Rozdział 62
Naprawdę nie byłem w stanie uwierzyć, że atmosfera tak się rozluźniła. Upadli i anioły zaczęli gadać ze sobą na najróżniejsze tematy. Śmiali się, żartowali. Nawet zaczęli popijać lucyferowe trunki. Co chwila wybuchali śmiechem, gdy ktoś powiedział coś zabawnego. Coś, czego ja zazwyczaj nie rozumiałem.
W pewnym momencie zaczęło mi być trochę słabo. Wypiłem dość sporo podczas gry i chyba zaczęło mnie to uderzać. Ponadto w pomieszczeniu było gorąco, bo w dużym kominku płonął ogień. Stwierdziłem, że potrzebuję odrobiny świeżego powietrza. Wstałem i ruszyłem do wyjścia. Jak można było się spodziewać, Ariel podążył za mną.
Gdy w końcu odetchnąłem, a zimny wiaterek ostudził moją skórę, od razu poczułem się lepiej.
- Dobrze się czujesz?
- Tak... było mi trochę słabo, ale już jest dobrze. Chyba... nie będę już pił. Mam wrażenie, że i tak wypiłem za dużo. Czuję, że moja twarz jest czerwona... Jest prawda?
Anioł spojrzał na mnie i uśmiechnął się z rozbawieniem.
- Odrobinkę.
- Czyli jestem czerwony jak pomidor. Bosko.
- Jest zaskakująco... miło, nie sądzisz?
- O tak. Jeszcze nikt nie został nawet ranny.
- Chcesz wrócić do środka?
- ... A może się przejdziemy?
- Oczywiście. Z chęcią rozprostuję kości.
- Jest w pobliżu coś ciekawego?
- O tej godzinie wszystko jest zamknięte, ale... możemy przejść się główną drogą. Nocą jest tu ładnie.
- Zawsze jest tu ładnie. Nocą jest pięknie. Prowadź.
Złapałem Ariela pod ramię i ruszyliśmy w dół ulicy gdzieś w kierunku piątego kręgu. Tak... Niebo jest olśniewające dniem i nocą, ale tylko nocą ten widok może mnie tak złapać za serce.
Szliśmy spokojnym, powolnym krokiem, mijając nielicznych przechodniów. Było już chyba koło pierwszej w nocy. Dlatego minęliśmy może ze dwie osoby. Sklepy i restauracje były już dawno pozamykane. To zazwyczaj pełne aniołów miejsce było puste. Wyglądało niemal jak miasto duchów.
Jeśli wybuchnie wojna domowa... ich życie zostanie wywrócone do góry nogami. Ile tych pięknych budynków może zostać zniszczone lub... zbrukane krwią. Te śnieżnobiałe ściany pokryte szkarłatem... Krew spływająca po jasnym bruku. Krzyki zamiast śmiechów.
Jakim potworem trzeba być, by posuwać się tak daleko dla osiągnięcia swoich celów. Przysłali tu demony. Urządzili tu rzeź. A takie szkody wyrządziło tylko kilka demonów. Dlaczego?
Dla władzy? Przecież w Niebie nie dzieje się źle. Obywatele są szczęśliwi. Po co to niszczyć. Rozumiem, że można się nie zgadzać z pewnymi postanowieniami Rady, ale... niszczyć ten spokój, by wzmocnić własną potęgę? Anioły i tak nie mają sobie równych. Jedynie upadli mogliby im jakoś zagrozić, ale... oni pragną tylko żyć w spokoju. To wszystko przez... przez te cholerne uprzedzenia.
- Sky... O czym myślisz?
- ... O tym, co stanie się z tym miejscem, jeśli naprawdę wybuchnie wojna domowa.
- To najczarniejszy scenariusz. Abaddon i pozostali nie mają tylu ludzi, by próbować dokonać przewrotu.
- Ale coś na pewno zrobią. Jeśli nie teraz to za rok. Jednak w końcu uderzą. Gdy ostatnio to zrobili, niewinni stracili życie. Dziecko straciło rodziców i... po co to wszystko?
- ... Mówiłem ci Sky, że... nie jesteśmy tacy idealni. Czy potrzebne są jakieś powody poza żądzą zemsty lub władzy?
- ... Tak nie powinno być.
- Nie... nie powinno.
- Boję się.
- Czego?
- ... Że stracę kogoś bliskiego. Mam ciebie. Mojego wuja, który dalej strzela fochy, ale... chyba mi na nim zależy. Mammon to mój przyjaciel. Gabriel i pozostali upadli także. A reszta Rady... Lubię ich. Poza Hanielem oczywiście. Jednak Zadkiel, Zafiel, Rafael, Michael... Nawet Uriel i Raziel... to... dobre osoby. Nie chcę, by stała się im krzywda.
- To dobrzy wojownicy. Silni. Poradzą sobie.
- Ale czy ich przeciwnicy nie są równie silni? Zachariel, Ramiel i Jofiel byli członkami Rady. Dorównują im siłą. Ale... oni nie mają skrupułów. Więc w tym aspekcie mają przewagę.
- ... Ale my mamy siebie. Upadli będą chronić się nawzajem. Zafiel i Zadkiel nie pozwolą, by któreś z nich zginęło. Gabriel będzie chronił Michaela a Michael Gabriela, bo są przyjaciółmi. W przeciwieństwie do naszych wrogów nie łączy nas wspólna idea. Mamy różne opinie i poglądy. Łączą nas więzi. Przyjaźń, miłość... za to będziemy walczyć.
- Ja będę walczył za ciebie. Nie ważne kto stanie na mojej drodze.
- A ja będę walczył za ciebie.
- ... Ariel ja... kocham cię.
- A ja kocham ciebie. Nad życie.
- ... Wiem.
- A mimo to coś cię martwi.
- ... Ja... chodzi o Layle.
- Spotkałeś się z nią? Powiedziała coś? Zrobiła?
- Nie... ostatnimi czasy nie. Ale... kiedyś powiedziała coś, co... Sam o tym myślałem. Niejednokrotnie. Chodzi o to, że...
- Możesz mi powiedzieć Sky.
- ... Pamiętasz naszą ostatnią wizytę u pana Gabriela?
- Nie skończyła się dobrze.
- Nie, ale... byłeś naprawdę szczęśliwy. Bawiąc się z tymi dzieciakami. I pomyślałem sobie, że... masz rękę do dzieci. Byłbyś... dobrym ojcem.
- ... A więc o to ci chodzi. Sky...
- Daj mi dokończyć. Ja... wiem, że na pewno chciałbyś mieć rodzinę. Nie próbuj się wykręcać, że nie. A ja nigdy nie dam ci rodziny. Związując się ze mną, pozbawiasz się szansy na posiadanie dziecka. Kiedy o tym myślę... źle się z tym czuję. Żałuję, że... że nie urodziłem się kobietą lub że... jestem na tyle samolubny, że nie odpuszczę sobie ciebie mimo to. Nigdy... będę o ciebie walczył do końca.
- ... Chcę ciebie Sky. Nie chcę nikogo innego. Ty jesteś moją rodziną. Czy chciałbym mieć kiedyś dziecko... Tak. Chciałbym. Czy jest to dla mnie najważniejsza rzecz na świecie? Nie. Ty nią jesteś. Więc... nie martw się tym. Ponadto... sam trochę o tym myślałem i... może kiedyś będziemy mieli szansę, by zaopiekować się kimś takim jak Herchel czy Jaoel. Oczywiście najlepiej byłoby, gdybyśmy nie mieli takiej szansy. Jednak... jeśli jednak dojdzie do jakiejś tragedii... Czy danie jakiemuś dziecku nowego domu nie byłoby równie wspaniałe?
- Mówisz o... adopcji?
- Cóż... może... kiedyś. Teraz jesteśmy... młodzi. Cieszmy się tym. Jednak... nie wykluczam takiej opcji.
- ... Nie wyobrażam sobie siebie w roli ojca.
- Ty byłbyś matką.
- No chyba ty!
- Przed chwilą mówiłeś, że byłbym świetnym ojcem.
- Ale stwierdzam, że po sposobie, w jaki czasem mnie traktujesz, bardziej nadawałbyś się do matkowania. Ty byłbyś zrzędliwą matką, która wszystkiego zabrania... a ja byłbym fajnym tatusiem, który na wszystko pozwala.
- Och świetnie... jeszcze nie mamy dziecka, a ty już podważasz mój autorytet i wszystkie moje decyzje.
Zacząłem śmiać się niemal histerycznie po tym, jak Ariel wypowiedział ostatnie zdanie, doskonale naśladując ton obrażonej żony. Po chwili sam zaczął się śmiać.
- Ej Ariel. Ale jak będę wracać z pracy, to masz czekać na mnie w samym fartuszku z gotowym obiadem.
- Mam ci kazać wybierać między mną a obiadem.
- Wybór jest oczywisty.
- No mam nadzieję, że jest.
- Obiad może ostygnąć, a tobie nic się nie stanie jak poczekasz.
Szatyn szturchnął mnie żartobliwie, ale na tyle mocno, że przewróciłbym się, gdybym nie trzymał go za ramię.
- Jeszcze nie jesteśmy małżeństwem, a ja już jestem ofiarą przemocy domowej! Nieładnie Ariel... a myślałem, że jesteś dżentelmenem.
- Ależ jestem. Zazwyczaj.
- A co ma znaczyć to 'zazwyczaj'? Robisz wyjątki?
- Tak... gdy ktoś mnie prowokuje.
- A ja cię prowokuję?!
- Tak. Ciągle.
- Niby jak?
Mężczyzna zatrzymał się, zmuszając mnie do tego samego. Spojrzałem na niego zaskoczony, a moje zdziwienie było jeszcze większe, gdy chwycił mnie za podbródek i przesunął kciukiem po mojej wardze.
- Prowokujesz mnie, gdy wyglądasz tak ślicznie, gdy śmiejesz się dla mnie, gdy poruszasz się z gracją, całym sobą mnie prowokujesz... zawsze. Ale czasami przechodzisz samego siebie i moje opanowanie znika.
- ... A później klęczysz przede mną i przepraszasz?
- Tak. Przepraszam. Tylko że... w głębi serca nie żałuję.
Sposób, w jaki na mnie patrzył, sprawił, że zrobiło mi się gorąco. Przysunąłem się bliżej, stanąłem na palcach i pocałowałem go. Powoli... delikatnie. Po chwili odsunąłem się nieco, ale nadal stałem bardzo blisko z dłońmi opartymi na jego klatce piersiowej.
- Prowokujesz.
- ... Wiem.
Tym razem to on mnie pocałował. Namiętnie. Wsunął swój język w moje usta i przyciągnął mocno do siebie. Czułem smak alkoholu... chyba... chyba obaj byliśmy odrobinę pijani. Może to dlatego miałem gdzieś to, że obściskujemy się na środku ulicy. Gdy Ariel w końcu przerwał pocałunek, brakowało mi tchu.
- Więc... udało mi się cię sprowokować?
- Tak... później będę przepraszał... a teraz...
Szatyn złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą. Szybkim krokiem przemierzyliśmy kilka metrów, po czym skręciliśmy do niewielkiej uliczki znajdującej się pomiędzy dwoma większymi sklepami.
Nie zdążyłem nawet zapytać, o co chodzi, bo gdy tylko znaleźliśmy się w cieniu, z dala od światła latarni Ariel przycisnął mnie do ściany jednego z budynków i wpił się w moje usta.
Byłem zaskoczony, ale odwzajemniłem pocałunek. Zajęczałem cicho w jego usta, gdy wsunął kolano między moje nogi. Zaczął rozpinać guziki mojego płaszcza, po czym wsunął dłonie pod materiał mojego swetra. Wydawały się lodowato zimne na mojej rozgrzanej skórze jednak szybko stały się cieplejsze. Oderwał się na chwilę od moich ust i przeniósł pocałunki na moją szyję, jednocześnie sięgnął do paska od moich spodni...
- A-ariel co ty robisz?
- Teraz... robię coś, za co później będę przepraszał.
Czy on chce... tutaj... Zrobić to tutaj?!
- Chyba że... nie chcesz?
W mojej głowie panował chaos, a serce biło mi jak oszalałe. Nie powinniśmy... ktoś mógłby nas zobaczyć... tak nie można...
Ariel przerwał. Zamarł w bezruchu, jakby czekając na moją decyzję. A ja... Do jasnej cholery przecież to nie ja jestem tym rozsądnym!
Przyciągnąłem go do siebie i pocałowałem. Nie potrzebował innej odpowiedzi. Szybko rozpiął moje spodnie. Gdy materiał opadł mi do kolan, zadrżałem z zimna, a szatyn oderwał się ode mnie na chwilę. Przełknął ślinę i przemknął po mnie wzrokiem.
- Jak... Jak wolisz?
Czy on... pytał mnie o pozycję? Sam nerwowo przełknąłem ślinę, nim odpowiedziałem.
- Chcę cię widzieć...
Ariel bez słowa zaczął rozpinać spodnie. Nie było tu zbyt wiele światła, ale dostatecznie dużo bym dostrzegł, że szatyn jest tak samo podekscytowany, jak ja. Jednym ruchem zsunął moją bieliznę do kolan, po czym złapał mnie i uniósł.
Oplotłem nogi wokół jego bioder i po chwili poczułem, jak na mnie napiera. W ostatniej chwili zasłoniłem usta dłonią, by zagłuszyć jęk. Ariel zaczął powoli wchodzić głębiej, a ja coraz bardziej zdawałem się na jego siłę. Trzymał mnie mocno, przyciskając moje plecy do ściany. A gdy zaczął się we mnie poruszać, ledwo powstrzymywałem krzyk.
Całował mnie, a ja jęczałem mu w usta. Ale cholera... bolało. Nie tak by nie dało się wytrzymać ale... nigdy do tej pory tak nie bolało. Mimo wszystko poza bólem czułem też przyjemność. Po chwili poczułem, jak ze mnie wychodzi i powoli opuszcza na ziemię.
- A-ariel?
- Wybacz Sky... odwróć się proszę...
Posłusznie stanąłem na drżących nogach i stanąłem, opierając się rękoma o ścianę. Po chwili poczułem jak łapie mnie za biodra i wchodzi we mnie jednym pchnięciem. Jęknąłem głośno, ale nawet nie byłem w stanie zastanowić się, czy ktoś to słyszał. Ariel poruszał się szybko, mocno. Bolało... ale jednocześnie było mi dobrze. Doszedłem pierwszy a on zaraz po mnie jednak nie we mnie.
A więc o to mu chodziło... W tamtej pozycji musiałby skończyć we mnie, a nie... nie chciał, bo wiedział, że w obecnej sytuacji byłoby to dla mnie... kłopotliwe.
Byłem wdzięczny za to, że mocno objął mnie w pasie, bo nie byłem w stanie zaufać moim nogom. Staliśmy tak chwilę, próbując złapać oddech i uspokoić bicie serc. Po kilku sekundach Ariel zaczął delikatnie rozluźniać uchwyt, jakby bał się, że jeśli za szybko mnie puści mogę upaść.
Usłyszałem, że zapina spodnie, więc sięgnąłem po swoje. Cholera... jakoś tak wcześniej nie czułem, jak strasznie jest zimno. Naciągnąłem spodnie na tyłek i drżącymi rękami próbowałem zapiać pasek. W końcu Ariel przyszedł mi z pomocą.
Oparłem się plecami o ścianę, a on pomógł mi się ogarnąć. Nie tylko zajął się moim paskiem, ale i zaczął zapinać mój płaszcz. W końcu nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem, który po chwili brzmiał dość histerycznie. I był chyba zaraźliwy, bo przy trzech ostatnich guzikach i Ariel zaczął się śmiać.
- Właśnie uprawiałem seks w ciemnej alejce... Ariel... co myśmy zrobili?
Słowa ledwo wychodziły z moich ust pomiędzy jednym napadem śmiechu a drugim. Ariel wcale nie trzymał się lepiej.
- Nie wiem Sky... co ty ze mną robisz do cholery?
- Ale wiesz... to było... coś.
- O tak.
Skradłem krótkiego całusa i złapałem go pod ramię.
- Spieprzajmy stąd, zanim ktoś przyjdzie, zobaczyć kto tak wrzeszczał.
- To były bardzo przyjemne dźwięki.
Wywróciłem ostentacyjnie oczami, ale posłałem też aniołowi szeroki uśmiech. Wyszliśmy z zaułka i szybkim krokiem ruszyliśmy przed siebie. Zwolniliśmy dopiero po paru minutach, przez cały czas śmiejąc się i niedowierzając. W końcu Ariela złapał jakiś zalążek wyrzutów sumienia.
- Czy z twoim ciałem... wszystko w porządku.
- Jest okej. Poza tym, że tyłek mnie boli.
- Prze...
- Nie przepraszaj! To nie tak, że nie lubię, jak mnie tak... poniewierasz.
- ... Jak wrócimy... wynagrodzę ci to.
- Słucham?
- Jak wrócimy do Kapitolu, położę cię na łóżku i będę kochał się z tobą powoli... bardzo powoli by upewnić się, że czujesz tylko przyjemność.
- ... Czyli mam rozumieć, że czeka mnie druga runda?
- A jedna ci wystarczy?
- ... Nie...
- W takim razie dwie.
- ...
- Chyba że dasz radę więcej.
- Rzucasz mi wyzwanie?
- Nie... po prostu zapowiadam, że naprawdę mam zamiar porządnie się tobą zająć.
- Hm...
Właśnie dochodziliśmy do gospody, w której odbywało się spotkanko integracyjne. Posłałem Arielowi pytające spojrzenie.
- Myślisz, że zauważą, że nie wróciliśmy?
- Myślę, że mam to gdzieś.
Uśmiechnąłem się szeroko i przysunąłem bliżej szatyna.
- No, no... mam chyba na ciebie zły wpływ...
Nagle rozległ się huk i coś dosłownie wyleciało przez drzwi gospody. Chociaż w sumie... drzwi też wyleciały razem z tym czymś... czy raczej... kimś. A tym kimś był Asmodeusz, który z rozpędu przeturlał się kilkakrotnie po ziemi, po czym błyskawicznie skoczył na nogi. Na jego twarzy widniał szeroki uśmiech, oczy wręcz jarzyły mu się jakimś nienaturalnym blaskiem, a w ręku trzymał rapier... miecz... po co mu...
I wtedy z dziury po drzwiach wyszła kolejna osoba. To było... interesujące. Gabriel trzymał w ręku katanę, jego ubranie było w kilku miejscach rozcięte i poplamione krwią, ale tym co mnie niepokoiło, był wyraz jego twarzy. Nie było tam krzty jego zwyczajowej dobroci a jedynie lodowato zimna furia.
W jednej chwil skoczyli do siebie i zaczęli wymieniać ciosy tak szybko, że mój wzrok nie nadążał. Niepewnie minęliśmy ich szerokim łukiem i zajrzeliśmy do środka gospody.
Mammon i Samael tańczyli. Całkiem dobrze zresztą. Nigdy nie spodziewałem się, że zobaczę jak Mammon wywija z moim wujem do jakiejś skocznej melodii, ponadto... oboje szczerzyli się przy tym i śmiali.
Rafael grał na czymś przypominającym lutnie i tylko delikatnie fałszował, co było zaskakujące, biorąc pod uwagę, że ledwo trzymał się na krześle.
Zadkiel chyba spał... w każdym razie siedział z głową położoną na stole. W ręku trzymał jeszcze nawet kielich.
Zafiel i Belzebub natomiast właśnie bardzo zawzięcie siłowali się na rękę.
Uriel pił coś prosto z butelki, a Michaela i Lucyfera nigdzie nie widziałem.
- ... Wiesz co... Myślę, że nie zauważą, że nie wróciliśmy.
Złapałem Ariela za rękę i pociągnąłem w stronę Kapitolu, omijając Gabriela przyciskającego Asmodeusza do ziemi. Wyglądało to trochę, jak jakiś bardzo bolesny chwyt wrestlingowy. Ich miecze gdzieś zniknęły. Przynajmniej teraz jest mniejsza szansa, że się pozabijają... więc nie ma się o co martwić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top