Rozdział 1

   Są w życiu człowieka takie chwile, gdy myśli sobie „Co ja najlepszego zrobiłem". Ja przeżywam właśnie jedną z takich chwil.

   Dlaczego nie zastanowiłem się nad tym, chociaż chwilę nim zacząłem działać? Dlaczego tak bardzo skupiłem się na tym, jak osiągnąć cel a zupełnie olałem rozważenie tego, co będzie, jak mi się uda? Och... w sumie wiem dlaczego. Bo jestem jebanym debilem. Oto dlaczego. Przecież to było kurewsko oczywiste, że nic nie będzie szło jak z płatka.

   No i rzecz jasna, jak można było się spodziewać, nawet po wykonaniu swojego zadania nie mam chwili wytchnienia. O nie. Bo muszę siedzieć i wysłuchiwać tej bandy idiotów, którzy to od dwóch dni przerzucają się obelgami rodem z gimnazjum i próbują dojść do tego, która ze stron jest bardziej winna i mają totalnie wyjebane na... No na przykład na to, że w Niebie pojawiły się demony, Rada prawie się rozpadła, bo wielka czwórka postanowiła rozpierdolić część ich małego państewka i zwiać a piąty dupek siedzi gdzieś pod kluczem oskarżony o spiskowanie, zdradę i takie tam. No ale nie. Zamiast tego nawrzucajmy sobie trochę i nawypominajmy błędy sprzed kilku tysiącleci. No bo po co zakopywać topór wojenny skoro można zająć się odkopywaniem paru brudów?

   No jasne. Właśnie po to robiłem wszystko, żeby ściągnąć tu Lucyfera. Spotkania, próby zapewnienia sobie ich sympatii, granie na uczuciach, a nawet delikatny podstęp... To wszystko zrobiłem, by siedzieć tutaj i słuchać jak Michael wymienia kolejne numerki przedstawiające jakieś tam straty pieniężne, materialne czy... no... em... ludzkie i patrzeć jak Lucyfer buja się na krześle i na tyle ile się da, ukazuje mową ciała, że ma to głęboko w poważaniu. A tak nawiasem mówiąc, szło mu to całkiem nieźle. Tak więc nikt nie miał wątpliwości co do jego zdania.

   Ja pierdole przysięgam, że przyjebie komuś, jak jeszcze raz usłyszę coś w stylu „Jesteś tutaj tylko dzięki naszej łasce piekielny pomiocie bla, bla, bla. Nie jesteś jednym z nas bla, bla, bla. Zdradziłeś nas bla, bla, bla. Wiesz, jakie były skutki twoich działań? Nie wiesz? O to świetnie się składa, bo wydrukowałem sobie listę i teraz ci wszystko przeczytam z odpowiednim potępiającym i niezwykle wyczerpującym temat, cholernie długim komentarzem... bla, bla, bla".
Ja rozumiem, że się nie lubią... ale do jasnej cholery co to jest? Podstawówka czy posiedzenie Rady, na którym decyduje się o losach całego narodu?

   Pytam, bo Mammon właśnie strzelił Zadkielowi recepturką prosto w czoło a ten biedny otrząsnął się z zamyślenia i po chwili rozglądania się wokół nie skumał, co się właściwie stało.

   Normalnie pewnie by mnie to rozśmieszyło. Ba! Nawet dołączyłbym do zabawy. Ale już mi łeb pęka od tego ich trajkotania. Mogliby się w końcu ogarnąć. Ile oni mają lat? Właściwie to pytam poważnie, ile oni mają lat? Bo podejrzewam, że powinienem raczej pytać o to, ile mają stuleci.

   Ale jak widać, nawet żyjące setki lat potężne magiczne istoty muszą czasem przeprowadzić dyskusję na poziomie przedszkolaków kłócących się o to, kto rozpieprzył tą jebaną babkę z piasku... którą jest Niebo.

   No ale bądźmy szczerzy, obie strony mają swoje za uszami. Może i Lucyfer się zbuntował, ale to Rada stwierdziła „O nie, nie! Nie tak szybko! To utopijne państwo, w którym każdy obywatel jest szczęśliwy, bo jesteśmy tacy wspaniali i w ogóle nietotalitarni. Nie będzie tu jakichś buntów i własnych opinii a tym bardziej zmian. No to wojna. YOLO...". Ta... dokładnie tak było.

   Gdy Lucyfer coś odpyskował i Michael zaczął ponownie wygłaszać gadkę moralizatorską, to nie wytrzymałem. No bo tak się po prostu nie da.

- Argh!!! Zamknijcie się wszyscy na miłość boską!

   Oczy całej dziesiątki zwróciły się na mnie. Anioły wydawały się odrobinę zszokowane a upadli jedynie lekko zaskoczeni.

- Długo jeszcze zamierzacie pieprzyć głupoty czy może w końcu przejdziemy do poważnych spraw?

   Michael nieźle się najeżył i rzucił mi groźne spojrzenie, które zapewne robi ogromne wrażenie na ludziach posiadających instynkt samozachowawczy. Czyli nie na mnie.

- Nie wtrącaj się nefalemie. Próbujemy nawiązać dialog z upadłymi. To oni nie zamierzają przystąpić do rozmów.

   Lucyfer nie wyglądał na urażonego czy zdenerwowanego, tym jak wina została przerzucona całkowicie na niego. Wręcz przeciwnie z nonszalancją oparł nogi na marmurowy stół i spokojnym tonem odpowiedział.

- Ależ skądże. Mogę rozmawiać tu i teraz, ale ty oczekujesz ode mnie, że najpierw się ukorzę i przyznam, jaki to nie jestem zły i jakiej to moralnej przewagi nade mną nie macie. Co nie jest prawdą, bo tak się składa, że jesteście bandą hipokrytów.

- Jak śmiesz nas obrażać!

- Czyli rozumiem, że wszystko jest w porządku, gdy wy obrażacie mnie i moich ludzi, ale ja was nie mogę? Kojarzy mi się to z takim zjawiskiem... chyba coś na „h"... Hm... co to może być?

- Upadli nie są zdolni do współpracy!

- Jestem za tym, by najpierw walnąć po kielichu. Wtedy zawsze rozmowy toczą się lepiej. Wiem z doświadczenia.

- Jesteście niewychowani i nieodpowiedzialni!

- Według czyich standardów?

- Naszych standardów!

- No i wszystko jasne! - Lucyfer uśmiechnął się szeroko i rozłożył ręce, wskazując na swoich towarzyszy Belzebuba po prawej i Mammona po lewej. - A według naszych jesteście pogrążonymi w samouwielbieniu, aroganckimi dupkami.

- Dość tego!

- Dlaczego ty mówisz, że dość? Ponoć wszyscy tutaj są równi, więc ja mogę się nie zgodzić.

- Nie masz prawa!

- A właśnie że mam.

   Pomijając to, że ich kłótnie czasem naprawdę przechodzą z wojny na argumenty dwójki inteligentnych dorosłych do poziomu dzieci z podstawówki... to momentami naprawdę robi się gorąco.

   Mam bowiem wrażenie, że jeszcze kilka sekund i Michael rzuci się Lucyferowi do gardła. Już teraz był jedynym stojącym w pomieszczeniu. Nie wiem, czy próbował dodać sobie autorytetu, czy po prostu nie mógł już usiedzieć z powodu nagromadzonej złości. Nie uszło też mojej uwadze, iż Belzebub delikatnie się wyprostował, co można odczytać jako przygotowanie na wypadek, gdyby trzeba było nagle się zerwać i powstrzymać wielki miecz zbliżający się do tego pustego łba ze złotymi loczkami.

   Lucyfer naprawdę mógłby być archetypicznym aniołem z tymi swoimi jasno-błękitnymi oczami długimi, blond falami włosów i jasną cerą... ale wszystko psuje ten perfidny uśmiech, który utrzymuje chyba dwadzieścia cztery na dobę. Podejrzewam, że to właśnie to najbardziej wkurwia Michaela. On się tam piekli, wali pięścią w stół i podnosi głos... A Lucyfer na wszystko reaguje, jakby miał wyjebane i szczerzy się jak debil, nawet gdy akurat nieźle jedzie po aniołach i uderza w ich czułe punkty.

   Oni są jak mieszanka wybuchowa. Może to dlatego Lucek wykazuje jakieś niezdrowe zainteresowanie Michaelem. Może to jakiś fetysz? Bo jak na mój gust o ile jeszcze kilka dni temu Michael Lucyfera tolerował... to teraz już go chyba szczerze nienawidzi. No i mu się nie dziwię, ale mnie oni oboje wkurzają po równo.

   Najśmieszniejsze jest to, że głównie cały konflikt toczy się między właśnie tą dwójką. Mammon i Belzebub nie odzywają się właściwie w ogóle. Belzebub siedzi i przysłuchuje się wszystkiemu z uwagą, jak zwykle nie okazując krzty emocji.

   Mammon natomiast albo przysłuchuje się co ciekawszej wymianie zdań z uśmiechem, albo przygląda się swoim paznokciom. Czasem też ziewa ostentacyjnie lub tak jak teraz próbuje umilić sobie jakoś czas. Chyba odpuścił sobie dręczenie Zadkiela, bo wyciągnął komórkę i zaczął grać w Candy Crush. Niestety baterii na pewno nie wystarczy mu na całe spotkanie więc Zadkiel niedługo pewnie dostanie kulką z papieru czy czymś w tym rodzaju. No ale bujający w obłokach szatyn jest zdecydowanie najłatwiejszą ofiarą.

   No właśnie. Jeśli chodzi o anioły... Zafiel i Uriel czasem dołączają do rozmowy. Zadkiel głównie słucha lub błądzi gdzieś myślami. Łatwo rozpoznać ten moment, bo zawsze wpatruje się wtedy gdzieś przed siebie w bezruchu. Rafael i Raziel słuchają w uwadze, ale i ciszy jakby przeczuwali, że nie ma sensu się wtrącać a Gabriel... biedactwo robi wszystko, co może by uspokoić nieco Michaela i sprawić by rozmowa toczyła się w bardziej kulturalny sposób... niestety sam próbuje osiągnąć to w kulturalny sposób, więc nie wychodzi mu to zbyt dobrze.

   Ja z Arielem siedzieliśmy cicho, nie wiedząc co począć. Ariel zdawał sobie sprawę z tego, że nie ma zbyt wielkiej siły przebicia, więc nie próbował nawet zainterweniować, ale co jakiś czas tłumaczył mi, o co właściwie im chodzi, gdy na przykład Michael zaczynał wypominać Luckowi rzeczy, o których nie wiedziałem kompletnie nic.

   Ja natomiast początkowo co chwilę próbowałem im uświadomić, jak głupio postępują... po czym z jednego spotkania mnie wyrzucili! Dlatego dzisiaj odezwałem się dopiero przed chwilą.

   Gdy Lucyfer i Michael ponownie zaczęli się rozkręcać, stwierdziłem, że nie mogę na to pozwolić. Dlatego spróbowałem jeszcze raz.

- Naprawdę mamy ważniejsze sprawy do omówienia. Powinniśmy...

   I ponownie piorun z oczu Michaela poszedł w moją stronę. A może to bardziej zabójczy laser? No nie wiem, ale jedno spojrzenia i zaczynałem odrobinę żałować, że się odezwałem. Może jednak jakieś tam resztki instynktu przetrwania we mnie zostały.

- Obcy nie będzie nam mówił, co powinniśmy!

   Gabriel poruszył się lekko na krześle i położył dłoń na ramieniu stojącego obok złotookiego szatyna.

- Michaelu... może powinniśmy...

- Nie! Nie będę rozmawiał z tą bandą...

   Nagle Gabriel wstał, nadal trzymając dłoń na ramieniu przyjaciela. Michael przerwał, a wszystkie oczy zwróciły się w kierunku bruneta. Nawet Zadkiel wrócił na ziemię, a Mammon zapałzował grę.

- Usiądź.

   Głos anioła był delikatny i łagodny jak zwykle, ale... jednak odrobinę... inny. Michael wydawał się lekko zaskoczony i dość mocno zbity z pantałyku. Chciał chyba coś powiedzieć, ale gdy tylko delikatnie rozchylił usta, Gabriel mocniej zacisnął dłoń na jego ramieniu.

- Siad.

   O... Teraz to nie była prośba. Głos Gabriela nie miał w sobie tej słynnej delikatności. Oj nie. Najwidoczniej Michael wahał się zbyt długo, bo mogłem zauważyć jak Gabriel „pomaga" mu usiąść a szatyn zaskoczony opada na krzesło.

   Ojej... a co tu się właśnie dzieje? I dlaczego zrobiło się tak zimno? To ciepełko emanujące z Gabriela, ta delikatna aura, którą zawsze wokół siebie roztacza, zniknęła. Gdy Michael zamilkł i najwidoczniej nie zamierzał już się wykłócać, lodowate spojrzenie przeniosło się na Lucyfera.

- Usiądź normalnie. Nie jesteś u siebie.

   Przez chwilę miałem wrażenie, że Pan Piekła zignoruje rozkaz, bo nie tylko odwzajemnił spojrzenie Gabriela, ale i jego uśmieszek nawet nie drgnął. Jednak po chwili nie przerywając kontaktu wzrokowego, powoli zdjął nogi ze stołu i usiadł prosto. Gdy blondyn skończył, brunet oderwał od niego wzrok i przeniósł go na Mammona. Ten błyskawicznie schował telefon do kieszeni. Następnie Gabriel przyjrzał się każdemu po kolei, jakby upewniając się, że nikt już nie będzie sprawiał problemów, po czym odchrząknął lekko.

- Pragnę wyrazić swoją chęć do zastąpienia chwilowo Michaela i poprowadzenia dzisiejszego spotkania do końca. Czy ktoś ma coś przeciwko?

   Oj nie. Nawet Lucyfer nie zamierzał chyba dyskutować. A Michael... jakby odrobinkę... zmalał. No i gdzież to podziała się ta brawura i zapał? A no tak. Gabriel właśnie wylał na niego kubeł zimnej wody i jeszcze zamroził go swoim lodowatym spojrzeniem.

   I kto by pomyślał, że te ciepłe, brązowe, szczenięce oczka mogą siać taki postrach? Muszę popytać, o co chodzi, bo mam przeczucie, że są jakieś inne powody, dla których wkurwiony Gabriel to siejący postrach dyktator... Nie, żebym mi się to nie podobało. Wręcz przeciwnie. Też tak chcę.

   Gabriel odchrząknął, dając do zrozumienia, że jeśli ktokolwiek ma jakieś wątpliwości to i tak jest już za późno, bo właśnie wziął sprawy w swoje ręce.

- Myślę, że na początek powinniśmy ustanowić kilka zasad. Po pierwsze musimy jasno oświadczyć, iż wartość naszych głosów jest równa, nasze opinie są tak samo ważne, a nasi upadli bracia mają takie same prawa, jak my... ale muszą także przestrzegać tych samych zasad co my. Czy ktoś sprzeciwia się tej decyzji?

   Nikt nie uniósł dłoni. Nie wiem, czy naprawdę nie mają nic przeciwko, czy wciąż nie oswoili się z władczym Gabrielem. Stawiałbym, że oba.

- Po drugie. Wszyscy popełnialiśmy błędy, ale jesteśmy tu między innymi po to, by je naprawić. Nie widzę potrzeby rozdrapywania starych, zagojonych już ran. Dlatego uważam, że Sala Narad nie powinna być miejscem kłótni i rozmów o przeszłości. Jestem za tym by na spotkaniach Rady poruszanie tematów wojny, niebędących bezpośrednio związanych z obecnymi problemami, było zakazane.

   Ku memu zaskoczeniu to nie Michael a Zafiel odpowiedziała na słowa Gabriela.

- Mamy tak po prostu zapomnieć o tym, co przeszliśmy? O tym, co przeszedł nasz naród?

- Nie... nie to mam na myśli. Jeśli nadal cierpisz z powodu przeszłości, nie mogę zabronić ci mówienia o tym. Możesz porozmawiać z Lucyferem. Ale uważam, że takie sprawy powinniśmy rozwiązywać we własnym zakresie. Na spotkaniach Rady skupmy się na teraźniejszości i przyszłości. Czy ktoś uważa to za zły pomysł?

   Zafiel, Michael i Uriel chyba się wahali... ale nie podnieśli dłoni. Cóż... Gabriel najwidoczniej osiągnął więcej jako prowadzący spotkanie Rady w dwie minuty niż Michael w dwa dni...

- Po trzecie... Skoro współpracujemy ze sobą, nie powinniśmy mieć między sobą sekretów.

   Mówiąc to, Gabriel spojrzał w stronę Lucyfera. Ten jedynie uśmiechnął się w odpowiedzi.

- Komuś nie podoba się ten punkt?

    Ponownie nikt nie podniósł dłoni. Gabriel ewidentnie spełnia się w swojej nowej roli. Następny krok to pewnie przejęcie władzy nad światem.

- Doskonale. Zakończmy spotkanie na dzisiaj. Następne zwołajmy jutro. Zajmiemy się w końcu istotniejszymi rzeczami.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top