Rozdział 2
[Tak więc oto jest. Dzisiaj będą wyjątkowa dwa rozdziały a dalej po jednym rozdziale tygodniowo. Zawsze w soboty ^^.
Mam nadzieję, że się spodoba :)
Zwłaszcza że ostatnio czytałam pierwszą część tego opowiadania i poprawiałam rażące błędy, które przegapiłam. No i uświadomiłam sobie jak bardzo jest to źle napisane XD. Plus jest taki, że ewidentnie idzie mi lepiej. Nie wiem, czy dobrze... ale na pewno lepiej XD. Przynajmniej buduję jakieś sensowniejsze zdania. To... to już jest coś.
No to... miłego czytania.^^]
Wystarczyło, że zrobiliśmy z Arielem kilka kroków poza wnętrze Sali Narad i poczułem czyjąś rękę na moim ramieniu. Nie protestowałem, gdy mężczyzna objął mnie ramieniem i zaczął iść ze mną krok w krok. Nie musiałem nawet na niego zerkać, by sprawdzić kto to. Wystarczył mi mocny piżmowy zapach i ciche pobrzękiwanie złotych bransoletek.
- Witaj kwiatuszku.
- Zostawiasz Lucyfera samego?
- Belzebub przy nim jest.
- Masz rację. Zadałem złe pytanie. Puścili cię samego?
Upadły zaśmiał się lekko i przez chwilę jakby na poważnie zastanawiał się nad moimi słowami.
- Jestem pewien, że naszym skrzydlatym braciom i siostrom średnio się to podoba... ale w końcu mam chwilę, żeby odetchnąć. Od momentu, w którym postawiłem stopę na ich ziemi, ciągają mnie od jednego spotkania do drugiego. Przynajmniej w końcu ktoś postanowił przerwać ich kłótnie kochanków.
- Mówisz o Michaelu i Lucyferze?
- A o kim innym miałbym?
- Chwila... Czy oni...
- Nie, no co ty. Michael musiałby być nieprzytomny, żeby Lucyfer miał szansę, chociażby go tknąć... I mam nadzieję, że nie ma czegoś takiego w planach. Skoro już udało nam się osiągnąć jako takie porozumienie, to głupio byłoby to zaprzepaścić. Z drugiej jednak strony Lucyfer nie jest raczej aż tak żałosny, żeby posuwać się do ostatecznych rozwiązań.
- Czy ty naprawdę rozważasz zdolność Lucyfera do... gwałtu?
- Ależ ja po prostu staram się określić granicę jego głupoty i nieodpowiedzialności.
- Momentami żałuję, że was tu wpuściłem.
- Momentami żałuję, że dałem się tutaj zaciągnąć.
- Więc... nie chciałeś wrócić?
- Tutaj się urodziłem i wychowałem, ale nie należę już do tego miejsca. Nie jestem tu, mile widziany i potrafię to zauważyć. I nie mówię tu tylko o ich pełnych pogardy, strachu lub chorej ciekawości spojrzeniach. To mi nie przeszkadza. Chodzi raczej o to... że tu nie pasuję. Ja się zmieniłem, a to miejsce... wciąż jest takie samo. Na swój sposób piękne, ale... jest jak klatka. Piękna, złota klatka.
Spojrzałem na Mammona. Przez chwilę na jego twarzy widać było powagę, gdy jednak zauważył, że mu się przyglądam, szybko przywołał rozbrajający, uwodzicielski uśmiech, którym pewnie powoduje omdlenia wśród kobiet... i niektórych mężczyzn.
- Strasznie tu nudno kwiatuszku, więc jeśli będziesz miał chwilę, możemy... się razem zabawić. Wiesz gdzie mnie szukać.
Mammon mrugnął do mnie (co pewnie powoduje jeszcze większe szkody niż uśmiech i nie jedną kobietę czy mężczyznę przyprawiłoby o zawał serca), po czym zabrał rękę i odszedł. Po kilku krokach zatrzymał się jednak, odwrócił się do nas i najpierw spojrzał na mnie a później na Ariela. Uśmiechnął się do niego najbardziej fałszywie-niewinnym uśmiechem.
- Oczywiście chodziło mi o jakieś gry karciane. Nie musisz się tak denerwować aniołku.
Po tych słowach upadły odszedł w swoją stronę, a ja zaskoczony spojrzałem na Ariela. Patrzył na odchodzącego mężczyznę z poważnym wyrazem twarzy.
- Ale wiesz, że Mammon tylko sobie żartuje?
- Wiem.
- ... No dobra to...
- Ale nie musi się tak z tobą spoufalać.
Troszeczkę mnie zatkało i zanim zdążyłem coś odpowiedzieć, Ariel ruszył w stronę naszego pokoju, a ja szybkim krokiem podążyłem za nim. Czy on jest zły? Nie... no bo o co miałby być zły?
***
Zmęczony padłem na łóżko. Ostatnie dwa dni były... interesujące. Zdecydowanie interesujące. To najlepsze słowo, jakim można je określić. No i jeszcze męczące. Tak. To słowo też świetnie pasuje.
Po tym, jak Lucyfer zrobił coś dziwnego z bramą, członkowie Rady dostali szewskiej pasji. Na szczęście szybko okazało się, że to nic poważnego a Lucyfer po prostu umyślnie lub nie (ale bądźmy szczerzy, na pewno zrobił to umyślnie) pozwolił, by zbyt wiele czarnej magii wpłynęło na tą zawartą w przejściu co nieco... zmieniło jej barwę. Zadkiel wyjaśnił, co się stało, ale średnio to zrozumiałem. W każdym razie Lucyfer zbytnio za to nie oberwał.
A więc... Po tym, jak upadli z wielką klasą wbili do Nieba, przeprowadzili z Radą dość burzliwą rozmowę, która polegała głównie na tym, że Michael wymieniał, czego im nie wolno. Tak więc dostali swój własny, osobisty fragment Kapitolu. Oczywiści wszyscy wiedzieli, że nie był to przywilej. Po prostu Rada nie chciała, aby plątali się po całym Kapitolu i jego okolicach, a wręcz przeciwnie mieli raczej nadzieję, że uda się upadłych najzwyczajniej w święcie odseparować od reszty. Lucyfer tego nie skomentował, najprawdopodobniej powodem było to, że mu to po prostu nie przeszkadza. Jakby nie patrzeć każdy z nich dostał własny pokój z łazienką i właściwie wspólnie zajmowali niemal całe skrzydło głównego budynku.
No i w sumie pierwszy dzień był prostszy. Zwołano jedno spotkanie, które początkowo szło całkiem nieźle. Z tym że później Lucyfer... no... był sobą, co oczywiście nie bardzo podobało się Michaelowi. Tak więc spotkanie zakończyło się... fiaskiem.
Następny dzień był trudniejszy, bo zwołano trzy narady i każda wyglądała tak samo. Na szczęście dzisiaj w końcu zrobiliśmy pierwszy krok w stronę prawdziwego pokoju. Abyśmy jutro nie zrobili kilku do tyłu. Nie zdziwiłoby mnie to. Upadli i anioły pasują do siebie jak czekolada do steku albo ananas do pizzy. No ale... może jest jakaś malutka szansa, że coś z tego będzie.
Tylko... jakie właściwie to wszystko będzie miało skutki? Jeśli połączą siły może uda im się dowiedzieć, jaki był cel zdrajców, skąd wzięły się demony i co dzieje się z Piekłem, ale... czy ja chcę brać w tym wszystkim udział? Teoretycznie mógłbym ich teraz zostawić samych sobie. Lucyfer mi pomógł. Dlatego czułem, że powinienem pomóc mu. Anioły natomiast... nie chciały, dopuścić bym wpadł w czyjeś niepowołane ręce. No ale teraz mogą mieć na mnie oko. Teoretycznie mógłbym... mógłbym ich teraz olać. Niech sami sobie radzą. Zresztą... co ja mogę zrobić? Nawet na ich standardy jestem jeszcze młody. Nie mam doświadczenia i nie mam wiedzy. Jedyne co mnie łączy z tą sprawą to fakt, że jestem niejako nieświadomą głupiutką ofiarą tudzież pionkiem, który ktoś chce wykorzystać... i chyba właśnie dlatego chodzę na każde spotkanie Rady.
Nie dam się wykorzystywać. Nie będę czyimś pionkiem. Ani osoby lub osób odpowiedzialnych, za ten cały bajzel ani nawet aniołów. Sam będę kowalem swojego losu i nie będę czekać w ciszy na to, co ktoś za mnie postanowi.
Poza tym... to nie dotyczy tylko mnie. Ariel nigdy nie powiedział mi tego wprost, ale wiem... wiem, że kocha Niebo. Kocha swoją ojczyznę. Nie mogę nazwać Nieba swoim domem. Ale to dom Ariela. Mojego ukochanego. Tutaj żyją jego przyjaciele, znajomi... rodzina, którą na pewno ma, ale jeszcze nie jest gotowy, by mi o niej powiedzieć. No i... ja też mam tu rodzinę. Moja babka gdzieś tu jest i zamierzam kiedyś się z nią spotkać. Ale jeszcze nie teraz. Jeszcze... nie jestem gotowy.
Podjąłem już jednak decyzję o tym, że nie będę tchórzem. Chcąc czy nie chcąc, stałem się częścią tego wszystkiego. Więc równie dobrze mogę stać się znaczącą częścią. Kimś z kim inni będą się liczyć. No i... jakaś część mnie chce po prostu utrzeć im nosa. Tak jak, wtedy gdy oskarżyłem Haniela o zdradę. Chcę, żeby przestali traktować mnie jak idiotę. Chcę, żeby zobaczyli we mnie... kogoś wartościowego. Powinienem co prawda mieć ich opinię gdzieś. Jednak... jednocześnie chcę, żeby... uznali mnie za... za jednego z nich.
Nigdy nie miałem... nie miałem bliskich, nie miałem prawdziwego domu i od kiedy pamiętam, czułem się jak ktoś obcy. A od kiedy jestem w Niebie... Nie... Od kiedy jestem przy Arielu, czuję się... jakbym gdzieś należał. Na przykład podczas świętowania Równonocy. Wiem, że anioły, które bawiły i śmiały się z nami, robiły to pewnie tylko dlatego, że nie wiedziały, kim naprawdę jestem, ale może jeśli... jeśli im pomogę, to zasłużę sobie na ich... szacunek... czy coś.
W Piekle było fajnie. Upadli nie patrzyli na mnie z góry, nie bali się mnie, a Lucyfer powiedział nawet, że... że jestem jednym z nich. Jednak nie było tam Ariela. I nie zamierzam nawet pytać o to, czy odrzuciłby białą magię i udał się tam ze mną. Nie zapytam go, bo... bo wydaje mi się, że mógłby się zgodzić. Mógłby... zgodzić się na życie tam ze mną... ale on tam nie pasuje. A ja nie zamierzam prosić go o takie wyrzeczenie. Nie mógłbym być szczęśliwy, wiedząc, że on nie jest. No ale z moim fartem to i tak za długo nie pożyję.
Stwierdziłem, że nie ma sensu dłużej zastanawiać się nad przyszłością i przeszłością. Liczy się tu i teraz. Tylko chwila obecna... w której to Ariel chyba ma podły humor. No i możliwe, że jest to częściowo moja wina...
Usiadłem na łóżku i przyjrzałem mu się. Stał przy wyjściu na balkon i spoglądał na widok za szybą. Po chwili wahania wstałem i powoli podszedłem do niego.
- Jesteś o coś zły?
- Nie.
- Yhm... Dość ostry ton jak na kogoś, kto nie jest zły.
Ariel spojrzał na mnie i westchnął. Wydaje mi się, że przez chwilę nad czymś rozmyślał. Po chwili odezwał się już znacznie łagodniejszym tonem.
- Po prostu, gdy widzę, jak blisko jesteście... czuję się... niekomfortowo.
Mimowolnie uśmiechnąłem się delikatnie. To takie urocze... jest zazdrosny, a przecież nie ma o co. Mammon... no... on najzwyczajniej w świecie ma taki styl bycia. Wygląda, jakby wszystkich podrywał, ale on po prostu w taki sposób okazuje serdeczność. Ariel nie powinien czuć się z tym źle. No i... szaleję na jego punkcie i nie widzę nikogo poza nim. Delikatnie złapałem go za rękę i spojrzałem prosto w oczy.
- Ja i Mammon... Tak jakby przyjaźnimy się, więc czasem jest blisko mnie... No ale nie tak blisko, jak ty...
Przysunąłem się i ułożyłem jego dłoń na moim biodrze, po czym objąłem go, zaplatając dłonie za jego szyją. Ariel jest wyższy ode mnie. Właściwie to większość aniołów... i dorosłych ludzi jest ode mnie wyższa... Nie, żebym miał kompleksy. Podoba mi się to, że Ariel jest ode mnie wyższy no i taki... męski.
Jeszcze przez chwilę patrzył na mnie z poważną miną, w końcu jednak uśmiechnął się, a w moim brzuchu pojawiły się miliony motylków. Jego dłoń przesunęła się delikatnie po mojej talii, co wywołało u mnie przyjemny dreszcz. Po chwili równie delikatnym ruchem przyciągnął mnie do siebie tak blisko, że nasze ciała się stykały, a ja objąłem go mocniej. Wplotłem dłonie w jego włosy, a on nachylił się i najpierw jedynie musnął moje usta swoimi, a po chwili pocałował mnie tak namiętnie, że straciłem dech. Wsunął dłoń pod materiał mojej bluzki i poczułem jego smukłe palce na skórze. Ariel przeniósł pocałunki na moją szyję, a ja westchnąłem z rozkoszy. Zadrżałem, gdy usłyszałem jego głęboki, męski głos tuż przy moim uchu.
- Może... przeniesiemy się do łóżka?
Zrobiło mi się gorąco. Przygryzłem lekko dolną wargę i zrobiłem mały krok do tyłu, w stronę wspomnianego przez mężczyznę mebla.
- Jestem za...
Już nie mogłem się doczekać, aż zedrę z niego ubrania. Z moich ust wyrwał się jęk, gdy Ariel delikatnie i zaczepnie przygryzł skórę na mojej szyi. Zrobiłem kolejny większy krok w stronę łóżka, a on podążył za mną. Chciałem wyszeptać mu do ucha, że mam dość gry wstępnej... że chcę go teraz. Natychmiast.
Już otworzyłem usta, ale podskoczyłem nagle, gdy usłyszałem huk za sobą. Ariel przerwał i spojrzał w stronę drzwi, a ja natychmiast odwróciłem się i zrobiłem to samo. Lucyfer spokojnym krokiem wszedł do pokoju i obrzucił nas rozbawionym spojrzeniem.
- Czyżbym trafił na zły moment?
- Słyszałeś kiedyś o tym, że przed wejściem do czyjegoś pokoju należy pukać?
- Ja nie pukam. Wszędzie czuję się jak u siebie. To dar.
- To bezczelność.
- Jak zwał tak zwał.
Byłem tak wkurzony, że nawet nie czułem się zażenowany tym, że przyłapano nas w dość jednoznacznej sytuacji.
- Czego chcesz?
- Niczego szczególnego. Chciałbym zamienić z tobą słowo na temat... najbliższego spotkania Rady.
Lucyfer podszedł bliżej i usiadł na stojącym nieopodal krześle. Najwidoczniej jemu naprawdę zupełnie nie przeszkadzało to, że wbił tutaj w takim momencie. On chyba nie wie co to wstyd.
- ... No jasne. Rozgość się.
- Nie zaproponujesz mi kawy?
- I co jeszcze?
- W Piekle byłeś bardziej gościnny. No ale nie miałeś takiego fajnego towarzystwa...
Lucyfer wymownie spojrzał na Ariela i uśmiechnął się szeroko. Jego spojrzenie wyrażało to, czego jego usta nie dopowiedziały.
- Możesz przejść do rzeczy?
- No tak. Macie lepsze rzeczy do roboty. Więc... Wszyscy dobrze wiemy, że cokolwiek powiem i tak będę na straconej pozycji. Miło, że Haniel chwilowo odpadł... ale nadal ich jest siedmioro a nas trzech. Nie ufają mi. Nie mam o to pretensji. To zrozumiałe. Jednak... miło by było, gdybyś co jakiś czas zasugerował im... że mam rację.
- Chcesz, żebym... stanął po twojej stronie tak?
- Jak mówiłem. Byłoby mi niezmiernie miło.
- A dlaczego miałbym to robić?
- Bo nasze interesy się łączą. Chcę tylko... równouprawnienia dla upadłych. Cóż... o ile słowa Gabriela na temat naszej równości były urocze... tak wszyscy wiemy, że nie jestem zbytnio lubiany i większość moich propozycji może nie przejść z tego powodu.
- Trochę sobie zasłużyłeś.
- Och zasłużyłem sobie na o wiele więcej! Dziwię się, że jeszcze nie spotkałem wściekłego tłumu z pochodniami i widłami przed drzwiami mojej sypialni.
- A co dokładnie będziesz próbował przeforsować?
- Cóż... na początek chcę zdobyć większą siłę przebicia. Michael nie zgodził się bezpośrednio na czwórkę upadłych w Radzie, ale i nie zaprzeczył, że jest to możliwe. Tak więc chcę, abyś pomógł mi sprowadzić tu jeszcze jednego z moich... przyjaciół.
- I tyle?
- Pomożesz mi go sprowadzić też bezpośrednio.
- ... A jak to zrobię?
- Och to nic wymagającego. Będziesz musiał się tylko ze mną pokazać. Jak... dodatek, zachęta, przynęta... coś w ten deseń.
Nie byłem pewien, jak powinienem zareagować na jego słowa. Z jednej strony miło, że jest taki bezpośredni a z drugiej... nie jestem pewien czy chcę być częścią jego planów. Zarówno bycie dodatkiem, zachętą, jak i przynętą nie brzmi zbyt zachęcająco.
- ... Co ty kombinujesz?
- Coś ciekawego. Jak zawsze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top