Rozdział XXXIV
West wynajął jeepa. Jakoś mnie to specjalnie nie zaskoczyło. Taki samochód do niego pasuje. O czternastej mieliśmy być na lotnisku, skąd czeka nas szesnastogodzinna podróż samolotem. Wolę szesnaście godzin samolotem niż szesnaście sekund portalem z potencjalną utratą kończyny... lub życia.
Jechaliśmy już prawie trzy godziny i cel naszej podróży był dość blisko. Zagraliśmy we wszystkie możliwe gry od zagadek po zgadywanki czy karaoke. Teraz rzucałem Arielowi hasła z nurtującymi mnie potencjalnie nadprzyrodzonymi powiązaniami, a on oświecał mnie płomieniem wiedzy.
- Trójkąt bermudzki.
- Obszar, na którym Granica ma wyjątkowo słabą barierę. Wyrwy pojawiają się tam niezwykle często i są duże. Dlatego często dochodzi tam do zaginięć lub jakieś tajemnicze stworzenie wymknie się z Granicy. Czasem statki i samoloty wracają bez szwanku, czasem ulegają awarii, a czasem nie wracają z Granicy lub wracają jako wraki.
- Ok... a potwór z Loch Ness?
- Nie jestem pewny. Całkiem możliwe, że to jakiś demon... ale równie dobrze może być to jedynie historyjka wymyślona przez ludzi albo żart jakiegoś maga.
- Hm... las samobójców w Japonii.
- Miejsce o złej aurze i mocy. Najprawdopodobniej przeklęte.
- Stonehenge.
- To Przejście. Nie jestem pewien, kto je postawił... ale można się nim przedostać do Nieba.
- Legenda o królu Arturze.
- Istniał naprawdę.
- A Merlin?
- Był potężnym magiem.
- Spoko. Piramidy.
- ... Chyba wybudował je jakiś upadły. Na pewno nie anioł. O tym bym wiedział.
- Cały czas żyłem w kłamstwie... byłem pewien, że to kosmici wybudowali piramidy. Chwila... kosmici.
- Nie wiem.
- Nie wiesz?
- Żaden anioł nie stanął na księżycu. Ludzie to zrobili. Owszem jesteśmy lepsi w astronomii... ale i dla nas są rzeczy niedostępne.
- No dobra a co z...
- Jesteśmy na miejscu.
Przerwał mi głos Westa. Samochód zatrzymał się i mężczyzna zgasił silnik. Wyszliśmy z auta i zabraliśmy swoje rzeczy z bagażnika. Nie było tego dużo. Tylko dwa plecaki, mój i Ariela oraz po jednej torbie na Jessi i Westa.
Bez problemu weszliśmy na teren lotniska. Budynek był ogromny, ale nie byłem jeszcze nigdy na lotnisku więc trudno mi stwierdzić czy to zwyczajny rozmiar dla tego typu placówki.
Jessi podeszła do punktu obsługi i zagadała do siedzącej tam kobiety, a ta szybko wykonała jakiś telefon. Blondynka wróciła do nas i z zadowoleniem stwierdziła, że wszystko załatwione.
- A co z biletami?
- My nie potrzebujemy biletów.
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, podszedł do nas wysoki mężczyzna ubrany w uniform lotniska. Oczywiście mówił po niemiecku, więc nic nie zrozumiałem, ale wszyscy grzecznie podążyliśmy za nim. Weszliśmy w jakieś boczne wejście, które prowadziło prosto na ogromny plac, gdzie stało co najmniej tuzin samolotów. Mężczyzna poprowadził nas dalej do jednego z nich. Był nieco mniejszy od reszty, ale znacznie bardziej... zadbany. Czarno biały lakier z czerwonym detalami lśnił nowością. Na kadłubie widniał wykonany elegancką czcionką złoty napis „Diablo".
To żart prawda? Mężczyzna odszedł, zostawiając nas samych, a West bez słowa wyjaśnienia ruszył w stronę samolotu.
- Chwila, to tym polecimy?
- No tak. - Jessi wydawała się zaskoczona moim pytaniem. No tak, bo to przecież oczywiste.
- Czyj to samolot?
- Po nazwie strzelałabym, że Lucyfera.
Gdy weszliśmy do środka, moim oczom ukazało się ciemne wnętrze, podłoga wybita czerwonym puszystym dywanem, czarne skórzane fotele i duża ilość złotych wykończeń. Wow. Lucyfer miał rozmach. Miejsc siedzących było niewiele, bo zaledwie osiem, ale oprócz nich były tu stoliki z ciemnego drewna, plazma, a nawet barek. Miałem nieodpartą chęć zajrzenia do łazienki i sprawdzenia, czy sedes jest ze złota. Nie zdziwiłbym się, gdyby tak było.
Usiadłem na jednym z foteli a Ariel tuż obok mnie. Jessi i West zajęli miejsca naprzeciwko, gdyż fotele były zwrócone w swoją stronę. Gdy położyłem dłoń na podłokietniku, coś wyczułem. Przyciski. Niemożliwe... Nacisnąłem jeden z nich i przymknąłem oczy. Fotel z masażem. Nie znam diabła, ale już go kocham.
- Ile zajmie podróż?
Głos Ariel wyrwał mnie z krainy rozkoszy. Przy okazji zobaczyłem, że Jessi także odkryła już tę funkcję fotela i odpłynęła gdzieś daleko. Odpowiedział więc West.
- Czternaście godzin. Później zatrzymamy się w hotelu na noc. Rankiem pewnie wyruszymy prosto do bramy. Pokażemy wam, gdzie jest i jeśli zechcecie, zatrzymamy się w pobliskim hotelu na dwie czy trzy noce.
- Dlaczego od razu nie pójdziemy do Piekła? - Nie, żebym się śpieszył...
- Myślałem, że będziecie chcieli spędzić trochę czasu razem, zanim się rozdzielicie.
- ... O czym ty mówisz?
- Chwila... nie wiecie?
Spojrzeliśmy po sobie z Arielem. Wiedziałem. Po prostu wiedziałem, że coś pójdzie źle.
- Anioł musi zostać w Los Angeles. Sam udasz się do Piekła.
- Nie! Nie idę nigdzie bez Ariela!
- ... Jak chcesz. Nie mogę cię zmusić, ale Lucyfer nie opuści dla ciebie Piekła. Sam musisz do niego przyjść.
- Dlaczego Ariel nie może iść ze mną?!
- Bo zginie. Lub... zmieni się w upadłego. Nie wiem do końca, jak to działa, ale są powody, dla których Piekło jest niedostępne dla aniołów. Biała magia tam ginie. A anioły są z białej magii co nie? To logiczne. Ty jesteś częściowo upadłym, więc najprawdopodobniej nic ci nie będzie. On nie wytrzyma tam kilku godzin. Nie mówiąc o dniach.
- A skąd pomysł, że będę tam tak długo?
- ... Nie wiem, ale to prawdopodobne, że Lucyfer zechce cię przetrzymać na kilka dni... tygodni może miesięcy. Dla was to krótko. Żyjecie tysiąclecia.
Ariel był blady jak ściana, a ja zapewne nie wyglądałem lepiej.
- Co teraz?
Anioł spojrzał na mnie poważnym wzrokiem i po chwili odpowiedział.
- Nic.
- Jak to nic!?
- To nie zmienia naszych planów. Musisz udać się do Lucyfera. On jedyny może jakoś ci pomóc. Nawet jeśli miałoby to potrwać miesiące... to przez ten czas będziesz bezpieczny. Upadli mogą ci pomóc kontrolować twoją moc, możesz wykorzystać tę okazję. Ja będę na ciebie czekał.
- ... Nie chcę iść bez ciebie...
- Musisz.
Ariel nie powiedział nic więcej. Atmosfera zrobiła się... ciężka. Jessi spała (lub udawała, że śpi) a West z obojętnością wyglądał przez okno. Ja robiłem to samo. Patrząc na chmury i błękitne niebo zastanawiałem się nad tym, co usłyszałem. Mam sam iść do Piekła, rozmawiać z szatanem i podjąć ważne decyzje. Ariela nie będzie ze mną... Boję się tego. Zamknąłem oczy. Byłem zmęczony. Nie wyspałem się. Już po kilku minutach zasnąłem.
***
Gdy się obudziłem okazało się, że sytuacja się odwróciła. Ariel i West drzemali a Jessi przyglądał mi się z kieliszkiem wina w dłoni.
- Chcesz trochę?
- ... Jasne.
Dziewczyna uśmiechnęła się i po chwili przyszła z drugim kieliszkiem i butelką wina. Nalała mi go obficie, a butelkę odłożyła do uchwytu przy fotelu. Spróbowałem czerwonego płynu, który był zaskakująco słodki. Nie przepadam za alkoholami, ale to było wyjątkowo znośne.
- Ciekawe co to za wino?
- Nie wiem, ale na butelce jest 1897.
- ... Stare.
- Co ty. Myślę, że pija starsze.
- Ta. Zapewne.
- Przykro mi.
- ... Z jakiego powodu.
- Że musicie się rozdzielić. Myśleliśmy, że wiecie.
- Czyli nie spałaś?
- Nie.
- To było... zaskakujące.
- Nie musisz się bać. Upadli mogą źle ci się kojarzyć... ale Lucyfer zbiera najlepszych wśród nich. Ma honor. Nie skrzywdzi cię.
- Skąd ta pewność?
- Gdyby nie Lucyfer istoty pewnie zostałyby wybite podczas inkwizycji. To on rozkazał upadłym wziąć nas pod opiekę. Nie może więc być taki zły.
- Mam nadzieję, że się nie mylisz.
- A jeśli chodzi o anioła... zaczeka na ciebie i na pewno będzie bezpieczny.
- Wiem, że zaczeka.
- ... Więc miło spędźmy ten czas! Może wyjdziemy gdzieś jutro? Byłeś kiedyś w Los Angeles?
- Nie.
- Więc zabawimy się!
- A ty?
- Ja?
- Byłaś kiedyś w Los Angeles?
- Raz.
- Skąd właściwie pochodzicie?
- Z Niemiec. Tam się urodziliśmy.
- Mówicie płynnie po angielsku.
- Kilka lat mieszkaliśmy w Kanadzie i Stanach. Dużo podróżujemy.
- Rodzina wam na to pozwala?
- Mamy tylko siebie. Nasi rodzice zginęli, gdy miałam pięć lat.
- ... Przykro mi.
- Nie szkodzi. West się mną zajął, chociaż też był wtedy dzieckiem. Miał zaledwie dziesięć lat.
- Byliście sami?
- Tak... później przyjęło nas stado. Ale przez kilka lat byliśmy sami.
- To musiało być ciężkie.
- West uczynił to znośnym. To... dobry chłopak. Wydaje się trochę gburowaty... ale jak go bliżej poznać to jest naprawdę miły, lojalny i troszczy się o słabszych.
- Jesteś dumna z brata.
- ... Tak. Nawet jeśli on z siebie nie jest.
Przybliżyłem kieliszek do ust, ale zorientowałem się, że jest już pusty. Jessi szybko wyciągnęła butelkę i popatrzyła na mnie pytająco. Godzinę później butelka była pusta, a my wiedzieliśmy o sobie znacznie więcej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top