Rozdział 58
Sala balowa odebrała mi dech w piersiach. Kolejne miejsce w Niebie, które można dodać na listę dowodów na to, że anioły są jebanymi mistrzami architektury i wystroju wnętrz.
Pomieszczenie było... ogromne. Tak duże, że nie byłem nawet w stanie dostrzec twarzy ludzi stojących po drugiej jego stronie. Tutaj można by robić takie jebitne koncerty. Albo rozegrać mecz piłki nożnej. No ogólnie... no duża ta sala. W dodatku wznosiła się na wysokość co najmniej trzech pięter.
Piękne sklepienie było podtrzymywane przez kolumny ustawione kilka metrów od ścian, tak że centrum pomieszczenia było puste, by można było bez przeszkód tańczyć.
Same kolumny były niemal dziełami sztuki. Wykonane z białego marmuru z delikatnymi złotymi żyłkami. Wił się wokół nich bluszcz wykonany z taką dokładnością, że gdyby nie był zrobiony ze złota, to może uwierzyłbym, że jest prawdziwy.
Jeśli zaś chodzi o sklepienie... początkowo myślałem, że jest szklane. Otóż wygląda na to, że nie. To, co znajduje się nade mną to piękny obraz przedstawiający nocne niebo a tysiące drobnych magicznych światełek pełni role gwiazd. Niekiedy poruszają się, znikają, czy mienią, wyglądając jak deszcz meteorytów. Nie byłem pewien czy to one oświetlają całą salę, bo innego źródła światła nie byłem w stanie dostrzec, a było niezwykle jasno.
To, co kompletnie zbiło mnie z tropu to iluzja śniegu. Tak jakby z tego nieba spadały drobne płatki śniegu mieniące się odbijanym, magicznym światłem... a jednak tuż nad głowami gości dyskretnie znikały jakby były tylko iluzją... Chociaż... najprawdopodobniej nią były.
Podłoga została wykonana z marmuru takiego jak kolumny. Pod jedną ze ścian w kolorze kości słoniowej ustawiono bogato zastawione stoły z przekąskami, owocami i pięknymi ozdobnymi kwiatami. Jednak... niezwykłymi kwiatami. Każdy z nich był wykonany z lodu... Niektóre miały inne odcienie jakby do wody, z której je wykonano, dodano barwniki. Tak więc przypominały bardziej ustawione w wazach i misach piękne kompozycje wykonane z kolorowego szkła. Mieniły się, odbijając światło i w sumie bardziej niż lód czy szkło przypominały mi piękne kamienie szlachetne.
Obrusy przykrywające stoły były śnieżnobiałe i bogato zdobione srebrnym haftem przy krańcach. Przy jednej ze ścian na końcu prostokątnego pomieszczenia znajdowało się podwyższenia, na którym ustawiono orkiestrę składającą się z co najmniej pięćdziesięciu aniołów w skrzących się i obszytych futrem białych strojach z akcentami lodowego błękitu. Kobiety nosiły długie suknie z obszyciem przy rękawach a mężczyźni tuniki z wyszytymi kołnierzami. Grali na pięknych białych klasycznych instrumentach od harf przez skrzypce po... takie, których nazw nie znam.
Muzyka sama w sobie była przyjemna dla ucha. Klasyczna... ale jednak jakby z takim delikatnym ludowym zabarwieniem. Nie smutna i poważna... a taka wesoła, ale nie prostacka.
A co do ludzi, którzy właśnie do niej tańczyli lub zwyczajnie stali gdzieś z boku, gadali, popijali napoje z pięknych szklanych kielichów... byli... kolorowi. Wszyscy ubrani jak... no... połączenie arystokracji i cholernych aniołów.
Mężczyźni w pięknych strojach. Niektórzy z medalami przypiętymi do piersi. Zresztą nie tylko mężczyźni. Kobiety owszem w większości nosiły piękne suknie, ale część była w eleganckich spodniach i tunikach. Minęła mnie między innymi wysoka brunetka w wysokich wojskowych butach wypolerowanych tak, że niemal świeciły, spodniach i granatowej tunice przepasanej jedynie srebrną szarfą. Nie miała biżuterii, jednak jej pierś zdobił z tuzin medali.
Ogólnie dominowały raczej zimne, stonowane barwy. Podejrzewam, że ze względu no... na to, że świętujemy zimę. Zauważyłem też, że anioły nie lubią przepychu. Suknie kobiet owszem były piękne, ale zdecydowanie nieprzesadzone. Większość była wręcz... skromna. Wszystkie długie w większości z długimi rękawami i zabudowanymi dekoltami. Niektóre miały wstawki z futra inne były wykonane z połyskliwego materiału...
Jeśli chodzi o włosy, to czesano się różnie. Jako że wśród aniołów zarówno kobiety, jak i mężczyźni preferowali długie włosy to zapewne by nieco się wyróżnić, kobiety swoje upinały, plotły w warkocze czy inne skomplikowane fryzury. Mężczyźni raczej zostawiali swoje rozpuszczone lub zaplatali w prosty warkocz czy związywali w kucyk. Czasem jednak dostrzegałem i takich w bardziej wymyślnych fryzurach.
Dość szybko dostrzegłem członków Rady. Głównie dlatego, że to wśród nich zbierały się największe kółeczka adoratorów. Raziel i Zafiel być może jako jedyne kobiety w Radzie trzymały się razem. Ta pierwsza miała włosy zaplecione w warkocz i spięte na czubku głowy tak, że tworzyły koronę ozdobioną małymi szpilkami z jakimiś kamieniami szlachetnymi. Nie zdziwiłbym się, gdyby były to diamenty, bo mimo iż były drobne lśniły dość mocno. Jej suknia dla kontrastu była niezwykle prosta w kolorze czystej bieli z długimi rękawami i bez dekoltu. Dosłownie kończyła się przy jej szyi. Wyglądała w niej wyjątkowo dojrzale pomimo swojej delikatnej urody i niskiego wzrostu.
Zafiel co mnie zaskoczyło, także miała na sobie suknię. Było w niej jednak widać wojskowy styl. W przeciwieństwie do lekkiej sukni Raziel ta była wykonana z grubszego materiału w kolorze grafitowym a jedynymi ozdobami były wyszywane srebrną nicią mankiety i kołnierz. Włosy miała ułożone jak zawsze. Jedynym co się zmieniło było to, iż tam, gdzie były krótsze, wsunęła je za ucho i spięła piękną, srebrną, wysadzaną brylantami spinką.
Obie wyglądały pięknie. Nic dziwnego, że zebrało się wokół nich z tuzin mężczyzn. Z tego, co się orientowałem Raziel była wdową a Zafiel zagorzałą panną więc... raczej mieli niewielkie szanse.
W oczy rzucił mi się jeszcze Uriel tradycyjnie w złocie swojej gwardii (tym razem jednak w bardziej chłodnym odcieniu), Gabriel w lodowo-błękitnej tunice z długimi lokami związanymi w skomplikowany warkocz spływający mu po prawym ramieniu, ta siwa szmata w jasno szarym fraku i grafitowej koszuli, no i Michael w bieli i złocie jak zawsze minimalistycznie. Jedynie włosy związał wyjątkowo w ciasny kucyk.
Po dłuższej chwili dostrzegłem i Zadkiela przy jednym ze stołów. Założył tunikę i spodnie dokładnie w tym samym stylu co siostra. Identyczne kolory. Identyczne zdobienia przy mankietach. On zamiast spinki miał na głowie cieniutką srebrną obręcz podobną do tej, którą zazwyczaj nosi Michael.
No ale anioły średnio mnie interesowały. Musiałem znaleźć moich upadłych znajomych. Jak jednak można się domyślić, to także nie było trudne.
Rozmawiali w swoim gronie i popijali coś, co pewnie było jakimś ich zdaniem za słabym winem. Mammon miał na sobie coś, co od razu skojarzyło mi się z modą Azji Mniejszej. Luźne szerokie spodnie zebrane przy kostkach i sięgająca ledwie połowy uda luźna bluzka. Wszystko w bieli, która mocno kontrastowała z jego ciemniejszą karnacją. Jednakże... zdecydowanie nie był ubrany skromnie. Złoto zamienił na srebro, ale było go równie dużo. Naszyjnik, który miał na sobie, musiał ważyć tonę i mógłby się nim pochwalić niejeden faraon. Włosy natomiast miał zaplecione w dziesiątki drobniutkich warkoczyków i związane wysoko na głowie. Oprócz tego mnóstwo bransoletek i duże kolczyki w kształcie księżyców w nowiu.
Belzebub wybrał prostotę. Biała koszula, ciemnoszare spodnie i surdut w tym samym kolorze.
Asmodeusz miał na sobie strój w odcieniu kości słoniowej. Dopasowane spodnie, wysokie buty z ciemnej skóry, koszulę i bogato zdobioną na anielską modłę marynarkę. Włosy Miał ułożone jak zawsze, z tym że teraz w warkoczyki z boku jego głowy były wplecione złote nitki.
Lucyfer natomiast... Wyglądał jak anioł z prawdziwego zdarzenia. Włosy miał rozpuszczone. Czerń i czerwień zastąpione zostały przez biel i złoto. Nie wyróżniał się zbytnio na tle innych aniołów... z tym że był wyjątkowo... charyzmatyczny. To pewnie ta aura sprawiała, że mimo iż miał na sobie proste, dopasowane białe spodnie, koszulę, zdobioną bogato kamizelkę i frak, wyglądał jak czarujący książę... tylko że ukrywający różki.
Nie byłem do końca pewien, co powinienem teraz zrobić. Na szczęście z pomocą przyszedł mi Ariel. Podeszliśmy do Gabriela. Wymieniliśmy kilka uwag odnośnie balu. Przekąsiliśmy coś. Nawet trochę potańczyliśmy.
Początkowo trochę się opierałem. Bałem się, że dwóch tańczących mężczyzn wzbudzi niepotrzebne zainteresowania. Nabrałem trochę odwagi, gdy Ariel wskazał w głąb sali i zobaczyłem tą samą ubraną po męsku brunetkę tańczącą wolnego z drobną, ciemnoskórą szatynką w srebrnej sukni.
Mój chłopak poinformował mnie, że kobiety są małżeństwem. Brunetka ma rangę generalską i dość ściśle współpracuje z Michaelem, natomiast szatynka jest dziedziczką dość sporego imperium handlowego.
Gdy tańczyliśmy, a także później, gdy częstowaliśmy się drobnymi przekąskami, Ariel opowiadał mi o ludziach, którzy się tu znajdują. Było wśród nich wiele starszych aniołów. Oczywiście po większości wieku w ogóle nie widać. Ale było też trochę dzieciaków i nastolatków, którzy do domów zapewne wrócą wcześniej.
Byłem sceptycznie nastawiony do tego balu, ale... okazał się naprawdę przyjemny.
***
Mammon
- Widziałeś Israfila? Swego czasu sporo gadał, jaki to nie jest niezależny, a teraz patrz na niego. Żonka trzyma go praktycznie na smyczy. A taki był z niego niby samiec alfa. Był takim aroganckim bucem... i wyrwał taką laskę. I jeszcze dzieciaka jej zrobił. Pomyślelibyście, że tak skończy?
- Cóż... szczerze mówiąc, nie. No ale wiesz... zanim zacząłem planować rewolucje i takie tam to na przykład obstawiałem, że ty hajtniesz się niezwykle szybko.
- Że niby ja?
- No. Byłem pewien, że zrobisz jakiejś naiwnej pannie dzieciaka i będziesz musiał się hajtnąć. A tu proszę, jak życie zaskakuje... Belzebub zrobił sobie dzieciaka, a jego ostatniego bym o to posądzał.
Sam zainteresowany jedynie wzruszył ramionami i kontynuował obserwację gości.
- W pewnym sensie się nie myliłeś. Miałem mnóstwo dzieci.
- Jednak nie... cóż... czystej krwi.
- Owszem... ale zawsze brałem jakąś odpowiedzialność.
- O tak... za każdym razem, jak znikałeś na więcej niż pięćdziesiąt lat, wszyscy wiedzieliśmy z jakiego powodu.
Przewróciłem oczami i wygodniej oparłem się o kolumnę. Było to dość trudne, bo te jebane złote liście wbijały się w plecy.
- Płaciłem alimenty, udzielałem się, jeśli tylko tego chcieli. Na swój sposób zawsze byłem kochającym ojcem.
- Pieprzysz. Powinieneś uczyć się od Belzebuba. On nawet zmieniał pieluchy.
Ponownie nasz druh w odpowiedzi jedynie wzruszył ramionami. Typowa reakcja. Dla nas jednak nie znaczyła wcale mniej niźli słowa czy nawet całe zdania.
- Pragnę powiedzieć na swoje usprawiedliwienie, że trudno wychowywać dziecko, gdy zdajesz sobie sprawę, że będzie żyć niewiele dłużej od człowieka.
- Dlatego Mammonie większość z nas się zabezpiecza. No ale z drugiej strony dzieci twoich dzieci i ich dzieci czynią ludzki świat lepszym. A to wszystko dzięki libido odziedziczonym po swoim upadłym przodku.
- Jakoś nie narzekałeś na moje libido, gdy samotne wieczory w twoim piekielnym gabinecie zaczęły cię nużyć.
Lucyfer uśmiechnął się i delikatnie poruszył kielichem, by wymieszać wino.
- Rzeczywiście. Twoje libido było niezwykle pomocne, gdy po przeprowadzeniu rewolucji, podpisaniu pokoju i przejęciu Piekła miałem emocjonalnego doła. Gdzieżbym teraz był, gdyby nie twoje libido?
- Na bogów idę stąd, zanim zaczniecie wspominać szczegóły.
Belzebub odłożył kielich na stół i odszedł, kierując się w stronę naszych skrzydlatych braci z Rady. Wymieniliśmy z Lucyferem rozbawione uśmiechy, wznieśliśmy kielichy w toaście i wypiliśmy do dna.
- Za nowe znajomości.
- Za nowe znajomości.
- Może powinienem wykorzystać okazję i zapytać Michaela, czy podoba mu się przyjęcie.
- Mam wrażenie, że gdy tylko pojawisz się w zasięgu jego wzroku, nagle będzie mniej kontent z jego przebiegu.
- Okrutne słowa mój przyjacielu. Naprawdę myślisz, że mam tak nikłe szanse?
- ... Nie. Wydaje mi się, że masz duże szanse.
Lucyfer posłał mi zaskoczone spojrzenie. Po chwili opanował się jednak i jego śliczna buziunia na powrót przybrała wyraz cwanego lisa.
- Doprawdy?
- Michael ma do ciebie słabość.
- Myślałem, że wywołuję w nim mdłości.
- To też. Jednakże... oszczędził ci życie, gdy mógł cię zabić. Czyż nie z tego powodu to zrobiłeś? By sprawdzić, czy darzy cię tylko nienawiścią.
- ... Wiesz... gdy z namysłem pozwoliłem mu wytrącić miecz z mojej ręki... gdy pozwoliłem mu myśleć, że pozbawił mnie równowagi i padłem na ziemię... do ostatniej chwili czekałem z sygnałem dla Belzebuba. I z każdą sekundą zwłoki byłem niemal pewny, że ten miecz wymierzony we mnie naprawdę opadnie. I o ile nie bałem się, że mnie zrani, gdyż zablokowałbym go z łatwością... tak coś ściskało mnie w sercu na myśl, że do tego dojdzie.
- ... No kto by pomyślał. Czyli mam rozumieć, że ty masz serce?
- Pfff. Ja się tobie zwierzam, a ty mnie tak traktujesz. Jednak to prawda, że najbliżsi przyjaciele jako pierwsi wbiją ci nóż w plecy.
- Lucyferze parzę ci kawę. Gdybym chciał ci coś zrobić, nie wbijałbym ci noża w plecy, tylko dolał czegoś do kubka.
- Hmmm... naprawdę plujesz mi do kawy?
- Tylko kiedy mnie wkurzysz.
Lucyfer zaśmiał się głośno i pokręcił głową. Odsunął zbłąkane złociste pasma włosów z czoła i spojrzał na mnie.
- Z tego, co się orientuję, to wkurzam cię dość często.
- To nie tak, że nie znasz ryzyka.
- Masz rację... znam cię na tyle długo by wiedzieć, że nie powinno się zachodzić ci za skórę.
- Ponadto jest to dość trudne. Jestem spokojną osobą. Jednak ty Lucyferze... przyznam, że w moim długim życiu nie spotkałem jeszcze nikogo, kto potrafiłby z taką łatwością wyprowadzić mnie z równowagi. Gratulacje. Jesteś ponadprzeciętnie wkurwiający.
- Dla ciebie staram się dwa razy bardziej.
- Ależ nie wątpię.
Uniosłem delikatnie kielich i już po chwili skądś wyłonił się służący z butelką wina. Napełnił mój kielich a po chwili także ten Lucyfera.
Byłem pewien, że chłopak zaraz zniknie z zasięgu wzroku, jednak ten zbliżył się do mnie, ewidentnie coś chcąc, co skłoniło mnie, by lepiej mu się przyjrzeć. Nie zajęło mi długo by odszukać w pamięci tę twarzyczkę.
Jego imię... hmmm... Uziel, Usiel, Usariel, Usiriel... coś w tym stylu. Ładny drobniutki blondynek z łobuzerskim błyskiem w zielonych oczach. Ten sam który tak ochoczo rozpowiadał o naszej wspólnie spędzonej nocy.
- Panie Mammonie...
- Tak kwiatuszku?
- Przepraszam, że przeszkadzam panu i pańskiemu towarzyszowi...
- Ależ nic się nie stało aniołku. Czym mogę ci służyć?
Blondynek przygryzł delikatnie dolną wargę i przez chwilę wahał się, rozważając odpowiedni dobór słów. Sposób, w jaki nerwowo przestępował z nogi na nogę, był doprawdy rozkoszny.
- Bo... moja zmiana właśnie się kończy i... zastanawiałem się...
- Czekaj na mnie w mojej komnacie.
Aniołek przez chwilę wydawał się zaskoczony, jednak szybko na jego ustach zawitał szeroki uśmiech. Skłonił się na pożegnanie i zniknął w tłumie. Do samego końca podążałem za nim wzrokiem. Usiel czy jakkolwiek się zwał zdecydowanie wiedział gdzie pada mój wzrok i idąc, rozkosznie poruszał biodrami.
Gdy w końcu straciłem go ze wzroku, powróciłem do mojego szczerzącego się przyjaciela.
- Co?
- Ależ nic... po prostu... zastanawiam się, jak to robisz. Oni po prostu dosłownie wskakują ci do łóżka.
- To przez urok osobisty.
- A co z kobietami? Odkąd jesteśmy w Niebie, widziałem cię jedynie w męskim towarzystwie.
- Kobiety są trudniejsze. Łatwiej je zranić. Częściej żałują przygód na jedną noc. Rozumiesz. Prześpi się ze mną, a później musi się tłumaczyć przyszłemu mężowi, dlaczego nie jest dziewicą. No i... wiesz... nie chcę skończyć jak Israfil. W dodatku... jeden nefalem na razie wystarczy.
- No tak. Świat nie jest jeszcze gotowy na małego Mammona.
- Świat nigdy nie będzie na to gotowy. Nie będzie też gotowy na małego Lucyfera więc dzięki bogom, że twój wybranek nie posiada macicy. A teraz przepraszam... mam pewne ważne spotkanie.
- Wszyscy mnie opuszczacie. Najpierw Asmodeusz gdzieś znika, mimo że uwielbia bale, później Belzebub wybiera skrzydlate towarzystwo... a teraz jeszcze i ty Brutusie.
- Cóż... czeka na mnie ciekawsze towarzystwo.
Duszkiem wypiłem zawartość kielicha i podałem puste naczynie Lucyferowi. Ten posłał mi szeroki uśmiech i uniósł swój do ust.
Powolnym krokiem ruszyłem w stronę wyjścia. Wybrałem dłuższą drogę i zagadałem jeszcze do Belzebuba. Nie śpieszyłem się. Aniołek poczeka. Zniecierpliwi się troszkę. W każdym razie nie wyjdzie mi to na złe.
W końcu opuściłem salę balową i po przemierzeniu kolejnych korytarzy dotarłem do naszego skrzydła. Było tu niezwykle cicho w porównaniu do tego gwaru, który przed chwilą zostawiłem za sobą. I gdy otwierałem drzwi do mojej komnaty z przeświadczeniem, że ten dzień nie może być już lepszy, zostałem mile zaskoczony.
Usiel niemal natychmiast znalazł się tuż przy mnie, moje zainteresowanie wzbudził jednak stojący przy nim chłopak w identycznym prostym, białym stroju służby. Miał gęste kręcone, czarne włosy i ciemną karnację kilka tonów ciemniejszą od mojej. Spoglądał na mnie z mieszaniną niepewności i podekscytowania w brązowych oczach.
- Hmmm...
Chłopak speszył się, gdy bezczelnie otaksowałem go wzrokiem i uśmiechnąłem się z zadowoleniem.
- Panie Mammonie, bo... to... Tabris i on... bardzo... chciał pana spotkać i... mam nadzieję, że nie gniewa się pan, że nie zapytałem pana, czy mogę go tu przyprowadzić.
- Nie... Nie gniewam się. A czy Tabris wie, jak straszni upadli traktują takie małe, słodkie aniołki jak wy?
- ... Wie.
- I przyszedł mimo to?
- ... Właśnie dlatego przyszedł.
- W takim wypadku... niech Tabris podejdzie i udowodni, że się nie boi.
Chłopak zamarł, gdy mój wzrok przeniósł się na niego, jednak po chwili zrobił te kilka krów w moją stronę, niepewnie jakby nie wiedział czego się spodziewać. Spoglądał w dół, unikając mojego wzroku, więc delikatnie złapałem go za podbródek i uniosłem jego twarz ku górze.
- Rozchyl usta.
Brunet spoglądał na mnie chwilę, po czym bez wahania rozchylił usta i przymknął oczy. Nie protestował, gdy go pocałowałem i jęknął cicho, gdy wsunąłem w niego swój język. Z czasem zaczął topnieć. Przysunął się bliżej, a ja złapałem go w pasie, gdy zaczynał tracić siłę w nogach.
Gdy w końcu zakończyłem pocałunek Tabris oddychał ciężko a jego oczy prosiły o więcej. O tak... To był zdecydowanie dobry dzień.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top