Rozdział 23
Mammon
Nuuudyyy. Cholera... zapomniałem już, jak strasznie może być w Niebie. Poszedłbym na jakąś imprezę... Dlaczego tu nic się nie dzieje? Może powinienem iść odwiedzić Sky'a? Ciekawe czy wciąż udaje obrażonego. Ostatnimi czasy go jakoś nie widuję. Hmm... dziwne. W każdym razie jak do niego pójdę, mogę czymś dostać, więc może powinienem odpuścić. Sam w końcu do mnie przyjdzie.
No ale w takim razie co? Lucyfer gdzieś zniknął. Belzebub zajmuje się Raum. Asmodeusz zajmuje się swoim kochasiem. A ja zostałem sam... No w sumie jest jeszcze Lilith. Szkoda, że szmaty nie znoszę. A więc jednak zostałem sam.
Ciekawe co robi mój aniołek. On też uparł się, aby udawać obrażonego. Rozumiem. Zachowałem się jak dupek. Jednak gorsze rzeczy robiłem. Dużo gorsze rzeczy. Może po prostu niepotrzebnie zabrałem się za młodziaka. Ile on może mieć lat? Pewnie niedawno skończył szkołę. Co taka istotka może wiedzieć o życiu.
Wstałem z łóżka i wyszedłem na taras. Było zimno, jednak niespecjalnie mi to przeszkadzało. Mimo wszystko od zimna wolałem upały. Przywykłem do nich.
Niebo jest... ładne. Jednak ta estetyka nigdy do mnie nie przemawiała. Białe miasto... białe państwo... wszystko skąpane w bieli. Chciałbym wrócić nad morze. Tak... chciałbym poczuć sól w powietrzu, rozgrzany piasek pod stopami. Jak wieki temu w porcie w Aleksandrii.
Może... może, gdy to wszystko się skończy, znów powinienem zniknąć na jakiś czas. Lucyfer poradzi sobie. Może Asmodeusz przy nim zostanie. Tak. To dobry pomysł. Tylko... gdzie miałbym się udać?
Moje ukochane miasta już nie istnieją. Nie istnieją już nawet państwa, do których niegdyś należały. I ludzie. Jest ich tak wiele. Są tacy głośni. Gdzie mógłby się udać by nie musieć na nich patrzeć? Gdzieś daleko. Gdzieś gdzie nie ma ludzi. Gdzieś gdzie mógłbym odpocząć. Oczyścić głowę. Jak za starych dobrych czasów.
Aż do momentu, gdy on po mnie nie przyjdzie. Nie każe mi wracać. Za każdym razem. Nie ważne gdzie się nie udam. Za każdym razem, jeśli nie wrócę sam, to on mnie znajduje.
Kiedy był ostatni raz? Czyż nie stałem wtedy nad brzegiem morza? Czułem zapach soli, gorący piasek... a gdy otworzyłem oczy, przyglądał mi się z wyrazem rozbawienia na twarzy.
Lucyfer zawsze powtarzał, że jestem jak bezpański kot. Może miał rację. A jednak... zawsze i tak wracałem. Tam, gdzie moje miejsce. U jego boku.
***
- Witam.
- Witaj wujku Mammonie.
Usiadłem na sofie i spojrzałem na to, co właściwie działo się w bawialni. Raum (doprawdy rozkoszne dziecię) właśnie układała domino. Belzebub tylko siedział i się przyglądał.
- A ty tatuśku? Dlaczego nie układasz z córcią?
- Tata już dwa razy wszystko zepsuł, więc już nie może.
- No widzisz. Bezużyteczny.
- To dlatego, że ma duże ręce.
- I zero wyczucia.
- Tak. Dokładnie.
Belzebub jedynie uniósł delikatnie brew jakby zaskoczony tym niespodziewanym sojuszem zwróconym przeciw jego osobie. Raum jak gdyby nigdy nic dalej układała domino w coraz to większą spiralę. Ja natomiast dalej nie mając nic ciekawego do roboty, postanowiłem pogadać z panem wiecznie ponurym. Już dawno nie rozmawialiśmy tak od serca... a przynajmniej nie na trzeźwo więc... no w sumie czemu nie?
- Wszystko w porządku? No wiesz... co tam u naszego diablątka.
- Raum lubi Niebo. Prawda?
- Tak. Jest ładne.
- Tylko trochę się nudzi.
- Mogę pożyczyć jej tablet. Mam kilka gier. Tylko będę musiał założyć hasła do pewnych folderów...
- To nie będzie potrzebne.
- Tylko proponuję. A tak poza tym... słyszałem, że odwiedziłeś swoją rodzinę.
- ... Tak.
- I jak było?
- ... Było dość... dobrze.
- Dobrze? No dalej. Powiedz coś więcej. Przecież wiesz, że i tak ci nie odpuszczę, dopóki nie usłyszę szczegółów.
- Byli bardzo zaskoczeni. Otworzył jakiś młodziak. Służący. Był dość... wystraszony.
- Otwiera drzwi a tam taki wesołek jak ty. Dobrze, że nie zszedł na zawał.
- Zapytał, kim jestem, a ja powiedziałem mu, by powiadomił pana i panią domu o tym, że przybył ich syn.
- Uch... i co?
- ... Moja matka przybiegła.
- Przybiegła? Myślałem, że takie wytworne damy tylko suną w eteryczny sposób.
- Dosłownie wpadła do holu. Spojrzała na mnie... a później na Raum. Od razu domyśliła się, kim jest.
- No cóż... odziedziczyła sporo po tatusiu.
- To było... dziwne spotkanie.
- Pogoniła cię miotłą?
- Przytuliła mnie.
- O bogowie tylko nie to! Jak udało ci się to przeżyć!?
- Bardzo zabawne Mammonie. To był najbardziej niezręczny moment w moim życiu. A jak wiesz, życie jest długie.
- Ale to dobrze czyż nie? Rodzina cię jednak nie wyklęła. Tak? Czy może jednak?
- Zaprowadziła nas do salonu. Mój ojciec wyglądał, jakby miał mnie zabić, ale wtedy zobaczył Raum i... szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że ją zaakceptują. Na wojnie jasno opowiedzieli się przeciw mnie. A teraz... przyjęli ją. Przyjęli Raum. Moja matka się popłakała. Zupełnie jakby... jakby kompletnie nie miało znaczenia to, że Raum nie jest aniołem.
- A czy to tak naprawdę ma znaczenie? Wychowali dwóch synów i myśleli, że obu stracili na zawsze. Aż w końcu nagle jeden z nich wraca... z małą córeczką.
- ... Musiałem powiedzieć im o Mephistophelesie.
- Ile im powiedziałeś?
- Wystarczająco dużo by jasne było dla nich, że nie mają co liczyć na powrót drugiego syna marnotrawnego.
- A co z tobą. Raum zaakceptowali. A ciebie?
- ... Matka tak. Ojciec... chyba też. Gdy wychodziliśmy, nie pożegnał się ze mną, ale... spojrzał mi w oczy.
- ... I?
- Mammonie wyobraź sobie, że ludzie, a już zwłaszcza anioły z jakiegoś powodu unikają mojego wzroku. Dlatego... skoro nie odwrócił wzroku, to może aż tak mną nie gardzi.
- Ha. No widzisz. Nefalem miał rację.
- Tak. Rzeczywiście miał rację. Ja... nie liczyłem na to, że jeszcze kiedykolwiek zobaczę rodzinę. Nie spodziewałem się, że Raum będzie miała okazję poznać swoich dziadków.
- Hmmm... Raum? Lubisz babcię i dziadka?
- Tak. Babcia dała mi dużo słodyczy i powiedziała, że kupi mi jeszcze więcej. Zapytała, co lubię, więc powiedziałam, że książki i koraliki. Zaprowadziła mnie do biblioteki i tam było dużo książek. Nie tak dużo, jak u nas, ale takich książek jeszcze nie widziałam. A później dała mi pudełeczko, w którym było dużo naszyjników, kolczyków i bransoletek. Powiedziała, że mogę zabrać wszystko, co mi się podoba. No ale tata mówi, że trzeba znać umiar. Dlatego wzięłam tylko jedną rzecz, która mi się najbardziej podobała. Patrz. - Dziewczynka pokazała bransoletkę z czarnych pereł, którą miała na nadgarstku. Była odrobinę za duża, ale jej to najwyraźniej nie przeszkadzało. – Wzięłam tą, bo jeszcze takiej nie mam. A następnym razem jak pójdziemy do babci to też dam jej bransoletkę. Wujku, pomożesz mi później zrobić bransoletkę dla babci?
- Jasne diabełku.
- Może Sky też pomoże. On robi ładne bransoletki.
- A co z dziadkiem? Lubisz swojego dziadka?
- Był trochę śmieszny. Cały czas głaskał mnie po głowie. Jak kota.
- To pewnie dlatego, że nie mógł uwierzyć w to, że ma taką śliczną wnuczkę.
- Nie działają na mnie twoje słodkie słówka.
- No tak. Zapomniałem, że jesteś silną i niezależną kobietą... tylko taką miniaturową.
Raum z przekonaniem pokiwała głową. Jej powaga czasem mnie rozbrajała. Niby rozumiała wiele jak na dziecko, ale jednocześnie do wszystkiego wciąż podchodziła z tą dzieciną niewinnością. Przy niej czasem miałem wyrzuty sumienia i miałem ochotę wyjść na ludzi. Szkoda, że to nigdy nie trwało długo.
- A więc cieszysz się, że w końcu masz rodzinę?
- Teraz mam większą rodzinę.
- No tak. Zapomniałem o twoim wesołym tatulu.
- Mam tatę i was. Wujka Lucyfera i ciebie.
- ... Wiesz, że nie jesteśmy spokrewnieni co nie diabełku?
- To nieważne. Jesteś moim wujkiem.
- ... Jesteś taka urocza, że chyba cię schrupię.
- Nie. Nie możesz.
- Ach tak?
- Tak. A teraz przewróć.
- Co?
- Skończyłam układać, więc przewróć.
- Ja?
- Tak. No dalej. Szybko.
Nachyliłem się nad spiralą ułożoną z czarnych klocków domino. Niepewnie wyciągnąłem rękę w ich stronę a Raum zachęcająco pokiwała głową. Szturchnąłem palcem pierwszą kosteczkę i tak upadały kolejne, aż po kilku sekundach przewrócił się ostatni. Diablątko posłało mi szeroki uśmiech, na który nie mogłem pozostać obojętny.
- Wiesz co Belzebubie?
- Tak?
- Pamiętasz, jak przyszedłeś do nas i zacząłeś gadać o tym, że będziesz miał dziecko?
- Tak.
- A pamiętasz, jak się z ciebie śmialiśmy, że dałeś się wrobić w dzieciaka?
- Och doskonale pamiętam.
- ... Byliśmy głupi.
- Nie wydaje mi się, by coś się zmieniło.
- Teraz wiem, że byliśmy głupi.
- ... Cóż. To już jakiś postęp.
- Ty masz córkę, Lucyfer ma ukochanego, za którym skoczy w przepaść... a co ja mam?
- Masz śliczną i mądrą bratanicę. I dwóch braci, którzy skoczą za tobą w przepaść.
- ... Aww... Belzebubie... nigdy nie pomyślałbym, że usłyszę od ciebie taką deklarację.
- Najpierw pozwolę skoczyć Lucyferowi.
- No cóż... nie dziwię ci się.
- A później skoczę, by uratować was obu, bo jesteście dwójką niedojrzałych emocjonalnie idiotów, których trzeba niańczyć.
- Powiem ci... że to najmilsza rzecz, jaką kiedykolwiek usłyszałem.
- Jakoś mnie to nie dziwi.
- Jak to jest Belzebubie, że kompletnie się od siebie różnimy... a jednak ty jakoś nas jeszcze nie kopnąłeś w du... w... tyłek i nas nie zostawiłeś?
- To zapewne dlatego, że jesteśmy siebie warci.
- To znaczy?
- Cóż... też muszę być nienormalny, skoro wasze towarzystwo mi odpowiada.
- ... Coś w tym jest.
- Raum ma rację Mammonie. Wiesz, że dla nas jesteś rodziną. To nie tak, że nie masz nikogo. Masz nas.
- Takie słowa do ciebie nie pasują.
- A do ciebie nie pasuje użalanie się nad sobą.
- ... Tak. Chyba masz rację.
***
Lucyfer
Wróciłem sobie do naszych apartamentów po popołudniu spędzonym na papierkowej robocie i zastaję w naszej bawialni... to. Cokolwiek to jest.
- Co na siedem piekieł się tu wyrabia?
- Lucyferze!
Mammon przestał tulić się do ramienia Belzebuba, który wyglądał na bardziej martwego w środku niż zazwyczaj.
- Lucyferze... gwiazdo zaranna... Bracie! Kocham cię!
- ... Czy mi łaskawie wyjaśnisz czemu Mammon jest najebany w trzy dupy, a nie ma nawet piętnastej?
- Przyszedł... Pogadaliśmy od serca. Pobawiliśmy się z Raum. Po jakimś czasie stwierdziła, że idzie poszukać twoich kotów, więc zostaliśmy sami. Mammon chciał wypić... No i się urżnął w trzy dupy jak to on, a później zaczął pieprzyć, jak to nas nie kocha.
- ... Ale dlaczego?
- Nie wiem. Kryzys wieku średniego?
- ... Mamonie... Co jest kurwa?
- Kocham cię... gwiazdo mojego życia... Ciebie też kocham Belzebubie... obu was kocham nad życie! Się rzucę za was!
- No to skacz.
- Skoczę!
- Lucyferze na miłość boską przestań go prowokować, już raz go musiałem odciągać od barierki, jak próbował skoczyć z tarasu.
- ... Ostatni raz się tak najebał... Kiedy właściwie?
- ... Jak zabili Kleopatrę?
- Niby tak, ale to było picie na smutno. Teraz jest jakiś bardziej... no sam widzisz.
- Mammon chyba osiągnął ten etap w swoim życiu, gdy zaczął rozumieć, że dobra zabawa i seks nie są najważniejsze.
- ... A co?
- Kurwa no nie wiem, rodzina? Przyjaciele?
- A... No tak. To.
- ... W każdym razie chyba boi się, że na starość zostanie sam.
- Ale... my się nie starzejemy. Do końca życia będzie mógł zachowywać się jak niewyżyty królik, bzykający wszystko, co się rusza.
- A rodzina... przyjaciele... miłość... jakieś wyższe wartości?
- Ale przecież Mammon nie ma wyższych wartości.
- No właśnie.
- ... Pogubiłem się.
- Ja mam Raum tak? Moja córka jest moim oczkiem w głowie. Całą swoją miłość przelewam na nią.
- No okej... na razie nadążam.
- Ty masz Michaela. Będziesz za nim latał, dopóki cię w końcu nie zabije, bo go kochasz tak?
- No tak.
- ... A kogo ma Mammon?
- No nas. A kogo miałby mieć?
- Więc...
- ... Aaaaa... Okej. Rozumiem. Hmm... doprawdy rozkoszne. Myśli, że go zostawimy.
- Szczerze mówiąc, nie ryzykowałbym stwierdzenia, że myśli.
- A tak w ogóle to zasnął.
- Wiem. Czuję jego ślinę na ramieniu. Zaniosę go do łóżka.
- Och... jakie to rozkoszne.
- Pochowaj te puste butelki.
- ... Kurwa! Czy to moje najlepsze wina?!
- Być może...
- Sam go zaraz wypierdolę przez tę barierkę!
- Daj spokój, w Piekle masz ich od cholery. Przyniosę ci.
- ... Nie przynoś mu miski. Jak się zrzyga to jego problem.
- Nie bądź taki. On ci przynosił miski. Nawet ci trzymał głowę, jak wisiałeś nad muszlą.
- ... No dobra. Wybaczę tę zniewagę tylko dlatego, że był uroczy. I będziemy mogli się z tego śmiać przez najbliższą dekadę.
- Dekadę? Będę mu to wypominał przez co najmniej najbliższe trzy.
Belzebub podniósł bezwładne ciało Mammona i zniknął w korytarzu. Idiota. No ale mój. Niby kilka butelek mojego najlepszego wina przepadło, ale... no nie mogę się na nich gniewać. Miałem nawet dobry humor. A przynajmniej dopóki w pomieszczeniu nie zjawił się gość.
- Lucyferze.
- Lilith. Jest jakiś powód, dla którego wypowiadamy swoje imiona poważnym tonem?
- ... Wciąż jesteś na mnie zły?
- Nie. Nie zły. Gdybym był zły, wyleciałabyś stąd pierwszym portalem. Nie obchodzi mnie, gdzie byś wylądowała.
- Nie rozumiem. Chodzi o to, co powiedziałam o tym skrzydlatym...
- Pomyśl, nim dobierzesz odpowiedni rzeczownik.
- ... O tym mężczyźnie.
- Nie będziesz mi grozić Lilith. Czasem zapominasz gdzie twoje miejsce. Może powinienem ci przypomnieć?
- ... Przepraszam.
- Myślisz, że obchodzą mnie twoje przeprosiny? Śledzisz mnie?
- Ja tylko... nudzę się. Dlatego... próbuję się czymś zająć. Usłyszałam waszą rozmowę przez przypadek.
- Nie wychylaj się przed szereg. Są ludzie, którym jestem w stanie to wybaczyć. Ty do nich nie należysz.
- Ale... kiedyś...
- Kiedyś... byłem młody i głupi. Kropka. Teraz mam ludzi, których chronię. Mam Mammona, Belzebuba... Michaela i nie musisz wiedzieć, z jakiego powodu mi na nim zależy. Nefalema też lubię. Jest trochę jak taki przybrany bratanek. W końcu ceniłem sobie Sariela. A no właśnie... ciekawe co ten mały skrzat kombinuje... Nieważne. Idź już. Chcę odpocząć.
- ... Mogę powiedzieć, co robił.
- Jego też śledzisz? Doprawdy Lilith...
- Anielica z Rady zaprowadziła go do podziemi.
- ... Co? Że niby kto?
- Ta białowłosa. Byli tam dwukrotnie. Ostatnio dwa dni temu. Wyszedł stamtąd w kiepskim stanie.
- ... Wiesz, co robili?
- Wydaje mi się, że ma to jakiś związek z jego mocami.
- ... Jak dużo jesteś w stanie usłyszeć z lustrzanego świata?
- To zależy. Im wyraźniejsze odbicie, tym lepiej słyszę. Z lustra dźwięk jest czysty jakbym stała tuż obok. Wszystko też doskonale widzę. Jednak jeśli odbicie jest w wodzie czy metalu, dźwięk jest niewyraźny. Tak samo obraz. Nie mogę jednak wejść do tego pomieszczenia, w którym byli. Jest chronione.
- ... Rozumiem. Dobrze... W takim wypadku... Chcesz zadośćuczynić za swoją bezczelność?
- Lucyferze wiesz, że ja nigdy...
- Tak czy nie?
- Zrobię dla ciebie wszystko.
- ... Miej oko na nefalema.
- Rozumiem. Mam go obserwować.
- Tak. Dyskretnie.
- Dobrze.
- I jeszcze jedno.
- Tak?
- ... Polubiłem go. Będzie mi przykro, jeśli coś mu się stanie. Dlatego... jeśli coś by się działo... nie wahaj się ingerować. Jesteś mądrą dziewczynką. Będziesz wiedziała co uznać za konieczną ingerencję prawda?
- Oczywiście.
- Doskonale... a teraz odejdź... muszę odpocząć... i pomyśleć.
Kobieta chciała coś jeszcze powiedzieć, ale na szczęście posłuchała zdrowego rozsądku i odeszła. Rozsiadłem się w fotelu i złapałem za kielich, który stał na stoliku. Było w nim nawet trochę wina. Pewnie należał do Belzebuba.
A więc... nefalem znów robi coś głupiego. To nic niezwykłego. A jednak... to doprawdy... intrygujące. Ciekawe co z tego wyniknie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top