Rozdział 26
[Rozdział jest wcześniej, bo wyjeżdżam na konwent i raczej nie będę miała możliwości opublikować go w weekend. ^^
A tak poza tym to Wattpad się sprzedał (hańba mu) i z fajnej stronki po ostatniej aktualizacji stał się jedną z tych, co każą ci płacić, abyś mógł korzystać z niej w pełni XD
Na razie to tylko jakieś płatne opowiadania weszły i można sobie kolorek zmienić, jak się miesięcznie płaci no ale mam złe przeczucia, że to może się jeszcze trochę rozwinąć...
Pamiętacie te czasy, gdy na YouTube nie było tyle reklam? A później stał się popularny i niedługo Polsat straci rangę najbardziej wkurzającego ze względu na ilość reklam. 😂😂😂
No ogólnie ja tam w żadne płatne opowiadania się nie będę bawić, bo to raczej by było śmieszne XD
Następny rozdział pewnie za tydzień. Ostatnio udało mi się przemóc zawiechę twórczą to może coś tam jeszcze dodatkowo opublikuje.🤔
Poza tym to wiem już, w jakim mniej więcej momencie ta część się skończy i podejrzewam, że będzie miała tak spokojnie ponad 50 rozdziałów. Możliwe, że nawet ponad 60. Pojawi się pewien... wątek z pewną nową postacią... której istnienie część z was przewidziała. Wiem po waszych komentarzach. Ale jestem pewna, że gdy to teraz czytacie, to nie macie pojęcia, kto to może być. Młahahahaha. 😈😈😈
No i ta część zapewne będzie zawierać kilka bonusowych rozdziałów, które mam nadzieje, że przypadną wam do gustu, bo już się nie mogę doczekać, aż je napiszę. Dodam je jednak po ostatnim rozdziale. To będzie takie... uzupełnienie pewnych wydarzeń...
No i... jeśli chodzi o dzisiejszy rozdział... chcieliście upadłych to macie upadłych. To był bardzo długi wstęp... Także ten... miłego czytania. ]
Sky
Obudziłem się w podłym nastroju. No i nic się nie zmieniło przez resztę dnia. Lucyfer ze swoją prawą ręką wyruszyli, gdy jeszcze spałem. Tak więc po przebudzeniu, by zająć myśli, poszedłem poćwiczyć. Bo nic nie wprawia człowieka w lepszy humor niż przypieprzenie czemuś... zwłaszcza jeśli robisz to kilkukrotnie. Tak więc kilka bitych godzin spędziłem na napieprzaniu w worki i manekiny do ćwiczeń.
Później wziąłem kąpiel. Krótszą niż normalnie, bo... ze wszystkich stron bombardowały mnie myśli o tym, ile upadli mogli usłyszeć. Jeszcze nigdy w całym moim życiu nie przeżyłem takiego upokorzenia. Seks był dobry. Jednak nieproporcjonalny do upokorzenia. Morał z tej sytuacji jest taki. W Niebie nie ma bezpiecznego miejsca na seks. Nic dziwnego, że mają taki niski przyrost naturalny.
Później wziąłem się za czytanie książek, które wypożyczyłem z biblioteki. Okazało się, że przywoływanie może być znacznie trudniejsze, niż mi się początkowa zdawało. To magia, która ma naprawdę wiele ograniczeń, różnych zależności i wymogów, które trzeba spełniać, by działała.
Po pierwsze jest wiele stworzeń, z którymi można zawrzeć tak zwany kontrakt. Niektóre są słabe inne niezwykle potężne i to od mocy maga zależy jakie stworzenie przyzwie. Nie jestem pewny, na jakim poziomie jest moja magia. Istnieje też wiele rodzajów kontraktów. Niektóre stworzenia korzystają z mocy swoich panów, inne są całkowicie niezależne, niektóre nie mogą się sprzeciwiać, a inne robią tylko to, na co mają ochotę. A zależy to od tylu różnorodnych czynników, że po kilku godzinach sobie odpuściłem. Może by tak jedna rzecz naraz. Skoro zacząłem uczyć się magii cienia, to skupmy się na tym.
Rozsiadłem się wygodniej przy biurku. Skupiłem się na stojącej na nim świecy. Nie paliła się. Ale rzucała długi cień. Skupiłem się na nim, a ten stał się niemal czarny i zaczął rozchodzić się w nienaturalny, kontrolowany przeze mnie sposób.
To może nie wydawać się zbytnio spektakularne czy nawet pożyteczne, ale Belzebub powiedział, że to jak podstawa. Obiecał, że jeśli opanuję to w pełni, zacznie uczyć mnie rzeczy bardziej praktycznych. To trochę jak z walką mieczem. Najpierw musisz nauczyć się którą stronę trzymasz, a którą dźgasz. Teraz gdy już to wiem, będę mógł zająć się prawdziwymi czarami. A przynajmniej wydaje mi się, że całkowicie to opanowałem. Potrafię zapanować nad cieniem w ułamku sekundy i manipulować nim w miarę dowolnie.
Siedziałem tak sobie i zmuszałem cień do przyjęcia różnych kształtów, bo przecież trening czyni mistrza. Właśnie próbowałem zrobić coś bardziej skomplikowanego, gdy drzwi do pokoju otworzyły się i ukazał się w nich Ariel.
- Upadli wrócili. Czy chcesz...
- Chodźmy.
Chciałem zobaczyć, jak im poszło. I na własne oczy upewnić się, że... że Mephisto będzie pod kluczem. Szybko udaliśmy się do tego samego przejścia, którym do Nieba przybył Lucyfer. Członkowie Rady już tutaj byli a brama jarzyła się jasnym światłem.
Po kilku minutach przeszła przez nie pierwsza osoba. Hamon w pełnym uzbrojeniu Virtui a za nim kolejny z nich. Ukłonili się Radzie i stanęli po obu stronach bramy. Nie umknęło mojej uwadze, że trzymali włócznie i nie wyglądali na zbyt pewnych siebie.
Po chwili z przejścia wyłonił Belzebub a za nimi Lucyfer trzymający metalowy łańcuch. Ogniwa wykonane z niemal białego metalu prowadziły do wykonanych z tego samego materiału kajdan. A te spoczywały oczywiście na nadgarstkach Mephistophelesa.
Wyglądał tak, jak go zapamiętałem. Wysoki, szczupły o arystokratycznej aurze. Siwe włosy były rozpuszczone i opadały mu na ramiona. Wydawały się lekkie i falowały przy najmniejszym podmuchu wiatru, sprawiając, że ze swoją niezwykle jasną karnacją wyglądał wręcz eterycznie. Ubrany niczym jakiś hrabia w czerń z akcentami szarości i bieli. Na jego ustach widniał uśmiech, zupełnie jakby cała ta sytuacja go bawiła.
Zrobił zaledwie kilka kroków, po czym nagle rzucił się w stronę Hamona i kłapnął ostrymi zębami jak wściekły pies. Łańcuch napiął się, a upadłemu brakowało niemal metra, by chociaż tknąć anioła, jednak Hamon nie spodziewał się tego nagłego ruchu i niemal przewrócił się, gdy odruchowo odskoczył do tyłu. Po placu rozległ się śmiech Mephistophelesa, który najwidoczniej właśnie takiej reakcji oczekiwał. Lucyfer szarpnął łańcuchem, zmuszając go do dalszej drogi, jednak ten nie próbował się już wyrywać.
Stałem dość daleko. Dzieliła nas odległość prawie piętnastu metrów, a jednak nagle jego oczy spotkały się z moimi. Poczułem, jak moje ciało sztywnieje. Miałem wrażenie, że moja krew zmienia się w lód. Mephistopheles uśmiechnął się perfidnie, na co przeszły mnie dreszcze. Jego zęby były ostre a oczy czerwone. Kontrast pomiędzy tą piękną anielską twarzą a jego demonicznym aspektami był groteskowy i napełniał mnie wręcz irracjonalnym niepokojem.
Nie tknie mnie. Lucyfer trzyma go na łańcuchu jak psa. Wiedziałem to, ale i tak nie mogłem się ruszyć. Upadły zupełnie jakby to wyczuł, uśmiechnął się szerzej.
Poczułem czyjąś ciepłą dłoń na ramieniu. To jakby wybudziło mnie z transu. Zamrugałem i przeniosłem wzrok na tego, który stanął obok mnie. Ariel objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie, jakby próbując odciąć mnie od wszystkiego, co złe. Jednocześnie wpatrywał się w Mephistophelasa wzrokiem, który wyrażał czystą chęć mordu.
Dopiero teraz zauważyłem, że za upadłymi weszło jeszcze czterech Virtui. Tylko jeden z nich wydawał się cały i zdrowy. Niósł w ramionach kobietę, która najprawdopodobniej była nieprzytomna. Pozostała dwójka wydawała się w lepszym stanie, jednak nie w idealnym. Z zaskoczeniem stwierdziłem, że kojarzę ich. Blondyn, który kiedyś zaprowadził mnie do Rafaela i jego kolega. Ten pierwszy miał ramie w prowizorycznym temblaku a drugą ręką wspierał swojego przyjaciela, który był ranny w nogę.
Przyjrzałem się ponownie upadłym. Teraz gdy byli bliżej dostrzegłem, że Belzebub ma kilka szram na policzku a Lucyfer plamy krwi na ubraniu. Nie byłem jednak w stanie stwierdzić czy należała do niego. Gdy złotowłosy znalazł się dostatecznie blisko Michaela, zatrzymał się i uśmiechnął z zadowoleniem.
- Cóż... nie wszystko poszło zgodnie z planem... ale udało się.
Michael wpatrywał się w blondyna, jakby coś cisnęło mu się na usta. Ostatecznie chyba jednak postanowił odpuścić.
- Odprowadźcie go do celi. A do wieczora oczekuję pełnego raportu.
- Planowałem raczej uczcić mój kolejny sukces. No wiesz, trzeba...
- Do wieczora.
- ... No dobra... psujesz każdą zabawę...
***
Gdy wszystko w miarę się uspokoiło, ruszyłem do kwater upadłych. Ariel ponownie zostawił mnie samego i wyruszył do swojej kuzynki, bo ta ponoć zrobiła kilka pierwszych szkiców moich sztyletów. Tak więc ponownie sam wkroczyłem do ich bawialni i z zaskoczeniem stwierdziłem, że znowu tam przesiadują. Tym razem jednak nie pili herbatki a szkocką.
- O witaj nefalemie. Chcesz szklaneczkę?
Lucyfer uniósł swoją wypełnioną do połowy złotym płynem.
- Nie. Dzięki.
Wzruszył jedynie ramionami i wypił prawie połowę jej zawartości.
- Twoja strata.
- Jak wam poszło?
- Wspaniale. Nikt nie zginął. No może poza niewinnością tej szóstki dzielnych rycerzy, którzy chyba pierwszy raz w życiu doświadczyli prawdziwej walki. Ponoć to najlepsi z Virtui. Wierzę w to. Gdy już się pozbierali do kupy, to walczyli doskonale. Jednak... widać, że są młodzi i niedoświadczeni. Trochę flaków, krwi, rozkładających się ciał i nagle bledną, trzęsą im się ręce i zapominają jak trzymać swoją własną broń.
- ... Co tam się działo.
- Całkiem sporo. Mephisto skitrał się w swoim tajnym laboratorium złego naukowca, które oczywiście znajdowało się w piwnicy. No i było tam... sporo... 'ciekawych' rzeczy. Niektórych wolałbym już raczej nigdy nie zobaczyć. Ale były też fajne. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek zobaczę jak wygląda połączeni zmiennego z nosferatu. Cóż... mam nadzieję, że zdechło szybko. Wyglądało jak coś, co nie jest w stanie funkcjonować dłużej niż przez trzydzieści sekund.
- ...
- No w każdym razie udało nam się ściągnąć go bez ofiar w naszych.
- Zauważyłem. A... czy... dowiedziałeś się czegoś o... no wiesz.
- Cóż... znalazłem twojego przyjaciela.
- Słucham?
- Pół-wampiry są rzadkie. Tak jak się spodziewałem Mephisto go sobie zatrzymał.
- Jak to... zatrzymał?
- Jako obiekt badawczy.
- ... Kroił go?
- Jeśli tak chcesz to ująć... Przeprowadził sekcję. Ale obchodził się z nim raczej delikatnie. Niektórych jego króliczków doświadczalnych nie dało się zidentyfikować, a twój przyjaciel wyglądał jak... no... człowiek. Tylko martwy. I rozkrojony... ale później zszyty.
- Lucyferze stul proszę cię pysk albo zacznij mówić z taktem. Nie słuchaj go kwiatuszku. Znaleźli twojego przyjaciela i pochowali go. Zgodnie z nakazami jego religii. Jeśli kiedykolwiek będziesz chciał go odwiedzić, powiem ci, gdzie spoczywa.
- ... Dziękuję.
Lucyfer kontynuował, niezrażony komentarzem Mammona.
- Mpehistopheles został zamknięty na cztery spusty. Nie masz czego się obawiać. Nasi skrzydlaci bracia mają ambitne plany przesłuchania go, ja jednak wątpię, by dowiedzieli się czegokolwiek. Nie powie im niczego wartościowego, najwyżej pobawi się z nimi trochę w kotka i myszkę.
- Rozumiem... więc ja już pójdę.
- Czekaj! A gdzie ci się tak śpieszy? Usiądź z nami.
- Ale...
- Wiem, że nie masz niczego ciekawego do roboty, więc siadaj.
- Tylko że ja...
- Usiądź.
Posłusznie usiadłem na fotelu ustawionym najdalej od reszty. Wydaje mi się, że nie uszło to ich uwadze, ale nie skomentowali tego.
- Chciałem zapytać, jak idą twoje treningi?
- Chyba dobrze... powoli zaczynam łapać, o co chodzi. Jeśli Belzebub się zgodzi... może następnym razem przejdziemy na kolejny etap.
- Hm... nie odczuwasz żadnych... skutków ubocznych?
- A powinienem?
- Nie wiem. Nie jesteś taki jak my. Masz czarną magię we krwi. Nasze dzieci wydają się przyswajać czarną magię naturalnie, ale gdy my zaczynaliśmy nią władać, były pewne... niedogodności. Na przykład... agresja. Niektórym to nie minęło.
- Nie... chyba nie jest ze mną gorzej, niż było wcześniej.
- To dobrze. Jednak gdybyś zauważył coś dziwnego czy niespotykanego... na przykład nagłe zmiany nastroju to powiedz któremuś z nas. Istnieją stosunkowo łatwe sposoby na złagodzenie tych niewygodnych objawów.
- Więc czarna magia ma jakieś skutki uboczne.
- Biała też. Masz ochotę nosić biel, grać na lirze i mocno zaciskać nogi, by przypadkiem nie stracić cnoty.
- Mówię poważnie.
- Ja też. Widzisz, magia nie robi z nas ludzi pozbawionych moralności. Ona po prostu oddziałuje w pewien sposób na nasze wrodzone cechy. Biała magia jakby to ująć... „łagodzi obyczaje". Zazwyczaj w mniejszym lub większym stopniu hamuje nasze pierwotne instynkty. Dlatego nasi anielscy bracia wydają się bardziej powściągliwy. Czarna magia wręcz przeciwnie rozbudza je. Sprawia, że jesteśmy bardziej bezpośredni. Jeśli czegoś chcemy, robimy to, ponieważ w mniejszym stopniu działamy pod wpływem rozumu a w znacznie większym stopniu pod wpływem emocji. Stwierdzenie, że robi z nas gorszych, jest zbyt ogólne. Każdy z nas niezależnie od tego, jaką magią włada, czuje czasem chęć zrobienia czegoś złego. Na przykład odebrania życia komuś, kogo nienawidzimy. Posługujący się czarną magią statystycznie mają większe prawdopodobieństwo na zrobienie tego, bo nie mamy takich hamulców. Jednak jednocześnie jesteśmy bardziej otwarci, gotowi na zmiany i wbrew pozorom to my jesteśmy bardziej prawdopodobni do podjęcia decyzji, która będzie moralnie poprawniejsza, bo zamiast kierować się rozumem i zastanawiać się, czy wybrać mniejsze, czy większe zło będziemy kierować się sercem. Przykładowo... anioły rozważały zabicie cię, bo obawiały się, że możesz sprowadzić na nich jakieś nieszczęście. Nie miały żadnych dowodów. A jednak woleli, że tak to ujmę „dmuchać na zimne". Z punktu widzenia osoby trzeciej chcieli zabić niewinnego chłopaka, bo hipotetycznie mógł zrobić coś złego. My upadli nie widzieliśmy w twoim istnieniu niczego złego. Nie uważaliśmy, byśmy musieli podejmować jakieś kroki, bo zwyczajnie nie stanowiłeś żadnego zagrożenia. Czasem to, że myślą zbyt wiele nad każdym posunięciem jest wadą. Jednak nie twierdzę, że czarna magia jest lepsza. Czasem wyzwala nas za bardzo. Jest jak zapalnik, który ujawnia nasze złe cechy, które kiedyś z różnych przyczyn kryliśmy w sobie. Mamon na przykład nie zawsze był dziwką, a teraz puszcza się na prawo i lewo.
Wspomniany na dźwięk swojego imienia jedynie spojrzał na Lucyfera, zmrużył oczy i wrócił do picia.
- Tak samo Mephistopheles nie był kiedyś socjopatą. A właściwie trochę był. Jednak ta rozsądniejsza część go hamowała. Czarna magia wypuściła potwora. On cały czas był gdzieś w jego wnętrzu, ale zamknięty. Teraz nie ma już nic, co trzymałoby go w ryzach. Dlatego staram się trzymać upadłych razem. Byśmy mogli się nawzajem wspierać i pilnować by nasi przyjaciele nie zatracili się za bardzo, a ich potwory nie przejęły nad nimi kontroli.
- Łał ty... ty naprawdę troszczysz się o swoich ludzi i... no... jesteś całkiem dobrym przywódcą.
- Miałeś jakieś wątpliwości?
- Miałem masę wątpliwości. Zastanawiałem się jakim cudem to wszystko jakoś funkcjonuje pod twoją władzą.
- Dlaczego wszyscy tak myślą?
- Bo jesteś niepoważny.
- To może być zaskakujące, ale miara dobrego przywództwa nie jest wprost-proporcjonalna do długości i sztywności kija, który ma się w du... tam, gdzie plecy kończą swoja szlachetną nazwę.
- Klniesz jak szewc i otwarcie nazywasz Mammona dziwką a wzbraniasz się przed powiedzeniem słowa na cztery litery?
- Trzeba trzymać fason.
- Niech ci będzie.
- Tak więc cieszę się niezmiernie, że udało nam się tu przybyć. Żyję bowiem w przekonaniu, że żadne z nas nie jest idealne. Natomiast razem... warczymy na siebie, ale jednocześnie się dopełniamy.
- Hm...Tak to... ładnie powiedziane.
- Ja na przykład chciałby dopełnić Michaela.
Asmodeusz zakrztusił się zawartością swoje szklanki. Gdybym ja teraz pił pewnie skończyłbym tak samo. Jak właściwie tak gładko przeszedł na temat... no... „dopełniania" kogoś w innym kontekście?
- Może porozmawiamy o czymś innym...
- Dlaczego? Nie jesteś dzieckiem, nie muszę się hamować. Robiłem to w Piekle, bo nie do końca wiedziałem, ile masz lat. Jednak teraz już wiem, że... „dopełnianie" nie ma przed tobą sekretów.
Strzeliłem takiego buraka, że pomidory pozazdrościłyby mi tego odcienia. Przypomniałem sobie bowiem o tym, że upadli mogli słyszeć co nieco... no... mnie w dość intymnej sytuacji.
- Ojej... jak uroczo. Zawstydziłeś się jak panienka.
- Jaka ładna dziś pogoda...
- Ależ przestań. Nie zachowuj się jak te pruderyjne, skrzydlate lalusie. Jesteśmy chyba ponad to całe „o takich rzeczach się nie rozmawia".
- Ja... naprawdę nie czuję się zbyt... ten... no... ym.
- Chodzi o to, że słyszeliśmy, jak zabawiasz się w wannie?
Otworzyłem jedynie usta, jednak nie byłem w stanie wykrztusić słowa. Zmieniam zdanie. TO jest najbardziej żenujący moment w moim życiu.
- Ależ przestań. Nikogo z tutaj obecnych specjalnie to nie obchodzi. Nic co ludzkie nie jest nam obce... czy coś.
- A-ale...
- Słuchaj kociaku. Nie musisz czuć się niezręcznie. Seks to seks i nie ma w nim nic żenującego.
- A-ale wy...
- Naprawdę nie musisz się przejmować. Potrafimy odizolować to, co dzieje się w „łóżku" od całej reszty.
- Tak po prostu? Totalnie was to nie rusza?
- Oczywiście. Na przykład... pieprzyłem Mammona. A mimo to łączy nas tylko i wyłącznie męsko męska przyjaźń. Nie było w tym uczuć a jedynie fizyczna przyjemność i żaden z nas już tego nie przeżywa. Było minęło. To nic większego niż pogawędka.
Tylko upadły, mógłby stwierdzić, że seks to w sumie to samo co niezobowiązująca pogawędka. Usłyszałem dźwięk odstawianej szklanki i przeniosłem wzrok w tamtą stronę. Asmodeusz wpatrywał się w Lucyfera w szczerym zdumieniu, aż w końcu wykrztusił z siebie coś, co chyba chciał powiedzieć od dłuższej chwili.
- Ty też z nim spałeś?
Wszystkie oczy zwróciły się na Mammona, który spokojnie siedział z nogą założoną na nogę i pił szkocką jakby ta rozmowa nie dotyczył go w najmniejszym stopniu. Lucyfer przybrał zamyślony wyraz twarzy.
- Hm... ciekawe.
Po chwili jego wzrok przeniósł się na Belzebuba. Asmodeusz podążył za nim. Czarnooki upadły natomiast zamarł ze szklanką w pół drogi do ust. Zapanowała naprawdę długa chwila kompletnej ciszy. W końcu przerwał ją głos Mammona.
- Jeśli zastanawiacie się, czy uprawiałem z nim seks to nie.
Obaj upadli wydawali się usatysfakcjonowani odpowiedzią. Asmodeusz nawet powrócił do picia.
- Chyba że oralny też się liczy.
I ponownie tego dnia upadły o szkarłatnych oczach zakrztusił się swoją szkocką. Lucyfer myślał chwilę nad całą sytuacją.
- Cóż... wychodzi na to, że łączy nas więcej niż sądziliśmy. Wszyscy w jakiś sposób przelecieliśmy Mammona.
Asmodeusz wydawał się dość rozbawiony tą sytuacją.
- Ja bym powiedział, że to raczej on nas wszystkich nieźle wydymał.
Ponownie spojrzenia przeniosły się na złotookiego blondyna. Ten jednak nie wydawał się przejęty. Dopił ostatni łyk szkockiej i odstawił szklankę. Rozsiadł się wygodnie, opierając rękę na podłokietniku i uśmiechnął tak, że przypominał teraz jakiegoś egzotycznego, drapieżnego kota. Asmodeusz jako pierwszy przerwał ciszę.
- W sumie nie wiem, dlaczego mnie to zaskoczyło. Przecież wszyscy wiemy, że Mammona przeleciało pół Piekła.
- A drugie pół to on przeleciał.
- Hm... który z nas był lepszy?
Teraz to dopiero atmosfera zrobiła się gęsta. Mammon zrobił minę, jakby poważnie zastanawiał się nad odpowiedzią.
- Cóż... żaden z was się specjalnie nie popisał.
Po tych słowach z gracją wstał i opuścił pomieszczenie. Ja natomiast skorzystałem z tego, że upadli wydali się odrobinę... no... zniszczeni i zrobiłem to samo, nim otrząsnęli się i wykopali spod gruzów swego roztrzaskanego męskiego ego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top