Rozdział 4
Dlaczego ja się właściwie na to zgodziłem? Mógłbym teraz siedzieć w swoim cieplutkim, słonecznym i milusim pokoiku w Niebie. No oczywiście nie sam. Z Arielem. No i może w końcu dokończylibyśmy to, co nam ostatnio tak bestialsko przerwano. I to nie pierwszy raz. Ale nie. Oczywiście, że nie. Lucyfer zażyczył sobie mojego udziału w swoich politycznych gierkach.
No a poza tym... biorąc pod uwagę, jak często ktoś bez uprzedzenia wbija nam do pokoju, nie ma sekundy, abyśmy czuli się bezpiecznie. Może dałoby się zamontować zamek? Chociaż... mam wrażenie, że niekoniecznie mogę dostać na coś takiego zgodę. Ponadto po tym co przeżyłem mam jakąś taką chęć posiadania otwartej drogi ucieczki... Niby mam balkon ale jest tam dość wysoko... a ja nie mam skrzydeł więc to byłoby dość samobójcze wyjście. Albo no nie wiem... Jeśli nie zamek w drzwiach... to może moglibyśmy zastawiać drzwi szafą. Z tym że jak już wytworzy się odpowiedni nastrój to tekst w stylu „Czekaj! Najpierw zabarykaduj drzwi." nieźle by go rozwiał. To w sumie i tak teraz nieistotne bo może i Ariel jest tuż obok mnie ale nie jesteśmy w moim cieplutkim, słonecznym i milusim pokoiku w Niebie.
Cóż... w sumie to może i były plusy mojej obecnej sytuacji. No bo przecież lubię przygody co nie? Podróże i takie tam. Z tym że... no... Nie chcę, wyjść na takiego co ciągle narzeka, ale... naprawdę wolałbym być teraz, no nie wiem... w Egipcie albo Grecji... no gdziekolwiek byle nie tu. Bo tak się składa, że wszystko jest chyba lepsze od stania nocą w ciemnej uliczce gdzieś w oddalonym od cywilizacji Serbskim miasteczku i to w środku zimy.
Lucyfer ze swoją świtą kazali nam poczekać gdzieś na uboczu, a sami poszli popytać w okolicy... ale kurwa nie było ich już godzinę! Było chyba ze dwadzieścia na minusie, a wiatr tak piździł, że gdyby nie to, że jako tako chroniły nas przed nim budynki, to po powrocie Lucek zastałby mnie w formie lodowej rzeźby. Ariel oczywiście wyglądał, jakby mu ta pogoda w ogóle nie przeszkadzała. Co jakiś czas tylko pocierał dłonie.
Dobrze, że przynajmniej poinformowali nas, żeby ubrać się ciepło. W zasadzie nie mam pojęcia, co właściwie Lucyfer planuje, bo uznaje za niezwykle zabawne ukrywanie przede mną wszystkiego do ostatniej chwili. Dlatego nie miałem pojęcia, dlaczego akurat Serbia. Ze wszystkich państw na świecie szukamy upadłego anioła w Serbii. No jasne. W sumie czemu nie.
Usłyszałem kroki ze strony wejścia do uliczki i szybko odwróciłem się gotowy do potencjalnej bójki z Serbskim półświatkiem. Jakby nie patrzeć Lucek kazał nam czekać w miejscu, gdzie najprawdopodobniej przeprowadza się dziewięćdziesiąt dziewięć procent nielegalnych transakcji w tym mieście... i zapewne co jakiś czas egzekucje czy po prostu tradycyjne spuszczanie wpierdolu. Rozluźniłem się jednak gdy zobaczyłem trzy znajome postacie.
Zastanawiałem się, czy ktoś próbował ich po drodze napaść, bo... wyglądali na takich, których ja zazwyczaj okradałem. Nawet jeśli ktoś naprawdę coś takiego zrobił to teraz pewnie leży martwy w jakimś rowie... albo w ogóle został wymazany z tego świata. Chociaż... upadli nie są chyba tak krwiożerczy. W sumie mają spory dystans i w przeciwieństwie do aniołów poczucie humoru. Więc równie dobrze mogli przywiązać potencjalnego rabusia do latarni ulicznej kilka metrów nad ziemią lub... no sam nie wiem. Ich umysły są dla mnie zagadką.
W każdym razie Mammon prezentował się jak jakiś rosyjski milioner w jasnej futrzanej czapce typu toczek i płaszczu z grubym futrzanym obszyciem na końcach rękawów. Wszystko w jasnych beżowo kremowych kolorach. Już jakiś czas temu to zauważyłem, ale Mammon nie wielbi czerni jak większość upadłych. Woli jasne neutralne kolory, które muszę przyznać, wyglądają na nim genialnie. A to wszystko przez to jak kontrastują z jego ciemną karnacją.
Lucyfer miał na sobie sięgający kolan czarny płaszcz i krwiście czerwony szal, który pewnie był stuprocentową bawełną, kaszmirem, lub innym drogim szajsem. Także prezentował się nienagannie. Płatki śniegu spadające z nieba wydawały się krążyć wokół niego jakby bały się go dotknąć.
Belzebub natomiast wyglądał jak członek mafii w sięgającym niemal ziemi czarnym płaszczu i ciemnych okularach. Ten to musiał się poświęcać, aby nie przyprawiać o zawał ludzi swoim pustym spojrzeniem... Chociaż... i tak wyglądał przerażająco. W sumie podejrzewam, że nikt nie odważyłby się ich napaść właśnie przez Belzebuba. Pozostała dwójka wygląda dość niepozornie, ale on... on roztacza aurę niebezpieczeństwa. Co jest odrobinę zabawne, biorąc pod uwagę, że każdy z tej trójki jest równie zabójczy. Po prostu niektórzy potrafią to lepiej ukryć.
- Miło, że po nas wróciliście. Możemy w końcu stąd iść? Chyba właśnie odmroziłem sobie ostatni palec.
- Znaleźliśmy to, czego szukaliśmy więc tak, możemy iść.
- Bosko... A gdzie właściwie idziemy?
- Niedaleko. Zaledwie kilka ulic dalej.
- To nie jest, odpowiedź na moje...
Lucyfer nie wysłuchał nawet co mam do powiedzenia i ruszył w sobie znanym kierunku. No świetnie. Jak nie on, to ktoś inny mi powie. Ruszyliśmy za upadłymi a ja starałem się być jak najbliżej Mammona - mojej ulubionej, osobistej kopalni informacji.
- Dokąd właściwie idziemy?
Upadły uśmiechnął się delikatnie. Najwidoczniej świetnie zdając sobie sprawę z tego, że jest moim planem B.
- Lucyfer nie lubi zdradzać swoich planów. Ma to w naturze.
- Ale tobie chyba powiedział co nie?
- Oczywiście. Idziemy po Asmodeusza.
- A Asmodeusz to...?
- Nasz dawny znajomy.
- Okeeej... a jaki on jest i dlaczego Lucyfer ubzdurał sobie, że potrzebuje właśnie jego?
- Asmodeusz i Lucyfer mają dość ciekawą relację. Główny problem leży w tym, że są do siebie niezwykle podobni pod względem charakterów.
- O nie...
- Dokładnie. Asmodeusz stwierdził, że nie będzie pod butem Lucyfera, ale jednocześnie nie jest jego przeciwnikiem. Po prostu wybrał życie... no sam nie wiem, co on właściwie robi przez ten cały czas. Znika na całe lata o ile nie setki lat, pojawia się od czasu do czasu... Ogólnie nie mam pojęcia, co siedzi mu w głowie. Do tej pory zachowywał neutralność... ale rozumiem, dlaczego Lucyferowi tak bardzo zależy, aby przeciągnąć go na naszą stronę. Lepiej, aby był z nami niż przeciwko nam, ponadto... ma dość specyficzne umiejętności. Mogą się przydać.
- A co ja mam do tego?
- Asmodeusza w zasadzie nic nie obchodzi. O ile Lucyfer posiada jakieś poczucie obowiązku względem swoich ludzi czy swojej rasy tak Asmodeusz... jemu jest to raczej obojętne. Dlatego, jeśli postanowi, że nic z tego nie będzie miał, to nie kiwnie nawet palcem.
- Nadal nie wiem gdzie w tym wszystkim moja osoba.
- Asmodeusz jest znudzony światem i uważa, że doświadczył już wszystkiego, czego mógł doświadczyć i widział wszystko, co da się zobaczyć. Ale nie widział nefalema. Sama twoja obecność sprawi, że zechce nas wysłuchać, a to właśnie najtrudniejsza część. Zdobycie jego uwagi. Gdy usłyszy, że będzie mógł wrócić do Nieba, zostać członkiem Rady i uczestniczyć w próbach schwytania zdrajców pewnie chętnie się zgodzi. Chodzi o to, aby go zainteresować.
- ... Innymi słowy... pomoże nam, bo nie ma nic lepszego do roboty?
- Dokładnie. Ale chyba lepiej, aby pomógł nam niż komuś innemu prawda?
- ... Chyba tak.
Nagle Lucyfer zatrzymał się i spojrzał na jeden z budynków. Również zatrzymałem się i spojrzałem w tym kierunku, a widok, który zobaczyłem sprawił, że przeszły mnie dreszcze. Teren ogrodzony murem, stary, duży, ceglany budynek, który chyba nawet nigdy nie miał „lepszych czasów" i jakaś tabliczka z napisem, którego nie rozumiałem. Ale chwila... czy w oknach były kraty...? Tak, to zdecydowanie kraty. Co to za miejsce do jasnej cholery? Wygląda jak jakaś placówka karna czy coś w tym rodzaju. Nie pomagał fakt, że był środek nocy. Brakuje jeszcze piorunów w tle, groźnej muzyki i złowrogiej, gęstej mgły.
Oczywiście to do tego właśnie budynku skierował się Lucyfer. Jakoś mnie to nie zdziwiło. Już się do takich sytuacji przyzwyczaiłem.
Weszliśmy do środka bez problemu, a po przekroczeniu frontowych drzwi znaleźliśmy się w czymś w rodzaju... rejestracji? Recepcji? Sam nie wiem. Zupełnie jakbyśmy byli w jakimś szpitalu...
Władca Piekła podszedł do siedzącego w kanciapie mężczyzny, a ja rozejrzałem się po pomieszczeniu o obskurnie białych ścianach.
- Mammon... Co to za miejsce?
- Och... zupełnie zapomniałem o tym, że nie rozumiesz tutejszego języka.
- No nie każdy miał setki lat, aby nauczyć się każdego pieprzonego języka na tym świecie. Więc? Gdzie my właściwie jesteśmy?
- To szpital psychiatryczny.
- ... Okej no to pa, radźcie sobie sami.
Zrobiłem zaledwie krok w stronę wyjścia, gdy poczułem szarpnięcie za kołnierz płaszcza. Spojrzałem na Mammona, który trzymał materiał w żelaznym uścisku, ale z pobłażliwym uśmiechem na ustach.
- Przepraszam słoneczko, ale jesteś nam potrzebny.
- W dupę se wsadź słoneczko.
Mammon nawet nie drgnął, jedynie uniósł jedną brew, co można było odczytać jako „chyba stać cię na lepszą obelgę".
- Ale dlaczego jakiś przerażający szpital psychiatryczny? Jeszcze jakby było tu, no nie wiem ładnie i miło, z kwiatkami w doniczkach to okej, ale to wygląda jak miejsce akcji typowego horroru klasy C!
- Mnie się pytasz? Ja tam też wolałbym, gdyby Asmodeusz przebywał w jakimś pięciogwiazdkowym hotelu na Karaibach albo w klubie ze striptizem, a nie w jakiejś zapyziałej dziurze i to wśród czubów. W dodatku strasznie tu śmierdzi.
Świetnie. Dlaczego? Jak nie cmentarz czy posiadłość Drakuli to szpital psychiatryczny. No ja pierdole upadli naprawdę mają jakieś chore zainteresowania. Co następne? Opuszczone wesołe miasteczko? Stary nawiedzony zamek? Więzienie o zaostrzonym rygorze?
Lucyfer dał nam znak ręką, abyśmy podążyli za nim. Wyglądający na bardzo niemiłego pan w białym (no powiedzmy, że białym) uniformie poprowadził nas schodami w górę a później przez długi korytarz z rzędami identycznych drzwi z małymi wizjerami. Najgorsze jednak było to, że z niektórych pokoi docierały bardzo niepokojące odgłosy.
Mężczyzna zatrzymał się przy jednych z owych drzwi i powiedział coś do Lucyfera. Ten mu odpowiedział, na co mężczyzna pokręcił przecząco głową i powiedział coś bardzo niemiłym tonem. Lucyfer nadal spoglądał na mężczyznę z delikatnym, „uprzejmym" uśmiechem i mówił coś do niego równie cukierkowym tonem przez prawie dwie minuty. Mężczyzna chyba się wkurzył, bo odwarknął coś do szatana we własnej osobie, na co Lucek westchnął i dał Mammonowi znak ręką by się zbliżył. I tutaj zadziały się ciekawe rzeczy.
Mammon powolnym krokiem zbliżył się do mężczyzny i spojrzał mu w oczy. To wystarczyło, by facet nagle znieruchomiał. Upadły wypowiedział tylko kilka słów w bardzo... uwodzicielski sposób. Koleś zamrugał kilka razy, podał Mammonowi klucze i odszedł.
W sumie to fajna moc. Potrafić robić ludziom papkę z mózgu. Gdyby się tak nad tym zastanowić... wolałbym mieć chyba za wroga Lucyfera umiejącego kierować demonami jak tresowanymi pieskami, Belzebuba mogącego przywoływać przerażające cieniste istoty czy Michaela, który tnie mieczem kamienie jak masło, niż Mammona, który jednym spojrzeniem zmusza ludzi do posłuszeństwa.
Upadły przez chwilę szukał odpowiedniego klucza w dość pokaźnym ich zbiorze, po czym otworzył drzwi i wszedł do środka jako pierwszy z pewnością siebie i gracją. Za nim podążył Lucyfer, Belzebub, później ja i na końcu Ariel, który cały dzień pilnuje moich pleców, jakby coś miało mnie w każdej chwili próbować zabić... No w sumie mu się nie dziwię. Jestem dość mile zaskoczony faktem, że nikt jeszcze nie próbował mnie zabić. Jeszcze.
Pokój, do którego weszliśmy, był niewielki. Znajdowało się w nim jedynie łóżko, toaleta i umywalka. Wszystko w przytłaczającym białawo-szaro-beżowym kolorze. Zero ostrych krawędzi. Zero czegokolwiek czym można byłoby zrobić komuś lub sobie krzywdę. Nie zmienia to jednak faktu, że nie było to pomieszczenie przyjazne. Osobiście sam pewnie oszalałbym po spędzeniu tu doby.
Nie jestem pewien, czego się spodziewałem po osobie, którą zobaczymy... ale na pewno nie tego. Co prawda to nie pierwszy raz, gdy upadli czy anioły zaskoczyli mnie swoim niepozornym wyglądem, ale... to, co widziałem przed sobą, było obrazem nędzy i rozpaczy.
Na łóżku siedział skulony chłopak. Miał na sobie biały strój pacjenta a jego jasna cera wydawała się niemal delikatnie przezroczysta. To przez to, że był naprawdę szczupły... powiedziałbym, że ma lekką niedowagę. Jego twarz mogłaby być ładna... gdyby była odrobinę pełniejsza. Miał duże zielone oczy w ciekawym szarawym odcieniu, okolone niezwykle długimi, ciemnymi rzęsami. Były szeroko otwarte i spoglądały na nas z lękiem o ile nie przerażeniem. Sińce pod oczami i odznaczające się kości policzkowe jedynie utwierdzały mnie w przekonaniu, że chłopak jest za szczupły. Długie, proste, czarne włosy były w lekkim nieładzie. Chociaż równie dobrze mógłbym po prostu stwierdzić, że nikt o nie nie dbał. Nie byłem za to w stanie stwierdzić, ile ma lat. Wyglądał bardzo młodo... mógł mieć nawet szesnaście, ale równie dobrze może być po dwudziestce. Naprawdę trudno stwierdzić. W każdym razie wygląda młodo...
Gdy tak na niego patrzyłem, wiedziałem, że gdyby nie marny stan, w którym się znajduje... byłby pewnie prawdziwą pięknością z tymi wielkimi oczami i alabastrową cerą... zupełnie jak lalka. Tak... jak taka porcelanowa lalka z piękną, podłużną i smutną twarzyczką.
Teraz jednak był jak kłębek nerwów. Jego paznokcie były poobgryzane niemal do krwi, a gdy rękaw jego bluzki lekko się podwinął, zauważyłem czerwone pręgi... jakby od... związania... Więc zapewne przywiązują go pasami... Zauważyłem je przyczepione do ramy łóżka. Chłopak jest jednak tak delikatny i szczupły, że nawet dawny ja bez problemu bym go unieruchomił... a co dopiero dorosły mężczyzna. Więc po co posuwać się tak daleko by go wiązać?
Niepewnie zerknąłem na Lucyfera, ten jednak wpatrywał się w bruneta z delikatnym uśmiechem, wyrażającym zadowolenie.
- Jesteś pewien, że to on?
- O tak... Musimy go tylko wyciągnąć.
- Że co?
Lucyfer zbliżył się do chłopaka, a ten z przerażeniem wtulił się w ścianę. Zupełnie jakby miał nadzieję, że uda mu się w nią wtopić i zniknąć.
No nie wiem... jak na razie wygląda mi na zwykłego, przerażonego, chorego chłopaka. Mam wręcz wyrzuty sumienia, że go nachodzimy. Z drugiej jednak strony mężczyzna, który nas tu przyprowadził, nie wydawał się troskliwy. Jeśli źle traktuje tego biedaka... może powinniśmy mu to jakoś wyperswadować. Na przykład przywiązać go do tego łóżka i przetrącić kilka palców. No ale to tylko taka luźna sugestia.
Lucyfer przyglądał się chłopcu przez dłuższą chwilę, po czym uśmiechnął się szerzej i przechylił lekko głowę, jakby coś rozważał.
- Asmodeuszu mój stary przyjacielu nie spodziewałem się spotkać cię w takim miejscu.
Zero reakcji. Chciałem powiedzieć, że chyba nie działa, ale w ostatniej chwili się powstrzymałem. Wydaje mi się, że to zauważył. Po co wytykać mu porażkę. Zwłaszcza, że skądś jest we mnie przeświadczenie, że Lucyfer nie przepada za wytykaniem mu błędów. Dlatego dalej w ciszy przyglądałem się rozwojowi wydarzeń.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak trudno było cię znaleźć. Na szczęście zostawiłeś za sobą stos trupów, który był idealnym początkiem poszukiwań. A teraz jak już zadałem sobie tyle trudu, może mógłbyś rozważyć propozycję, którą dla ciebie mam.
Chwila. Nikt nie wspominał i stosie trupów. No tak. Ciekawe dlaczego... A no tak. Bo wtedy bym tu nie przyszedł. Szpitale psychiatryczne i stosy trupów to jedno z mniej lubianych przeze mnie połączeń. No ale nikogo moje zdanie nie obchodzi. Czasem o tym zapominam.
Chłopak dalej wpatrywał się w upadłego ze strachem w zielonych oczach. Zastanawiałem się, o co chodzi. On naprawdę był przerażony. Jestem pewien, że nie udawał. Więc dlaczego Lucyfer rozmawia właśnie z nim? To ewidentnie nie jest potężny upadły, o którym wspominał Mammon. Chyba że... ma to jakiś związek z umiejętnościami, które Asmodeusz posiada...
- Pomyślałem, że cię to zainteresuje. Bo widzisz... nasi anielscy bracia niejako... poprosili nas o pomoc. Zaskakujące nieprawdaż? Pewnie trudno ci w to uwierzyć, ale to wszystko sprawka pewnej niezwykłej osóbki. Pomyślałem, że zechciałbyś go poznać.
Lucyfer uśmiechnął się szerzej ukazując w całej okazałości swoje perfekcyjne, białe zęby i gestem ręki wskazał na mnie.
- Poznaj proszę Alexisa. Naszą małą puszeczkę pandory, która wywołała ten niecodzienny obrót zdarzeń, a obecnie doradcę Rady i mediatora upadłych... nefalema... pół anioła pół upadłego. Jedynego w swoim rodzaju mieszańca.
Zapadła dłuższa chwila ciszy. Niepewnie zerknąłem na Mammona szukając jakiegoś wsparcia czy chociażby wyjaśnienia, ale ten z uwagą przyglądał się chłopcu. Nagle kąciki jego ust uniosły się w delikatnym uśmiechu. Niepewnie podążyłem za jego wzrokiem.
Chłopiec odsunął się od ściany i usiadł na łóżku. Założył nogę na nogę, wyprostował się i bez cienia lęku spoglądał na stojącego naprzeciw Lucyfera. Na jego twarzy widniał wyrażający pewność siebie uśmiech, a jego oczy... o cholera jego oczy nie były już zielone. Były czerwone jak krew. Drgnąłem, gdy usłyszałem delikatny chłopięcy głos.
- No, no... ciekawą zabawkę znalazłeś... chyba sobie nie daruję, że ją przegapiłem.
- Sam do mnie przyszedł.
- Zawsze miałeś szczęście. Z niecierpliwościom czekam aż fortuna się obróci.
- Ależ to nie szczęście... to wszystko zasługa mojego uroku. Przyznam jednak, że nieco mnie ciekawi skąd u ciebie taki dobór... rozrywki.
- Można powiedzieć, że znalazłem nieoszlifowany diament. I to wśród śmieci. Więc i na mnie spłynęła odrobiną szczęścia. A może ja też posiadam odrobinę uroku.
- Doprawdy? Diament?
- Kiedyś ci opowiem. A teraz wyjaśnij mi, jaką to propozycję dla mnie masz? Przyznaję, że nieco mnie zaintrygowałeś.
- Wiele się wydarzyło, gdy ty błąkałeś się to tu, to tam. Rada jest w rozsypce, bo kilkoro z nich z nieznanych przyczyn postanowiło zdradzić. W Niebie pojawiły się demony, a w Piekle dzieją się pewne niepokojące rzeczy.
- No i kto by pomyślał. Z dziesięć lat temu sprawdzałem co u was i jak zawsze wiało nudą. A teraz proszę. Intrygi, stan wojenny i... nowe, interesujące towarzystwo... No dalej Lucyferze. Nie trzymaj mnie w niepewności.
- Mam zaszczyt zaoferować ci zajęcie stanowiska członka Rady i zostania jednym z czterech upadłych, którzy mają prawo w niej zasiadać.
- ... Nawet nie zapytam, jak to zrobiłeś.
- Więc?
- Oczywiście, że się zgadzam. To będzie ciekawe. Ale mam jeden warunek.
- Tylko jeden? Co za ulga.
- Biorę dzieciaka ze sobą.
- Hm... Michael nie będzie zadowolony.
- Obchodzi cię to?
- Skądże. Już nie mogę się doczekać aż postawię go przed faktem dokonanym.
Oj nie wątpię, że Lucyfer nie może się doczekać, aż będzie mógł zirytować czymś Michaela. W każdym razie... chyba się udało. Nie wiem, czy to dobrze... ale zaraz sprowadzę do Nieba kolejnego upadłego... Ciekawe, kiedy odczuję tego konsekwencje.
[Dam, dam, dam! W kolejnych rozdziałach będzie więcej Asmodeusza, więc będziecie mieli okazję, by poznać go lepiej ;)
Mam nadzieję, że rozdzialik się spodobał. Jeśli tak to zostawcie gwiazdkę, komentarz, swoją opinię lub wrażenia. ^^
No i oczywiście życzę wesołych świąt! Może wrzucę jutro dodatkowy rozdział... tak na święta, od króliczka... o ile chcecie... ]
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top