Rozdział XXXI
[Hej! Więc... padła propozycja, by zrobić maratonik, który uczciłby należycie koniec wakacji. Stwierdziłam, że to dobry pomysł dlatego w tym tygodniu rozdziały będą pojawiać się codziennie. Miłego czytania. ^^]
Powoli otworzyłem oczy. W pomieszczeniu było jasno. Spałem aż do rana i był to niezwykle miły i przyjemny sen. Usiadłem i głośno ziewnąłem.
- Wyspałeś się?
Dopiero teraz zauważyłem siedzącego jakieś dwa metry ode mnie anioła. Przez chwilę mój mózg próbował połączyć ze sobą pewne fakty, co jest niezwykle trudne zaraz po przebudzeniu. W końcu jednak zaskoczyło. O cholera. Więc... to był, czy nie był sen?
- Dobrze się czujesz?
- ... Jestem głodny.
Anioł zaśmiał się lekko, co sprawiło, że moje serduszko podskoczyło, a w brzuszku zaczęły latać motylki. Brakuje mi tylko tęczy i kwitnących różyczek.
- Jeśli jesteś głodny, to znaczy, że wszystko w porządku.
- Ta... to zdecydowanie normalny dla mnie stan.
- Nie mamy nic do jedzenia czy picia. Musimy szybko ruszyć do najbliższego miasta.
- A co później?
- ... Chyba ruszymy przed siebie. Lepsze to niż bezczynnie stać w miejscu.
- Mamy przedostać się ze środkowej Europy do Ameryki?
- Na razie to musi wystarczyć.
- ... Po prostu świetnie.
- Ej, nie będzie tak źle.
- Będzie potwornie.
- Hmm... więc nie cieszy cię wizja wspólnej podróży? Ranisz mnie.
- ... Nie... to nie to miałem na myśli...
Anioł zaśmiał się lekko, podszedł do mnie, po czym pomógł mi wstać.
- Wszystko będzie dobrze Sky. Tak długo, jak jesteśmy razem, poradzimy sobie jakoś. Chociażby mielibyśmy przemierzyć cały świat.
- Nie no nie jest tak źle... mamy przejść tylko jego połowę.
Ariel uśmiechnął się, po czym chwycił za mój podbródek, przyciągnął do siebie i złożył delikatny pocałunek na moim czole.
- Teraz wiem, że naprawdę wszystko z tobą w porządku.
Gdybym wiedział, że sarkazm i nieśmieszne komentarze prowadzą do serca mężczyzny, częściej mówiłbym, co myślę. Bo tak się składa, że w 80% składam się z sarkazmu i nieśmiesznych komentarzy. Pozostałe 20% to depresja.
- Chodź Sky. Im szybciej ruszymy, tym szybciej coś zjemy.
Nie trzeba było powtarzać. Szybko ruszyłem za aniołem. Ponadto pocałunek Ariela udowodnił mi, że to, co wydarzyło się wczoraj, nie było snem. Wyszliśmy z ponurego budynku i ruszyliśmy na południe drogą, którą szliśmy wczoraj. Mieliśmy iść nią kilka kilometrów, by trafić do najbliższego miasta.
Plusem było to, że pogoda była niezwykle ładna. Owszem wszędzie były kałuże po wczorajszej ulewie, ale teraz na niebie nie było ani jednej chmurki a słonko pięknie świeciło. Jakby świat odpowiadał na moje wewnętrzne szczęście. Nie mówiąc już o tym, że niebo wydawało się jakieś takie bardziej niebieski a trawa bardziej zielona i pachnąca. Miałem wręcz wrażenie, że zaraz zacznę biegać boso po łące i pleść wianki z kwiatów. To przerażające, ale byłbym nawet skłonny założyć coś... kolorowego. Bogowie co się ze mną dzieje?
Przez jakąś godzinę szliśmy w całkowitej ciszy, a ja próbowałem nie podskakiwać radośnie. To wbrew pozorom nie było takie łatwe. Moje ciało nie mogło przystosować się do tak intensywnego odczuwania szczęścia. To po prostu nigdy wcześniej mi się nie przytrafiło. Do wczorajszego dnia najszczęśliwszym momentem mojego życia było znalezienie stówy na chodniku. To zdecydowanie przebija stówę. Cholera to przebija nawet milion!
Pewnie byłbym pogrążony w moich obrzydliwie kolorowych i radosnych myślach całą drogę, gdyby nie to, że Ariel postanowił wyjątkowo przeprowadzić jakąś konwersację. Co sprawiło, że naprawdę zacząłem mieć obawy co do stabilności wszechświata.
- Wydajesz się... podekscytowany.
- Ja? Nie. Wcale. Skąd taki pomysł.
- ... Pięć minut temu pogwizdywałeś.
Nieee... naprawdę to robiłem? Błagam, niech to nie będzie prawda. To zbyt... radosne. Jak tak dalej pójdzie, nie będę mógł z dumą i depresją malować się czarną kredką. Dobra obiecuję, że to ostatni żart z mojej pseudo emo osoby... dzisiaj.
- Po pierwsze... na pewno nie pogwizdywałem. Najwyżej wydawałem gwiżdżący odgłos podczas wydychania powietrza.
- ...
- Ta cisza była dobrym posunięciem. Po drugie po prostu cieszę się byciem żywym. Po trzecie mógłbyś się zdecydować. Jak mam depresje to jest źle, jak nie próbuję się zabić to też niedobrze...
- Nie twierdzę, że to niedobrze. Wręcz przeciwnie. Cieszę się, gdy ty jesteś szczęśliwy.
- To... dziwne.
- To, że cieszę się twoim szczęściem...?
- Nie. To, że rozmawiamy o... uczuciach i takich tam. To po prostu...
- Nowe.
- Tak... nowe.
- Ja uważam, że to urocze.
- Co niby jest urocze?
- To jak się peszysz i nie do końca wiesz jak się zachować.
- ... Nie wiem, skąd ci to przyszło do głowy, ale pragnę ci powiedzieć, że się mylisz.
- Ach tak?
- Tak. Jestem w pełni... świadomy tego, co robię i nie peszę się. Jestem jak niewzruszona skała. Panuje nad każdą...
Nagle anioł chwycił mnie za rękę i splótł moje palce ze swoimi. Nie zatrzymaliśmy się i po prostu szliśmy wzdłuż drogi, trzymając się za ręce. W jednej chwili spłonąłem jak zapałka. Spuściłem głowę w dół, by nie widział mojego rumieńca. Anioł zaśmiał się cicho.
- Rzeczywiście jak skała.
- ... Jak marmur.
- Istnieje czerwony marmur.
- Ha. Ha. Ha. Śmieszne.
- Nie obrażaj się.
- Nie obrażam się... jestem jak skała.
- Raczej jak osioł. Uparty.
- ... Ta to też... I jak skała.
Tym razem anioł nie zdołał powstrzymać śmiechu, który rozniósł się echem po pustej drodze. Mimowolnie sam się uśmiechnąłem. Nadal jednak skrzętnie ukrywałem twarz. Nie mogę stracić mojej rangi twardziela. Nie, żebym kiedykolwiek ją miał...
Jakąś godzinę później minęliśmy tabliczkę z nazwą miasta, na której widniał napis „Kindsbach". Nie było to duże miasto... ale nie można też było nazwać go wioską. Szliśmy wzdłuż głównej ulicy w poszukiwaniu jakiegoś miejsca, w którym moglibyśmy coś przekąsić. Był jednak pewien problem. Byliśmy spłukani. Cóż dla mnie to nie taki znów wielki problem... dajcie mi pięć minut i znajdę kilka zgubionych euro w czyimś portfelu. Gorzej z Arielem. Dla niego to czyn haniebny. Oczywiście nie twierdzę, że kradzież to coś, czym należy się szczycić. Mam po tym wyrzuty sumienia. Ale w obecnej sytuacji nie widzę innego wyjścia.
- Ariel...
- Tak?
- Wiesz, że... musimy jakoś zaradzić naszemu brakowi w finansach?
- Myślałem nad tym... chyba nie mamy wyboru. Musisz jeść.
- Ta... wiesz... ty też.
- Ja jakoś sobie poradzę. Ty jesteś ważniejszy.
- Nie. Nie mów tak. Nie chcę, żebyś mnie tak traktował. Nie jestem ważniejszy. Jesteśmy równi jasne?
- ... Dobrze. Przepraszam.
- Spoko.
Rozejrzałem się po ulicy. Wokół było dość sporo ludzi. Nic dziwnego. Pogoda była ładna, a nie wiadomo kiedy znów się taka nadarzy. W oko wpadł mi pewien szyld. Nie mam pojęcia, co głosił, ale obrazki podpowiadały mi, że to bar. Hmm... Czemu nie?
- Ariel! Chodźmy tam.
- ... Jesteś pewien?
- No co? Można sprawdzić. No i jak będzie tłoczno, to będzie mi łatwiej... zdobyć fundusze.
- ... Zgoda.
Widać był, że aniołowi takie rozwiązanie się nie podoba. Mimo to zacisnął, zęby i wszedł ze mną do baru. Pomieszczenie było dość duże, ale zatłoczone. Najwidoczniej właśnie trwał jakiś mecz, który dość duża grupa ludzi oglądała. Było też strasznie głośno i śmierdziało petami oraz rozlanym alkoholem. Nagle zauważyłem coś, co być może będzie dla nas potencjalnym zarobkiem.
- Ariel jak silny jesteś?
- Hm... dość silny. Chociaż na anielskie standardy raczej przeciętny.
- A na ludzkie? Myślisz, że uda ci się pokonać tamtych gości?
Wskazałem na jeden ze stolików, przy którym dwóch mężczyzn w otoczeniu jeszcze kilku siłowało się na rękę. To byli duzi, straszni goście, w czarnych skórach i z licznymi tatuażami. Stawiałbym na to, że te potężne motory stojące na zewnątrz były ich. Ariel spojrzał w tamtą stronę i po krótkiej chwili namysłu odpowiedział.
- Pokonałbym ich.
- Świetnie. A teraz udowodnij.
Chwyciłem anioła za rękę i pociągnąłem w stronę stolika.
- Zapytaj, czy przyjmują zakłady i powiedz, że chcesz spróbować. Postaraj się o jak największą sumę początkową. W porównaniu do nich wyglądasz jak wykałaczka, więc pomyślą, że to łatwe pieniądze. Jak wygrasz, to pewnie będą chcieli rewanżu. Gdy ponownie wygrasz, lepiej odpuść, nim poważnie się wkurzą. Jasne?
- ... Rozumiem.
- Powodzenia i życzę szczęścia.
- Nie potrzebuję go, ale dziękuję.
Ariel podszedł do mężczyzn i zaczął z nimi rozmawiać. Przyglądałem się temu ze stolika obok. Nie rozumiałem ani słowa, ale przebieg rozmowy dało się odczytać z kontekstu. Mężczyźni nagle zaczęli się śmiać i pokazywać na Ariela. Nie doceniali go, tak jak się spodziewałem. Świetnie. Następnie mężczyzna, który najwidoczniej do tej pory wygrywał, zapytał go o coś. Ariel zamyślił się chwilę, po czym położył na stole swoje pierścienie.
No tak. Nie pomyślałem o tym, że najpierw zechcą zobaczyć swoją potencjalną wygraną. Ariel nie miał gotówki, którą mógłby postawić, więc zaproponował złote pierścienie.
Mężczyzna przyjrzał się jednemu z nich, po czym podał go koledze. Ten także obejrzał go dokładnie i pokiwał głową, po czym odłożył go na stół. Skoro Ariel się o nie założył... musi być naprawdę pewny wygranej.
Łysy mężczyzna ustąpił miejsca Arielowi, a ten natychmiast je zajął. Koleś, z którym miał się mierzyć, był największy z grupy. Mimo to nie martwiłem się. Wiedziałem, że anioł wygra. Bądźmy szczerzy. To nie była uczciwa walka.
Gdy chwycili się za ręce, jeden z motocyklistów zaczął odliczanie, po czym zabawa się zaczęła. Ku zaskoczeniu przeciwnika ręka Ariela nawet nie drgnęła pod wpływem jego siły. Mężczyzna prężył się, a anioł patrzył na niego z pokerowym wyrazem twarzy. W końcu na ustach mężczyzny wykwitł tryumfalny uśmiech, gdy ręka Ariela zaczęła przesuwać się w prawo. Nie zmartwiło mnie to. Wiedziałem, co robi anioł. Trzeba zachować pozory. Mina szybko mu zrzedła, gdy Ariel zaczął cofać swoją rękę, po czym powoli spychał rękę przeciwnika w stronę blatu stołu. W końcu rozległ się huk uderzenia, a mężczyźni zgromadzeni wokół z niedowierzaniem spoglądali na swojego kolegę.
Duży koleś, z którym siłował się Ariel, zrobił się cały czerwony, położył garść banknotów na stół, po czym dorzucił drugie tyle i powiedział coś do Ariela. Ten przez chwilę się zastanawiał, po czym kiwnął twierdząco głową i zabawa rozpoczęła się na nowo. Oczywiście z tym samym wynikiem. Chociaż tym razem Ariel był jeszcze bardziej okrutny, gdyż dłużej pozwalał mężczyźnie łudzić się, że ma szanse, a przez chwilę doprowadził nawet do sytuacji, w której koleś myślał, że ma zwycięstwo w garści. Zdziwił się, gdy nagle anioł jednym ruchem przeważył szalę zwycięstwa na swoją stronę.
Ariel zgarnął pieniądze i nie zwracając uwagi na okrzyki mężczyzn (którzy najprawdopodobniej byli gotowi na kolejną rundę) wrócił do mnie i poprowadził mnie w stronę baru.
- I co? Ile wygrałeś?
- Wystarczająco... a nawet więcej.
- Czyli co porządny posiłek?
- O tak.
Zamówiliśmy trzy porcje frytek (bo uczymy się na błędach) dwa cheeseburgery, colę i sok jabłkowy. Ariel nie chce przekonać się do coli. No cóż, jego strata.
Jedzenie zniknęło w zastraszającym tempie. Ariel zjadł pierwszy, ale to głównie dlatego, że zjadł mniej. Co moim zdaniem nie ma sensu, bo jest przecież większy i silniejszy. Powinien chyba potrzebować więcej jedzenia? Tak czy siak, ja jeszcze wcinałem drugą porcję frytek.
Anioł natomiast zainteresował się meczem piłki nożnej i z zaangażowaniem wpatrywał się w telewizor. Podejrzewam, że próbował rozgryźć zasady gry. Nie przeszkadzałem mu, bo szczerze mówiąc, sam nie znałem ich zbyt dobrze. Europejska piłka różni się znacznie od naszej. Wiem, tylko że są dwie drużyny, trzeba trafić okrągłą piłką do bramki i nie można dotykać jej rękami. Tak więc olałem mecz i zajadałem się moimi frytkami.
Z ciekawości spojrzałem w stronę stolika, przy którym siłowali się mężczyźni. Zastanawiałem się, czy dalej to robią, czy może się znudzili. Najwidoczniej jednak to drugie. Przy stoliku siedział tylko jeden z obecnych tam wcześniej mężczyzn i rozmawiał z dwójką ludzi.
Dziewczyna o ciemnobrązowych oczach wpatrywała się we mnie. Była dość niska, opalona i naprawdę ładna. Jej twarz była drobna i dość urocza, jednak jednocześnie kobieca. Duże oczy, drobny, zadarty nos i pełne usta. Miała sięgające połowy pleców jasne loki, delikatny makijaż a ubrana była w porwane dżinsy, białą bluzkę na ramiączkach i różowe trampki na koturnie.
Zazwyczaj, gdy nawiązujesz z kimś przypadkowym kontakt wzrokowy, to ta osoba odwraca wzrok. Dziewczyna tego nie zrobiła. Zamiast tego nie odrywając ode mnie spojrzenia niezwykle przenikliwych oczu, szturchnęła stojącego obok mężczyznę. Ten był całkowitym przeciwieństwem dziewczyny.
Wysoki, biały jak ściana, o sięgających ramion, prostych, czarnych włosach i ciemnoniebieskich oczach. W sumie był dość przystojny. Jak na mój gust nieco zbyt chudy i przeciętny. Nie jak chociażby anioły... które są perfekcyjne pod każdym względem, ale muszę przyznać że rysy twarzy mężczyzny były dość intrygujące. Podłużna twarz, wąskie usta, prosty nos i mocno zarysowana szczęka. Był ubrany w czarny T-shirt z logo jakiegoś metalowego zespołu, czarne spodnie i glany. Jak na mój gust dość stereotypowy wygląd fana metalu.
Mężczyzna podążył za wzrokiem towarzyszki i także na mnie spojrzał, po czym nachylił się do niej i zaczęli o czymś rozmawiać. Wyczuwam kłopoty.
Szturchnąłem Ariela, a ten spojrzał na mnie zaskoczony, jednak gdy zobaczył moją minę, natychmiast stał się śmiertelnie poważny.
- Ktoś nas obserwuje.
Anioł nic nie powiedział, tylko chwycił mnie za rękę i poprowadził w stronę wyjścia. Słońce niemal mnie oślepiło, gdy wyszliśmy z ciemnego baru. Nie zatrzymywaliśmy się i szybko ruszyliśmy wzdłuż ulicy. Gdy skręciliśmy za jeden z budynków, zaczęliśmy biec.
- Jak wyglądali?
- Opalona blondynka w białej bluzce i dżinsach oraz wysoki brunet w czerni.
Ariel zerkał do tyłu, jednak najwidoczniej nikogo takiego nie zauważył. Skręciliśmy za kolejny budynek i tak jeszcze kilkakrotnie. Znajdowaliśmy się już niemal na obrzeżach miasta. Wydawało mi się, że jeśli ktokolwiek nas gonił, to go zgubiliśmy. Ale oczywiście nie mogło być tak pięknie.
Szliśmy wzdłuż ulicy, gdy nagle Ariel zatrzymał mnie ręką. Spoglądał przed siebie, jakby czegoś wypatrywał. Skamieniałem, gdy zza jednego z budynków wyłonił się wilk. Nie jeden ze stworów Mephistophelesa, a najprawdziwszy czarny wilk. Tylko że na jakichś sterydach, bo był znacznie większy od przeciętnego wilka. Rozmiarem dorównywał lwu... a może był większy od lwa... Cóż to bez znaczenia. To było ogromne bydle.
Zwierzę stanęło kilkanaście metrów od nas i zawyło głośno, a dźwięk ten był tak przejmujący, że wywołał u mnie tą pierwotną zakorzenioną w człowieku chęć ucieczki. Zamiast tego stałem tam jak wryty, wpatrując się w ciemnoniebieskie oczy zwierzęcia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top