Rozdział 46

Ariel

   Zauważyłem go, ale było już za późno. Ponadto... moje ciało i tak zastygło z powodu zaskoczenia... czy może bardziej szoku. Byłem zmuszony, by patrzeć.

   Nie wiem, jak do tego doszło. To nieistotne. Sky musiał się potknąć... jechał bardzo szybko. Wstrzymałem oddech, widząc, jak upada. Trwało to ułamki sekundy... ale było potworne. Sky uderzył w lód z ogromną siłą. Nie miał nawet szans, by w jakiś sposób zamortyzować upadek. Uderzył głową w lód... twarzą...

   Gdy tylko dotarło to do mojego mózgu, popędziłem w jego stronę. Wszyscy wokół zatrzymali się i przyglądali mu głównie z szokiem wymalowanym na twarzy. Gdy przypadłem do niego, leżał zwinięty i zakrywał swoją twarz.

   Płakał... zanosił się płaczem i trząsł się... krew... krew skapywała mu spomiędzy palców. Uklęknąłem przy nim i delikatnie pomogłem podnieść mu się do pozycji klęczącej.

- Sky... Sky skarbie odsuń dłonie. Pokaż mi.

   Domyśliłem się, co zobaczę, ale gdy odsunął dłonie, poczułem ucisk w sercu. Musi boleć... potwornie musi go boleć.

- Już dobrze Sky...

- B-boli!

- No już... zaraz przestanie, wystarczy trochę magii...

   Podniósł dłoń, jakby chciał dotknąć swojego nosa. Złapałem za nią, domyślając się, co chce zrobić.

- Nie Sky! Nie możesz się uzdrowić. Musimy... musimy poprosić specjalistę.

- D-dla-czego t-to... b-boli...

- Sky... kochanie... masz złamany nos. Jeśli tak po prostu użyjesz magii, zrośnie się... w tej pozycji... Trzeba go... trzeba go najpierw nastawić.

   W jego pięknych błękitnych oczach poza bólem pojawiło się przerażenie. Zaczął szybciej oddychać, co musiało jedynie zwiększyć ból.

- Ciii... ciii... spokojnie wszystko będzie dobrze zaraz... zaraz coś...

   Nie zdążyłem dokończyć, bo obok mnie przykląkł jakiś mężczyzna. Wysoki blondyn delikatnie objął dłońmi twarz Sky'a.

- No już, już... teraz będzie lepiej...

   Niebieskie oczy mężczyzny zalśniły delikatnie a na twarzy Sky'a odmalował się wyraz ulgi.

- Jestem uzdrowicielem. Zaraz coś na to zaradzimy. Możesz pomóc mi zaprowadzić go na ławkę?

   Delikatnie pomogliśmy Sky'owi wstać i podtrzymując go, posadziliśmy na ławce. Mężczyzna przykucnął przed nim i złapał go za podbródek, by ostrożnie poruszać jego głową. Przyjrzał się obrażeniom z poważnym wyrazem twarzy.

- To nic takiego... zaraz go nastawię. Nawet nie poczujesz... Przy pomocy magii zatrzymałem na chwilę ból... jednak... nie mogę utrzymać tego zbyt długo. Przez jakiś czas po tym, jak moja moc przestanie działać, możesz czuć tępy ból, jednak nie będzie miał on dużego nasilenia. Może być nieprzyjemny... ale do zniesienia. O nos nie musisz się martwić. Będzie zaleczony, jakby nic nigdy się nie wydarzyło. To zwykły uraz mechaniczny, a nie magiczny więc... za minutkę góra dwie będzie po staremu. Musisz tylko pochylić się w dół, by krew mogła swobodnie wypłynąć... Właśnie tak...

   Przyglądałem się, jak mężczyzna delikatnie układa palce na drobnym, zakrwawionym nosie chłopca. Przeszły mnie dreszcze, gdy blondyn bez zawahania się z pokerowym wyrazem twarzy przemieścił kość na jej pierwotne miejsce. Sky jęknął przy tym cicho, jednak ewidentnie moc mężczyzny niemal całkowicie zablokowała ból. Poczułem, że ktoś staje obok mnie. Odwróciłem się i okazało się, że to Layla.

- Czy wszystko w porządku? Przestraszyłam się. Nie zauważyła, co się stało. Dopiero gdy nagle zerwałeś się w jego stronę... To nic poważnego prawda?

- Wygląda na to, że nie. To tylko... wypadek...

- Całe szczęście... Wyglądało poważnie. Musiał się potknąć. Pewnie próbował się trochę popisać... a nie jeździ jeszcze zbyt dobrze.

- ... Najważniejsze, że jest tu ktoś, kto mu pomaga. Gdyby nie było tu uzdrowiciela... musiałby cierpieć, dopóki jakiegoś byśmy nie ściągnęli.

- Tak... miał dużo szczęścia.

   Teraz blondyn zajmował się chyba zrastaniem kości. Trzymał place na grzbiecie nosa Sky'a. Jednocześnie musiał usuwać opuchliznę, gdyż nie dostrzegłem żadnych jej oznak. Mężczyzna wyjął ze swojego płaszcza białą chusteczkę i zaczął delikatnie wycierać z twarzy chłopca krew.

- Sprawiłem, że twoja kość się zrosła i usunąłem opuchliznę. Pobudziłem twoje ciało do samo regeneracji. Potrwa to kilka godzin i jak mówiłem będzie trochę nieprzyjemnie. Przez kilka... może kilkanaście godzin będzie widać siniaki... możliwe też, że będziesz krwawił z nosa. Do jutra jednak nie będzie nawet śladu. Pilnuj, aby nie zadzierać nosa do góry i będzie dobrze. A teraz pozwól, że sprawdzę, czy nie masz obrażeń czaszki lub mózgu.

   Uzdrowiciel ułożył dłonie na głowie Sky'a i przymknął oczy. Przez chwilę zapanowała cisza.

- Cóż... czaszka jest w całości. Masz jednak delikatne wstrząśnienie. Zamknij oczy i oddychaj spokojnie... Dobrze... jeszcze chwilę... Już. Jeśli będziesz czuł się źle lub będziesz wymiotował, udaj się do uzdrowiciela. Jednak wątpię, by tak się działo. Teraz powinno być już dobrze. Wytrzymaj te kilka godzin, nie unoś głowy do góry i wszystko się zaraz wyleczy.

   Sky spoglądał w ziemię ze spuszczoną głową. Nie odpowiedział, ale chyba słyszał, co mówił do niego blondyn. W końcu wydusił z siebie ciche podziękowania. Uzdrowiciel poklepał go delikatnie po głowie i wstał, rozciągając się przy tym. Szybko podszedłem do niego, nim zdążył odejść.

- Dziękuję.

- Nie ma za co. To mój obowiązek.

- Mimo wszystko naprawdę dziękuję.

- ... Przyjemność po mojej stronie. Jesteś z nim?

- Tak.

- W takim razie przypilnuj, żeby się stąd nie ruszał. Najlepiej niech posiedzi z godzinę. Może kręcić mu się w głowie.

- Nie będzie lepiej, jeśli zabiorę go do domu?

- Nie ma takiej potrzeby. Lepiej, aby został w miejscu. Pierwsza godzina będzie najgorsza. Zimne, świeże powietrze pomoże. Niech sobie tu po prostu posiedzi. Może nawet pół godziny wystarczy. Wydaje mi się, że jego regeneracja jest dość dobra. Odpocznie chwilę i będzie jak nowy. Może trochę marudny, bo go poboli... ale obecnie ta rana to już tylko lekkie stłuczenie. Jak mówiłem kilka godzin i zniknie.

- Dobrze... jeszcze raz dziękuję.

- Pilnuj go. Chłopak musi mieć talent. Naprawdę mocno uderzył, skoro złamał kość.

- Tak... będę na niego uważał.

***

Sky

   Suka... to wszystko wina tej rudej suki. Nie wiem, jak to zrobiła, ale zablokowała mi łyżwę i... i przez nią złamałem nos. Nie mówiąc już nawet o upokorzeniu, jakiego doświadczyłem. Nawet teraz czułem na sobie litościwe spojrzenia. Przyjebałem w ten lód tak efektownie, że będę pewnie w ich pamięci przez długi czas. Nie dość, że się rozryczałem, jak jakiś dzieciak, to jeszcze Ariel musiał zmyć moją krew z lodowiska.

   Siedzę na tej ławce już prawie godzinę. Przez cały ten czas moja twarz pulsowała bólem. Obserwowałem, jak anioły suną po lodzie. Skupiłem się jednak na Arielu jeżdżącego ramię w ramię z Laylą. Mówili coś do siebie... uśmiechali się...

   Ariel zaproponował mi, że posiedzi ze mną, ale odmówiłem. Chciałem zostać sam. Nie potrzebowałem litości. Poza tym... wyczułby, że coś jest nie tak. Zauważyły, że jestem wściekły, bo nie jestem w stanie tego ukryć.

   Pożałuje. Ta suka pożałuje, że to zrobiła. Pewnego dnia... jakoś się jej odpłacę. Poczekam na odpowiednią chwilę... przez ten czas... jakoś wytrzymam... ale się dziwce odpłacę.

   Zacisnąłem dłonie na krawędzi drewnianej ławki. Czułem, jakby krew w moich żyłach wrzała. Usłyszałem cichy trzask, gdy drewno pękło pod moimi palcami. Nie zwróciłem na to jednak uwagi. Szmata będzie żałować dnia, w którym wypowiedziała mi wojnę.

***

- Jesteś pewien, że wszystko w porządku?

- Tak Ariel. Już nawet nie boli.

   W końcu opuszczaliśmy ten nieszczęsny park. Najwyższa pora. Powoli zaczynało mi być zimno. Ponadto moja mordercza aura chyba sprawiła, że wszyscy w promieniu kilometra poczuli się nieswojo.

   Przyznam, że sam byłem odrobinę zaskoczony swoją reakcją. Teraz już się uspokoiłem, ale w pewnym momencie... byłbym chyba zdolny się na nią rzucić, gdyby tylko na mnie krzywo spojrzała. Teraz mój umysł był czysty i spokojny. Mój humor jednak od razu się pogorszył, gdy usłyszałem jej głos.

- Gdzie teraz? Mamy jeszcze mnóstwo miejsc, które warto by odwiedzić.

- My... chyba zjemy obiad i wrócimy do Kapitolu.

- Co? Dlaczego?

- Wolałbym, gdyby Sky spokojnie spędził resztę dnia.

- Przecież nic mu nie jest.

- Mimo to wolałbym poobserwować go chwilę i się upewnić. Jutro też jest dzień.

- Nie traktuj go jak dziecko. Sam mówił, że nic mu nie jest.

   Hm... szczerze mówiąc, średnio uśmiecha mi się spędzenie z nią całego dnia. Straciłem też ochotę na jakiekolwiek dalsze zabawy. Pójdziemy postrzelać z łuku i co? Suka strzeli mi w czoło? Nie dziękuje. A że Ariel jest przewrażliwiony... cóż mogę to wykorzystać.

- Właściwie to poszedłbym spać... Jakoś tak mi... słabo. Nie mam chyba energii na dalsze chodzenie. Jestem głodny... możemy coś zjeść a później... może rzeczywiście lepiej wrócić do Kapitolu.

- W takim razie tak zrobimy.

   Layly oczywiście się to nie spodobało... ale nie mogła się w takiej sytuacji kłócić. Znaleźliśmy najbliższą restaurację, zjedliśmy i ruszyliśmy w drogę powrotną. Layla oczywiście odprowadziła nas do samych wrót, bo jakżeby inaczej.

   Po wejściu do pokoju rzeczywiście padłem na łóżko i poszedłem spać. Nie kłamałem z tą sennością. Anioły regenerują się szybciej niż ludzie. Minus jest taki, że jeśli nasz organizm leczy jakąś ranę, to później z automatu jesteśmy bardziej senni i głodni.

   Nie jestem pewien, ile spałem, ale gdy się obudziłem, było już ciemno. Ariel jednak nie spał, tylko czytał jakąś książkę. Podejrzewam więc, że było koło dziewiętnastej, może dwudziestej. Zwlokłem się z łóżka i po chwili zastanowienia ruszyłem w stronę drzwi.

- Dokąd idziesz?

- Idę zobaczę, co robią upadli.

- Czy... czujesz się dobrze?

- Ta... A czy wyglądam w miarę dobrze?

- ... Masz tylko siniaka.

- Okej... boję się spojrzeć w lustro więc ci zaufam.

- Nie wracaj zbyt późno.

- Dobrze mamo.

   Za każdym razem jak zbliżam się do kwater upadłych, zastanawiam się, co tam zastanę. Tym razem też nie czułem się rozczarowany. Bawialnia obecnie bardziej przypominała melinę. Upadli zdążyli już opróżnić kilka buteleczek. Ale mieli też przekąski. Zgarnąłem coś ze stolika. Okazało się, że to coś w rodzaju pasztecików. Było smaczne.

   Usiadłem obok Mammona który był chyba dość trzeźwy. W każdym razie wydawał się taki w porównaniu do Asmodeusza i Lucyfera, którzy grali z Belzebubem w karty. Ten trzeci miał przewagę, bo przynajmniej nie wypadały mu z dłoni.

- Co się dzieje?

- Świętujemy Początek Zimy.

- Ty chyba słabo świętujesz.

- Ależ oszczędzam siły. Mam jeszcze plany na tą noc. Jak będę śmierdział alkoholem, to mogą się nie udać. Ty natomiast... chyba nieźle dzisiaj świętowałeś.

   Spojrzałem na Mammmona nierozumiejącym wzrokiem a on uśmiechnął się i postukał palcem w swój nos.

- To... skomplikowana historia.

- Lubię takie.

- Cóż... jakby to... chodzi o Ariela. On...

    Nie dane mi było powiedzieć więcej.

- Lucek kurwa! Kantujesz szmato! Widziałem to!

- Ależ uwierz mi Asmodeuszu, gdybym oszukiwał i tak byś nie zauważył.

- Pokaż rękawy!

- Spierdalaj!

   Mammon spojrzał na tych debili jak... no jak na debili. Upił kilka łyków czerwonego wina, po czym jego wzrok ponownie spoczął na mnie.

- Sky słoneczko co ty na to, abyśmy wyszli się przewietrzyć?

- Jestem za.

   Upadły odstawił kieliszek i ruszył w stronę tarasu. Ja oczywiście podążyłem za nim. Obejrzałem się tylko na chwilę, by zobaczyć jak Asmodeusz, rzuca się na Lucyfera, by sprawdzić, czy nie chowa kart w rękawie. Gdy tylko zamknąłem za nami drzwi hałasy kłótni ucichły. Na zewnątrz panowała cisza. Było chłodno, ale dało się wytrzymać. No i widoki na anielskie miasto były całkiem ładne.

- No więc kwiatuszku... co cię martwi?

- A skąd pomysł, że mnie coś martwi?

- Dzisiaj jest pierwszy dzień Początku Zimy. Powinieneś być w skowronkach po całym dniu spędzonym z twoim aniołkiem. A jednak przyszedłeś do nas o tak wczesnej, jak na świąteczną noc porze, z siniakiem na twarzy i dość ponurą miną.

- ... Jesteś zaskakująco bystry.

- Kochanie odczytywanie nastrojów to jeden z moich darów. Przydaje się. No więc? Chcesz się wygadać? Wiem, że po to przyszedłeś.

   Uświadomiłem sobie... że ma rację. Nie przywlokłem się tu z ciekawości, co mogą porabiać upadli. Chciałem zobaczyć się z Mammonem... W sumie... komu innemu jak nie jemu miałbym się wygadać. Poza Arielem i Gabrielem jest jedyną osobą, której tak bardzo ufam.

   Ariel jednak... no on jest teraz sednem problemu. Gabriel... to dobry człowiek, ale raczej nie mógłbym powiedzieć mu wszystkiego... po prostu trochę bym się wstydził. Mammon natomiast... przed nim nie muszę się hamować.

- Chodzi o to, że wokół Ariela kręci się pewna dziewczyna.

- Hm... i martwisz się o to, że chce ci go zabrać.

- Ja wiem, że ona chce mi go zabrać. Powiedziała mi to praktycznie wprost. Dość jasno też wyraziła swoją opinię na temat tego, jak złą partią jestem.

- A czy masz jakiś powód, by uważać ją w ogóle za rywalkę?

- ... To jego była narzeczona.

- Hmm... nieźle.

- W dodatku dowiedziałem się o tym przypadkiem. Kręci się wokół niego od prawie miesiąca, ale nie powiedział mi ani słowa o tym, że byli razem.

- A to ci dopiero. Twój aniołek nie jest jednak taki doskonały.

- Ta suka wpieprza się we wszystko! Ciągle gdzieś razem wychodzą, a jak chcę spędzić z nim czas sam na sam, to nie mogę, bo ona się pojawia! Dzisiaj mieliśmy świętować razem. We dwójkę.

- I wtedy ona zrobiła wielkie wejście.

- Tak! I... jeździliśmy na łyżwach. Nie wiem, jak to zrobiła, ale mój nos to jej sprawka.

- Co się stało?

- Jakoś... sprawiła, że się przewróciłem... załamałem nos.

- Ałć.

- Widziałem to. Perfidnie robiła wszystko by być z Arielem sam na sam.

- I co zamierzasz z tym zrobić?

- Ja... nie wiem.

- Chyba tak tego nie zostawisz?

- Oczywiście, że nie!

- Przypomnij swojemu aniołkowi, kim dla niego jesteś.

- W jakim sensie?

- No wiesz... pokaż mu... co traci, gdy jest z nią.

- ... Mam zabrać go na randkę? Pokazać mu, że lepiej będzie bawić się ze mną niż z nią?

- ... To... też dobry pomysł. Myślałem raczej, żebyś przyszpilił go do łóżka i ujeżdżał całą noc, ale to też może zadziałać. Chociaż raczej nie wywoła takiego efektu.

   Dobrze, że już zjadłem tego pasztecika, bo bym się pewnie zakrztusił.

- ... Mammon... nie wszystko da się rozwiązać seksem.

- A założysz się?

- Ariel jest bardziej skomplikowany. Poza dolną częścią ciała ma też mózg.

- Ale korzysta z obu co nie?

- ...

- No już... nie patrz tak na mnie. To tylko taka... sugestia. Nie musisz mnie słuchać. Jednak... gdybyś chciał jakiejś rady dotyczącej tego, jak urozmaicić sobie wieczory to wiesz gdzie szukać.

- Pff... tak jakbym kiedykolwiek zamierzał korzystać z twoich rad.

- Cóż... zobaczymy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top