Rozdział 60
Sky
Cóż, jeśli po balu bolą cię stopy to chyba znaczy, że był dobry. Całość trwała... długo. Aż do wschodu słońca a jako że zimą noce są raczej długie... słońce nie wzeszło zbyt wcześnie.
Ogólnie spędziłem ten czas bardzo miło. Jedzenie było dobre. Muzyka fajna. Tak samo towarzystwo. Co prawda Asmodeusz i Mammon gdzieś zniknęli, ale pogadałem trochę z Belzebubem na temat moich postępów w magii cienia. Ku własnemu zaskoczeniu nawet moja konwersacja z Lucyferem miała przyjemny przebieg. Stanęliśmy sobie pod jednym z filarów i obgadywaliśmy ludzi. Nie perfidnie i wrednie... a bardziej... żartobliwie. Gabriel także dotrzymywał mi towarzystwa, ale największym zaskoczeniem dla mnie było to, że zaczepiały mnie osoby, których nie znam. Głównie zaczynali jakieś niezobowiązujące pogawędki a ostatecznie i tak zbaczało na temat... mnie i mojego nietypowego pochodzenia. Większość jednak była miła i po prostu odrobinę ciekawa.
Mniej więcej w połowie balu trochę się rozkręciłem i już nie zwracając uwagi na to, czy ktoś się będzie gapił, tańczyłem z Arielem. Oczywiście anielskie tańce towarzyskie są dla mnie enigmą, jednak na szczęście Ariel jest dość dobrym tancerzem i jakoś mnie prowadził. Chociaż... gdyby nie jego anielskie umiejętności regeneracyjne pewnie nie mógłby chodzić. Możliwe, że odrobinę go podeptałem... tak troszeczkę... i tylko raz syknął z bólu.
Gdy wróciliśmy do naszego pokoju zmęczeni i odrobinkę weselsi niż powinniśmy, od razu padliśmy na łóżko. Może i anielskie wino nie jest mocne, ale było dobre i nikt nie liczył dolewek. Ponadto... trzeba było ten bal odespać, bo następnego dnia miało się odbyć lucyferowe spotkanie integracyjne... a ja nie chciałem tego przegapić.
***
Rada nie próżnuje. Przez dziesięć dni nie zwoływali narad więc nic dziwnego, że gdy tylko święto się skończyło, natychmiast je wznowiono. No i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że oni naprawdę zrobili to tego samego dnia. W sensie... bal trwał gdzieś do szóstej rano. Oni zwołali naradę zaledwie dziesięć godzin później. Toć w tak krótkim czasie nie da się nawet odespać nocy a co jeszcze z ogarnięciem się.
Obudził nas służący z informacją że za godzinę narada, a ja spałem dosłownie w połowie rozebrany z tego cholernego balowego wdzianka, bo nie dałem rady się w pełni rozebrać. Wziąłem szybki prysznic, coś tam przekąsiłem i wpadliśmy tu z Arielem dosłownie sekundy przed rozpoczęciem. To nie tak że musimy tu być... ale wypadałoby.
Spotkanie na początku było... nudne. Takie tam podstawy. Jak przebiegło święto, raporty strażników, czy zauważono jakieś podejrzane działania i tym podobne. W końcu patrole były wzmożone ze względu na ostatnie wydarzenia.
No i po tym, jak omówiono jeszcze inne ważne państwowe sprawy w stylu: koszty wyprawienia balu, ogólny stan niebiańskiego skarbca i ogólnie gospodarcze ecie-pecie, no to powrócił temat dość istotny. Co ze zdrajcami?
Więc... sprawą zajmowali się głównie Virtui Zafiel w ścisłej współpracy ze Złotą Gwardią Uriela. Przesłuchano każdego, kto mógłby mieć coś wspólnego ze zdrajcami, ale okazało się że nawet ich najbliżsi nic nie wiedzą. Jednak... może i nie zyskano żadnych informacji na temat ich pobytu czy planów, ale zyskaliśmy coś na potwierdzenie motywów zasugerowanych przez Orfiela.
Na przykład po raz drugi przesłuchano rodzinę Jofiel. Kobiety, która próbował dość dosłownie wbić swojej koleżance z Rady nóż w plecy. Tym razem jednak poszerzono spektrum pytań. Skupiono się nie tyle na wydobyciu istotnych informacji ile na jakichkolwiek informacji. I tak podczas słuchania długich wywodów kolejnych członków rodziny i przyjaciół w końcu zapaliła się lampka.
Jofiel straciła narzeczonego na wojnie, jednak dalej utrzymywała bliskie relacje z jego rodziną. Niedoszłymi teściami i szwagrem. Bardzo przeżyła stratę podobnie jak rodzina jej narzeczonego. Więc zaczęto pytać, jak dokładnie jej żałoba się objawiała.
Okazało się, że przez wiele lat kobieta znosiła ją podobnie jak jej niedoszła rodzina. Tak jak większość ludzi znosi śmierć bliskiego. Odwiedzała ich... jakoś się nawzajem pocieszali.
W pewnym jednak momencie brat jej narzeczonego zauważył pewną zmianę, o której opowiedział tamtemu Virtui. Jofiel stała się bardziej... żywa. Stwierdził, że być może przeszła pewien etap żałoby i w jakimś sensie pogodziła się ze stratą. W końcu została członkinią Rady i niejako... znalazła jakiś sens w życiu. To logiczne podejrzenia. W końcu mogła oderwać się od smutnych myśli i skupić na pracy. Jednak... zmiany szły dalej. Z tym że były bardziej subtelne.
Mężczyzna wspominał rozmowy z Jofiel. Jakieś drobne... sygnały, które nie wydawały się niepokojące. Ale w kontekście ostatnich wydarzeń nie są takie... niewinne. Chodziło o drobne uwagi... jakieś niezobowiązujące stwierdzenia.
Anioł opisał sytuację, w której podczas zwykłego spotkania został przywołany temat zmarłego brata, co bardzo zasmuciło jego matkę. Jofiel miała wówczas pocieszyć ją w dość... niecodzienny sposób. Jakby jej podejście do owej straty się zmieniło. Oczywiście mężczyzna nie pamiętał dokładnych słów, ale... w wielkim uproszczeniu stwierdziła, że jej narzeczony zginął dla większego dobra, a ona zrobi wszystko, by jego poświęcenie nie poszło na marne.
Pierwsze co przychodzi do głowy... Jest członkiem Rady, więc pewnie chce robić coś dla anielskiej rasy. W końcu to za nią zginął jej narzeczony.
Gdy jednak się nad tym zastanowić... jej narzeczony zginął, walcząc z upadłymi. Dlatego drążono temat, aż okazało się, że było więcej wskazówek.
Jofiel dość zawile... ale często sugerowała swoim bliskim niechęć do upadłych oraz niejako... nie zgadzała się z postanowieniami pokoju... czy właściwie z samą jego ideą. Nikt jednak nie zwracał na to uwagi, bo... nikt nie spodziewał się, że planuje coś takiego.
To tak jakby... usłyszeć, że jakiś dzieciak mówi coś w stylu „Świat byłby lepsze bez tych wszystkich rozpieszczonych bachorów znęcających się nad słabszymi". Myślisz sobie... no w sumie tak, ale nie bierzesz sobie jego słów do serca... dopóki nie wejdzie do klasy i nie wystrzela tych wszystkich dzieciaków. Wtedy myślisz sobie... No tak... przecież tak często wspominał, że ich nienawidzi, ale... każdy mówi takie rzeczy. Z tym że jest ten ułamek procenta, który mówi to na poważnie.
Tak było z Jofiel. Wszyscy uważali ją za dobrą osobę niezdolną do takich rzeczy. Wiedzieli, że darzy upadłych... w jakimś stopniu niechęcią... ale nie mówiła o tym zbyt często wprost, a nawet gdyby to robiła, to byłoby to zrozumiałe z powodu jej straty. Nikt nie mógł przewidzieć, że gdzieś głęboko w sobie wyhodowała tak ogromną nienawiść.
Dodaj do tego jakiegoś tajemniczego kolesia, który przychodzi i mówi „Ej... mogę pomóc ci się zemścić. Stworzyć lepszy świat, w którym nie będzie upadłych, którzy odebrali ci to, co kochasz". Kimkolwiek jest Abaddon on właściwie wręczył Jofiel pistolet by mogła wymierzyć swoją zemstę. Na szczęście się nie udało... ale ona nadal gdzieś tam jest i jest pewna swoich przekonań.
Najprawdopodobniej z Ramielem i Zacharielem było podobnie. Ktoś pomachał im przed nosem obietnicą władzy i stworzenia lepszego świata... a oni grzecznie pomerdali ogonkami i zaprzedali dusze.
Jeśli wierzyć Orfielowi... bo Zafiel przeprowadziła z nim jeszcze kilka rozmów, by dopytać o pewne aspekty... Abaddon to właśnie zrobił. Jofiel obiecał świat bez upadłych. Zacharielowi obiecał świat, w którym władza będzie silniejsza i w znacznie większym stopniu skupiona w jego rękach. Ramielowi obiecał, że anioły w końcu zajmą swoje miejsce w hierarchii świata jako ta... wyższa rasa.
Tak więc sytuacja jest poważna, bo... to może przerodzić się w prawdziwą wojnę domową. Upadli, gdy Niebo nie zgodziło się na zmiany, najzwyczajniej w świecie postanowili odłączyć się od niego. Tutaj jednak jest mowa o... przejęciu władzy siłą i zmienieniu całego systemu państwa.
Wywołajmy wojnę z upadłymi, wprowadźmy system totalitarny i zalegalizujmy niewolnictwo... Genialny pomysł! Tylko że... oni właśnie tak to widzą. Uważają to za drogę do przywrócenia aniołom ich dawnej potęgi.
Jeśli władza jest rozbita trudniej podejmować decyzje. Zwłaszcza gdy nie są moralnie poprawne. Wojna z upadłymi jest czysto ideałowa... ale rozumiem, dlaczego ktoś może jej pragnąć. Ludzie wywoływali wojny z powodu religii setki razy. No a niewolnictwo... No tak zdecydowanie poprawiłoby status Nieba jako wspaniałego narodu lepszego od innych pod każdym względem. Jeśli ktoś myśli, że anioły są lepsze to najprawdopodobniej w roli służącego, który będzie mu prał i gotował, nie widzi innego anioła... a na przykład podrzędnego człowieka.
Więc... wiemy tak jakby jaką wizję nowego anielskiego państwa ma każdy z wielkiej trójcy. Jednak co z samym Abaddonem? On też ma takie same poglądy? Planuje jeszcze jakieś zmiany? Gdzie on widzi samego siebie w tym nowym państwie? Nie wiemy.
Ludzie Zafiel robili wszystko by dowiedzieć się, kim właściwie jest ów Abaddon, jednak nie przyniosło to żadnych efektów. Nic dziwnego, bo w sumie nie wiemy nawet, czy to jego prawdziwe imię.
Oprócz tego starano się wykorzystać każdą wskazówkę Orfiela dotyczącą ich kryjówek czy potencjalnych planów. Udało się nawet wpaść na ich trop, ale w pewnym momencie się urwał.
Nic dziwnego więc, że Radę to frustrowało, ale przede wszystkim niepokoiło. W końcu to oczywiste, że wrogowie nie siedzą bezczynnie. Od dawna nie wykonali żadnego ruchu, ale można to odczytywać na wiele sposobów. Być może czekają na odpowiedni moment. Mogę też właśnie teraz robić coś za plecami władzy. A może przygotowują się do czegoś większego. Nie wiemy.
Rada nie mogła więc zrobić zbyt wiele. Przydzielono jakieś nowe zadania. Omówiono kilka potencjalnych ruchów przeciwnika i ustalono jakieś środki zapobiegawcze. I tyle. Nikt nie chciał tego przyznać... ale wróg ma przewagę.
***
W dniu, w którym miało odbyć się lucyferowe spotkanko nie miałem niczego ciekawego do roboty. Dlatego trenowałem... po prostu. Po kilku godzinach dopadło mnie jednak jakieś znużenie. Wziąłem szybki prysznic i wybrałem się na spacerek po Kapitolu.
Było tu spokojnie jak zawsze. Zwłaszcza że nie było upadłych. Okazało się bowiem że impreza nie odbędzie się tutaj... Lucek wynajął jakąś karczmę... Tak... całą karczmę, aby nikt nie przeszkadzał.
Tak więc przechadzałem się korytarzami, co jakiś czas spotykając strażników. Już nie mijałem ich bez mrugnięcia okiem. Zauważyłem już jakiś czas temu, że gdy ich mijam, zazwyczaj witają mnie delikatnym skinięciem głowy. Zacząłem robić to samo... i tak to trwało jakiś czas. A jako że co jakiś czas się do któregoś zagada... to obecnie niektórzy obdarzali mnie nawet przyjaznymi uśmiechami.
Odwiedziłem kuchnię i podkradłem kilka bułeczek. Zagadałem też do kumpla Ariela. Wyszedłem chwilę na jeden z tarasów. Powyglądałem przez okna na wyższych piętrach i... tak jakoś zajrzałem do biblioteki. Pochodziłem trochę między pułkami. Pooglądałem książki. Kilka nawet przekartkowałem. Poczytałem tytuły. Takie tam... zajęcie znudzonego.
Pomieszczenie było bardzo ładne. Wisiało tu kilka ciekawych obrazów. Były interesujące. Głównie jakieś ujęcia przyrody. Rzeka. Las... Górskie szczyty. Zdecydowanie ich twórca miał niezwykłe umiejętności, gdyż potrafił wydobyć z nich prawdziwą głębię. Dosłownie wpatrując się w piękny las, miałem wrażenie, że jeśli spróbuję dotknąć obrazu, to w niego wpadnę i znajdę się wśród tych drzew. Jakbym nie patrzył w obraz tylko w okno, za którym znajduje się to wszystko.
I chodziłem tak, a gdy nie znalazłem już nic, co by mnie zainteresowało, podszedłem do mapy na ścianie. Trudno nie zwrócić na nią uwagi... znajduje się w dość widocznym miejscu i jest... duża.
Przypomniało mi się jak przeprowadziłem tu rozmowę z Laylą. Swoją drogą... tak teraz sobie myślę... przecież ta mapa jest stara... Pewnie... najstarsza, jaka istnieje. Dla archeologa musi być... bezcenna. Co prawda nie jest zbyt szczegółowa... ale jakieś tam informacje historyczne zawiera. Chociaż więcej tu jakichś ozdobnych dupereli niż prawdziwych oznaczeń. Z drugiej strony możliwe iż pełniła przede wszystkim funkcję ozdobną. Mogło tak być. Trochę szkoda. Gdyby zawierała więcej konkretnych oznaczeń, byłaby wartościowszym źródłem historycznym. Tak właściwie...teraz tak sobie myślę... że w sumie to nie widziałem Layly na balu.
***
Około siedemnastej wróciłem do swojego pokoju i zastałem w nim Ariela siedzącego przy biurku i czytającego jakiś list. Walnąłem się na łóżku i wytrzymałem całe trzydzieści sekund.
- Co czytasz?
- List.
- Hmm... od kogo?
- Od Barachiela.
To mnie rozbudziło. Usiadłem i przyjrzałem się mojemu chłopakowi. No z tego miejsca nie widziałem jego twarzy, a jak wchodziłem, to nie zwróciłem uwagi... więc trudno mi zgadnąć, w jaki nastrój mógł go ten list wprawić. Pozostało mi po prostu zapytać.
- Więc... co takiego pisze?
- Żegna się. Wygląda na to że znaleźli coś nowego na wykopaliskach i postanowił natychmiast się tam udać, by to sprawdzić. Przeprasza że nie mógł pożegnać się osobiście. W sumie tylko tyle.
- A... Layla wyjechała razem z nim?
- Nie wspomina o niej... więc zapewne nie. Najprawdopodobniej została, by dalej szukać informacji w tutejszych bibliotekach.
- Wiesz... spotkałem ją w dniu balu.
- Naprawdę?
- Tak. I nie rób takiej miny. Nic jej nie zrobiłem. Wyciągnąłem nawet gałązkę oliwną, ale mnie olała.
- Może potrzebuje jeszcze trochę czasu.
- Może... Tylko że... wydaje mi się że ona... nie lubi mnie z wielu powodów. Nie chodzi tylko o to że jest zazdrosna że... no wiesz... jesteśmy razem.
- ... Tak myślisz?
- No. Tylko... nie wiem dlaczego.
- Nie przejmuj się tym. Jeśli Layla będzie dalej uparcie darzyć cię nieuzasadnioną niechęcią... nie będę się z nią widywał.
- Nie musisz z mojego powodu...
- Sky. Nie mam powodu, by mieć jakąkolwiek relację z kimś, kto gardzi moim wybrankiem. I to bez żadnego uzasadnienia. Nie szanuję zawistnych ludzi i na pewno nie chcę się z nimi przyjaźnić.
- ... Rozumiem. No a teraz... zbieramy się na to spotkanie, które zapewne skończy się strasznie?
- ... Nie mogę się doczekać.
Ton Ariela wyrażał taką ekscytację, że podejrzewam, iż wolałby już nawet wysłuchiwanie monologów Haniela, niż patrzenie jak Lucek próbuje... zacierać podziały między rasowe. Bo o ile w teorii nie brzmi to źle... to trzeba wziąć pod uwagę, że robi to właśnie Lucyfer.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top