Rozdział 20

   W południe przyszła po mnie Razjel. Dokładnie w południe. Co do minutki. Poprowadziła nas kolejnymi korytarzami i schodami... To trwało w nieskończoność. Zwłaszcza schody. A na razie tylko schodziliśmy. Już się bałem, jak ja później wejdę na górę. No ale w sumie chyba nie warto się tym jeszcze zamartwiać. Z moim szczęściem coś pójdzie nie tak i mnie w tych podziemiach szlag trafi.

   Anielica zaprowadziła mnie do pomieszczenia w kształcie koła. Ściany, sufit w kształcie kopuły i podłoga... wszystko było wykonane z białego kamienia i pokryte wzorami. Może i nie byłem zbyt obeznany w tej teoretycznej części magii, ale byłem przekonany, że to linie jakichś zaklęć. Pomieszczenie było spore. Centrum pomieszczenia i w sumie znaczną jego część zajmowało oczko wodne o perfekcyjnym kolistym kształcie. Z kolei w centrum oczka znajdowała się niewielka wysepka, do której prowadził wąski idealnie prosty most. Nadal jedynym surowcem pozostawał ten nieskazitelnie biały kamień. No i przejrzyście czysta woda. Na samym szczycie kopuły znajdował się magiczny kryształ. Nie byłem w stanie mu się przyjrzeć, gdyż świecił tak jasno, iż tylko on oświetlał całe pomieszczenie. Z drugiej strony światło doskonale odbijało się od śnieżnobiałego kamienia.

- Więc... to ta sala?

   Mój głos rozniósł się echem, więc kilkakrotnie usłyszałem swoje durne pytanie. Oczywiście, że to 'ta' sala. No ale nic nie poradzę, że jak się stresuję, to mówię, co ślina na język przyniesie. Na szczęście Razjel tylko skinęła twierdząco głową i nie posłała mi spojrzenia mówiącego co myśli o mojej inteligencji. Kobieta po prostu ruszyła w stronę wysepki. Jako że nie dostałem żadnych instrukcji, ruszyłem za nią.

   Muszę przyznać, że pomieszczenie było w sumie ładne. Niby proste, ale panowała tu taka... harmonia. Tak. Harmonia to doskonałe słowo. Może było odrobinkę zbyt biało. Na szczęście światło nie było zbyt intensywne, więc oczy nie zaczynały mnie boleć od tej wszechogarniającej bieli.

- Usiądź, proszę.

   Rozejrzałem się po pustej przestrzeni, ale wątpiłem, że nagle znikąd zmaterializuje się krzesło. Po prostu usiadłem po turecku na kamiennej podłodze. Ku memu zaskoczeniu nie była zimna. Wręcz przeciwnie była ciepława. Zupełnie jak piasek nagrzany przez słońce. Tylko że to pomieszczenie znajdowało się pod ziemią.

   Znajdowaliśmy się teraz w centrum tego kolistego pomieszczenia. Raziel usiadła naprzeciw mnie. To był dziwny widok. Nie zdziwiłbym się, gdyby jej się jednak to krzesło zmaterializowało. No bo... ona nie wyglądała na osobę, która siada na podłodze. A tu proszę.

- Podaj mi swoje dłonie.

   Posłusznie wyciągnąłem je do przodu, a ona chwyciła je lekko. To był dość minimalny dotyk. Taki... z dystansem. No ale mi to pasowało. Czułem się niezręcznie nawet z tym. Jej dłonie były drobne a skóra delikatna jak jedwab. Zastanawiałem się, jak w tak drobnym i niepozornym ciele mogą się kryć tysiące lat doświadczenia. Nie wspomnę już o jej mocy. Chociaż... w sumie jeszcze nie widziałem pełnego potencjału bojowego członka Rady. No i nie jestem pewien czy chcę zobaczyć.

- Zamknij oczy i spróbuj oczyścić umysł.

   Wykonałem polecenie. Nie było to trudne. Po sesjach medytacji pod okiem Ariela wiem mniej więcej co i jak. Przez chwilę nic się nie działo. Siedzieliśmy tak w kompletnej ciszy, w której byłem w stanie usłyszeć spokojne bicie swojego serca. Nie wiem, czy to dzięki temu, czego nauczył mnie Asmodeusz, ale wyczułem moc Razjel. Coś jak delikatny dotyk na mojej mocy. Nie odpychałem jej. Pozwoliłem jej wnikać głębiej.

   W takich sytuacjach łatwo stracić kontakt z rzeczywistością, w tym także z poczuciem czasu. Dlatego nie wiem, jak długo tak siedzieliśmy. Odczułem to, jak dwie może trzy minuty, ale jestem pewien, że trwało to znacznie dłużej. Do świata wróciłem w momencie, gdy anielica puściła moje dłonie. To było trochę jak nagłe przebudzenie ze snu.

   Kobieta wstała i poprawiła swoją suknię. Nie, żeby potrzebowała poprawy. Jakimś cudem materiał nie miał nawet malutkiego zagięcia i układał się doskonale. Ja po chwili (którą zajęło mi zorientowanie się, gdzie jestem i co właściwie robię) także wstałem.

- Em... więc... Czy... dowiedziała się pani czegoś?

- Oczywiście.

- ... Hm... a... jak to wpływa na pani plany względem... mnie?

- Wiem już, jaki to rodzaj barier, jak zostały stworzone i jaką mają budowę oraz moc. Teraz potrzebuję... myślę, że wystarczy mi doba. Jutro o tej samej porze przyjdę po ciebie i zaczniemy je zdejmować. Do tego czasu opracuję odpowiedni sposób działania... Nie trafisz tu samemu prawda?

   To niby było pytanie... ale brzmiało bardziej jak stwierdzenie. Cóż... prawda jest taka, że gdyby anielica mnie tu teraz zostawiła, to pewnie nigdy bym nie trafił do wyjścia z podziemi. Nie mówiąc już, o powrocie tutaj i znalezieniu tego pomieszczenia.

- Nie... raczej nie.

- A więc przyjdę po ciebie. Bądź gotowy.

- Czy mam się... no nie wiem... jakoś specjalnie przygotować?

- Nie. To będzie proste... Przynajmniej z twojej perspektywy. Będziesz musiał tylko grzecznie siedzieć i się nie ruszać. A teraz chodź chłopcze. Chcę już zacząć pracę.

***

   Następnego dnia Raziel ponownie pojawiła się punktualnie. Tym razem idąc, starałem się rozeznać w rozkładzie pomieszczeń. Przydałoby się, choć odrobinę ogarnąć drogę. Tak na wszelki wypadek. Nigdy nic nie wiadomo. Kto wie. Może Abaddon ma tu jakichś swoich ludzi. Co prawda z panią Razjel jestem raczej bezpieczny. Ta niepozorna kobietka ma sporo pary. Podejrzewam, że byłaby naprawdę trudnym przeciwnikiem. Więc... mam całkiem dobrego ochroniarza.

   Podziemia Kapitolu na szczęście nie były też zbytnio przerażające. Korytarze i pokoje były wysokie i przestrzenne. Tylko brak okien tworzył drobną atmosferę osaczenia. Całość była też dobrze oświetlona. Na metalowych kandelabrach świeciły kryształy o bladozielonym zabarwieniu. Światło, które dawały było jednak bezbarwne. To dobrze. Takie zielonkawe światło chyba nadałoby całości odrobinę niepokojącej aury.

   Na początku wszystko przebiegało tak jak poprzedniego dnia. A więc udaliśmy się do kolistego pomieszczenia i usiedliśmy w centrum wysepki. No a właściwie ja usiadłem. Razjel klęknęła za moimi plecami i delikatnie ułożyła dłonie po bokach mojej głowy. Było... dziwnie.

- Zamknij oczy i zrelaksuj się. Uspokój... a przede wszystkim nie broń się przed moją magią.

- Dobrze.

- Dam ci chwilę na przygotowanie się i zacznę.

   Posłusznie zamknąłem oczy i zwyczajnie skupiłem na oddechu. To był chyba najłatwiejszy sposób, by trochę się rozluźnić. Głębokie wdechy i wydechy. Po kilku minutach, gdy moje ciało wykazywało wszelkie oznaki spokoju i wewnętrznej równowagi (lub... czegoś w tym rodzaju) Razjel rozpoczęła, cokolwiek sobie zaplanowała.

   Czułem ją. Jej magię. Była jak delikatne muśnięcia na mojej podświadomości. Miałem wrażenie, że minuty mijają, a kompletnie nic się nie działo. Nie zastanawiałem się jednak nad tym. Skupiałem się na oddechu. Nie chciałem zakłócać pracy kobiety. Jakby nie patrzeć pracuje teraz nad barierami gdzieś... we mnie. Nie tak fizycznie, ale tak bardziej... mentalnie... jakby. W każdym razie są one związane z moją mocą, a więc i ze mną. A nie chcę, aby przeze mnie doszło do jakiejś niefortunnej pomyłki... bo to ja będę odczuwał jej potencjalne konsekwencje. Dlatego starałem się trzymać swoje myśli na wodzy. Co było z czasem coraz trudniejsze. Nie należę do osób, którym z łatwością przychodzi pozostawanie w bezruchu. Jestem raczej z tych, co lubią się kręcić, ruszać i zmieniać pozycję co minutę.

   Powoli martwiłem się, czy podołam, ale w końcu coś się wydarzyło. To nie było jakieś wielkie 'łał'. Po prostu coś... jak dreszcz. Przeszedł całe moje ciało. Nie... nie dreszcz... Coś jakby... jak porażenie prądem. Mimowolnie moje ciało napięło się jak struna, a ja na dosłownie kilka sekund straciłem oddech. Tak. Zupełnie jakby poraził mnie prąd... ale też nie do końca. Wiedziałem jednak, w czym tkwi różnica. To nie elektryczność przepłynęła przez moje ciało a moc. Czysta magiczna moc. To nie było bolesne czy nieprzyjemne a wręcz przeciwnie. Było orzeźwiające. Jakby jakaś nowa energia wypełniła moje ciało. To było przyjemne, jak ta chwila, gdy używam magii i moc wypełnia moje ciało od stóp po czubki palców u moich dłoni. Z tym że teraz nie przywoływałem jej gdzieś z wnętrza mnie. Teraz ona po prostu... sama wypłynęła.

- Alexis... jak się czujesz?

- Dobrze...

- Odczuwasz jakiegoś rodzaju dyskomfort?

- Nie. To jest... przyjemne.

- ... Rozumiem. Przełamałam pierwszą barierę. Jeśli nie odczuwasz żadnych negatywnych skutków, zajmę się kolejną. Rob to co do tej pory.

   Uspokoiłem swój oddech, co tym razem było znacznie trudniejsze. Czułem się bowiem podekscytowany. To było... jak zastrzyk nowej energii. Tym razem magia Razjel była lepiej wyczuwalna. Nie wiedziałem, czy to dlatego, że przepełniała mnie nowa dawka mocy, czy może zwyczajnie kolejna bariera była mocniej ze mną związana.

   Tym razem trwało to chyba jeszcze dłużej. Jednak w końcu przyszła kolejna fala. Znacznie intensywniejsza. Teraz to nie był dreszcz a silny wstrząs. Po tym, jak odzyskałem dech w piersiach, z moich ust wyrwało się ciche westchnięcie, gdy moc rozeszła się po moim ciele. To było przyjemne, ale odrobinę... sam nie wiem. Tym razem to było silniejsze. Za pierwszym razem to było jak... jakbym zanurzył się w orzeźwiającej, przyjemnie zimnej wodzie. Tym razem miałem wrażenie, jakby uderzyła we mnie fala. Czułem napór mocy. Jednak nie był na tyle silny, by zwalić mnie z nóg. To fala, po której wciąż pewnie stałbym na nogach.

- Co teraz czujesz?

- ... Czuję... moc.

- Czy odczuwasz ból?

- Nie... to jest... specyficzne uczucie, ale nie... nie ból.

- ... Dobrze. Będę kontynuować. Uspokój się.

   Potrzebowałem kilku minut nim Razjel mogła kontynuować. Moje serce biło wyjątkowo szybko i potrzebowałem dłuższej chwili, nim mój oddech zwolnił. Tym razem byłem też pewien, że sam proces trwał znacznie dłużej. Czułem na sobie magię Razjel. Napierała na moją.

   Miałem co do tego mieszane uczucia. Z jednej strony z każdą mijającą minutą przyzwyczajałem się do tego specyficznego stanu uniesienia. Potrafiłem już wyczuwać i kontrolować swoją magię. W końcu dużo trenowałem i znam już podstawy. Byłem pewien, że w mojej mocy zaszła znacząca zmiana. To było... jak sięganie w głąb... czegoś. Sam nie wiem. W głąb ciemnej dziury. Gdzieś w niej jest moja moc. Wcześniej musiałem sięgać głęboko by wyciągnąć ją na wierzch. Teraz... teraz wystarczyło wyciągnąć dłoń i miałem ją w garści. Jakby... była mi bliższa... lub zwyczajnie było jej więcej. Jak studnia... Tak. Jak studnia, która jest teraz pełna wody. Nie muszę sięgać w jej głąb.

   Tak więc z jednej strony powoli przyzwyczajałem się do tego stanu, w którym moc mnie otacza. To opóźnienie działało na moją korzyść, bo początkowo byłem nią nieco oszołomiony. Z drugiej jednak strony z każdą kolejną minutą nieco bardziej się niecierpliwiłem, bo... chciałem więcej. Jeszcze... jeszcze troszkę. To w końcu moja moc. Magia jest wspaniała. Gdy cię spowija, czujesz się jakby... jakby... jakby twoje ciało wypełniała czysta energia. Nie czułem zmęczenia, dyskomfortu... żadnych negatywnych odczuć. Wszystkie znikały przytłumione przez tą napełniającą życiodajną energią moc. Dlatego chciałem jej więcej. Skoro teraz było mi tak dobrze to, jak musiałoby być po kolejnej fali?

   Cóż... szybko się przekonałem. Rzeczywistość uderzyła mnie z siłą samochodu osobowego. Dosłownie. Raz potrąciła mnie taksówka. Ona hamowała. Moc tego nie zrobiła. Gdybym nie siedział już na podłodze, pewnie padłbym na ziemię. Otworzyłem oczy i odruchowo zawalczyłem o oddech. Bezskutecznie. To było, jakby ktoś wyrwał powietrze z moich płuc. Nie czułem bólu. Nie samego w sobie. To było jak sama siła uderzenia. Czułem jakiś dziwny nacisk na moje ciało. Na klatkę piersiową. Na organy. Razjel musiała chwycić mnie za ramiona, bo straciłem władzę nad ciałem i pewnie poleciałbym do przodu na twarz. Bolała mnie głowa. Tego byłem pewien. Ten ból był jak najbardziej realny. W końcu odzyskałem oddech. Łapałem go łapczywie.

- Alexis? Alexis?

   Słyszałem głos Razjel, ale taki lekko... przytłumiony. Tak. Jakbym miał zatkane uszy.

- Tym razem... chyba... chyba boli.

- Czy to silny ból?

- Nie. Tylko... moja głowa... trochę boli. To wszystko.

- Jesteś pewien, że to tylko głowa?

- Tak. Na pewno.

- ... Rozumiem. Na dzisiaj wystarczy. To chyba maksymalna ilość, którą twoje ciało może przyjąć na raz.

   Kobieta puściła moje ramiona i obeszła mnie, tak by stać naprzeciw mnie. Ja odruchowo dotknąłem swojej skroni, tam gdzie ból wydawał się najsilniejszy.

- Czy... czy dużo tego zostało?

- ... Jesteśmy prawie w połowie. Zniszczyłam trzy. Zostały cztery. Jednakże... każda kolejna wydaje się silniejsza.

- ... A więc... co teraz? Może... może to na razie wystarczy. Czuje się... znacznie lepiej. W sensie... czuję tę moc. Wiem, że... że jest... jest jej wiele.

- ... To może nie wystarczyć.

- Tak pani myśli?

- Nasi wrogowie są silni.

- ... Tak. Pewnie ma pani rację.

- Możesz... możesz odczuwać pewne nieprzyjemne efekty uboczne.

- ... Chwila... miało nie być nieprzyjemnych rzeczy.

- Nie sądziłam, że twoje ciało okaże się takie... nieprzystosowane. Spokojnie. To nie będzie nic znaczącego. Twój organizm będzie musiał się dostosować. To będzie jak... jak przechodzenie choroby.

- No dobrze... rozumiem. A jak długo to potrwa?

- ... Za trzy dni będziemy mogli kontynuować.

- Trzy dni?

- Tak. Przyjdę po ciebie o tej samej porze.

- ... A nie możemy tego... wie pani... bardziej rozłożyć w czasie?

- ... Łatwiej mi będzie kontynuować jak najprędzej.

- Ach... no dobrze. Skoro... skoro tak no to dobrze. Za trzy dni.

   Anielica bez trudu wstała i tak jak ostatnio poprawiła swoją nieskazitelną suknię. Posłała mi długie spojrzenie.

- Możesz wstać?

- Tak... jasne.

   No... wstałem. Co prawda świat zawirował, ale tylko na chwilę. Już po paru sekundach szliśmy drogą powrotną. Razjel zaprowadziła mnie prosto pod drzwi mojego pokoju. Powiedziałem „do widzenia" i zamierzałem wejść do środka, kobieta jednak złapała mnie za rękaw. Bez słowa wyciągnęła w moją stronę śnieżnobiałą chustkę. Byłem dość mocno zdezorientowany, ale anielica czekała więc... no wziąłem ją, a wtedy lekko skinęła mi głową na do widzenia i odeszła. Wciąż skonsternowany wszedłem do pokoju. To było... dziwne.

   Na początku czułem się tak fajnie a przy tej trzecie dawce jakbym... jakbym miał kaca czy coś. Ból pulsował mi w głowie, a mięśnie bolały mnie, jakbym nadwyrężył każdy z nich. Usiadłem sobie na brzegu łóżka, bo zaczęło kręcić mi się w głowie. Spuściłem głowę i czekałem aż świat się zatrzyma. W dłoniach wciąż trzymałem białą, jedwabistą chusteczkę z wyszywanym brzegami.

   Przyglądałem się jej aż nagle spadła na nią szkarłatna kropla. Wsiąkła natychmiast, zabarwiając biały materiał na krwistą czerwień. Mój umysł musiał działać naprawdę wolno, bo dopiero po trzech kolejnych kroplach zorientowałem się, co się dzieje. Zerwałem się z łóżka i podszedłem do lustra stojącego w rogu pokoju, tuż obok szafy.

   Wyglądałem... dość... martwo. O cholera. Gdybym zobaczył się w nocy, to bym zszedł na zawał. Byłem blady jak ściana. No i krew... ciekła mi z nosa. Przyłożyłem do niego białą chusteczkę. Efekty uboczne... nieznaczące... No kurwa rzeczywiście.

   Wróciłem na łóżko i próbowałem zrobić coś z tym krwawieniem. Przy okazji zastanawiałem się, czy przypadkiem naprawdę nie zrobiłem czegoś bardzo głupiego... ale w sumie ustaliłem to już przy podejmowaniu tej decyzji. Teraz zbieram żniwa swojej głupoty. No ale... to dla większego dobra. Trochę pocierpię i... będę silniejszy. Tak. Już nigdy więcej... nie będę ofiarą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top