Rozdział 42
Sky
- No i w sumie stwierdziłem, że wolę nie ryzykować. Najpierw opanuję to do perfekcji. Nie ma sensu rzucać się na głęboką wodę.
- Tak. To zrozumiałe.
- ... Słuchasz mnie w ogóle?
- Tak. Słucham.
- To o czym mówiłem?
- Opowiadałeś mi o tym, jak wyglądał twój trening z Belzebubem. Sky to, że nie patrzę w twoją stronę, nie znaczy, że nie słyszę. Mam podzielną uwagę.
- Chciałem się tylko upewnić.
Dziwi się, że uważam, że mnie nie słucha, no ale mam swoje powody. Ariel dzisiaj znów odwiedził swojego mistrza... i z tego, co mówił Layla oczywiście też tam była, bo to w końcu jej ojciec. W każdym razie nie było go większość dnia, a jak wrócił, to wziął się za jakieś papierki.
- Tak właściwie to, co ty robisz?
- Piszę podanie.
- ... Podanie... o?
- O przyjęcie mnie na moje poprzednie stanowisko. Po tym, jak ci pomogłem, zostałem z niego automatycznie zwolniony.
- Więc... planujesz wrócić do... em... co właściwie wcześniej robiłeś?
- Byłem w armii w oddziale zwiadowczym. Moje obowiązki polegały głównie na udziale w misjach o średniej lub wysokiej randze, a w czasie pomiędzy nimi zajmujemy się patrolowaniem Ziem Niczyich. Czasem pojawiają się tam demony. Naszym zadaniem jest tropienie ich, odnajdywanie i likwidowanie.
- Acha... Dlaczego nie wspomniałeś ani słowem na ten temat?
- Na temat mojej pracy?
- Tak... ale przede wszystkim nie uprzedziłeś, że zamierzasz do niej wrócić.
- Mówiłem ci o tym.
- Wcale, że nie.
- Jestem pewien, że ci o tym mówiłem.
- A ja jestem pewny, że nie mówiłeś.
- Doskonale pamiętam, że... komuś o tym mówiłem.
- Może Layli.
- ...
- ... Nie no serio?
- Rzeczywiście... teraz pamiętam, że z nią o tym rozmawiałem... ale wydawało mi się, że tobie też o tym mówiłem.
- Otóż nie. Bardzo mi miło, że dowiaduję się ostatni. Nie ma to jak podejmowanie wspólnych decyzji w związku.
- Sky... przepraszam, że zapomniałem, ale wydaje mi się, że za bardzo to przeżywasz.
- ... Em... że co proszę?
- To nic takiego. W najlepszym wypadku po prostu wrócę do moich obowiązków. To nie jest jakaś bardzo wymagająca praca, ale potrzebuję jej. W naszym społeczeństwa źle patrzy się na tych, którzy nic dla państwa nie robią. Moim obowiązkiem jest jakoś mu służyć.
- Jesteś moim Stróżem.
- Jedno nie wyklucza drugiego.
- Już teraz masz dla mnie mało czasu.
- To nieprawda. Niejednokrotnie zapraszałem cię do wspólnego spędzenia czasu.
- We trójkę.
- Czy... czy obecność Layly ci przeszkadza?
- ... Nie... po prostu... no wiesz... czasem mogłoby być bardziej... romantycznie.
- Sky... niedługo obchody Początku Zimy. Będziemy mieli mnóstwo czasu do spędzenia razem.
- Obiecujesz?
- Obiecuję.
- A dzisiaj?
- Co dzisiaj?
- Czy dzisiaj... spędziłbyś ze mną trochę czasu?
- Sky... muszę skończyć to pisać.
- ... No to jutro. Prooooszę!
- ... Niech będzie. Co chcesz jutro porobić?
- Hmm... chodźmy zjeść śniadanie gdzieś na mieście. A później na spacer... A po południu możemy wstąpić do Gabriela. Zapraszał mnie ostatnio, ale nie miałem za bardzo czasu.
- Dobrze. W takim razie jutro.
***
- Nie jestem do końca pewien, co to było... ale mi smakowało.
- Cieszę się. Możemy wpadać tam częściej.
- O tak. W sensie... no bo to takie jakby zwykłe naleśniki... ale coś w nich było... coś, co sprawiało, że ze zwykłych naleśników ewoluowały na... na takie ponadprzeciętne naleśniki. Coś takiego... lekko kwaskowego... i bardzo puszystego. Ariel wiesz, może co to było?
- Po nazwie dania zgaduję, że jakieś cytrusy.
- No tak... ale to nie była cytryna. Chyba... No niby czułem cytrynę... ona chyba była w tej puszystej masie. Ale ten słodko kwaskowy sos owocowy... nie mam pojęcia, z czego był.
- Możemy następnym razem zapytać.
- Ale fajniej się zgaduje! No dalej Ariel. Jak myślisz, co tam dodali?
- ... Może granat.
- Granat... to miałoby sens. Kolor się zgadza. To mógł być granat... i chyba coś jeszcze. Na pewno nie sam granat.
- ... Może pomarańcze?
- Nie... to chyba nie to.
- ... Czerwone pomarańcze.
- Ariel nie chcę burzyć twojego światopoglądu, ale czerwone pomarańcze to też pomarańcze... tylko że czerwone.
- Mój świat właśnie się zawalił.
Nie udało mi się powstrzymać śmiechu, a i Ariel nie zachował pokerowej twarzy. Wtuliłem się bardziej w jego ramię, nie zaburzając rytmu naszych kroków.
Jak fajnie. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio sobie tak po prostu żartowaliśmy. Miło tak spędzić razem czas. Najpierw pyszne śniadanie... teraz spacer. Powoli zbliżaliśmy się już do domu Gabriela.
- ... Limonka.
- Tak! Tak, to totalnie była limonka! Mamy to Ariel. Teraz możemy odtworzyć ich tajny przepis.
- Wydaje mi się, że może być on trochę bardziej skomplikowany.
- Och nie psuj naszej chwili triumfu.
Ariel prychnął lekko i wywrócił ostentacyjnie oczami. Za dużo czasu ze mną spędza. Podłapuje moje gesty.
- W każdym razie ja zamierzam spróbować odtworzyć ten sos.
- A co z masą?
- No... wiemy, że była cytrynowa.
- Ale z czego ją zrobiono?
- ... No... pewnie z cytryn i... czegoś jeszcze.
- Hm... wydaje mi się, że to coś jeszcze może być ważną częścią tego kremu.
- Wiedziałem. Zepsułeś całą zabawę. Sorry Ariel, ale chyba jednak nie chcę zakładać z tobą biznesu. Podcinasz mi skrzydła.
Ariel zaśmiał się tylko i nie skomentował moich słów. Resztę drogi przeszliśmy w przyjemnej ciszy, rozkoszując się swoją bliskością.
Wkrótce doszliśmy do domu... biura... pracowni Gabriel. W sumie nie wiem za bardzo, do czego służy ten budynek... bo jest duży, ale między innymi jest domem mojego ulubionego, pieczącego ciasteczka członka Rady.
W sumie to bardziej posiadłość niż dom. Budynek jest duży, ale niski. Ma jedno piętro, jednak rozciąga się na dość duży obszar i pod względem architektonicznym przypomina raczej japońską willę lub coś w tym rodzaju. W centrum znajduje się duży ogród, w którym zazwyczaj przebywa anioł. Jest tam to ogromne drzewo i coś w rodzaju altanki gdzie można usiąść i schronić przed deszczem czy słońcem.
Z tego, co się orientuję, całą posiadłość nazywa się Rajskim Ogrodem. Gabriel przyjmuje tam obywateli, którzy chcieliby zasięgnąć rady lub poprosić Gabriela by reprezentował ich, czy przedstawił ich problem na spotkaniu wielkiej dwunastki skrzydlatych snobów... a obecnie też rogatych snobów. Ponadto... budynek ten jest też... sierocińcem. Dowiedziałem się o tym niedawno. Byłem tam raz... może dwa. Nie widziałem tam żadnych dzieci... ale wygląda na to, że wszystkie sieroty z Nieba mieszkają właśnie tam i znajdują się pod opieką Gabriela.
Z tego, co słyszałem, to jest ich niewiele. W Niebie dzieci to skarb. Tak więc trafiają tam tylko te, których rodzina zginęła. A jako że wojna się już skończyła... to na anioły nie czyha już zbyt wiele zagrożeń.
- Ariel?
- Tak?
- Ty... wychowywałeś się tam prawda?
- ... Tak.
- ... Jak tam było?
- Dobrze. Jak w domu. Byłem jednym ze starszych dzieci więc... właściwie nie potrzebowałem opieki. Nie mieszkałem tam długo. Właściwie to kilka lat. Poprosiłem pana Gabriela, by pozwolił mi zamieszkać samemu.
- Dlaczego?
- ... Nie wiem. Po prostu... byłem samotnikiem. Z wyboru. Możliwe, że... to był mój sposób na poradzenie sobie ze stratą.
No tak... podejrzewam, że każdy ma swój własny. Ja... ja raczej wolę nie być sam w trudnych chwilach. Ariel może mieć odwrotnie. Tak było też po... po tym, jak dowiedział się o Araelu. Potrzebował chwili dla siebie.
Dotarliśmy do posiadłości Gabriela i trochę... wprosiliśmy się do środka. Ariel twierdził, że to w porządku, bo „Drzwi Rajskiego Ogrodu są otwarte dla wszystkich". Zabrzmiało to trochę sekciarsko no ale ok.
Przeszliśmy przez jasne, przyjazne wnętrza, aż trafiliśmy do ogrodu. Ledwo nasze stopy stanęły na przyprószonej śniegiem ziemi, a w naszą stronę poleciała śnieżna kulka. Oczywiście trafiła prosto w mój rozczochrany łeb.
Spojrzałem w stronę, z której przyleciała i dostrzegłem dwie niewielkie, śmiejące się sylwetki, próbujące schować się za prowizoryczną, śnieżną barykadą. Otrzepałem się ze śniegu i ruszyłem w stronę altanki, gdzie siedział Gabriel... który również miał ze mnie niezły ubaw.
- Nie wiem co to za dzieci, ale mają dobrego cela.
- To Herchel i Jaoel. Moi podopieczni. Mam nadzieję, że nie masz im tego za złe?
- Pff... oczywiście, że nie. Tylko... zaraz ich złapię, obtoczę w śniegu i zmienię w dwa skrzydlate bałwany!
Dzieciaki zaśmiały się i pobiegły w stronę dalszej barykady, najwidoczniej biorąc moją groźbę odrobinę na poważnie. Oczywiście nie zamierzałem taczać ich w śniegu... ale mała bitwa na śnieżki... Ta. To brzmi dobrze. No ale najpierw herbatka... i ciasteczka.
Usiadłem przy stoliku naprzeciwko Gabriela a Ariel obok mnie. Najpierw jednak obowiązkowo skłonił się Gabrielowi. Najwidoczniej jego szacunek do archanioła nie pozwala mu usiąść bez odpowiedniego powitania. No nie dziwię mu się. Jeśli ktoś tu zasługuje na szacunek to na pewno Gabriel.
- Częstujcie się. Cieszę się niezmiernie, że mnie odwiedziliście.
- Nom... co tam u ciebie?
Ariel zrobił wielkie oczy i odkaszlnął znacząco. No co? Już bez przesady Gabriel nie ma kija w tyłku, nie będę mu cukrzył. Napchałem kilka ciastek do ust i zamieniłem się w słuch.
- Mamy dużo pracy związanej z obchodami Początku Zimy. Najtrudniej jest nam odpowiednio zorganizować ochronę. Z jednej strony zważywszy na ostatnią tragedię... musimy być ostrożni i nie możemy tego traktować lekko jak do tej pory. Jednak jednocześnie nawet strażnicy chcą skorzystać ze święta więc... staramy się zorganizować wiele zmian wart, tak by każdy miał czas skorzystać z uroków świętowania. Na szczęście wielu strażników zadeklarowało chęć pełnienia swoich obowiązków. Są gotowi zrezygnować z obchodów. Mimo wszystko część z nich ma rodziny i staramy się zapewnić im możliwość, by mogli spędzić z nim, choć część świątecznego czasu.
- Miło z waszej strony.
- Rodzina jest najważniejsza.
- Wybacz, że może tak niedyskretnie... ale... te dzieci...
- Jaoel jest tutaj już od jakiegoś czasu. Herchel... jego rodzice zginęli podczas Równonocy. Jeszcze się... oswaja. Na szczęście doskonale dogaduje się z Jaoelem. Są ostatnio nierozłączni.
- Przykro mi, że... no wiesz... takie rzeczy się dzieją.
- To przecież nie twoja wina.
- Cóż... wszystko zaczęło się walić, gdy ja się pojawiłem.
- To nieprawda. Już od dawana dzieje się źle. Ty... mamy szczęście, bo pojawiłeś się, by nam pomóc. Sprowadziłeś dla nas sojuszników. Upadli są teraz po naszej stronie. Dzięki temu mamy większe szanse. Ponadto... poszerzyłeś nasze horyzonty.
Usłyszałem szepty i chichoty gdzieś za moimi plecami. Odkręciłem się w odpowiednim momencie, by zauważyć chowającą się za drewnianą ścianką altanki blond czuprynę.
- Chyba szukają towarzystwa do zabawy. Powiem im, by pozwolili wam w spokoju napić się herbaty i...
- Ja się nimi zajmę.
Spojrzeliśmy na Ariela nieco zaskoczeni. Szatyn spojrzał na mnie pytająco... ale w ten uroczy sposób.
- Mogę?
- No jasne. Jestem twoim chłopakiem, a nie matką nie musisz mnie pytać, czy możesz się pobawić z dzieciakami.
Ledwo powstrzymywałem śmiech. To było urocze. Anioł skinął głową Gabrielowi, nim się od nas oddalił, a gdy wyszedł z altanki, dzieciaki z piskiem uciekły za najbliższą śnieżną barykadę. Kilka minut później Ariel ganiał się z nimi po całym ogrodzie, udając, że próbuje trafić w nich śnieżkami, a w rzeczywistości celując tak, by minęły ich w bezpiecznej, aczkolwiek niepodejrzanej odległości. To było... rozkoszne. Wygląda na to, że zazwyczaj poważny do bólu Ariel ma smykałkę do dzieci.
- Może chcesz do nich dołączyć?
- Wypiję herbatę... a później zawiąże z dzieciakami sojusz i razem zniszczymy Ariela. Nie będzie miał szans przeciwko całej trójce.
- Nieładnie. Trzech na jednego?
- Na wojnie i w miłości wszystkie chwyty dozwolone.
Gabriel zaśmiał się lekko, a śmiech ten był jak powiew wiosny. Autentycznie miałem wrażenie, że zaraz kwiaty w pobliżu zakwitną.
- Jak się układa między wami?
- W porządku... chyba.
- Cieszę się. Uważam, że tworzycie wspaniałą parę.
- A co z tobą?
- Hm?
- Masz kogoś na oku?
Gabriel spojrzał na mnie i zamrugał kilkakrotnie. Chyba się nie spodziewał, że wyciągnę taką kartę.
- Ja... nie.
- Dlaczego? Jesteś... no... atrakcyjny... miły... na wysokim stanowisku... Dobra partia.
- Mam dużo pracy i...
- To żadna wymówka.
- ... Nie znalazłem jeszcze odpowiedniej osoby.
- To się zacznij rozglądać.
- Pozwól, że na razie będę wam kibicował.
- No dobra, jak se tam chcesz. Ale między mną i Arielem jest jak najbardziej... stabilnie.
- To dobrze.
- Ta... wydaje mi się, że przeszliśmy już na kolejny etap związku.
- To znaczy?
- No wiesz... spędzamy ze sobą trochę mniej czasu. W sensie... on ma swoje zajęcia... ja swoje. Nie przeszkadza nam to no bo... jak chcemy pobyć razem, no to na przykład idziemy na randkę jak dzisiaj.
- Hmm... czyli czujecie się ze sobą bardziej swobodnie.
- Dokładnie.
- I co porabiacie, jak nie jesteście razem?
- Cóż... ja głównie trenuję. Mam już swoją broń, a poza tym uczę się magii cienia od Belzebuba. Chciałbym stać się trochę silniejszy. Nigdy nie wiadomo kiedy będę musiał walczyć.
- Tak... to zrozumiałe. A Ariel? Mam nadzieję, że się nie zapracowuje.
- Niee... Ariel odnawia stare znajomości czy coś.
- Doprawdy?
- Tak. Ostatnio często odwiedza swojego mistrza.
- Barachiela?
- Yhm.
- Barachiel wrócił? To znaczy, że... Layla także?
- Ta... Ariel spędza z nią mnóstwo czasu.
- Nie przeszkadza ci to?
- Nie. To znaczy... na początku trochę mnie to wkurzało... ale teraz mi to w sumie obojętne. Ja też mam swoich znajomych.
- I nie jesteś... no wiesz... zazdrosny?
- O co? To tylko przyjaciółka. Ariel ma prawo spędzać z nią czas. Przecież mu ufam. Nie mam powodu by się bać lub czuć zazdrość. Skoro ja mogę być sam na sam z Mammonem, który do najmoralniejszych nie należy, to Ariel tym bardziej może spotkać się z Laylą. Przyznaję, że momentami nadal odczuwam małą irytację no bo... wolałbym, gdyby mi poświęcił trochę więcej swojego czasu. Rozumiem jednak, że długo się nie widzieli. To logiczne, że chcą ten czas nadrobić. Podejrzewam, że teraz widują się często, ale z czasem przestaną. Powiedzą sobie to, co się uzbierało przez te lata i w końcu wszystko wróci do normalności.
- Sky... to bardzo dojrzała postawa.
- Czy ja wiem... raczej normalna.
- Po prostu wydaje mi się, że nie każdy byłby tak... wyrozumiały.
- Ufam Arielowi.
- O tak. Nie wątpię w to. Ariel to naprawdę dobry chłopak.
- Tak.
- Mimo wszystko to byłoby zrozumiałe, gdybyś czuł zazdrość.
- Łączy ich tylko przyjaźń.
- Cóż... owszem. Mimo wszystko byli kiedyś zaręczeni, więc nie każdy w takiej sytuacji czułby się tak pewnie, jak ty.
- ... Co?
- Mam na myśli to, że...
- Nie. Ta część wcześniej. Możesz powtórzyć, bo chyba się przesłyszałem.
- ... Chodzi mi o to, że mimo wszystko Layla jest jego byłą narzeczoną więc...
- Stop! Jeszcze raz.
- Layla jest... Ariel powiedział ci prawda?
- ...
- Och... Ja... chyba powiedziałem coś... niestosownego.
- O nie. Dziękuję za informację.
- Sky czy...
- Wszystko w porządku. Nie mów Arielowi, że mi powiedziałeś. Porozmawiam z nim później... na osobności.
O tak... już ja sobie z nim porozmawiam...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top