Rozdział 34

    Gdy wychodziliśmy z niewielkiego białego domku, w mojej głowie wciąż panował chaos. Moje spotkanie z Samaelem nie przebiegło do końca, tak jak się spodziewałem... ale nie było też tak źle. Mój wuj jest specyficzną personą. Wydaje mi się jednak, że go rozgryzłem. No a przynajmniej częściowo.

   On nie chce więzi z innymi. Nie jestem do końca pewien dlaczego... ale zdecydowanie nie pozwala nikomu się do siebie zbliżyć. Od samego początku mówił rzeczy, które mnie raniły... ale jego postępowanie przeczy jego słowom. Ten moment, gdy Lucyfer sugerował, że zrobi mi krzywdę... wtedy widziałem prawdziwe oblicze Samaela. To mój ostatni członek rodziny, któremu może szczerze na mnie zależeć... nie odpuszczę tak po prostu. Powoli... krok po kroku... zbliżę się do niego.

   Rafael twierdził, że moich wspomnień nie da się tak po prostu odzyskać. Znaczna ich większość przepadła... ale jakieś na pewno kryją się gdzieś w mojej głowie. W końcu je odzyskam. Metodą małych kroków.

   Ruszyliśmy przez przecinającą niewielkie podwórko, wybrukowaną dróżkę. Nie przeszliśmy nawet kilku metrów, nim drzwi frontowe się otworzyły.

- Czekajcie.

   Zaskoczony spojrzałem na idącego w naszą stronę Samaela. Wydawało mi się, że jasno i klarownie zakończył naszą dyskusję. Wątpię, aby tak szybko zmienił zdanie.

- Co się stało?

   Posłałem upadłemu obojętne spojrzenie. A przynajmniej mam nadzieję, że na takie wyglądało. Ten stanął przede mną i przez chwilę zastanawiał się nad czymś, jakby wahał się przed podjęciem decyzji.

- Twoja matka...

   Coś wewnątrz mnie drgnęło, gdy z ust białowłosego wybrzmiały pierwsze słowa.

- Zanim cię u mnie zostawiła... podała mi twoje imię i... zostawiła coś. Dla ciebie. W końcu jesteś aniołem... potrzebujesz więc anielskiej broni.

   Samael wyjął coś z kieszeni swojej tuniki. Było to niewielkie drewniane pudełeczko. Niepewnie wziąłem je od niego. Miało rozmiar i kształt tych pudełeczek, w których trzymasz biżuterię. Na przykład pierścionki zaręczynowe. A to było coś, co zostawiła mi moja matka.

    Niepewnie je otworzyłem. Na aksamitnym białym materiale leżały dwa kolczyki. Miały kształt obręczy. Niewielkie, ale stosunkowo grube. Takie, które można spokojnie uznać za męskie, a nie kobiece. Były w dwóch różnych odcieniach szarości. Nie była to ogromna różnica ale widoczna.

- Nie masz jeszcze artefaktu prawda? Możesz ich użyć jako rdzenia. Jeden jest z anielskiej drugi z demonicznej stali. Po matce... i po ojcu. Oczywiście nie musisz ich używać. Tradycyjnie jednak używamy przedmiotów, które dostajemy od bliskich przy narodzinach. Jest na nich twoje imię... i błogosławieństwo twoich rodziców. Obojga.

- ... Mojego ojca?

- Mój brat musiał przeżyć śmierć swojej wybranki. Rozumiem jego ból. Rozumiem też, że przyćmił wszelkie inne uczucia. Jednak... twoje narodziny... to była wspaniała chwila dla obojga z nich.

- Mój ojciec mnie nienawidzi.

- Twój ojciec nienawidzi teraz wszystkiego. Strata ukochanej osoby... nie rozumiesz tego... Mam nadzieję, że nigdy nie zrozumiesz.

   Spojrzenie Samaela na ułamek sekundy spoczęło na Arielu. Upadły nie powiedział jednak już nic więcej, a jedynie skinął delikatnie głową w geście pożegnania i odszedł.

   Zostaliśmy sami. Ja dalej trzymałem w dłoni otwarte pudełeczko, a myśli kłębiły się w mojej głowie. Wziąłem jeden z kolczyków i uniosłem pod światło, by lepiej mu się przyjrzeć. Mimo iż padało na niego słońce, ten wydawał się nie odbijać jego promieni. On niemal je pochłaniał. Był w kolorze grafitu... może nawet odrobinę jaśniejszy. Był raczej matowy a nie połyskliwy jak większość metali. Czyli... ten dostałem od ojca. Rozumiem, że mają działać tak jak pierścienie Ariela. Jego zmieniają się w Guan-dao, gdy tylko tego zapragnie. Pewnie też dostał je od rodziców.

   Wsadziłem kolczyk do pudełka i zamknąłem je. Dalej trzymając niewielkie drewniane pudełeczko w dłoni, ruszyłem przed siebie. Ariel w ciszy podążył za mną. Nie byłem do końca pewien, dokąd idę. Po prostu gdzieś musiałem.

    Kilka minut szedłem spokojnym krokiem głębiej w anielskie miasto, mijając kolejne śnieżnobiałe budynki. W końcu dotarliśmy na niewielki plac. Było tu dość pusto. W centrum znajdowała się fantazyjna fontanna, z której tryskała przejrzyście czysta woda. Wokół ustawiono też kilka niedużych ławeczek. Usiadłem na jednej z nich, a mój anioł stróż szybko do mnie dołączył.

- Sky... wszystko w porządku?

   Spojrzałem na mojego ukochanego. Przyglądał mi się z niepokojem wymalowanym w szmaragdowych oczach.

- Tak... chyba tak.

- Nie wyglądasz, jakby wszystko było dobrze.

- Po prostu... nie spodziewałem się... że moi rodzice coś dla mnie zostawili. Zwłaszcza mój ojciec... To jakaś tradycja co nie?

- Tak... zazwyczaj jeszcze przed narodzinami rodzice wybierają dla nas coś, co w przyszłości może posłużyć nam za artefakt.

- Jak to w ogóle działa?

- Potrzebny jest metalowy przedmiot. Zazwyczaj wybiera się jakąś biżuterię, tak by zawsze można było mieć ją przy sobie. Jeśli jednak... przedmiot z jakiegoś powodu nam nie pasuje... możemy zmienić jego funkcję. Mój przyjaciel dostał od rodziców pierścień, jednak stwierdził, że noszenie go jest niewygodne. Zawiesił go więc na łańcuszku i nosił jako wisior. Można je przerobić. Znam kobietę, która pierścień przerobiła na kolczyk.

- A jak ten zwykły metalowy przedmiot staje się bronią?

- To skomplikowany proces. Metal to jeden z surowców, który najlepiej absorbuje magię. Gdy jest się już wystarczająco dorosłym, by wybrać konkretną broń, wytwarza się ją u kowala. To... w sumie tajemnica. Anielską broń wykuwa niewielu i jest to sekret przekazywany z pokolenia na pokolenie. W cały proces wytwarzania broni zaangażowana jest silna magia. Dzięki temu chociażby, anielska broń jest prawie niezniszczalna. Owszem trzeba o nią dbać... jednak nie wyszczerbi się tak jak zwykła. Nie ulegnie korozji. Tylko magia może ją uszkodzić. Ponadto jest to broń, która może mieć tylko jednego właściciela. Pierwsza osoba, która użyje na niej swojej magii, staje się z nią związana. To tak jakbyś zawierał dożywotni pakt. Broń staje się cząstką ciebie. Tak jakbyś... wraz ze swoją magią włożył do niej część swojej duszy.

- ... A co jak ją zgubię?

- Cóż... to niemożliwe.

- Oj uwierz mi, że jestem dość dobry w tej dziedzinie.

- Twój artefakt jest z tobą połączony. Zawsze wiesz, gdzie jest. Mógłbym oddać ci moje pierścienie, byś schował je w dowolnym miejscu. Nawet w ludzkim świecie. Znalazłbym je. Po prostu wiedziałbym, w którą stronę mam iść.

- No dobra. Ale jak to jest, że to raz pierścienie, a raz broń?

- Cóż... nie wiem. To sekret.

- Serio? Wszyscy tego używacie, a nie wiecie, jak to działa?

- Niestety kowale pilnują swoich tajemnic... jednak... Kiedyś zapytałem o to Anje. Po ojcu odziedziczyła ten fach. Wycisnąłem z niej tyle, ile się dało, a to wyłącznie dlatego, że była kompletnie pijana.

- Czyli jednak wam też się zdarza!

- Oczywiście. Rzadko... ale się zdarza. Więc... nie bardzo ją rozumiałem. To musi być skomplikowany proces a ona... cóż słabo składała wówczas pełne zdania. Z jej słów wywnioskowałem tylko tyle... że to nie do końca tak, że broń i artefakt są tym samym. Na przykład moje pierścienie i guan-dao. Więc... one chyba nie są tym samym przedmiotem. Pierścienie nie zmieniają się w broń i na odwrót. Ona nazywała to... osłoną... ale nie jestem pewien, o co chodziło. W każdym razie ja zrozumiałem to mniej więcej tak. Broń i pierścienie istnieją oddzielnie... i nie mogą istnieć razem.

- Acha...

- Wiem. Brzmi abstrakcyjnie. I to chyba jest tak, że... kiedy mam w dłoni pierścienie... moje guan-dao też gdzieś istnieje... ale nie tu. Jest pod... "osłoną". I w momencie, w którym go potrzebuję... ono pojawia się, tak jakbym wyciągał je spod tej osłony, a pierścienie zajmują jego miejsce. Na zasadzie wymiany. Muszę mieć jedno albo drugie. Coś zawsze istnieje w świecie materialnym i wówczas to drugie musi znajdować się od osłoną.

- Hmm... ta... kompletnie nie rozumiem.

- Ja też.

   Prychnąłem i wybuchłem śmiechem. Po chwili Ariel także zaczął się śmiać. Minęła chwila, nim się uspokoiliśmy.

- Magia... kto ją ogarnia?

- Podejrzewam, że sama Anja nie do końca rozumie, na czym ten proces polega.

- Nie wierzysz w swoją kuzynkę?

- Anja jest wspaniałą osobą. Mimo młodego wieku jest też doskonałym kowalem. Jednak... nie chcę się chwalić, ale to ja byłem tym bystrym.

   Ariel posłał mi figlarny uśmiech, co wywołało kolejny napad śmiechu.

- Wiesz co... będę ich używał. W sensie... kolczyków.

- Jesteś pewien?

- Tak. Szczerze mówiąc, jestem zaskakująco pewien.

- W takim wypadku... może powinniśmy złożyć Anji wizytę.

- A no właśnie... miała przygotować dla mnie szkice.

- Już to zrobiła. A skoro masz już artefakt... możemy wykuć dla ciebie broń.

***

   Niecałą godzinę później Anja zaprowadziła nas do swojej pracowni gdzie na dużym, ciężkim drewnianym stole rozłożyła mnóstwo kartek. Na każdej znajdowały się szkice. Niektóre minimalistyczne, niewiele było na nich widać. Inne bardzo szczegółowe. Niektóre zawierały nawet jakieś podpisy i liczby, które dla mnie nie znaczyły kompletnie nic, a zapewne były ważne.

   Dziewczyna z zadowoleniem stanęła naprzeciw nas po drugiej stronie stołu. Była ewidentnie z siebie zadowolona.

- Więc... co myślisz?

   Przyjrzałem się wszystkim rysunkom i szkicom. Nie byłem w stu procentach pewien, na co właściwie patrzę. Po chwili jednak zacząłem domyślać się, o co może jej chodzić.

   Niektóre szkice przedstawiały sztylety. Miały różne kształty, ale te najlepsze były zaznaczone i znacznie dokładniej narysowane. Ciekawsza była ta druga broń. Było to coś w rodzaju... włóczni? Może bardziej halabardy. Z tym że ostrza znajdowały się na obu końcach.

   Wyobraziłem sobie, jak musi wyglądać posługiwanie się tą bronią i poczułem nagłą i ogromną chęć, by mieć ją teraz w dłoniach i wypróbować. Przyjrzałem się dokładniej rysunkom. Anja przygotowała różne wersje. Różnica polegała głównie (ale nie wyłącznie) na kształcie ostrza. Na jednym z rysunków były proste, na innym zakrzywione a na jeszcze innych miały znacznie bardziej wymyślne kształty. Kolejne bardziej techniczne rysunki podpowiedziały mi, co takiego niezwykłego jest w tej broni.

- To... dwa w jednym.

- Dokładnie! Każdy anioł ma jedną anielską broń, tak by nie dzielić i nie rozdrabniać swojej mocy. Jednak... możemy stworzyć jedną broń... która da się po prostu rozłożyć na części i stworzyć z niej dwie. Mój zamysł wygląda tak... Jeśli potrzebujesz czegoś nierzucającego się w oczy. Czegoś, co zapewni ci możliwość swobodnego ruchu... czyli na przykład sztyletów. Proszę bardzo. Masz sztylety. Jeśli natomiast chcesz coś, co pozwoli ci zwiększyć dystans między tobą a przeciwnikiem... wtedy masz to cudeńko.

- Jak właściwie to działa?

- Broń będzie składać się z trzech części. Dwie z nich to ostrza... czyli sztylety. To banalnie wręcz prosta budowa. W teorii. W praktyce będę musiała trochę pokombinować, by działało... ale się uda. Trzecią część stanowi ten długi drzewc. Sztuczka polega na tym, iż zwyczajnie składasz wszystko w całość. Jelce sztyletów będą miały dyskretne zaczepy, które w żaden sposób nie będą przeszkadzały w używaniu ich. Zwyczajnie wkładasz je w jeden z wydrążonych końców drzewca i bum. Masz broń długą. Musimy tylko ustalić, jak długi powinien być drzewc i jak długie ostrza. I oczywiście jaki powinny mieć kształt. Wydaje mi się, że powinniśmy zrobić coś zakrzywionego. A jako że to broń dla nefalema... będzie też wyjątkowa pod względem materiałów, których użyję. Przyznam, że zainspirowały mnie twoje sztylety. Te będą podobne tylko oczywiście lepsze. Jeden wykonam z najjaśniejszego stopu anielskiej stali. Innymi słowy, z najczystszego. Zazwyczaj unikamy używania tak czystej odmiany, ponieważ słabo reaguje ona z białą magią. W aspekcie jej niszczenia oczywiście. W końcu to broń. To biel kontra biel. Jak dwa magnesy skierowane do siebie tym samym biegunem. Ale... genialnie działa na czarną magię. Mimo wszystko lepiej użyć czegoś pomiędzy, aby działało dobrze na oba. Tylko że ty będziesz miał jeszcze drugie ostrze. A to będzie z kolei wykonane z najczystszej demonicznej stali. Która jak się pewnie domyślasz dość konkretnie działa na magię białą. To będzie doskonałe połączenie. Jelce i drzewc wykonam z neutralnego stopu by twoja magia niezależnie od tego, czy czarna, czy biała mogła przez niego przepływać.

   Przez kolejne dwie godziny Anja pokazywała mi swoje projekty. Tłumaczyła, dlaczego taki kształt ostrza jest lepszy a dlaczego gorszy w pewnych aspektach. Staraliśmy się ustalić jaką długość powinny mieć konkretne segmenty broni, tak by nie była zbyt ciężka lub nieporęczna.

   Ostatecznie ustaliliśmy niemal każdy szczegół. Od grubości ostrza, po zdobienia na drzewcu. Anja wykonała konkretny szkic, uwzględniając wszystko.

   Byłem nim zachwycony. Nie mogłem doczekać się chwili, gdy poczuję ciężar metalu w rękach.

   Niestety dziewczyna nie podała konkretnego terminu na, kiedy broń będzie gotowa. Stwierdziła, że to pierwszy raz, gdy robi coś tak ambitnego. Ponadto nigdy nie pracowała z demoniczną stalą. Obiecała jednak, że od teraz jest to jej priorytetowe zlecenie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top