Rozdział 33
Następnego dnia zebrałem się w sobie i postanowiłem porozmawiać z moim wujem. Poprosiłem Ariela, by zaprowadził mnie do jego nowego domu, bo... mimo wszystko poruszanie się samemu po Niebie może nie być dobrym pomysłem. Po pierwsze nie wiemy, kto jest wrogiem i gdzie może się czaić. Po drugie... moja orientacja w terenie jest jak sens życia. Nie istnieje. Jak miło czasem wrócić do depresyjnego poczucia humoru. Aż przypominają mi się stare dobre czasy...
- Na pewno chcesz się z nim spotkać?
- Na pewno. Poradzę sobie. Samael raczej prawie na pewno mnie nie zabije.
- Wiem, że cię nie skrzywdzi... a przynajmniej nie fizycznie.
- Ariel jestem już dużym chłopcem.
- Po prostu nie chcę...
- Tak jasne. Nie chcesz, aby wbił mi szpileczkę w moje wrażliwe serduszko.
- ... Więc poradzisz sobie, nieistotne jak ta rozmowa przebiegnie?
- Bardzo prawdopodobne, że zapewne raczej tak.
Ariel posłał mi wymowne spojrzenia, a ja wyszczerzyłem się w przesadzonym uśmiechu. Nie dziwię się mu, że jest troszeczkę przewrażliwiony. Do tej pory za każdym razem jak spotkałem kogoś z mojej rodziny, to kończyłem zapłakany więc...
W sumie płakałem przed Arielem tyle razy, że czuję teraz taką wewnętrzną potrzebę nadrobienia w jego oczach... A nie. Złoiłem mu ostatnio skórę na sali treningowej. Mój status samca alfa jest nienaruszony. Ta... można pomarzyć.
Staliśmy przed niewielkim jednopiętrowym domkiem. Jak wszystkie budynki w Niebie był perfekcyjnie biały. Frontowe dwuskrzydłowe drzwi zdobił piękny przedstawiający kwiaty witraż. Dach kryły drobne dachówki w beżowym kolorze. Przed budynkiem, do którego prowadziła wybrukowana dróżka, znajdował się wypielęgnowany trawnik i różane krzewy. Kto by pomyślał, że mieszka tu wcielenie śmierci.
No dobra. Przyszedłem tu. Teraz wystarczy podejść do drzwi... zapukać... przeprowadzić konwersację. Cholera, po co ja tu przylazłem? Przecież ja nie mam mu nawet nic specjalnego do powiedzenia.
Niby skoro przybył do Nieba i jest, że tak powiem... na miejscu, powinienem coś z tym zrobić... Ale w sumie po co? Mogę po prostu udawać, że go tu nie ma. Przecież dość jasno wyraził się, że nie chce mieć ze mną do czynienia. Chciałem go co prawda zapytać, dlaczego nie mam wspomnień i dowiedzieć się co działo się ze mną przez ten czas, którego nie pamiętam, ale...
- Zamierzasz czatować przed moim domem cały dzień czy w końcu się ruszysz?
Podskoczyłem na dźwięk znajomego głosu. Samael stał kilka metrów za mną z koszem wypełnionym warzywami i owocami, ubrany w biały anielski strój.
Zapewne był na zakupach. Stoimy tu już od prawie dziesięciu minut. Ciekawe jak długo on nas obserwuje. Jego mina jasno wskazywała, że od jakiegoś czasu. Ta... przypał.
Mężczyzna odetchnął głęboko, tak jak tylko zmęczony życiem człowiek potrafi i posłał mi tylko odrobinę zirytowane spojrzenie.
- Chodźcie.
Minął nas i ruszył do swojego domu. Ariel pewnym krokiem podążył za nim, a ja po chwili zrobiłem to samo, tylko że już bez takiej pewności.
W środku budynek był tak samo jasny i przyjemny. Nie to, co właściciel. Samael poprowadził nas do niewielkiego salonu, gdzie dominowały jasne beżowe odcienie. Usiedliśmy na sofie w delikatne, złote, kwieciste wzorki, a gospodarz zniknął gdzieś w innym pokoju. Zapanowało kilka minut ciężkiej, niezręcznej ciszy.
W końcu białowłosy wrócił i przyniósł nawet tacę z kubkami, jakimś napojem i ciasteczkami. Postawił ją na niewielkim stoliku przed nami, po czym sam usiadł w fotelu. Jego twarz wskazywała na to, iż była to dość wymuszona uprzejmość, no ale zawsze to coś.
- Co takiego was sprowadza?
- No... gratulację z powodu... no wiesz... uniewinnienia.
Jak można było się spodziewać Samael nie zareagował zbytnim optymizmem na moje nie do końca planowane, marne gratulacje. Odpowiedziała mi dość wymowna cisza i lodowate spojrzenie.
- Ładny domek. Bardzo... przytulny.
- ...
- Sam wybierałeś zasłony? Takie... perłowe. Bardzo ładne. Pasują do...
- Dziecko zlituj się nade mną i przejdź do sedna.
- A może nie ma żadnego sedna.
No przyznam, że moja odpowiedź do najbystrzejszych nie należała. Jednak sposób w jaki Samael na mnie spojrzał, sprawił, że poczułem się jak pięciolatek i mimowolnie delikatnie się skuliłem, jakbym próbował zapaść się w sofę i zniknąć.
- ... Przyszedłeś na herbatkę i ciasteczka?
- A jeśli tak to co?
- To źle trafiłeś, Gabriel mieszka po drugiej stronie Kapitolu. Jak do niego pójdziesz to jeszcze cię po główce pogłaszcze.
- Gabriel może i jest przyjemniejszy, ale on nie jest moim wujem... Ty jesteś.
Samael wpatrywał się we mnie przez dłuższą chwilę. W końcu sięgnął po jeden z kubków i nalał sobie jakiegoś złocistego płynu. Upił odrobinę i rozsiadł się wygodnie z kubkiem w ręku.
- Nie mam herbaty. Zadowoli cię sok?
- Zadowolą mnie same ciasteczka.
Ostentacyjnie wziąłem i zjadłem ciastko. Czekoladowe. Moje ulubione. Było dobre. Więc wziąłem jeszcze trzy.
- A co z twoim towarzyszem?
- To Ariel. Mój chłopak.
Samael zamarł na chwilę. Jakiś cień przemknął przez jego spojrzenie. Jestem tego pewien. Była to subtelna reakcja i błyskawicznie zniknęła, ale na pewno mi się nie przewidziało.
- ... Byliście razem, gdy przyszedłeś do mnie po raz pierwszy... To on cię znalazł czyż nie?
- Tak... byłem troszeczkę zaskoczony, gdy przed drzwiami mojego domu pojawił się anioł. Chociaż jeszcze bardziej zdziwił mnie wielki, rogaty demon próbujący mnie zabić. Inne rzeczy też mnie troszeczkę zaskoczyły.
- Sądziłem, że trudniej będzie cię znaleźć. Kto szukałby nefalema wśród ludzi? A jednak... może miasto było za duże. Może powinienem wybrać jakąś wieś... jednak w miastach jest więcej ludzi. Mniej rzucałbyś się w oczy.
- Dlaczego... dlaczego ukryłeś mnie w ludzkim świecie?
- A gdzie indziej miałbym?
- Mogłem zostać... z tobą. Ty dalej ukrywałeś się w swoim lesie.
- Wyobraź sobie, że gdy cię przyjmowałem, mówili mi, że nie zajmie to zbyt długo. Skończyłem z dzieckiem do wychowania, a nie należę do osób, które pragną towarzystwa.
- Przeszkadzałem ci... Dlatego zostawiłeś mnie z tymi ludźmi? Bo miałeś mnie dość?
- A czy źle ci tam było? Żyłeś jak normalny człowiek. Po kilku latach planowałem znaleźć kogoś, kto wprowadziłby cię do Podziemia. Wmówiłby ci, że jesteś Świętym Dzieckiem. Ukrywałbyś się na własną rękę. Istoty jakoś by ci pomogły. W końcu przecież ktoś zorientowałby się, że się nie starzejesz. Wampiry jakoś sobie z tym radzą. Wiedźmy też. Ułożyłbyś sobie życie. Czy to taki straszny los?
- Te trzy lata spędzone w ludzkim świecie... były dla mnie piekłem. I to w tym przenośnym sensie.
- Znalazłem ci rodzinę...
- Zadałeś sobie, chociaż trud, aby sprawdzić, jak mi jest w tej rodzinie?
- ...
- Tak myślałem.
- Dałem ci lepszy los niż ten, który zapewniła ci twoja matka, zostawiając cię ze mną.
- Szczerze wątpię. Nie pamiętam nic z okresu, gdy byłem z tobą, ale zapewniam, że było mi lepiej niż tam.
- Nic nie wiesz.
- Podniosłemś kiedyś na mnie rękę?
- Oczywiście, że nie dlaczego...
Wyraz twarzy upadłego delikatnie się zmienił. Ponownie nie było to nic wielkiego. Jednak chwilę temu był nieco podirytowany. Teraz irytacja zniknęła, zastąpiona przez... niepokój... lub coś zbliżonego do tego uczucia.
- Czy... oni...
- Mężczyzna, z którym mnie zostawiłeś pił i wyżywał się na mnie. Podejrzewam, że gdyby nie moje anielskie pochodzenie to zakatowałby mnie. Teraz spoglądam wstecz i uświadamiam sobie, że wiele razy powinienem zginąć. Gdy uderzył mnie butelką w głowę, gdy zepchnął ze schodów, gdy skopał prawie do nieprzytomności. A już na pewno, gdy podciąłem sobie żyły po tym, jak zaczął się do mnie dobierać. Myślałem, że po prostu mam szczęście. Ale zwykły człowiek by tego nie przeżył. Gdybyś chociaż... gdybyś do cholery chociaż raz na jakiś czas sprawdził, czy żyję! Jak żyję! Czy... czy daję sobie radę!
- Obserwowałem cię przez pierwsze tygodnie. Wydawałeś się... Byłeś szczęśliwy...
- Byłem! Bo mój przybrany ojciec był po wypadku i nie miał dostępu do butelki. Moja przybrana matka traktowała mnie jeszcze wtedy jak syna, ale po niecałym roku stałem się dla niej kimś obcym. Kimś kim w rzeczywistości dla niej byłem. Trafiłeś na kilka szczęśliwych dni i miałeś gdzieś kolejne lata mojego cierpienia! Wystarczyło przyjść raz na pół roku! Byłem sam. Kompletnie sam. Nie wiedziałem, kim tak naprawdę jestem. Nie miałem się do kogo zwrócić o pomoc. Byłem sam, gdy kobieta, którą uważałem za matkę, zaczęła mnie nie znosić. Byłem sam, gdy w szkole zaczęto się nade mną znęcać. Byłem sam, gdy mężczyzna, którego uważałem za ojca, mnie katował, a później przychodził w nocy i dotykał. I radziłem sobie sam. Przez długi czas radziłem sobie sam, aż w końcu próbowałem odebrać sobie życie... bo miałem dość.
- ... Nie mogłem tego przewidzieć. Gdybym wiedział...
- Przestań kłamać... Czy możesz zacząć mówić szczerze? Nie jestem idiotą. Wiele można o mnie powiedzieć, ale aż tak głupi nie jestem. Dlaczego robisz wszystko, abym cię znienawidził?
- ... Nie mogłeś zostać ze mną. To... to nie było życie. Byłeś młodym chłopcem i o świecie wiedziałeś tylko tyle, co ci powiedziałem. Ja nie byłem w stanie opuścić tamtego miejsca. Nie mogłem cię stamtąd zabrać. A jednocześnie nie mogłem dalej trzymać cię w klatce. Gdy zabierałem cię do ludzkiego świata... gdy opowiadałem ci o nim, gdy prowadziłem cię pustymi ulicami, tak by nikt nas nie zobaczył, byłeś szczęśliwy. Przykro mi, że wybrałem dla ciebie źle. Ale moje życie już od dłuższego czasu było pozbawione sensu. Nie można tego nawet nazwać życiem a marną egzystencją. Twoje życie natomiast... miałeś wiele przed sobą. Spójrz na siebie teraz. Znalazłeś miłość. Znalazłeś przyjaciół. Znalazłeś jakiś cel. Co miałbyś, gdybyś został ze mną? Nic. Żyłbyś dalej w klatce otoczony śmiercią.
- ... Dlaczego nie mogłeś pójść ze mną?
- Ponieważ ja nigdy nie chciałem opuszczać mojej klatki. Nie mam nic poza nią.
- A twoja rodzina?
- Jaka rodzina? Mam tylko brata. I chyba oczywiste jest, że mojej rodzinie jest lepiej beze mnie.
- To chyba nie tobie o tym decydować. Jestem twoim bratankiem i wydaje mi się, że sam najlepiej wiem co jest dla mnie dobre. Co właściwie zrobiłeś? Jaką jeszcze decyzję za mnie podjąłeś.
- ... Usunąłem ci wspomnienia, byś mógł zacząć od nowa. To było... nie planowałem tego. Zabrałem cię do ludzkiego świata, byś mógł, choć na chwilę odpocząć od tego cuchnącego śmiercią lasu. Gdy jednak nadarzyła się okazja... wykorzystałem ją.
- ... Jaka okazja?
- Byliśmy przy tamtym wypadku. Gdy ten mężczyzna go spowodował... były tam trzy osoby. Oprócz kierowcy... kobieta i chłopiec... w wieku około piętnastu lat. Był twojej postury... podobny.
- ... Czy ty... chyba nie...
- Znałem zaklęcie osuwające pamięć. Szkoliłem się na uzdrowiciela, ale w głównej mierze pragnąłem skupić się na leczeniu ran umysłu. Jednak usuwanie wspomnień... to nie biała magia a raczej neutralna. Wciąż mogłem się nią posługiwać. Nie zdradziłem ci, co planuję zrobić, po prostu działałem.
- Podmieniłeś nas?!
- On był martwy.
- ... Co?
- Ten chłopiec zginął na miejscu. Więc... pomyślałem, że... tak będzie też lepiej dla tych ludzi. Pochowałem to biedne dziecko, a ciebie umieściłem na jego miejscu. Potrafię pracować z umysłem, więc wymazanie i zmienienie wspomnień ludzi było łatwe. Znalazłem kilka istot, które przyjmowały pieniądze i nie zadawały pytań. Obserwowałem cię, dopóki nie byłem pewien, że wszystko załatwiły. Zmieniły dokumenty, ludzkie wspomnienia. Tak by ludzie wokół nie zauważyli niczego podejrzanego.
- ... Jak mogłeś... ten chłopiec...
- Tego chłopca już nie było Alexis. Śmierć... to koniec. Uwierz mi... coś o tym wiem.
- ... Ci ludzie zasługiwali, żeby znać prawde. Żeby wiedzieć, że ich syn odszedł.
- ... Może i tak. Jednak nie każdy postępuje moralnie. Ja jestem zdolny do wielu rzeczy. Robiłem znacznie gorsze.
- I... tak po prostu mnie zostawiłeś?
- Tak. Bo gdybym do ciebie wracał... mógłbym mieć wątpliwości. Te wspomnienia, które ci zabrałem... nie masz powodu, by ich żałować. Byłeś w tym miejscu. Widziałeś tę nędzną chatę w martwym lesie. Tak wyglądało twoje dzieciństwo. Tylko ja i ty. I te nieliczne momenty, w których zaryzykowałem i pozwoliłem ci na zobaczenie skrawka świata. Uczyłem cię naszego języka. Uczyłem cię też języka ludzi. Pokazałem ci, jak się walczy... ale niczego więcej nie mogłem ci zapewnić. Twoje życie było puste. Powinieneś być mi wdzięczny za to, że zapomniałeś i dostałeś możliwość zaczęcia od nowa.
- Powinienem być wdzięczny za to, że wybrałeś za mnie? Skąd pewność, że byłem nieszczęśliwy? Skąd przekonanie, że nie chcę tych wspomnień?
- ... W przeciwieństwie do chłopca, który przez całe życie był odcięty od świata, ja doświadczyłem znacznie więcej. Zrobiłem to, co w tamtej chwili było najlepsze. Nic nie zmieni mojego poglądu na ten temat. Postąpiłem słusznie. A ty masz prawo tego nie rozumieć. Możesz mnie z tego powodu nawet nienawidzić.
- ... Chciałbyś tego co?
- Słucham?
- Chcesz, abym cię szczerze nienawidził. Z jakiegoś powodu bardzo ci na tym zależy... ale ja nie dam ci tej satysfakcji. Wychowywałeś mnie... i nieważne jak w złym świetle się postawisz... faktem pozostaje to, że dzięki tobie żyję... i nawet teraz przybywając do Nieba... zrobiłeś to z mojego powodu. Okej. Możesz być zgryźliwym dziadem. Ale ja się nie poddam. Przypomnę sobie. Odzyskam tyle wspomnień, ile się da. I w końcu rozbiję ten mur, który budujesz wokół siebie. Jeśli sam nie chcesz powiedzieć mi, co naprawdę myślisz, to dowiem się tego w inny sposób.
- ... Jesteś upartym smarkaczem.
- A ty zgryźliwym, gburowatym dziadem.
- Nazywają mnie wcieleniem śmierci. Każdy myślący trzymałby w takiej sytuacji język za zębami.
- Tak się składa, że nie mam instynktu samozachowawczego.
- W takim razie zapewniam, że długo nie pożyjesz.
- Zdziwiłbyś się. Jak powiedziałeś jestem uparty. Jak się zaprę to przeżyję, chociażby po to by zrobić ci na złość.
- ... Rób, co chcesz. Nie obchodzi mnie to. Jeśli to wszystko wyjdź.
- To nie wszystko.
- Czego jeszcze ode mnie chcesz?
- Przynieś więcej ciasteczek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top