezwykle do siebie zbliżone. Widziałam coraz większą frustrację i złość na jej twarzy, ja natomiast... cholera bawiłam się zajebiście. Ciosy, uniki i ani sekundy na przemyślenie swoich działań. Musiałam działać za pomocą instynktu. W pewnie chwili dałam się zwieść jej zmyłce i udało jej się sięgnąć mojej twarzy. Poczułam krew spływającą mi po policzku i nie powstrzymałam śmiechu, który wyrwał się z moich ust. To było boskie!
Wymieniałyśmy ciosy przez dobrych kilka minut i żadna nie osiągnęła znaczącej przewagi. Gdyby tylko nie Lucyś... cholera, ale bym się z nią zabawiła... Niestety nie wiem, czy nefalem przypadkiem zaraz nie kopnie w kalendarz a wtedy Lucyś się wkurzy... No i dał nam jasno do rozumienia co robić z wrogami. No cóż... chyba koniec tego dobrego.
Pozwoliłam blondi zaatakować jeszcze raz, a gdy odsłoniła swój lewy bok, kopnęłam, posyłając ją w powietrze. Jak jebła to dźwięk tłuczonego żelastwa było chyba słychać w całym tym jebanym budynku. No cóż... może nas szybciej znajdą. Pozwoliłam jej podnieść się z podłogi a spojrzenie, które mi posłała... o cholera naprawdę żałowałam, że nie mam okazji jej złamać. Chociaż... kto wie. Jeśli uda mi się jej nie zabić...
- Ty... ty upadła dziwko!
- Myślałam, że miałaś mnie zabić skrzydlata suko?
Anielica naprawdę się wkurwiła. Ruszyła na mnie, atakując na wprost. Rozumiałam jej zabieg. W końcu za sobą miałam litą ścianę. Mogłam zrobić unik w prawo lub w lewo i zapewne miała plan na obie okoliczności. Aż mi jej szkoda. Ja wiem, kim ona jest... wygląda na to, że ona nie wie, kim ja jestem.
Pozwoliłam jej wyprowadzić atak i zrobiłam krok w tył, wkraczając do mojego świata. Widok jej zaskoczonej twarzy był bezcenny. Ponadto... chyba zaczęła mnie kojarzyć. Chwyciłam jej rękę i mocno przyciągnęłam do siebie, wciągając ją za sobą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top