Rozdział 14

Mammon

- Jakaż to niespodzianka Sarandielu. Ostatnio często na siebie wpadamy.

- ... Mam wezwać straż?

   Brunet przyglądał mi się z wyrazem niesmaku na twarzy. Jego urocze brewki marszczyły się lekko, oczy spoglądały na mnie pogardliwie, a dłonie zaplótł na piersi.

- Nie rozumiem dlaczego miałbyś.

- A ja nie rozumiem, dlaczego tak często kręcisz się po skrzydle przeznaczonym dla służby.

- ... Zwiedzam.

- Mówiłem ci, że nie chcę cię widzieć.

- A ja w to powątpiewam.

   Anioł zmrużył niebezpiecznie oczy, co było podpowiedzią, bym nie przeciągał już struny. Owszem... być może spacerowałem czasem po tym skrzydle w nadziei, że go spotkam. Niestety zazwyczaj musiałem pocieszyć się tym gadatliwym blondynkiem albo jego cichszym kolegą.

   Sarandiel (już pamiętam jego imię) nadal udawał obrażonego. Oczywiście rozumiem, że ma pewne powody do złości, jednak uczę się na błędach. Zamierzam traktować go lepiej. On jednak woli zgrywać niedostępnego. Niech mu będzie. Lubię wyzwania.

- Dlaczego ostatnio nie przychodzisz? Zaczęli przysyłać kogoś innego.

- Ach tak? To pewnie dlatego, że poprosiłem, by zmienili mój przydział. Na razie kręcę się to tu to tam, jednak niedługo dostanę stały przydział na innym piętrze.

- Dlaczego?

- Bo nie chcę znosić twoich marnych zalotów.

- Przecież mnie lubisz.

- I przyszło mi z tego coś dobrego?

- Wiele bardzo przyjemnych nocy... dni... popołudni...

- Nie rozumiem, dlaczego jesteś taki uparty. To nie tak, że teraz narzekasz na brak towarzystwa.

- Mimo wszystko niezwykle brakuje mi TWOJEGO towarzystwa.

- Czego ode mnie chcesz Mammonie?

- ... Chcę, by było jak dawniej. Z tym że będę dla ciebie lepszy.

- A dlaczego tak ci na tym zależy?

- Ponieważ...

   Chciałem odpowiedzieć, że jest moim ulubieńcem. Jednak nie tylko o to chodziło. Zazwyczaj tego nie robię... ale powiedzmy, że dla niego zrobię wyjątek i nie będę kręcił.

- Przypominasz mi tych, którzy kiedyś byli dla mnie ważni.

   Było warto dla tego wyrazu całkowitego zaskoczenia na jego twarzy. Dość szybko się opanował i chyba zastanawiał się, czy nie wciskam mu przybranego w słodkie słówka kitu. Posłał mi badawcze spojrzenie.

- W jakim sensie?

- Cóż jestem niewątpliwie starszy od ciebie, ponadto w swoim długim życiu spotkałem wiele ludzi i istot, których długość życia jest dla nas jak chwila. Bo czym jest sześćdziesiąt lat, gdy my możemy żyć nawet sześć tysięcy. Niektórzy z tych, których poznałem byli w pewien sposób jak ty. Lubiłem ich. Myślę, że mam słabość do pewnych cech. A przynajmniej preferuje je nad inne. Z tymi osobami spędzałem więcej czasu. Angażowałem się bardziej niż z innymi. Często towarzyszyłem im do śmierci. Ty masz po trochu z każdego z nich. Jest jednak pewna znacząca różnica. Ty będziesz żył dłużej ode mnie. Innymi słowy... nie mogę obiecać ci wierności do końca życia. Jednak... uważam, że możemy dzielić jakąś krótką jego część.

- Więc lubisz mnie... ale mnie nie kochasz.

- Tak. Lubię cię. Nie kocham cię, ale bardzo cię lubię.

   Zapadło kilka sekund ciszy, podczas których chłopak przypatrywał mi się, głęboko zastanawiając się nad moim słowami. W końcu minął mnie i ruszył w stronę, w którą wcześniej zmierzał.

- Miłego wieczoru Mammonie.

   Cóż... przynajmniej się pożegnał. To jest jakiś progres.

***

Asmodeusz

   Przyglądałem się, jak brunet bawił się swoją nową zabawką. Kupiłem to dzisiaj na straganie, bo wpadło mi w oko. Ludzie także znają tą 'grę'. Z tym że nazywają ją bodajże kostką Rubika. Przyznam, że nigdy nie rozumiałem tego fenomenu. Być może dlatego, że jestem prostą osobą, a logiczne zagadki zazwyczaj mnie nudzą lub zwyczajnie irytują. Nie mam do nich cierpliwości. Lucyfer je uwielbia. Ja należałem raczej do tych, którzy próbują przez dziesięć minut, a później używają siły.

   Ku memu zaskoczeniu Dimitrij wydawał się niezwykle zaintrygowany łamigłówką. Układał ją od pół godziny i był dość bliski ukończenia. Osobiście nie miałem pojęcia, jak to w ogóle działa więc ten czas był dla mnie imponujący.

   Ponadto zachowanie bruneta było niezwykle... urocze. Jeszcze nigdy nie widziałem u niego takiego skupienia. Owszem Dimitrij często skupiał całą swoją uwagę na różnych przedmiotach. Wpatrywał się w ogień. W swój posiłek. W... ściany. Jednak jego spojrzenie niemal zawsze było wówczas puste. Tym razem widziałem w nim... inteligencję. Wiedziałem, że każdy ruch jego dłoni jest przemyślany i analizowany. Chłopak przygryzał od czasu do czasu paznokcie, gdy zaczynał odczuwać frustrację. Takich emocji jeszcze u niego nie widziałem. Tym bardziej przypatrywałem mu się z uwagą. W jego oczach pojawiał się błysk podekscytowania za każdym razem, gdy wpadł na dobre rozwiązanie. Najpierw pojawiał się błysk, a w następnej chwili jego dłonie wykonywały kilka pewnych i szybkich ruchów przekręcając ściany kostki.

   Tym razem było podobnie. Wiedziałem, że to rozgryzł, nim jego dłonie zaczęły się poruszać. Przekręcił kilka ścian, wykonując z rzędu siedem ruchów i ściany kostki były w doskonałym ułożeniu. Dimitrij odłożył ukończoną łamigłówkę na stolik i chyba przypomniał sobie o moim istnieniu, bo spojrzał w moją stronę lekko zaskoczony tym, że wciąż jestem w tym samym miejscu.

- Dobra robota.

   Byłem pewien, że właśnie poczuł się odrobinę zawstydzony moją pochwałą. Spuścił wzrok i zwinął się w swój zwyczajowy kłębek na ulubionym fotelu.

- Powinienem kupić ci jeszcze jedną? Ta jest najprostsza. Jest wiele podobnych, ale trudniejszych. Mają więcej ścian. W niektórych musisz też dopasować symbole oprócz kolorów. Co ty na to?

   Brunet zastanawiał się chwilę, po czym pokiwał delikatnie głową. Doskonale. W końcu wiem co mu kupować, by go udobruchać. Na początku próbowałem z ładnymi i drogimi ubraniami, ale wydawał się nie zwracać uwagi na to, jak wyglądają. Później kupowałem mu biżuterię. Kobiety lubią biżuterię... ale Mammon też ją lubi więc kto wie. Kupiłem medalion, który nosił chyba tylko dlatego, że ja mu go założyłem. Później kupiłem pierścionek z szafirem, który zgubił już następnego dnia. Pomyślałem więc, że może kupię mu coś ładnego i pożytecznego. Stąd leżąca na jego komodzie, wysadzana rubinami szczotka do włosów. Ta jednak nie robiła na nim zbyt wielkiego wrażenia. Równie dobrze mogła być wykonana z drewna.

   Gdy jednak przyniosłem mu tę śmieszną kostkę, nie tylko wykazał choć krztynę zainteresowania, ale i ewidentnie ostatecznie mu się spodobała. Ta była prosta, ale elegancka. Wykonana z malowanego drewna jednak ozdabiały ją dodatkowo ładne żłobienia. Następna, którą mu kupię, będzie lepsza. Jestem pewien, że widziałem gdzieś taką wysadzaną kamieniami.

   W sumie mógłbym poszukać także innych łamigłówek. Może także mu się spodobają. Kto wie. Dimitrij jest dość... nieprzewidywalny. Nigdy nie wiem, jak na coś zareaguje.

   Dwa dni temu zabrałem go na przechadzkę po siódmym kręgu i okazało się, że miasto niezwykle mu się podoba. Wycieczka skończyła się jednak od razu po tym, jak spotkaliśmy psa. Nie jakiegoś dzikiego, bezdomnego, wściekłego psa. Nie jesteśmy ludźmi. Traktujemy zwierzęta z szacunkiem. To był dość ładny, zadbany i przyjacielski psiak. Dimitrij z krzykiem wskoczył na mnie i płakał, jakby sam Cerber na niego wyskoczył. Nie, żeby Cerber był jakoś specjalnie przerażający. Tępy, śmierdzący i wkurzający owszem... ale nie przerażający. No, chyba że skupimy się wyłącznie na jego oddechu. Jak chuchnie, to rzeczywiście można zejść na miejscu. Jednak nie zmienia to faktu, że zwierzę przed nami było... śmieszne i kompletnie bezbronne. Sięgało mi ledwie do kolan. Brunet jednak chwytał się mnie, jakbym miał ochronić go przed demonem z głębin Tartaru. Tak więc... Dimitrij boi się psów. Dobrze wiedzieć. Każdego dnia dowiaduję się o nim czegoś nowego. Dzisiaj na przykład tego, że lubi rozwiązywać łamigłówki.

   Cóż... mam wręcz wyrzuty sumienia. Przyznam, że nie doceniłem jego inteligencji. A tutaj proszę. Może powinienem zasugerować Luckowi, by nauczył go grać w szachy. Ciągle narzeka, że nie ma z kim grać więc... mógłby się zgodzić. Na początek spróbuję zagrać z nim w warcaby. To takie szachy dla takich jak ja. Nie lubiących zbyt dużo myśleć.

   Zauważyłem, że Dimitrij zaczyna przysypiać na fotelu. Było już w sumie dość późno. Ponadto jutro Rafael ma przyjść i go zbadać. Lepiej by był wyspany i w pełni świadomy tego, co się wokół niego dzieje.

- Dimitrij?

   Chłopak posłał mi lekko zaspane spojrzenie.

- Zaprowadzę cię do sypialni. Jesteś śpiący czyż nie?

   Nie potrzebowałem potwierdzenia. Podszedłem do niego, podałem mu dłoń i pomogłem wstać, po czym poprowadziłem w stronę jego pokoju. Zaprowadziłem go do łóżka, posadziłem na nim, zdjąłem białe kapcie z jego stóp, a gdy się położył, przykryłem jego drobne, szczupłe ciało kołdrą w głębokim, ciemnozielonym odcieniu.

    Miałem dobre i czyste intencje. Naprawę zamierzałem odejść. Dimitrij jednak złapał mnie za rękaw, a ja nie mógłbym zostawić go samego... przecież to byłoby okrutne. Zwłaszcza że przesunął się nieco, ewidentnie dając mi znak, bym położył się obok niego. Więc to zrobiłem. Nie wchodziłem pod kołdrę. Nigdy tego nie robiłem. I tak wychodziłem po jego zaśnięciu. Z jakiegoś powodu wolał zasypiać przy mnie... a kim ja byłem, by mu tego odmawiać?

   W mojej głowie pojawił się obraz tego małego skrzata prawiącego mi morały o wykorzystywaniu sytuacji. Gdyby mnie teraz widział, zrobiłby się czerwony ze złości. Aż żałowałem, że w Niebie nie ma telefonów komórkowych ani zasięgu. Wysłałbym mu zdjęcie ze śpiącym obok mnie bezbronnym Dimitrijem. Zapewne znalazłby się tu w dwie minuty. Zabawna istotka.

   Pstryknąłem palcami i wszystkie światła zgasły, pogrążając nas w ciemnościach. Wyczułem jak leżący obok mnie Dimitrij zwinął się bardziej pod kołdrą. Chyba nie przepadał za ciemnościami. Ułożyłem się wygodniej na boku i zacząłem gładzić jego ciemne włosy. Lubił to. Był pod tym względem jak mały przestraszony kociak.

   Właściwie... pod wieloma względami przypominał skrzywdzone zwierzę. Bał się obcych. Nie ufał nikomu. Niekiedy zachowywał się nieobliczalnie. Co prawda nie był zdolny zrobić krzywdy komuś... jednak mógł zrobić ją sobie. Tylko mnie ufał. Tylko przy mnie opuszczał wszelki bariery i czuł spokój. Przyzwyczaił się co prawda do Mammona i Lucyfera. Nawet Belzebuba się już tak nie bał. Sky'owi także udało się jakoś do niego zbliżyć. Niemniej to ja pozostawałem jego numerem jeden. Podobało mi się to. Podobało mi się to, jak ważny dla niego jestem.

   Po jego oddechu mogłem stwierdzić, że już zasnął. Postanowiłem jednak zostać jeszcze chwilę, nim nie zapadnie w głębszą fazę snu. Przyglądałem się jego bladej twarzyczce. Takiej spokojnej.

   Ten mały skrzat wciąż sugerował, że czuję coś do tego człowieka leżącego teraz obok mnie. Zastanawiałem się... czy może coś w tym jest.

***

Lucyfer

- Michaelu jak miło cię tu widzieć. Cóż za kompletny zbieg okoliczności, że się tutaj spotykamy.

- ... Szedłeś za mną, od kiedy wyszedłem z Kapitolu.

- No i kto by pomyślał, że zmierzamy w to samo miejsce, którym jest... to miejsce... czymkolwiek to jest.

   Szatyn posłał mi zabójcze spojrzenie. Nie zabójczo seksowne czy coś w tym rodzaju. Po prostu była w nim groźba długiej i bolesnej śmierci.

- Chciałem odetchnąć. Odprężyć się. A przede wszystkim odpocząć.

- Doskonały pomysł Michaelu.

- Chciałem odpocząć głównie od ciebie.

- Hmmm... To dość nieoczekiwany zwrot akcji.

   Anioł posłał mi kolejne spojrzenie zawierające obietnicę cierpienia. Jednak to na mnie nie działa. Mammon mnie na nie uodpornił. Belzebub także często tak na mnie patrzy. A także Hekate. Agares. Barbatos. Czasem nawet Amdusias. No i... w sumie większość osób, z którymi pracuję. Na przykład nefalem. Jego kochaś. Większość skrzydlatej części Rady. Prawie każdy anioł, którego mijam na ulicy. Tak... to zdecydowanie oznaka głęboko skrywanej adoracji.

   W każdym razie jedyne co zrobiło na mnie wrażenie w potępiającym spojrzeniu Michaela to jak pomiędzy jego brwiami pojawia się urocza zmarszczka, gdy je gniewnie marszczy. Doprawdy roz-kosz-ne.

- Więc... lubisz spacerować po parku? Cóż doskonale się składa, bo widzisz... jestem romantykiem. Uwielbiam romantyczne spacery po plaży przy zachodzie słońca. Albo wschodzie słońca. A także w południe. Wieczorem także. Każda pora jest dobra. Mam kilka domów na plaży. Takich z sypialnią i wielkim łożem. Ale mam też duże wanny. Wygodne kanapy w salonie. Oczywiście, jeśli jednak wolisz przyrodę, mam też całe plaże na własność więc wiesz... Prywatność.

- Lucyferze... do czego ty tak właściwie zmierzasz?

- Chodziło mi o seks.

- Nie... nie o to... Na bogów co ja takiego złego uczyniłem, że muszę to znosić?

- Wiesz, co mówią. Jak bóg zsyła na ciebie nieszczęście, musisz je zaakceptować. Mogę być twoim nieszczęściem.

- ... Czy... czy ty w ogóle... masz jakiś honor?

- Niekoniecznie.

- ... Lucyferze... Co ma zrobić, abyś mi odpuścił?

- Hmmm... no wiesz...

- Jedno nieodpowiednie słowo i stracisz głowę.

- ... Hmm... odbieram sprzeczne wibracje. To w końcu chcesz usłyszeć, czego chcę czy nie?

- Dostałeś, co chciałeś. Nie wystarczy ci to, co zrobiłeś? Możesz odhaczyć moje imię na swojej liście podbojów.

- Nie mam takiej listy. Mam tylko czarną listę. Wpisuję na nią ludzi, którzy chcą mnie zabić. Spokojnie. Jesteś na tej liście.

- ... Ta noc... była błędem.

- No wiesz co... upiłeś mnie i wykorzystałeś, a teraz mówisz mi takie okrutne rzeczy...

- Lucyferze... nie nadwyrężaj mojej cierpliwości.

- Byłem dziewicą!

- ...

- No dobra może nie do końca. JEDNAKŻE... ranisz moje niewinne serduszko znajdujące się w moim... nie tak metaforycznie czystym ciele. A jak wszyscy dobrze wiemy, liczy się wnętrze. A moje wnętrze jest wspaniałe oraz równie seksowne, jak zewnętrze.

- ... Zawsze zastanawiałem się, jak tak wielkie ego może zmieścić się w takim ciele.

- To dlatego, że mam bogate wnętrze!

- Może powinienem rozciąć cię od szyi w dół i sprawdzić.

- No wiesz co... ja byłem dla ciebie delikatniejszy.

- ... To znaczy?

- Bardzo ostrożnie badałem twoje wnętrze. Nawiasem mówiąc, było boskie.

   Cóż... Michael przeszedł przez cztery fazy. Na początku było niezrozumienie. Po chwili zrozumienie. Następna faza była moją ulubioną. Szok i zawstydzenie. Ostatnia była wściekłość.

- Po prostu cię zabiję i wszystkie moje problemy znikną.

- Więc jestem dla ciebie wszystkim?

- ... Chwalisz się swoja inteligencją Lucyferze, a jednak przyszedłeś tu za mną. Do parku. Gdzie nikt nie usłyszy twoich krzyków. Gdzie nikt nie znajdzie twojego ciała. Nie żeby cokolwiek miałoby z ciebie zostać, gdy w końcu uda ci się wyprowadzić mnie z równowagi.

- Jesteś bardziej szczery wobec siebie, gdy wypijesz. Może powinienem zaprosić cię do siebie na lampkę wina.

- Odmawiam.

- Możemy iść do restauracji, jeżeli boisz się o to, że nie wytrzymasz i znów się na mnie rzucisz w przypływie pożądania.

- ...

- Albo... możemy iść na kawę.

- ...

- Herbatę i ciastko?

- ...

- Od razu do mojej sypialni? Mam bitą śmietanę i truskawki. Wiem, że lubisz truskawki.

- ...

- No dobrze. Niech ci będzie. Odpoczywaj sobie w samotności.

- Dziękuję, że w końcu uszanowałeś moje słowa.

- Ależ oczywiście... Zapytam ponownie jutro.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top