Rozdział 8
Szczerze mówiąc, spodziewałem się Sodomy i Gomory. Ku memu zaskoczeniu cała czwórka upadłych siedziała w salonie i popijała różnego rodzaju alkohole rozmawiając. Najwidoczniej nie zdążyli się jeszcze najebać.
- Alexis, Ariel czekaliśmy na was. Siądźcie. Częstujcie się.
Lucyfer wskazał na stolik, na którym stał co najmniej tuzin różnych butelek. Zerknąłem na Ariela z niemym pytaniem.
- Jeśli masz ochotę napij się. Tylko... nie przesadź. Nie chcę ci czegokolwiek zabraniać... po prostu nie chciałbym, abyś źle się później czuł...
- Spoko. Nie zamierzam się upić... ale z chęcią czegoś spróbuje. Macie coś... no nie wiem. Słodkiego? Aby nie było za bardzo czuć alkoholu...
Mammon jako pierwszy wyrwał się z odpowiedzią.
- Spróbuj likieru karmelowego. Chociaż wino też jest dobre.
- A który to likier?
- Ten najbardziej na lewo.
Niepewnie nalałem płynu do stojącej tam szklaneczki. Napełniłem ją jedynie do połowy i sądzę, że tyle w zupełności wystarczy.
Ariel stanął obok mnie i chwile przypatrywał się kolekcji Lucyfera. Po chwili sięgnął po drugą szklankę i nalał sobie czegoś, co wyglądało jak Whisky. Jego wybór nie uszedł uwadze Pana Piekieł.
- Twój chłopak ma dobry gust. To jedna z moich najlepszych szkockich.
Usiedliśmy na kanapie obok Mammona. Belzebub zajął fotel a Lucyfer z Asmodeuszem drugą, mniejszą sofę. Czułem się odrobinę niezręcznie. W końcu to... Szatan i jego banda. Jestem jak owieczka wśród wilków. Oczywiście Ariel jest ze mną. To bardzo pocieszające.
- Nie martw się kwiatuszku, nie planujemy jakichś dzikich orgii. Za mało tu ludzi, by rozkręcić porządną imprezę godną Piekła. Wypijemy trochę, pogadamy... kto wie, może ustalimy coś ciekawego...
Mammon posłał mi wesoły uśmiech. Szczerze mówiąc, jeszcze takiego u niego nie widziałem. Wydawał się zrelaksowany i... swobodny. Zastanawiała mnie jednak jedna rzecz...
- A gdzie ten chłopiec?
Lucyfer przerwał rozmowę z Asmodeuszem, a ten drugi szybko pośpieszył z odpowiedzią.
- Poprosiłem, by przysłano uzdrowiciela, a ten rzucił na niego czar usypiający. Dla jego dobra oczywiście. Opętanie wysysa z człowieka energię, a ta najszybciej regeneruje się podczas snu. To dobrze mu zrobi.
Lucyfer klasnął w dłonie, zwracając na siebie uwagę zebranych.
- No właśnie Asmodeuszu. Wciąż nie powiedziałeś nam, po co ciągniesz tu tego biednego śmiertelnika. Jestem naprawdę ciekawy, bo nie widzę żadnych zalet takiego rozwiązania. Dlaczego nie zostawiłeś go w... tamtym miejscu?
Mam wrażenie, że Lucyfer wiedział... albo przynajmniej się domyślał. Asmodeusz natomiast wiedział, że Lucyfer wie... Chyba po prostu grali ze sobą w jakiegoś rodzaju grę, która nie wiem, co miała udowodnić, ale świetnie się przy tym bawili.
- No więc? Jestem pewien, że nefalema także zżera ciekawość. Jak to się stało, że potężny upadły postanowił żyć w symbiozie z... tak ciekawą i niestabilną osóbką.
- ... To niezbyt zajmująca opowieść.
- Ależ z chęcią jej posłuchamy.
- Dobrze. Skoro aż tak interesuje was moje życie... Więc może zacznę od początku, gdyż nasi goście nie wiedzą nic o wydarzeniach z Serbii.
- Och my też nie wiemy o tym zbyt wiele. Tylko tyle, że zabiłeś dwadzieścia osób...
- Dwadzieścia pięć. No ale nic dziwnego, że nie wiecie o tej piątce. Nie zostało z nich nic, co mogłoby was do nich doprowadzić.
- Słuchamy więc.
- Cóż... nie jestem pewien co do konkretnych dat, bo średnio mnie to obchodziło. Nie jestem nawet pewien, ile dokładnie czasu minęło od tamtego wydarzenia. Sześć lat?
- Siedem.
- Tak więc wszystko zaczęło się... cóż tak naprawdę dużo wcześniej. W tym okresie, który ludzie nazywają średniowieczem. Dzieci Hekate i Amdusias... czarownice i czarodzieje przeżywali wówczas czas swojej świetności i jak wiecie, ja też współpracowałem z nimi, a także ze zwykłymi ludźmi w tamtym czasie. Dałem im moc i nauczyłem używać magii. Między innymi takiej, która miała pozwolić im wezwać mnie, gdyby znajdowali się w potrzebie. Miałem naprawdę zacne zamiary. Z tym że w ciągu kilku setek lat sabat, który stworzyłem i który w gruncie rzeczy czcił mnie niczym boga, rozrósł się, a ja znudzony zostawiłem go samego sobie. Cóż... wtedy zaczęła działać inkwizycja i większość została zabita. Oczywiście pomogłem tym, którym byłem w stanie pomóc... jednak sabat został rozwiązany, co zupełnie mi nie przeszkadzało, gdyż sam chciałem się od niego uwolnić. Głównie dlatego, że nie miał już zbyt wiele wspólnego z tym, czym był na początku. Wystarczyło dwieście lat bez nadzoru i kierowali nim ludzie o niewielkiej mocy, lecz do cna zgniłych sercach. Tak więc po tym, jak sabat został rozwiązany a większość członków zabitych... magia przez nich praktykowana także znikła... Z tym że wiele materialnych rzeczy po nich pozostało. Między innymi księgi zaklęć w tym te, które pozwalały mnie wezwać. I tutaj zaczęło się robić ciekawie. Bo o ile istoty są w miarę rozgarnięte i znają wartość owych przedmiotów... tak ludzie nie mają o nich najmniejszego pojęcia. Wy to wiecie jednak wytłumaczę to nefalemowi. Wszelkiego rodzaju kulty religijne ludzi opierają się na strzępach tego, co udało im się wyrwać z magicznych światów. Anioły, w które wierzą ludzie to my. Z tym że oparte na tym, co widzieli lub usłyszeli tysiące lat temu, a później pozmieniali to sobie i podopasowywali tak by im pasowało. Oczywiście nie muszę mówić, komu zawdzięczamy te wszystkie krzywdzące stereotypy, że niby torturujemy ludzi w Piekle i jesteśmy źli do szpiku kości. Cholerna anielska propaganda. No ale rozumiesz zamysł czyż nie.
- No... tak.
- Więc... Znaleźli się ludzie, którzy próbowali usprawiedliwić swoje złe zachowania naszym wpływem. No bo to przecież takie proste powiedzieć, że to wina Lucka co nie?
- Ależ mnie to irytuje. Najgorsi są ci Sataniści. Męczą te biedne zwierzęta. Wpadałem czasem do nich, żeby wybić im z głowy znęcanie się nad zwierzętami, ale nie zajrzę do każdej pieprzonej piwnicy, żeby sprawdzić, czy nie ma tam bandy czubów.
- Otóż to. Tak więc teraz przeniesiemy się zaledwie kilkanaście lat wstecz. Znalazła się bowiem grupa takich właśnie czubów z wolną piwnicą i zbyt dużą ilością wolnego czasu. Pech chciał, że część członków owego „Sabatu" specjalnej troski była wpływowymi i bogatymi ludźmi. Zaznaczam. Ludźmi. Nie istotami. Ich przywódca był jednak wtajemniczonym. Niestety nie posiadał zbyt wielkiej wiedzy i stąd tak duża ilość okrucieństw, których ta banda się za jego namowami dopuściła. Dzięki pieniądzom i znajomościom udało im się jakoś zdobyć magiczne przedmioty, które były pozostałością mojego oryginalnego sabatu. Oczywiście nie mieli pojęcia, co naprawdę posiadają i do czego to służy, jednak dorobili do tego własną filozofię i wytłumaczenia. Więc byli przekonani, że czczą samego Szatana. No bo oczywiście to ty zbierasz wszystkie laury.
- Wyobraź sobie, że wcale nie lubię być obiektem westchnień psycholi z fetyszem do kóz.
- W każdym razie byli pewni, że będą mogli przyzwać demona i zawrzeć z nim pakt. Tak mi się przynajmniej wydaję, bo nie zdążyłem ich dokładnie dopytać.
- No a gdzie w tym twój uroczy towarzysz?
- Och. Już mówię. Dimitrij miał to nieszczęście, że jego rodzice byli członkami owego kultu. Ponadto całkowicie zdeprawowano ich dusze i umysły. Tak jak pozostali członkowie nie byli już nawet godni na miano człowieka. Z czasem odkryli umiejętności swojego syna. Nie wiem dokładnie co się tam działo... ale ci ludzie nie zdawali sobie sprawy kim Dimitrij jest. Uznali najprawdopodobniej, że jest jakimś zesłanym im antychrystem i będą mogli wykorzystać go do wezwania Pana Ciemności we własnej osobie.
- Doprawdy idiotyzm.
- Także użyłby tego słowa... gdybym nie wiedział, co tam się działo. A widziałem to w umyśle tego chłopca. Gdy go spotkałem, miał szesnaście lat, a jego psychika była kompletnie zniszczona. Był pustą lalką i jedyne co był w stanie odczuwać to ból i strach. Użyli go. I udało im się.
- Ten chłopiec był w stanie cię przyzwać?
- Tak. Z tego, co się dowiedziałem, próbowali wiele razy, zanim odkryli moc Dimitrija. Próbowali jeszcze zanim się narodził. Nigdy im nie wyszło, gdyż nie mieli odpowiedniej mocy. To zwyczajne zaklęcie przywołujące. Potrzeba jedynie magii w krwi. Każda silniejsza wiedźma może takie wykonać. Co prawda, aby przyzwać konkretnie mnie potrzeba naprawdę dużej mocy. Dlatego zareagowałem na wezwanie. Byłem po prostu ciekaw, któż mógł odnaleźć zaklęcie i być dostatecznie silny, by go użyć. Poprzednich prób bowiem nawet nie odczułem. Tak więc podążyłem za wezwaniem. Przyznam, że wiele rzeczy widziałem, ale... Nie wiem, czy kiedykolwiek spotkałem się z czymś, co byłoby równie okrutne co pozbawione sensu i najprościej ujmując złe oraz skrzywione. Znalazłem się w dużej ciemnej piwnicy, w której śmierdziało ziołami oczywiście o działaniach narkotycznych, ale przede wszystkim krwią. Stałem w wielkim wymalowanym właśnie krwią pentagramie i owszem był on potrzebny, by zaklęcia zadziałało, w końcu był on zarysem bramy, jednak dlaczego krew? Przecież równie dobrze zadziałałaby kreda lub węgiel. Owszem w niektórych zaklęciach związanych z magią krwi jest ona potrzebna. Ma w końcu wielką moc... ale nie w tym. W każdym razie od razu wyczułem, że to ludzka krew. Zresztą to nie było nic wstrząsającego. To, co jako pierwsze wzbudziło we mnie gniew to widok pięciu młodych kobiet z poderżniętymi gardłami na ramionach gwiazdy. Nadal nie rozumiem, dlaczego je zabili. Podejrzewam, że dla własnej uciechy. Magia, która potrzebuje ofiary z ludzkiego życia to magia, która pochodzi z czeluści Piekieł i każdy, kto ją praktykuje, zasługuje na powolną i bolesna śmierć. Wiedziałem więc, co zrobię z tymi ludźmi. Zawahałem się jednak. Bo zobaczyłem tego chłopca przede mną, klęczącego z oczami utkwionymi w mojej twarzy, podczas gdy cała reszta tego chorego zbiorowiska padła na ziemię, bijąc mi pokłony. W jego oczach widziałem strach... ale nie dostrzegłem tego samego rodzaju szaleństwa co w reszcie. Dlatego postanowiłem dać mu szansę. Opętałem go, by zbadać jego umysł i duszę. Zobaczyłem to, co on widział, to czego doświadczył. Podjąłem więc decyzję, tym razem mając dostateczne podstawy. Znając przewinienia dwudziestu pięciu ludzi znajdujących się w owym pomieszczeniu i wiedząc, że ten jeden chłopiec, którego ciało przejąłem, był niewinny. Nie będę wam opowiadał jakich zbrodni się dopuścili... wystarczy, że stwierdzę, iż owe zamordowane ofiary dla ich „Pana Ciemności" to młode, niewinne dziewczyny porwane i przetrzymywane do złożenia w ofierze.
- Och... ofiara z dziewicy czyż nie? Myślałem, że ukróciłem to kilkaset lat temu. Kazałem istotom zakazać tego pod karą śmierci.
- Cóż, oni o tym nie słyszeli. Widziałem też rzeczy, które robili chłopcu. Wtem podszedł do mnie przywódca kultu. Zaczął pieprzyć coś o tym, że są moimi wiernymi sługami i chcą mi służyć, a w zamian ja mam pobłogosławić ich swą mocą... coś w ten deseń. Więc... wtedy byłem już tak wściekły, że jednocześnie opanowany.
- Och... to wyjaśnia, dlaczego nie znaleźliśmy tej piątki.
- Byli to najważniejsi członkowie kultu wraz z przywódcą. To oni podejmowali decyzje i nakłaniali innych do dołączenia. Oni kierowali tym wszystkim i najbardziej zasłużyli na śmierć. Postanowiłem zagrać chwile w ich grę. Powiedziałem, że są zbyt marni, by błagać o moją moc, na co odpowiedzieli, iż wezwali mnie i teraz muszę ich wysłuchać. Skądś, nie mam pojęcia skąd, ale żywili przekonanie, że wzywając „demona", mają nad nim władzę. Otóż to oczywiście nieprawda, o czym wkrótce się przekonali. Zresztą jest tez różnica pomiędzy wezwaniem bezrozumnego demona a upadłego anioła. Chociaż... Wydaje mi się, że odpowiedziałem im wtedy, że osobą, która mnie wezwała, jest chłopiec, w którego ciele goszczę i tylko on ma na de mną jakąś władzę. Chciałem, aby pożałowali, że go wykorzystali. Odpowiedzieli, że Dimitrij jest ich własnością. Stwierdzili, że jest jedynie ich narzędziem i nie ma własnej woli, a więc to ich wola jest dla mnie rozkazem.
- Podejrzewam, że szybko ich oświeciłeś.
- Otóż nie do końca. Postanowiłem zniszczyć to przeświadczenie. Skłamałem, ale wyrazy ich tważy były warte tego kłamstwa. Powiedziałem im „Mój Pan kazał mi was zabić". Byli przekonani, że chłopiec, który miał być ich marionetką, skazał ich na śmierć. Oczywiście Dimitrij nie był do tego zdolny. W każdym razie oni tego nie wiedzieli. Zabiłem ich. Wszystkich. Nie tylko byli przekonani, że giną z rozkazu tego chłopca, którego traktowali jak narzędzie. Nawet na sekundę nie opuściłem jego ciała by... cóż powiedzmy, że uznałem, iż mimo wszystko w ten sposób niejako będzie mógł się zemścić. Chociaż... nie wydaje mi się, by odczuwał z tego jakąś satysfakcję. Wręcz przeciwnie. Chciał, abym przestał. Oczywiście nie było o tym mowy. Ci ludzie musieli umrzeć, by nie mogli roznosić dalej swoich chorych wierzeń. Zniszczyłem wszystko. Spaliłem księgi i rozmazałem symbole, by nikt nie mógł tego odtworzyć. Nie wiedziałem jednak co zrobić z chłopcem. Los jednak zdecydował za mnie. Gdy było już po wszystkim ludzkie służby... Policja czyż nie? Wpadli do tego pomieszczenia, a ja postanowiłem oddać chłopcu kontrolę nad ciałem. Obserwowałem w ciszy jego oczami. Ludzie zabrali go do szpitala i wkrótce ustalili swoją wersję wydarzeń. Mieli częściowo rację. Zgodnie stwierdzili, iż miało tam miejsce spotkanie kultu i jakiegoś rodzaju satanistyczne rytuały. Okazało się, że szukali porwanych kobiet i tak odnaleźli miejsce spotkań owego kultu. Pomylili się jednak co do przebiegu wydarzeń. Nie winię ich jednak. Przecież nie mogli podejrzewać, że upadły anioł opętał ciało chłopca i zabił dwadzieścia pięć osób. No cóż... według nich dwadzieścia. Przez jakiś czas podejrzewali Dimitrija. Jednak ustalili, że ten drobny, chory psychicznie chłopiec nie byłby w stanie zamordować tylu ludzi. Ostatecznie więc stwierdzili, iż było to masowe samobójstwo. Dimitrija umieścili w szpitalu. Tym dla ludzi ze zniszczonymi umysłami. Oni nazywają to chorobą. Cóż może tak było w przypadku innych znajdujących się tam ludzi. Dimitrij był złamany, a jego moc jedynie pogłębiała szaleństwo. Pogrążał się w nim coraz głębiej, więc... pomyślałem, że w pewnym sensie jestem za to odpowiedzialny. Być może gdybym nie zapoczątkował tego sabatu kilkaset lat wcześniej... ludzie nigdy nie znaleźliby starych zapisków i nie przyszłoby im do głowy starać się zawrzeć pakt z nieczystymi siłami. Stwierdziłem, że i tak nie mam niczego ciekawszego do roboty i równie dobrze mógłbym pomóc jakoś temu człowieczkowi. Zwłaszcza, że jego moc okazała się potężniejsza, niż początkowo myślałem. Będąc z nim połączonym, mogłem powstrzymać go od pogrążania się w ciemności. Gdy go spotkałem, był szesnastoletnim chłopcem. Teraz ma... dwadzieścia dwa lata. Jestem przekonany, że gdyby nie ja przeżyłby rok... może dwa lub trzy. A teraz gdy jestem w Niebie... mógłbym przy okazji spytać Rafaela, czy dałoby się coś z tym zrobić. W końcu wszyscy powtarzają, jaki jest wspaniały. Niech się popisze.
Opowieść Asmodeusza była... wstrząsająca. A on opowiadał o tym, jak gdyby nigdy nic. Jakby nie była to opowieść o psychopatycznym kulcie a o tym, jak poszedł rano na spacer i nagle się rozpadało, więc troszeczkę mu się humor pogorszył, ale w sumie było spoko.
Mógłbym wręcz stwierdzić, że upadły jest po prostu nieczuły i pozbawiony empatii... gdyby nie to, że coś mi tutaj nie pasowało. Mianowicie... on chyba bardzo chciał, aby tak to brzmiało. Tak by wyszło na to, że było mu to w sumie obojętne i nadal jest. A jednak... jednak ocalił tego chłopaka... Nie musiał... i że niby zrobił to, bo mu się nudziło?
- Czy ty... czy ty przypadkiem go po prostu nie lubisz?
Mammon prychnął, Lucyfer uśmiechnął się chytrze, a Asmodeusz posłał mi oburzone spojrzenie.
- Słucham? To tylko śmiertelnik. Intrygujący. Owszem. Niemniej śmiertelnik. Wkrótce i tak umrze, bo ich życia to jedynie krótka chwila.
- Więc po co tyle trudu, by go ratować? Najpierw starać się podtrzymać go przy życiu a później zabierać do Nieba by... Chwila... Zgodziłeś się dołączyć do Rady, by móc zabrać go do Rafaela co nie?
Asmodeusz wpatrywał się we mnie dłuższą chwilę z irytacją wymalowana na twarzy. Cóż... udało mi się wkurzyć kogoś, kto strasznie stara się zgrywać luzaka i śmieszka. To jakieś osiągnięcie. Nie wiem tylko, czy mam się z tego cieszyć. Jakby nie patrzeć właśnie wkurzyłem potężnego upadłego... i to jeszcze takiego, którego chyba trudno wkurzyć.
- Nie obchodzi mnie życie jakiegoś marnego człowieka. Zrobiłem to tylko dlatego, że wydawał się intrygujący. Gdyby mi się znudził, zostawiłbym go bez wahania.
- Ta... oczywiście...
On jest tsundere. Jestem przekonany. Czekam, aż powie „To nie tak, że ocaliłem ci życie, bo cię lubię czy coś ty głupku. Po prostu nie miałem nic lepszego do roboty, więc spędziłem przy tobie siedem lat, by uratować resztki twojego zdrowia psychicznego. Ale tak naprawdę to mnie nie obchodzisz... b-baka".
- Opowiedziałem wam moją historię teraz wasza kolej.
Zmiana tematu. Banalne. No i jedynie potwierdza moją tezę... Mammon upił porządny łyk ze swojej szklanki, po czym spojrzał na Lucyfera.
- Dobra... Niech mi ktoś poleje, bo na trzeźwo nie zdzierżę jeśli Lucyfer zacznie wymieniać swoje miłosne podboje.
[Postanowiłam rozwijać pobocznych bohaterów. Tak więc w przyszłości częściej będą pojawiać się konkrety z ich przeszłości... ale i w trakcie rozwijania historii różne rzeczy będą działy się w ich życiu ;)
Może jest jakaś postać, która was ciekawi i powinna dostać "więcej czasu antenowego"? Jeśli tak to dajcie znać. Co do wielu mam już plany i czekam jedynie na odpowiedni moment, by wpisać to w fabułę. Jednak może zupełnie pominęłam jakąś postać, a wy ją polubiliście i chcecie jej więcej. Nie zaszkodzi mi o niej przypomnieć, zwłaszcza że czasem już sama gubię się w swoim własnym opowiadaniu XD. Może jakieś poboczne shipy? Wszyscy lubią shipować. ^^
A tak poza tym ostatnio zliczyłam, że ta historia liczy już około 600 stron w Wordzie... To niepokojące XD]
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top