Rozdział 55


   Ariel wpatrywał się w Mammona wzrokiem, który wyrażał chęć mordu. I nie. To wcale nie wyolbrzymienie. Gdy spojrzałem w jego lśniące w ciemności zielone oczy, przeszedł mnie dreszcz. Wyglądał jak drapieżnik szykujący się do skoku na swoją ofiarę. Jego włosy unosiły się delikatnie jakby były mocno naelektryzowane, a wokół palców pojawiały się niewielkie błyski. Później wszystko... potoczyło się dosyć szybko, tak że ledwo nadążałem.

   W momencie, gdy Ariel zrobił pierwszy krok w naszą stronę Mammon z kocią zwinnością zeskoczył z łóżka i stanął na nogach. Upadły zdążył wykonać zaledwie krok, gdy nastąpił błysk, szczęk metalu a po chwili następny i gdy zdezorientowany otworzyłem oczy, mężczyźni mieli w rękach broń.

   Ariel musiał zaatakować Mammona a ten odparł atak. Upadły trzymał dwa miecze o złotych, bogato zdobionych rękojeściach. Wydaje mi się, że Agares pokazywała mi kiedyś podobne... nie byłem jednak pewien czy to bułaty, czy sejmitary... jedno z tych dwóch... a może coś pomiędzy? Nieistotne. Istotne było to, że Mammon okręcił się, tnąc ostrzami i jakoś specjalnie się nie powstrzymywał.

   Ariel natomiast nie pozostawał mu dłużny. Doszło do burzliwej wymiany ciosów, a ja siedziałem jak ten ciołek na łóżku, gapiąc się na to, jak próbują się pozabijać. Oprócz szczęku metalu moich uszu doszły też te charakterystyczne odgłosy wyładowań elektrycznych.

   Pomieszczenie nie jest zbyt wielkie więc już po chwili Mammon niechcący ściął kwiatka w doniczce, a kilka sekund później Ariel zaszarżował na niego, ten zrobił unik i guan-dao anioła wbiło się głęboko w drzwi szafy... gdy gwałtownie wyciągał ostrze, z drzwi już praktycznie nic nie zostało. Kątem oka zauważyłem także, że obaj mieli już drobne rany. Ariel na ramieniu a Mammon na udzie.

   Upadły wykonywał kolejne uniki, zbliżając się coraz bardziej do... do drzwi balkonowych... Gdy Ariel wykonał kolejne cięcie Mammon wygiął się w tył a ostrze minęło jego pierś o centymetry, niczym akrobata stanął na rękach i odbił się nogami od ziemi i wykonał płynne przejście w tył tak, iż już po chwili stał pewnie na nogach tuż przed szklanymi drzwiami. Przez ten czas jego miecze zniknęły, zapewne zmieniając się w któreś z licznych bransoletek na jego nadgarstkach.

   Nagle blondyn wskazał na mnie i uśmiechnął się szeroko. Nie wiedziałem, co się święci, dopóki nie poczułem nagłego bólu w nodze, jakby ktoś przyjebał mi w piszczel. Krzyknąłem i złapałem się za kostkę, co automatycznie odwróciło uwagę Ariela. Spojrzał na mnie zdezorientowany i na ułamek sekundy wściekłość w jego oczach została przysłonięta przez troskę... trwało to krótko, bo gdy się zorientował, że nic mi nie jest przeniósł wzrok z powrotem na Mammona... a przynajmniej w miejsce, w którym powinien stać.

   Drzwi na balkon były szeroko otwarte a wiatr poruszał zasłonami. Anioł wypadł na zewnątrz, a ja uświadomiłem sobie, że... że ten sukinsyn to wszystko od początku planował... Nawet sobie jebany drzwi zawczasu otworzył!

   Kilka sekund później Ariel wpadł do pokoju, trzaskając drzwiami tak mocno, że zdziwiłem się, że nie rozleciały się na miliony szklanych kawałeczków. Po wyrazie frustracji na jego twarzy i tym czymś pomiędzy krzykiem a warknięciem, zgaduję, że Mammon przepadł jak kamień w wodę...

   Możliwe, że ma to coś wspólnego, z tym że niżej znajdują się kwatery upadłych. Nie zdziwię się, jeśli zeskoczył z balkonu, złapał się parapetu poniżej i wszedł oknem, które sobie pewnie wcześniej zostawił otwarte.

   Nie miałem jednak czasu na podziwianie tego, jakim geniuszem zła jest Mammon, bo gdy nie było go w pobliżu, uwaga rozwścieczonego Ariela skupiła się na mnie. Jebany zdrajca uciekł i zostawił mnie samego...

   Szatyn gniewnym krokiem ruszył w moją stronę, nie odrywając ode mnie spojrzenia swoich szmaragdowych oczu.

- A-ariel t-to nie tak jak myślisz. J-ja nie...

   Wyciągnąłem rękę w przód w uspokajającym geście, ale anioł wydawał się mnie w ogóle nie słuchać. Złapał za mój nadgarstek tak mocno, że poczułem ból jakby moja kość miała zaraz pęknąć a przez moje ciało przeszedł prąd. Na szczęście mnie nie usmażyło.

- Co ci zrobił!?

- N-nic.

- Nie kłam!

- N-naprawdę, t-to tylko tak wyglądało my nic...

- Nic! To według ciebie było nic?!

- Naprawdę do niczego nie doszło! Spójrz tylko, mam na sobie ubrania.

   W tym momencie uświadomiłem sobie, że cieniutka koszula nocna i bokserki raczej działają na moją niekorzyść. Ariel zaśmiał się cierpko i puścił moją rękę. Zaczął nerwowo chodzić po pokoju.

- Jak mogłeś Sky... jak mogłeś mu na coś takiego pozwolić?!

- Na nic mu nie pozwalałem!

- Wpuściłeś go do swojej sypialni, pokazałeś mu się w takim stroju i to, co słyszałem z twoich ust, to zdecydowanie nie były słowa sprzeciwu!

   Zalało mnie poczucie wstydu. Ariel ma rację. Wypuściłem go tu bez wahania, bo... nie uważałem, bym miał powód, by tego nie robić. Ubrałem się tak ze zwykłej próżności. A co do moich protestów... to chyba rzeczywiście nie broniłem się tak bardzo, jak bym mógł. Jednak mimo wszystko... nie miałem zamiaru zdradzić Ariela a między mną a Mammonem naprawdę do niczego nie doszło... ale jak mam mu to wytłumaczyć?

- Naprawdę myślisz, że mógłbym cię zdradzić?

- Nie wiem, co myślę. Jak mogłeś dopuścić go tak blisko siebie?

- ... A co z tobą? Jak mogłeś dopuścić tak blisko Layle?

- Co?

- Widziałem was! Widziałem was w tym cholernym ogrodzie! Też jakoś specjalnie nie protestowałeś.

- I dlatego to zrobiłeś? Dlatego spoufalałeś się z tym... lowelasem!?

- Nie! I nie wiem, jak możesz w ogóle mieć co do tego jakieś wątpliwości!? Zresztą... nawet gdyby naprawdę do czegoś pomiędzy nami doszło... to jak myślisz czyja by to była wina!? Od tygodni mnie olewasz! Wolny czas zamiast ze mną spędzasz z tą lafiryndą! Całujesz ją, a mnie odpychasz! Kim ja dla ciebie do jasnej cholery jestem!?

   Poczułem, jak wzbierają we mnie łzy. Powstrzymywałem je resztkami sił. Ariel po moim wybuchu jedynie przypatrywał mi się w ciszy.

   Po chwili szybkim krokiem podszedł do mnie, usiadł na łóżku, złapał mnie za rękę, przyciągnął do siebie i... pocałował. Głęboko. Namiętnie. Wręcz dziko. Wsunął ręce w moje włosy, rozdzielił nasze usta na sekundę i pocałował mnie ponownie. Jeszcze nigdy mnie tak nie całował. Nie tak... agresywnie.

   Nie opierałem się. Rozchyliłem usta, wpuszczając jego język do środka. Gdy się ode mnie odsunął, moje ręce się trzęsły. Objął dłońmi moją twarz, zmusił, bym patrzył wprost na niego.

- Jesteś mój... Nie oddam cię nikomu, rozumiesz? Kocham cię... Tak bardzo cię kocham...

   Nie wiedziałem jak mam odpowiedzieć. Błyszczące w ciemnościach szmaragdowe oczy wyrażały pewność. Nie wątpiłem w te słowa. Wiedziałem, że były prawdą.

- A ty jesteś mój... i ja też nie zamierzam cię nikomu oddać.

   Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie. Tak po prostu. Miałem wrażenie, że... jednym spojrzeniem przekazujemy sobie to wszystko, co dzieje się w naszych sercach a czego nie jesteśmy w stanie wyrazić słowami.

   Jego dłoń powoli zsunęła się z mojego policzka. Wędrowała niżej, delikatnie muskając skórę mojej szyi, a później jeszcze niżej, przesunęła się po moim ramieniu i zamarła na chwilę. Spojrzenie Ariela powędrowało w tamtą stronę, a następnie i moje. W miejscu, gdzie Mammon mnie ugryzł, pozostał widoczny ślad. W kilku miejscach nawet przebił skórę. W oczach Ariela błysnęła stal.

- Gdzie cię dotykał?

- Nigdzie. My naprawdę nie...

- Sky widziałem! Widziałem, jak cię trzymał!

- To... to tylko... magia. On użył swojej magii.

- I to magia sprawiła, że wydałeś z siebie taki dźwięk?

   Poczułem, jak moja twarz pąsowieje.

- J-ja... to był odruch... n-naprawdę. Proszę... uwierz mi.

   Ariel wpatrywał się we mnie dłuższą chwilę. Byłem wręcz pewien, że nazwie mnie puszczalską szmatą, wyklnie i wyjdzie. Jednak on spokojnie otaksował mnie wzrokiem. Stałem się boleśnie świadomy tego, jak wyglądam. Gdy jego oczy ponownie spoczęły na moich, zobaczyłem w nich jakiś inny błysk.

- Doskonale. W takim razie sprawię, że będziesz krzyczał jeszcze głośniej.

- C-co?

   Nim zdążyłem przemyśleć jego słowa, Ariel pchnął mnie, a ja zaskoczony opadłem na łóżko. Już po chwili przycisnął mnie własnym ciałem i całował zawzięcie. Jego dłonie od razu zawędrowały pod moją koszulę i błądziły po moim ciele.

   Przeniósł pocałunki niżej na moją szyję. Ssał moją skórę i boleśnie przygryzał, a ja drżałem i z trudem łapałem powietrze. Jęknąłem, gdy nagle złapał mnie za pośladek. Nie przywykłem do takiej... agresji, ale... też... to nie tak, że nie podobało mi się...

   Ariel złapał za moje bokserki, odsunął się ode mnie i szybko je ze mnie ściągnął. Następnie wziął się za koszulę. Podniósł mnie do pozycji siedzącej i ściągnął mi ją górą, po czym sam zaczął się rozbierać. Próbowałem uspokoić oddech, ale zawziętość, z jaką Ariel ściągał kolejne ciuchy, podpowiadała mi, że do tej pory to nawet nie była właściwa gra wstępna.

   Gdy ostatnia część garderoby spadła na podłogę, Ariel ponownie bez zbytniej delikatności pchnął mnie, a ja leżałem przed nim niezdolny do ruchu. I tym razem czary nie miały z tym nic wspólnego.

   Składał pocałunki w okolicy moich obojczyków i klatki piersiowej, a przy okazji robił kolejne malinki. Nagle przygryzł delikatnie mój sutek, na co ja wydałem z siebie cichy pisk. Pieścił go dłuższą chwilę i zajął się także drugim. Później przeniósł się niżej. Złapał mnie za udo i zadarł moją nogę do góry.

- Tutaj cię dotykał...

   Zaczął powoli sunąć dłonią w górę i w dół po moim udzie. Odsunął się nieco i przybliżył do niego twarz. Najpierw delikatnie ucałował moją skórę... a po chwili mnie ugryzł. Krzyknąłem cicho, a gdy się odsunął, dostrzegłem wyraźny, czerwony ślad na wewnętrznej stronie uda, w miejscu gdzie znajdowała się malinka zrobiona przez Mammona. To jakieś chore oznaczanie terenu czy co? W sensie... jakoś specjalnie mi to nie przeszkadza... ale... serio?

   Ariel oblizał usta i obrócił mnie na brzuch. Przez chwilę słyszałem, jak otwiera szufladę w stoliku nocnym i czegoś tam szuka. Już po chwili dowiedziałem się czego. Uniósł delikatnie moje biodra i bez uprzedzenia wsunął we mnie dwa palce. Gwałtownie nabrałem powietrza i powstrzymałem jęk. Nie był delikatny jak zawsze. Był bardziej... gwałtowny.

   Drugą dłonią zaczął sunąć po moich plecach, powoli dotarł do mojego karku. Dołożył trzeci palec, a ja jęknąłem cicho. Oddychałem szybko i próbowałem poskładać myśli w głowie, ale nie byłem w stanie. Z jednej strony czułem delikatne napięcie, swego rodzaju niepokój niecodziennym zachowaniem Ariela. Nie czułem tego samego ciepła co zawsze... tego poczucia bezpieczeństwa... ale jednocześnie nie bałem się. To wciąż był Ariel. Nie skrzywdziłby mnie. Być może dlatego mimo tej niepewności... czułem się... dobrze.

   Szatyn wsunął dłoń w moje włosy, a ja starałem się wyrównać swój oddech, co nie było proste z twarzą niemal przyciśniętą do poduszki. Nagle moje ciało przeszła intensywna fala przyjemności, gdy mężczyzna trafił w odpowiednie miejsce. Zacisnąłem dłonie na pościeli i niemal krzyknąłem w poduszkę. Dręczył mnie dłuższą chwilę krążąc wokół tego miejsca. Chciałem, żeby już z tym skończył i... przeszedł do kolejnej części.

- A-ariel? Wystarczy...

   Jeśli mnie usłyszał, to nie dał żadnego znaku potwierdzenia. Może poza tym, że poruszał palcami mocniej, szybciej, bardziej agresywnie. Nie mogłem już powstrzymać swojego głosu. Gdy próbowałem, przygryzłem wargę i już po chwili poczułem smak krwi. Zaciskałem dłonie, wyginałem się, wbijałem stopy w materac i czułem łzy w oczach. Było mi dobrze, ale... to było za mało. To niemal bolało...

- A-ariel... proszę...

   Szatyn nie przerywał, ale pochylił się na de mną tak, że czułem bijące od niego ciepło. Nachylił się do mojego ucha... tak blisko, że jego usta prawie je muskały.

- O co prosisz?

   Gdy usłyszałem jego głos, zadrżałem.

- Wystarczy...

- Mam przestać?

- Tak...

- Mam odejść?

- Nie!

- Więc czego chcesz?

- ... Więcej...

- Chcesz mnie... w sobie?

- Tak...

- Jesteś pewien, że chcesz akurat mnie?

- Tak! Proszę...

   Zrobił to. Wysunął ze mnie palce i złapał mnie za biodra. Wszedł we mnie jednym ruchem, przez co niemal zachłysnąłem się powietrzem. Poruszał się we mnie mocno i szybko. Ponownie wsunął dłoń w moje włosy, chwycił je wręcz boleśnie mocno, jednak nie zwracałem na to uwagi. Było tak... intensywnie...

***

   Leżałem na brzuchu w swoim łóżku... w zdemolowanym pokoju... kompletnie nagi... twarz miałem zwróconą w stronę klęczącego przede mną Ariela z pokutnie spuszczoną głową. Miał przynajmniej tyle przyzwoitości, że założył spodnie.

   Zastanawiałem się, jak właściwie do tego doszło. Moje ciało... bolało... cholernie bolało... bolały mnie miejsca, które jak dotąd mnie jeszcze nigdy nie bolały. Poruszyłem delikatnie nogą i syknąłem cicho. Nie uszło to uwadze Ariela. Zniżył głowę jeszcze bardziej tak, że rozpuszczone włosy już niemal całkowicie zasłaniały jego twarz.

- Przepraszam.

   To już chyba czterdziesty raz od pół godziny. Wtedy opadły z niego resztki złości i padł przede mną na kolana. Było pewnie koło szóstej rano. Ciekawe ile jeszcze zamierza tak klęczeć. W sensie... czeka, aż okażę mu łaskę czy coś?

- Wiesz... myślałem, że skończysz przy czwartym razie.

- Przepraszam.

   Mój głos brzmiał, jakbym jeździł strunami głosowymi po tarce. No i tak cholernie chciało mi się pić... No ale się nie ruszę. I chyba muszę załatwić... to. Cokolwiek to jest.

- Nie użyłeś prezerwatyw co nie?

- Przepraszam.

- Czuję się strasznie... lepki.

- Przepraszam.

- Ugryzłeś mnie w tyłek.

- Przepraszam.

- I w parę innych miejsc.

- Przepraszam.

- Nie mogę się ruszyć.

- Przepraszam.

- Ponadto nie rozumiem, dlaczego wykrzyczane słowo "umieram" odczytałeś jako zachętę, by pchać mocniej.

- Przepraszam.

- ... Chyba wybiłeś mi biodro.

- Przepraszam.

- ... Znasz jakieś inne słowo?

- Wybacz mi.

- ... Przewróć mnie na plecy, bo sam nie dam rady.

   Ariel wstał nadal pokutnie spoglądając w dół i delikatnie obrócił mnie na plecy. Jęknąłem, gdy poczułem rwący ból w biodrach i jeszcze w kilku innych miejscach, gdzie Ariel złapał mnie, mocniej niż powinien lub gdzie z jakiegoś powodu zacisnął swoje ząbki.

- Umieram... i tym razem nie chodzi mi o ten rodzaj śmierci co sprzed godziny. Tym razem naprawdę umieram.

- Prze... Em... Błagam o wybaczenie.

- ... Niech będzie ci wybaczone. A teraz ja proszę ciebie... pić... i kąpiel... i może jakieś ubrania.

   Anioł błyskawicznie zniknął za drzwiami i wrócił po chwili z kubkiem wypełnionym czymś parującym. Poprawił mi poduszki, tak bym mógł spocząć w pozycji siedzącej i pomógł mi ją zająć w akompaniamencie moich jęków bólu i rozpaczy. Okrył mnie kołdrą i podał mi kubek. Powoli sączyłem herbatę owocową, a on dalej odgrywał rolę pokutnika. Gdy skończyłem, odłożył pusty już biały kubeczek i czekał na dalsze rozkazy.

- Do kąpieli.

   Zgarnął kilka ubrań z szafy, owinął mnie białym kocem i zaniósł do łaźni. Postawił mnie na ziemi, tylko na kilka sekund bym zsunął z siebie biały materiał. Musiał mnie jednak cały czas podtrzymywać, bo moje nogi... odmawiały posłuszeństwa.

   Miałem krótką chwilę, by zerknąć w duże lustro na jednej ze ścian w przedpokoju prowadzącym do łaźni. To, co zobaczyłem, pewnie zrobiłoby na mnie większe wrażenie, gdyby nie to, że byłem padnięty.

   Ariel się nieźle napracował. Miałem całą szyję w malinkach. Szyję... klatkę piersiową... nogi... Nie mówiąc już o śladach zębów. Nie pomagało też uczcie czegoś spływającego powoli po moich udach... Cóż... anioł ma długie, wyżłobione moimi paznokciami szramy na plecach... ale jednak...

- Rozumiem malinki... ale dlaczego gryzłeś?

- Bo... on cię ugryzł.

- Więc ty mnie ugryzłeś bardziej. I to jeszcze w dziesięciu miejscach. Świetnie. Dobrze, że Mammon nie jest fanem jakichś sadystycznych fetyszy. Nawet nie chcę sobie wyobrazić, jakby to wyglądało dziesięć razy mocniej w twoim wykonaniu.

- ... Przepraszam.

- Nie gadaj już... po prostu zanieś mnie do wanny...







[Uwielbiam tego mema]

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top