Rozdział 18
Gdy tylko zobaczyłem, że Lucyfer jako pierwszy rozłożył się na swoim miejscu z szerokim uśmiechem, wyrażającym czyste zadowolenie, od razu zrozumiałem, że nie ma co liczyć na spokojny dzień.
Spotkanie Rady jeszcze się nie zaczęło, a ja już chcę, aby się skończyło. Bo coś zdecydowanie wprawiło Lucka w dobry nastrój, a to oznacza, że najprawdopodobniej to samo "coś" zaraz wprawi Michaela w bardzo zły nastrój. No i możliwe, że resztę skrzydlatych też.
Skorzystałem z tego, że jeszcze nie wszyscy przyszli i zaczepiłem Asmodeusza, który właśnie wchodził do sali.
- Co się wczoraj działo, gdy mnie nie było?
- Och mi również miło cię widzieć.
Wywróciłem wymownie oczami i nie skomentowałem jego słów. Tak jakby oni przejmowali się grzecznościami.
- Więc?
- Cóż... Haniel został uniewinniony bez jakichś większych ceregieli. Tamci go publicznie przeprosili, wydali jakieś oświadczenie... My siedzieliśmy cicho i tylko się przyglądaliśmy.
- Wy? Tak po prostu siedzieliście. Zero sprzeciwów?
- Zero. Haniel jakoś specjalnie nam nie przeszkadza.
- Będzie robił wszystko, aby uprzykrzyć wam życie.
- Ależ jesteśmy tego świadomi. Pokażemy mu, że my możemy uprzykrzyć mu życie bardziej. Znacznie bardziej.
- Czy to ma związek z niezwykle dobrym humorem księcia ciemności?
- Między innymi.
- No dobra... chyba nie chcę spojlerów.
- Masz rację. Będę patrzył na ciebie, by zobaczyć wyraz twojej twarzy, gdy podzielimy się niusami. Chociaż... dla nas to nie niusy. Od jakiegoś czasu jesteśmy raczej na bieżąco.
- No dobra... a czy Haniel ustosunkował się jakoś do waszej obecności tutaj?
- Och oczywiście, że tak. Wysłuchaliśmy niezłej litanii. Wiesz... takie tam o naszej hańbie i plugastwie... no ogólnie nieźle się rozkręcił, jednak żadnych konkretnych gróźb nie rzucił... a szkoda. Wtedy moglibyśmy, no wiesz... użyć obrony koniecznej.
Uśmiech Asmodeusza jasno wskazywał na to, że liczy na to, iż Haniel w końcu jakoś otwarcie im zagrozi... a wtedy oni będą mieć jakieś usprawiedliwienie, gdyby coś mu się stało.
- No a teraz przepraszam. Obowiązki wzywają.
Cała postawa upadłego pokazywała, jak poważnie te obowiązki traktuje. Był nimi tak pochłonięty, jak kontemplacją zeszłorocznego śniegu. No ale dotarli już wszyscy i nie dziwię się, że Asmodeusz nie chciał kazać na siebie czekać.
Haniel zajął swoje miejsce, a gdy mnie zobaczył, posłał mi pełen wyższości uśmiech. A ciesz się. Gdy cię nie było udało mi się sporo zmienić. No i nie mam już tylko Gabriela po mojej stronie. Właściwie to tylko Haniel przedstawia stanowczy sprzeciw wszystkiemu, co popieram. Resztę da się jakoś przekonać. On pewnie nie będzie się zgadzał tak dla zasady.
Michael poprosił wszystkich o ciszę i przedstawił temat dzisiejszego spotkania. Czy raczej główny problem, który ono poruszy. A jest nim Orfiel. Coś przecież trzeba z nim zrobić. Nie mogą go po prostu trzymać w tymczasowym więzieniu. Michael na początku zapytał o propozycje. No i oczywiście wszyscy wiemy kto musiał się odezwać.
- Za zdradę stanu powinna być przewidziana tylko jedna możliwa kara. Śmierć.
To pierwsze słowa, które wypowiedział przy mnie po odzyskaniu wolności i miejsca w Radzie... i oczywiście musiał mnie nimi totalnie wkurwić. Na szczęście Gabriel odezwał się przede mną, bo już szykowałem się do rzucania mięsem.
- Hanielu nie tak dawno to ty byłeś oskarżony o zdradę. Nie uważasz, że to dość... ostateczny krok?
- Byłem oskarżony. A nie winny. Jedno nie ma związku z drugim. Orfiel zdradził i przyznał się do tego. Sprawa jest więc prosta.
- Przyznał się. To istotne i zupełnie zmienia postać rzeczy. Przyszedł do nas dobrowolnie i podał wiele przydatnych informacji. Ponadto żałuje swoich czynów.
- Żałuje? To żadne usprawiedliwienie. To, że żałuje, nie zmienia faktu, że zdradził.
- Mimo wszystko powinniśmy wziąć pod uwagę to, jak ostatecznie postąpił i wymierzyć łagodniejszy wymiar kary.
Gabriel spojrzał na Michaela, jakby oczekując, że ten jakoś się do tego ustosunkuje. Zapanowała krótka cisza, nim archanioł odpowiedział.
- Nie uważam, by kara śmierci była jedynym właściwym rozwiązaniem. Z jednej strony los Orfiela służyłby jako przykład. Jednak z drugiej... to nie strach powinien wzmacniać naszą pozycję, a zaufanie. Być może lepiej byłoby okazać litość. Dawniej prawo było okrutne i bezdyskusyjne. Kara śmierci była powszechna i często... być może niepotrzebna.
Może mi się tylko przewidziało, jednak byłem niemal pewny, że wzrok Michaela na sekundę powędrował w moją stronę. Moją matkę skazano na karę śmierci... ciekawe... jak wielu innych dobrych ludzi skończyło tak samo. Głos Gabriela przerwał jednak moje rozmyślania.
- Co więc twoim zdaniem powinniśmy zrobić?
- ... Uważam, że powinniśmy zrezygnować z kary śmierci. Jednak... nie jestem też przekonany do dożywotniego uwięzienia.
- Ależ oczywiście, że powinniśmy to wykluczyć. Wiemy przecież z doświadczenia, że to równe karze śmierci... i jest nawet okrutniejsze. Nie pozwolę by Orfiel miał oszaleć w zamknięciu.
Haniel najwidoczniej zauważył okazję, by wtrącić swoje trzy grosze.
- Więc twoim zdaniem może powinniśmy go uwolnić i udawać, że nic się nie stało?
- Nie. Tego nie powiedziałem. Jednak wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę co dzieje się z tymi, którzy spędzają setki lat w zamknięciu. Nie ważne co robimy i tak w końcu odbierają sobie życie. Nie jesteśmy ludźmi, których egzystencja trwa zaledwie kilkadziesiąt lat. Tysiące lat w zamknięciu... jeśli go na to skarzemy, jestem pewien, że poprosi o karę śmierci. Sam będąc w jego sytuacji, bym o nią poprosił.
Zdziwiłem się lekko, gdy usłyszałem kolejny głos. Rafael bowiem dość rzadko wyrażał swoją opinię tak otwarcie.
- Zgadzam się z Gabrielem. To byłaby okrutna i pozbawiona sensu kara. Myślę, że pierwszą rzeczą, którą powinniśmy zrobić, jest zapieczętowanie jego mocy. Całkowite zapieczętowanie. Wydaje mi się, że to dostatecznie surowa kara.
Najwidoczniej części Rady się to spodobało. O ile nie większości. Zafiel postanowiła zgłębić ten temat.
- Także uważam, że byłoby to właściwe... jednak na jak długo powinniśmy zapieczętować jego moce?
Odpowiedział jej brat.
- Biorąc pod uwagę, że jego zbrodnia jest jedną z najcięższych, jakie według naszego prawa można popełnić... najprawdopodobniej powinniśmy całkowicie odebrać mu moce. Jednak... osobiście nie poparłbym tego. To dość... okrutna kara.
Haniel najwidoczniej tak nie sądził.
- Zdrada. Okrutna zbrodnia okrutna kara. Wszystko się zgadza. Uważam, że skoro nie zamierzacie godzić się na karę śmierci ani na dożywotnie uwięzienie odebranie mocy będzie wystarczające. Kto popiera?
Po twarzach aniołów widać było, że się wahają. Zafiel uniosła dłoń, po niej Uriel i Michael jednak... on nie wydawał się przekonany. Zadkiel i Razjel chyba też zamierzali zagłosować za, jednak nagle po sali rozległ się głos Lucyfera.
- Oddalam głosowanie. Jeszcze nie wyraziłem swojej opinii.
Ręce opadły a Haniel wyglądał jakby zaraz miał wybuchnąć. Ewidentnie chciał coś powiedzieć, jednak Lucek zwrócił się do Michela ze swoim firmowym uśmieszkiem.
- Chyba mogę wyrazić swoją opinię nieprawdaż?
- Oczywiście. Mów.
Michael co prawda nie mógł się na to nie zgodzić, ale chyba nawet naprawdę było mu wszystko jedno. Lub... może mimo wszystko opinia Lucyfera może mieć dla niego jakąś wartość merytoryczną. To brzmi dość abstrakcyjnie... mimo wszystko to Władca Piekła... Przez jego zachowanie czasem zapominam, że tak naprawdę jest inteligentnym dorosłym. W końcu poprowadził bunt. I to w dodatku udany. Podbił Piekło. Jego słowa naprawdę mogą mieć sens. Zresztą... zaraz się przekonamy.
- Więc... Orfiel zdradził. Trudno jest osądzać mi go na podstawie waszego prawa... gdyż jakby nie patrzeć popełniłem tę samą zbrodnię.
Haniel chyba bardzo chciał coś wtrącić, ale Gabriel posłał mu ostrzegawcze spojrzenie.
- I z perspektywy zdrajcy... wydaję mi się, że mogę zobaczyć coś, czego wy nie widzicie. Orfiel przyznał się do wszystkiego. A to dowodzi słuszności jego celów. Chciał zmian. Chciał dobrych zmian dla naszego... waszego rodzaju i był przekonany, że to właśnie robi. Gdy dostrzegł, że został oszukany, oddał się w nasze ręce. I muszę to podkreślić. Orfiel został oszukany. Czy może lepiej powiedzieć... manipulowano nim. Kimkolwiek jest tajemniczy Abaddon, używał go jak pionka... jednak Orfiel wyrwał się spod jego władzy i pomógł nam. Pomógł, jak tylko mógł. Okazał skruchę i z honorem postanowił przyjąć każdą karę, jaką uznamy za słuszną. Nie twierdzę, że należy go uniewinnić... jednak nie niszczmy go tylko dlatego, że popełnił błąd. Okażmy tę odrobinę empatii... Bo tak się składa, że to mógł być każdy z was. Bo każdy ma jakieś słabości, które można wykorzystać. Zastanówcie się nad tym. Gdyby odebrano wam kogoś bliskiego... czy postąpilibyście inaczej? Może tak. Jednak... czy nie bylibyście wtedy bardziej skłonni do popełnienia okrutnego czynu? Lub po prostu do popełnienia oczywistego błędu? Zadkielu. Czy gdyby ktoś odebrał ci twoją siostrę... byłbyś w stanie myśleć w ten sam zorganizowany sposób jak teraz? A może dałbyś się ponieść emocjom?
- ... Gdyby ktoś skrzywdził moją siostrę... nic nie powstrzymałoby mnie przed wymierzeniem sprawiedliwości.
- Nawet prawo?
- Prawo to sprawiedliwość.
- Nie zawsze. Bo czyż nie każdy inaczej postrzega sprawiedliwość? No dalej. Przyznaj. Gdyby ktoś... zabił któreś z waszej dwójki... a dziesięciu z nas zagłosowałoby za lżejszym wymiarem kary... zgodzilibyście się na to... tak po prostu?
Zapanowała cisza. Wszystkie oczy były wpatrzone w siedzące obok siebie rodzeństwo. Zadkiel i Zafiel wymienili długie spojrzenie. Miałem wrażenie, że dla nich to było coś więcej. Jakby w ciągu tej chwili zdążyli przekazać sobie niezwykle wiele. Gdy ponownie przenieśli swą uwagę, na pozostałych w idealnej synchronizacji odpowiedzieli.
- Nie.
- Oczywiście, że nie. W końcu... dzielicie jedną duszę nieprawdaż. Tak silna więź... ona zmusza nas czasem do okrutnych działań. Jestem pewien, że każdy z was byłby w stanie świadomie złamać prawo. Jestem też przekonany, że każdy z was zrobiłby to w dobrej wierze. Ponadto... weźcie pod uwagę także to, że oskarżacie Orfiela... ale sami też popełnialiście błędy, łamaliście prawa i nie zawsze byliście obrazami cnoty.
Mój ulubiony siwy anioł oczywiście nie mógł w ciszy znieść tej zniewagi z ust piekielnego pomiota.
- My? Jesteśmy ucieleśnieniem sprawiedliwości tego narodu. Nie zniżaj nas do swego poziomu zdradziecka łajzo. To ty przeciwstawiłeś się własnemu ludowi.
- Ależ moje działania były na ogromną skalę. Nie przeczę. Jednak... wiem, że każdy z was chociaż raz w życiu pomyślał sobie... "Nie. Nie obchodzi mnie prawo, nie obchodzą mnie obyczaje, nie obchodzą mnie rozkazy. Zrobię to, bo tego pragnę... lub uważam za słuszne".
- Nie oceniaj nas wobec swoich standardów.
- Ależ ja tego nie robię. To czysto obiektywna opinia oparta na faktach.
- Nie rozśmieszaj mnie.
- Cóż... nie byłem do końca przekonany czy powinienem jednak teraz... chyba będę musiał. Żartuję. Tak naprawdę tylko czekałem na właściwą okazję. Więc... może zacznę od naszego kochanego niczemu niewinnego Gabriela.
Brunet wydawał się nieźle zaskoczony. Rozejrzał się po sali, jakby próbował znaleźć jakieś uzasadnienie tego, dlaczego nagle wszystko zwróciło się przeciw niemu.
- Chyba nikt nie ma wątpliwości co do tego, że Gabriel jest obecnie tym, który ma wśród nas najwięcej empatii, zrozumienia i nie znamy bardziej łaskawej i nienawidzącej przemocy istoty... a nie... to ostanie jednak nie. O ile wszyscy szanujemy siedzącego wśród nas Gabriela... to wszyscy pamiętamy też czasy naszej młodości, gdy robiliśmy to, co musieliśmy. Walczyliśmy. I nikt nie powinien mieć o to pretensji. I abyś mnie dobrze zrozumiał Gabrielu. Ja też ich nie mam. W moim zamyśle nie jest wytknięcie ci czegoś. Chcę tylko pokazać... że każdy ma jakieś wady. Jakąś... mroczniejszą stronę. Więc... nie mam jak podważyć twojej dobroci. Bo zaiste wśród tutaj zebranych jesteś tym, który okazuje najwięcej współczucia. Jednak w przeszłości wycinałeś sobie drogę przez pole bitwy i wielokrotnie łamałeś rozkazy przełożonych właśnie ze względu na swoją definicję dobra. Bo nie chciałeś patrzeć, jak posyła się ludzi na rzeź. Przecież wszyscy znamy opowieści o Gabrielu, który zignorował rozkaz dowódcy i sam wyrżnął w pień moje demony. Gdyby ktoś nie dowierzał... Asmodeusz poświadczy.
Gabriel lekko zbladł, jednak nie wydawał się mocno wstrząśnięty. Najwidoczniej to, co powiedział Lucyfer, nie było jakimś wielkim ciosem. Wydaje mi się, że anioł już dawno to zaakceptował. Jakoś... pogodził się z samym sobą. Chociaż sam niewiele z tego rozumiałem. Muszę kogoś później o to zapytać.
- ... Staram się powstrzymywać od przemocy.
- Teraz tak. W przeszłości... byłeś bardziej skłonny do nieracjonalnych decyzji. No ale zostawię cię już, ponieważ wszyscy wiemy, że jesteś teraz naszym jedynym optymistą. Przejdźmy więc dalej. Michael... wcielenie cnoty... czyż nie?
Szatyn jedynie posłał Lucyferowi wyzywające spojrzenie.
- Co chcesz mi zarzucić? Przestrzegam prawa. Nigdy nie złamałem rozkazu.
- Cóż... masz rację. Technicznie nie złamałeś. W końcu byłeś dowódcą niewielkiego oddziału. Miałeś nad sobą członka Rady, który kazał ci jedynie walczyć w pierwszej linii. Nie kazał ci mnie zabijać... nieprawdaż?
Ponownie nie mam pojęcia, o co chodzi, jednak Michael nagle stracił pewność siebie. Patrzył na Lucyfera jakby... jakby nagle poczuł się zagubiony.
- Oczywiście rozumiem, dlaczego się tym nie chwaliłeś. Nie złamałeś żadnego rozkazu, a jednak... twój dowódca raczej nie poparłby twojego zachowania. Jestem nawet pewny, że gdyby wówczas wyszło to na jaw... Rada nie odznaczyłaby cię... nie uznała za tak wielkiego wojownika.
- No dalej. Powiedz to. Lub stój. Sam to powiem. Podczas jednej z bitew dzięki mojemu dowodzenia udało nam się nie tylko utrzymać pozycję, ale i rozbić formację wrogą. Nie spodziewałem się tego... jednak Lucyfer tam był. Stoczyliśmy walkę. Wygrałem. Powaliłem go i wystarczył jeden ruch miecza, by go dobić. Jednak zawahałem się. Nie był to ułamek sekundy. Nie była to sekunda. Przez kilka sekund wpatrywałem się w niego a on we mnie. Bezbronny leżał na ziemi, jakby czekał, aż w końcu wbiję miecz w jego serce... a ja tego nie zrobiłem. Lucyfer nie czekał więc dłużej, a Belzebub przyszedł mu z pomocą. Nie złamałem prawa. Nie złamałem rozkazu. Miałem jednak okazję zabić przywódcę buntu a tego nie zrobiłem. Bo miałem chwilę słabości. Bo kiedyś mierzyliśmy się drewnianymi mieczami, gdy jeszcze nie potrafiliśmy unieść tych metalowych. Bo razem trenowaliśmy i służyliśmy naszej ojczyźnie, nim on postawił zdradzić. Nie zrobiłem tego, ponieważ z jakiegoś powodu uznałem, że to niewłaściwe. Czy to ci wystarczy Lucyferze? A może chcesz dodać coś więcej?
Cóż, anielska część Rady wydawała się nieźle zszokowana. Najwidoczniej naprawdę nie mieli o tym pojęcia. No i ewidentnie było to... coś.
- Nie Michaelu. Cóż. Myślę, że po takim wyznaniu reszcie nie muszę poświęcać tak wiele czasu. Raziel zapewne doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że brak jakiegokolwiek działania też może być zły. Nie próbowałaś powstrzymywać swojego męża, gdy najgłośniej nawoływał do wojny. Urielu... wiesz, czym jest starta. To wystarczy. Orfiel czuł to samo. Zafiel... uważasz się za wcielenie sprawiedliwości... jednak to dość duże brzemię. Czy to nie po to stworzyłaś swoich Virtui? By wymierzać sprawiedliwość? A jak czujesz się, wiedząc, że nie jesteś nieomylna? Bo nie jesteś. Nie chcę byś czuła, że cię potępiam. I sama również nie powinnaś się za to potępiać. Po prostu popełniasz błędy jak każdy. Dlatego powinnaś rozumieć, że najsurowsza kara nie zawsze jest najlepsza... w końcu może się okazać, że ktoś na nią nie zasłużył... ale będzie już za późno.
Zafiel wyglądała na nieco mniej opanowaną niż zazwyczaj. Domyślam się, że kiedyś doprowadziła do ukarania kogoś, kto na to nie zasłużył.
- Zadkielu... do ciebie w zasadzie nie mam zbytnich zastrzeżeń. Zawsze będziesz naszym numerem jeden. Nikt z mojego oddziału nie zniszczył tylu anielskich budynków co ty.
Lucyfer uśmiechnął się szeroko, na co sam zainteresowany odpowiedział całkowicie pustym wyrazem twarzy.
- Oj tak tylko sobie żartuję. A tak poza tym to chciałem ci powiedzieć, że u twojego starego znajomego wszystko w porządku. Kojarzysz Kushiela prawda. A więc kazał przekazać, że posyła gorące pozdrowienia, pamięta i tęskni.
Lucyfer posłał Zadkielowi oczko a ten wyglądał jak rybka wyjęta z wody. Właśnie zobaczyłem Zadkiela doprowadzonego do stanu zawieszenia umysłu. Aż miałem ochotę wcisnąć mu ctrl alt delete.
- Rafael... ty jako uzdrowiciel widziałeś tyle zła, że chyba nie muszę ci niczego tłumaczyć. No i twoja sytuacja jest podobna do Michaela. Kilkoro moich ludzi dzięki tobie przeżyło. Okazanie wrogowi łaski to jedno. Leczeni go potajemnie... to chyba nawet gorsze. A jednak trzech ludzi, których uzdrowiłeś, wciąż żyje. Jeden z nich ma syna. W końcu jesteś uzdrowicielem. Chyba nikt nie powinien mieć zarzutów do tego, że robiłeś to, co powinieneś. No a teraz nasz bezdyskusyjny ulubieniec. Hanielu skarbie...
- Nie łamałem prawa. Łaski też nigdy nie okazałem. Chcesz podważyć mój autorytet? Spróbuj.
- ... Okej. Podejmuje wyzwanie. Tak się składa, że Orfiel miał syna. No i teraz powiem wam coś niezwykle zabawnego. Syn Orfiela był łowcą. Łowcą, który miał trochę na bakier z inkwizycją. A wiecie, kto przez jakiś czas dowodził ludzką inkwizycją? Uwaga. Werble. Syn Haniela. Tak moi drodzy. Nasz ulubiony dowódca inkwizycji robił wszyściutko by te plotki zanegować i nawet mu się udało. Z tym że my wiemy, że Haniel miał syna. I tutaj pojawia się ta najbardziej ironiczna część. Wiecie, co się z nim stało? Został zabity. A teraz zgadnijcie przez kogo. No dalej. Nie wstydźcie się. Albo nie. Sam wam powiem. Zabił go pewien szkarłatnowłosy łowca o srebrnych oczach.
[Uwaga! Chciałam się z wami czymś podzielić.
Ogólnie to kocham memy i zostałam zainspirowana przez moją koleżankę, która robi memy z takimi inside jokami nawiązującymi do naszej paczki znajomych.
Postanowiłam też robić memy. Bo ich nigdy za wiele. Ale nie zwykłe memy. Alexisowe memy.
Tak więc za pomocą moich niebywałych artystycznych umiejętności powstało to
.
.
.
To Sky. Jako mem.
Kto kojarzy kontekst? XD
A tak btw jak znajdę czas to zrobię ich więcej, bo mam mnóstwo pomysłów i robienie tego było fajne. ^^
Nie wiem tylko czy będą tak ambitne, bo nie bardzo potrafię rysować chibi (Sky to chyba najłatwiejsza do narysowania postać w tym opowiadaniu, jego mogę rysować XD) więc jak coś to wkleję tylko imiona.
Memy to złoto. Memy to życie.]
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top