Rozdział 5


Więc... wyprowadzenie pacjenta zamkniętego zakładu psychiatrycznego bez zgody czy jakiegokolwiek dokumentu było dość proste. Użyliśmy drzwi.

Gdy wychodziliśmy, minęliśmy kilku pracowników. Niektórzy nas olali najprawdopodobniej dlatego, że nikomu nie przyszłoby do głowy, że tak po prostu zabieramy sobie pacjenta. Może gdybyśmy próbowali jakoś się ukrywać to zwrócilibyśmy na siebie uwagę. Jednak nic z tych rzeczy. Lucyfer nie należy do tych co zniżaliby się do czegoś takiego. Dlatego po prostu wyszliśmy z pokoju i spokojnym, pewnym krokiem jak gdyby nigdy nic ruszyliśmy do wyjścia.

Byli jednak też tacy, którzy stwierdzili, że mimo wszystko wygląda to podejrzanie. A przynajmniej tak mi się wydaje, że to o to chodziło. W każdym razie wystarczyły dwa słowa Mammona i na ich twarzach pojawiała się pustka, po czym odchodzili, nie sprawiając już więcej żadnych problemów.

Gdy spytałem Lucyfera o kamery, ten jedynie wskazał na jedną z nich. Spojrzałem w kąt korytarza i zobaczyłem nieprzeniknioną czerń pokrywającą jedną z nich. Zerknąłem na Belzebuba, nie dostrzegłem jednak żadnych oznak używania przez niego magii. Niewątpliwie jednak to jego sprawka.

Ja, by użyć magii, musiałem zazwyczaj pomóc sobie gestem dłoni, by chociażby nadać jej odpowiedni kierunek. Wiem jednak, że doświadczonym magom wystarczy myśl. Nie muszą nawet patrzeć w kierunku, w którym chcą posłać moc. Cóż... przede mną jeszcze długa droga do takiego poziomu. Zwłaszcza, że nie wybrałem jeszcze rodzaju magii, w którym chciałbym się specjalizować. Więc na razie mogę uczyć się tylko podstaw... podstaw. Jednak jak na razie żaden konkretny arkan do mnie nie przemówił. Magia krwi jest troszeczkę creepy, magia Belzebuba jest fajna ale również napawa mnie niepokojem, magia żywiołów wydaje się spoko ale każdy ma jakieś wady, które są jednak dość znaczące. Biała magia też jest spoko ale jest raczej pasywna a ja potrzebuję czegoś co przyda mi się w walce. Dlatego jestem w kropce. No ale wracając do tematu...

Tak więc Lucyfer jednak wszystko sobie przemyślał. Chociaż nawet jeśli by nas nagrali... w sumie jedyną osobą, która ryzykuje rozpoznaniem, jestem ja. W końcu Lucyfer, Mammon, Belzebub i Ariel raczej nie istnieją w ludzkiej bazie danych. Ja natomiast pewnie dalej jestem poszukiwany. No ale przynajmniej telewizja już się zapewne mną znudziła.

Przez chwilę zastanowiłem się jakie problemy czekają pracowników, gdy na jaw wyjdzie, że zgubili pacjenta. Bo raczej trudno będzie się z tego wytłumaczyć. Przypomniałem sobie jednak ślady na rękach chłopca i stwierdziłem, że nie ma co ich żałować.

Wyszliśmy z budynku wprost w objęcia mrozu. Może i w środku było strasznie, ale chociaż w miarę ciepło. Ruszyliśmy wzdłuż pustej ulicy. Nie wiem, czy to dobrze, że nikt nie szwendał się tu o drugiej w nocy. Jakby nie patrzeć zazwyczaj o takich godzinach spotyka się, chociażby wracających imprezowiczów. Tutaj ludzie chyba nie ryzykują takich wycieczek. Gdybym nie miał u boku kilku potężnych istot to pewnie czułbym się nieswojo. Chociaż... sam jestem już silniejszy od zwykłych ludzi. Sparingowałem się z samą Agares matką wampirów. Raczej banda serbskich dresów nie powinna mi nic zrobić. Jestem silniejszy i zdecydowanie szybszy od człowieka. Mam też nieco lepsze zmysły no i znam kilka drobnych zaklęć. A przede wszystkim znam już kilka dobrych ciosów, wiem jak wykonywać uniki i odnajdywać słabe punkty. Nagle nabrałem ochoty aby przejść się do mojego liceum... i pozdrowić starych kolegów.

Zawiał mocniejszy wiaterek co przerwało moje rozmyślania bo zimno jakoś przedarło się przez materiał moich ubrań. Zadrżałem i dopiąłem ostatni guzik płaszcza. W pewnej chwili uświadomiłem sobie, że chłopiec... to znaczy Asmodeusz wciąż ma na sobie jedynie cienkie szpitalne ubranie. Nie wydawał się tym za bardzo przejmować, chociaż... gdy dokładniej mu się przyjrzałem, dostrzegłem, że jego usta są sine a palce u dłoni zaczerwienione.

- Czy... nie jest ci zimno?

Upadli zatrzymali się i spojrzeli najpierw na mnie a później na Asmodeusza. Ten posłał mi zaskoczone spojrzenie, po czym uniósł swe dłonie i przyjrzał się im, jakby właśnie uświadomił sobie, że ma ciało.

- Zupełnie o tym zapomniałem.

- O tym, że jest ci zimno?

- O tym, że jemu jest zimno.

Zupełnie nie rozumiałem, o co mu chodzi. Lucyfer najwidoczniej tak, bo uśmiechnął się i jakby od niechcenia rzucił propozycję.

- Może więc zostawisz na chwilę tego szczęśliwca i zaszczycisz nas swoim urokiem?

- Chcesz przekonać mnie słodkimi słówkami?

- Ależ skądże... przecież wiesz, że nigdy bym czegoś takiego nie zrobił...

Lucyfer uśmiechnął się szeroko, na co Asmodeusz odpowiedział tym samym. No tak. Ewidentnie dobrze się dogadują. To chyba niezbyt dobrze dla reszty świata...

- Może masz racje. Dawno nie opuszczałem swojego cieplutkiego gniazdka. Dajcie mi chwilkę...

Patrzyłem, jak Asmodeusz powoli niczym kot rozciąga swe ciało. Nie wiedziałem, co zamierza, ale zdecydowanie nie byłem przygotowany na to, co zobaczę. W jednej chwili z twarzy chłopca znikły jakiekolwiek emocje i kolory a oczy wywrócił w tył tak, że widoczne były jedynie białka. Nie to było jednak najgorsze. Drgnął, jakby targnęły nim jakieś torsje, po czym zgiął się w pół, złapał za gardło i otworzył usta. Nagle z jego wnętrza wypłynęła ciemność. Coś jak czarny dym, jak mrok który spowija Belzebuba. Było jej coraz więcej, łączyła się i formowała w coś, co po chwili zaczęło przypominać ludzką sylwetkę... A ten zapach... Okropnie intensywny zapach siarki... demonów... czarnej magii... Mammon stojący obok mnie poruszył się lekko.

- Ależ to nieapetyczne. Za każdym razem, gdy to widzę...

Upadły nie dokończył. Nagle poczułem okropne uczucie w żołądku. Coś w środku mnie szarpnęło i... No po prostu puściłem pawia. Tylko że nie do końca się go spodziewałem. Gdybym wiedział, że to nastąpi, odwróciłbym się w inną stronę. Naprawdę. Byłem tak samo zszokowany reakcją mojego żołądka, jak cała reszta.

- Ojej... Ja... nie chciałem... naprawdę...

- Ależ nic się nie stało...

Cóż Mammon tak powiedział, ale wyraz jego twarzy, gdy wpatrywał się w swoje zarzygane buty, mówił coś zupełnie innego.

- Ja naprawdę...

Usłyszałem za sobą niski śmiech. Nigdy wcześniej go nie słyszałem. Odwróciłem się w stronę dźwięku i zobaczyłem... cóż najwidoczniej Asmodeusza we własnej osobie.

Czarnowłosy chłopiec leżał nieprzytomny w ramionach Belzebuba, a obok tuż przy Lucyferze stał mężczyzna. Wysoki. Wyższy niż pozostali upadli. Musiał mieć ponad metr dziewięćdziesiąt, miał też bardziej atletyczną budowę ciała. Wciąż miał tą nienaturalną smukłą budowę aniołów, ale jego barki były szersze a ramiona nieco bardziej umięśnione. Jego skóra była ciemniejsza niż Mammona a włosy miały intrygujący bordowy kolor. Czerwień w cieniu wydawała się niemal czarna, jednak w ostrym świetle latarni przybierała ciemno szkarłatny odcień. Spływały na plecy mężczyzn falami, a z lewej strony były zaplecione w trzy ściśle przylegające do skóry warkocze. Oczy natomiast... były dokładanie takie jak wcześniej. Czerwone jak krew. Ubrany był w prostą koszulę w kolorze ziaren kawy, spodnie w podobnym kolorze, wysokie buty i krótki czarny płaszcz. Jego strój wyglądał jak sprzed dwóch lub nawet trzech stuleci, ale prezentował się nienagannie niczym arystokrata.

Zerknąłem na Ariela, ale ten wydawał się tak samo zszokowany, jak ja. Dlatego niepewnie zerknąłem na Mammona. Ten wyglądał, jakby całą siłą woli próbował powstrzymać wyraz obrzydzenia, spoglądając na swoje jasne zamszowe buty. Jednak średnio mu to wychodziło.

- Cóż mogłem wcześniej o tym wspomnieć. Asmodeusz potrafi opętywać ludzi, istoty... i inne żywe stworzenia. Zgadnij, z czyjej winy niektórzy ludzie latają z krucyfiksami i wykrzykują jakieś bzdury o egzorcyzmach.

- Ależ to nie tylko moja wina.

Głos mężczyzny był głęboki, donośny i niski, ale ewidentnie rozbawiony.

- Może i nie ale demonom w takiej sytuacji po prostu odpierdala, a ty jak opętywałeś ludzi to miałeś z tego niezłą frajdę co?

- Ależ oczywiście. Gdybyście widzieli ich miny, gdy zaczynałem mówić w przypadkowych językach!

Przyglądałem się upadłemu z niedowierzaniem. Szybko jednak moje myśli skręciły na inne tory, bo... Cóż... Asmodeusz był... przystojny. W ten męski sposób. Ostro zarysowana linia szczęki, prosty nos, pełne usta... Ogólnie nie w moim typie, ale... No na pewno znaleźliby się ludzie, którzy zabiliby, by móc stąpać po tej samej ziemi co on. No i jeszcze ten uśmiech, który wskazywał, że świetnie zdaje sobie z tego sprawę. Jednak mężczyzna budził we mnie delikatny lęk. To, co zrobił... było niezwykłe. A także w cholerę niepokojące.

Upadli ruszyli dalej, a ja cicho podążyłem za nimi. Nie mogłem jednak wytrzymać. Nic nie poradzę, że jestem odrobinę ciekawski. Zresztą... przydałoby się, poznać swojego nowego sojusznika. Podszedłem nieco bliżej Asmodeusza, na co ten zareagował delikatnym uśmiechem.

- Jak... To znaczy... Na czym w ogóle polega ta moc? Możesz opętać... każdego?

- To zależy od mocy tej osoby. Nie może być jej za mało ani za dużo. Gdy moc opętanego przeze mnie stworzenia jest znacznie mniejsza od mojej, może tego nie przeżyć. Od tego zależy też, jak długo mogę przebywać w obcym ciele. Czasami jest to kilka godzin w przypadku na przykład zwierząt, kilka dni w przypadku ludzi. Inaczej jest z istotami, które posiadają jako taką moc magiczną. W zależności od jej ilości mogę nawet nie opuścić ich ciała przez lata. Jednak gdy moc jest za duża... a jej właściciel wie jak chronić się przed moją magią, wtedy po prostu nie jestem w stanie go opętać.

- A... ten chłopiec?

- Dimitrij? Och on jest medium.

- Medium?

- ... Nie wiesz, czym jest medium?

- Parę miesięcy temu nie wiedziałem nawet, że magia to coś więcej niż znikające gołębie i karciane sztuczki.

Upadły uśmiechnął się szeroko. Wydawał się szczerze rozbawiony.

- A więc ostatnie miesiące musiały być dla ciebie niezwykle interesujące!

Zastanowiłem się chwilę. No tak. Jakby nie patrzeć dużo się wydarzyło. Dużo złego... ale było i parę dobrych chwil. Tak więc nie mogłem zaprzeczyć. Były bardzo interesujące.

- Ta... dowiedziałem się wiele... z pierwszej ręki.

- Więc... medium to w pewnym sensie istota. Rodzaj maga. Z tym że dar jest zazwyczaj uśpiony i budzi się co parę pokoleń. Magii tej najbliżej chyba do nekromancji jednak trudno to jednoznacznie stwierdzić. Jest dość specyficzna. Media zazwyczaj nie są zbyt silne. W zasadzie ich moce opierają się głównie na tym, co przedstawiają ludzie w swoim folklorze.

- A... w sensie, że rozmowy z duchami i wyginanie łyżek siłą woli?

- Dokładnie. Media potrafią komunikować się z istotami niewidocznymi dla zwykłych śmiertelników... ale nie chodzi tylko o duchy. Owszem te są najłatwiejsze do dostrzeżenia. Jednak silniejsze media potrafią komunikować się z magicznymi stworzeniami oraz mogą przenikać przez Granicę, tworzyć w niej niewielkie wyrwy i ściągać stamtąd żyjące w niej stworzenia. Różnego rodzaju zjawy, a nawet pomniejsze demony. Jeśli chodzi o łyżki... to niektóre media mają inne często również dziedziczne umiejętności. Poruszanie przedmiotami siłą woli, piromancja, czytanie w myślach... Są doprawdy różnorodne. Wszyscy mają jednak cechę wspólną. Więcej w nich człowieka niż istoty. Zazwyczaj rodzina osoby, która jest medium to zwykli ludzie. Dlatego swego czasu spierano się o to, czy są oni istotami, czy po prostu ludźmi z niezwykłym darem. W sumie nie wiem, co w końcu ustalili, ale to raczej nieistotne.

- Więc on jest medium?

- Tak. Niezwykle silnym medium.

- Dlaczego... dlaczego z nim jesteś?

- ... Cóż... przede wszystkim media są najłatwiejsze do opętania. Ich magia przyzywa do siebie wszelkie niematerialne twory i jest niczym otwarta brama. Dlatego mogę bez żadnych nieprzyjemności opuszczać jego ciało i wracać do niego, kiedy zapragnę.

- ... To ty?

- Co ja?

- To ty doprowadziłeś go do takiego stanu?

- ... Nie.

- Więc co? Jest po prostu chory?

- To... rzeczywiście nie jest taka prosta sprawa. To coś charakterystycznego dla ludzi z jego darem. Być może właśnie przez to, że przeważa cząstka ludzka. Umysł zwykłego człowieka jest słaby. Niektóre media mają silniejsze umysły. Dzięki temu są świadomi swojej mocy i mogą nad nią panować. Większość jednak jest nieświadoma. U niektórych moc jest tak słaba, że z czasem zupełnie zanika i żyją dalej, jako normalni ludzie często myśląc, że mieli problemy psychiczne lub byli dziećmi i ich rodziny tłumaczyły im, że rzeczy, które widzą, są jedynie wytworem ich wyobraźni. Jeśli jednak medium jest dość silne, ale ma słaby umysł... wtedy nie jest w stanie ponieść ciężaru tego daru. Tracą rozum. Często są uważani za chorych i nie są w stanie żyć w ludzkim społeczeństwie. Widzą rzeczy, których nie widzą inni... ale nie są w stanie ich pojąć. Przerażają ich... niszczą ich psychikę. Dimitrij jest... niezwykle silny. Niestety spotkałem go za późno. Mógłby być największym medium ostatnich setek lat... a kto wie może i ostatniego tysiąclecia? Jednak, gdy go znalazłem... był już strzępkiem. Chociaż... jest szansa, że uda mi się go poskładać.

- Czyli... jesteś z nim, aby mu pomóc?

Wyraz twarzy Asmodeusza zmienił się na ułamek sekundy. Jakbym zbił go z tropu. Szybko jednak przywrócił pewien siebie wygląd.

- Przede wszystkim jest mi z nim wygodnie.

- Ale dlaczego?

- Cóż... ponieważ... jest ciekawie.

- ... A co ze stosem trupów?

- Słucham?

- Lucyfer powiedział, że zostawiłeś za sobą stos trupów.

- To... dłuższa opowieść. Jeśli jednak cię interesuje, z chęcią kiedyś ci ją opowiem.

- ... Zabijałeś niewinnych ludzi?

- To nie byli niewinni ludzie.

- ... Z chęcią posłucham tej historii.

- Ja natomiast z chęcią posłucham twoich. Nefalem... interesujące.

- No nie wiem. Nie uważam, by było we mnie coś ciekawego.

- Ależ nie wiesz jak to działa? Im coś jest rzadsze, tym cenniejsze. A skoro ty jesteś jeden na całym świecie... To chyba czyni cię czymś bezcennym.

- Och mów mi więcej. Uwielbiam być traktowany przedmiotowo i określanym mianem „czegoś".

Upadły zaśmiał się szczerze. To było... ciekawe doświadczenie. Patrzenie jak ten wysoki, silny upadły śmieje się niczym najzwyklejszy człowiek.

- Lubię cię nefalemie. Moje drzwi zawsze będą stały przed tobą otworem.

- Och... em... dziękuję.

- Mogę zadać ci osobiste pytanie?

- No... ta... chyba tak.

- Ten anioł... to twój kochanek prawda?

To... to było bezpośrednie. No ale to ja się zgodziłem. Niepewnie zerknąłem na Ariela. Przyglądał nam się, idąc jakieś cztery metry za nami. Mammon coś do niego mówił... W sumie nie wiem, czy słyszał coś z naszej rozmowy. No ale sposób, w jaki się w nas wpatrywał był... specyficzny.

- Ariel jest... tak. W zasadzie to tak. Jesteśmy razem.

- A więc nie kochanek... a partner?

- ... A to jakaś różnica?

- Ależ ogromna. Widzisz... kochanków możesz mieć wielu i nie ma w tym nic złego. Partnera powinno się mieć jednego... inaczej jesteś szują.

- Och... to dość... moralne podejście jak na upadłego. Myślałem, że wy... nie lubicie zobowiązań.

- Nie lubimy. Dlatego mamy kochanków. Takich, z którymi spędzamy namiętne noce... a nawet i dnie. Nic więcej. Zero głębszych uczuć. Może sympatia lub nawet przyjaźń. Mimo wszystko to nic zobowiązującego. Jednak, jeśli darzymy kogoś miłością... wtedy wyrzekamy się pokus. Oddajemy się tej jednej osobie. Oczywiście nie wszyscy, ale tak wypada. Więc? Jesteście kochankami czy partnerami?

- ... Partnerami.

Asmodeusz posłał mi długie spojrzenie, po czym uśmiechnął się, pokazując swoje perfekcyjnie białe zęby.

- Ależ wielka szkoda. Miałem kobiety, mężczyzn, ludzi, czarownice, wampiry, anioły, upadłych, zmiennych, różnego rodzaju mieszańców i wiele innych... nefalema jednak nie miałem. Cóż... mówi się trudno. Powiedz mi, gdyby coś się zmieniło. Oferta będzie aktualna.

Upadły przyśpieszył, dołączając do idącego na czele Lucyfera. Zagadała do niego i już po chwili prowadzili ożywioną rozmowę. Ja natomiast utrzymywałem stałe tempo i zastanawiałem się nad słowami Asmodeusza. Dobrze, że Ariel tego nie słyszał. Jakby nie patrzeć właśnie dostałem dość jednoznaczną propozycję.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top