Rozdział XXII
Po spotkaniu z Samaelem, które dało mi więcej pytań niż odpowiedzi, nadszedł czas na skupienie się nad naszym pierwotnym celem.
Belzebub kupił kolejne auto... bo kto mu zabroni. Jechaliśmy na najbliższe lotnisko, gdzie podobno czekał na nas samolot mający przetransportować nas prosto do Los Angeles. Nie mam pojęcia, jakie linie lotnicze zapewniają takie usługi... ale z drugiej strony biorąc pod uwagę finanse, którymi najwidoczniej dysponuje Belzebub, równie dobrze może to być jego prywatny odrzutowiec. Nie zdziwiłoby mnie to. Ponadto, jeżeli rzeczywiście tak jest, to założę się, że jest czarny. Najwidoczniej upadły miał słabość do tego koloru, ponieważ na auta w innych kolorach nawet nie spoglądał.
Szczerze mówiąc ten niewielki i nic nieznaczący drobiazg sprawił, że darzyłem go nieco większą sympatią. Skoro zwraca uwagę na takie duperele jak kolor, to musi w nim być coś ludzkiego.
Zbliżała się szósta rano, a ja byłem padnięty. Starałem się zdrzemnąć trochę w samochodzie, ale to nie było zbyt łatwe. Co chwila budziłem się albo waliłem łbem w szybę, gdy wpadaliśmy w jakąś dziurę. Miało to jednak swoje plusy. Przed chwilą obudziłem się i okazało się, że jestem oparty o ramię Ariela. Udawałem, że dalej śpię i bezkarnie się do niego tuliłem. Ach... świat jest piękny...
Nagle do wtóru głośnego pisku opon szarpnęło mną do przodu i pewnie, gdyby nie zapięte pasy wyleciałbym przez przednią szybę. Oczywiście musiałem wykrakać.
Belzebub gwałtownie skręcił, ale natrafiliśmy na wyjątkowo nieprzyjaźnie ukształtowany teren. Samochód wjechał na coś, czego z powodu ciemności i panującego wokół chaosu nie mogłem zidentyfikować i wyleciał w górę, gdzie wykonał obrót i zaczął dachować. I tutaj ponownie ledwo uniknąłem śmierci, a to wszystko dzięki szybkiej reakcji Ariela. Nim samochód uderzył w ziemię, anioł z niezwykłą zwinnością dosłownie wykopał drzwi, rozerwał mój pas i wyciągnął nas, nim zostaliśmy zgnieceni.
Staliśmy na trawie w jakimś szczerym polu kilka metrów od drogi. Ja zdezorientowany a Ariel z bronią w ręku i w pełnej gotowości do walki. Spojrzałem na resztki samochodu, który po kilkukrotnym dachowaniu wyglądał jak zgnieciona konserwa. Przez chwilę ogarnął mnie niepokój, że Belzebub mógł tego nie przeżyć. Moje obawy były jednak bezpodstawne. Upadły jak zawsze pojawił się z cienia tuż przed nami.
Dopiero po chwili spostrzegłem, co było źródłem tego zamieszania. W naszą stronę z determinacją wymalowaną na twarzy i mieczem w ręku zmierzał Uriel. Wyglądał na wkurzonego. Ciekawe ile miał z tym wspólnego Maalik...
- Co robimy? - Ariel czekał na odpowiedź upadłego, gotowy w każdej chwili ruszyć do walki.
- Uciekamy.
- Jest nas dwóch mamy przewagę.
- Uwierz mi, nie mamy.
- Mówiłeś, że korzystanie z twoich mocy jest niebezpieczne!
- Bo jest. Ale nie mamy innego wyjścia.
Upadły chwycił stojącego najbliżej niego Ariela za rękę, a anioł przyciągnął mnie do siebie i mocno objął. Cienie pod naszymi stopami zaczęły ciemnieć i pochłaniać nas. Nim ogarnęła mnie ciemność, zdążyłem kątem oka zobaczyć zbliżające się do nas płomienie.
***
Cholernie bolała mnie głowa, leżałem na czymś twardym, piszczało mi w uszach i w dodatku ktoś mną potrząsał.
- Sky! Sky! Obudź się!
Otworzyłem oczy i pierwsze co zobaczyłem to twarz Ariela. Który to już raz? Nie, żebym nie marzył, by pierwszą rzeczą, którą ujrzę po obudzeniu, była jego twarz, no ale okoliczności mogłyby być nieco inne...
Powoli usiadłem, starając się powstrzymać wymioty i o dziwo tym razem mi się udało. Rozejrzałem się dookoła. Byliśmy w jakimś zaułku. Ja i Ariel. Belzebuba nigdzie nie widziałem.
- Gdzie jesteśmy?
- Nie wiem. Belzebuba nie ma z nami. Wydaje mi się, że nas rozdzieliło. Jestem pewny, że puścił moją rękę a później... no wyrzuciło nas tutaj. Uriel zapewne próbował powstrzymać jego zaklęcie, ale było już za późno i jedynie zaburzył jego działanie.
- I co teraz?
- Musimy się gdzieś ukryć. Uriel na pewno nas teraz szuka.
- Jakim cudem nas znalazł?
Anioł spojrzał na mnie lekko zmieszany.
- Mam... mam pewne podejrzenia. Nie spodoba ci się to...
- No. Słucham.
- To... przez ciebie. To znaczy, to nie twoja wina a moja. Powinienem nauczyć cię tego w pierwszej kolejności.
- Nauczyć czego?!
- Sky twoja moc... - Anioł wykonał nieokreślony gest rękoma, próbując dobrać odpowiednie słowa. - Uaktywniła się. Nie w całości... ale na, tyle że najwidoczniej można ją wyczuć. Musisz ją ukryć, inaczej znajdą nas nieważne gdzie się ukryjemy.
- ... Czyli to moja wina!
Anioł westchnął, po czym chwycił mnie za ramiona i zmusił do spojrzenia sobie w oczy.
- Wiedziałem, że zwrócisz uwagę tylko na tę część mojej wypowiedzi. Spokojnie. Znajdziemy jakąś kryjówkę i pokaże ci, co musisz zrobić. To nic trudnego. Na pewno sobie poradzisz. Ale musimy się śpieszyć.
Anioł pomógł mi wstać i trzymając za rękę (co było naprawdę miłym bonusem) poprowadził w stronę wyjścia z zaułka. Napisy na tablicach i szyldach podpowiadały mi, że dalej znajdujemy się w Niemczech. No cóż, przynajmniej nie wylądowaliśmy na Alasce.
Ruszyliśmy chodnikiem w przypadkowym kierunku. Nie byłem pewny, czego dokładnie szuka Ariel, ale gdy po kilku minutach tego nie znaleźliśmy, anioł zatrzymał jakiegoś przechodnia i z perfekcyjnym niemieckim akcentem zapytał o drogę. No, a przynajmniej tak podejrzewam.
Mężczyzna wydawał się nieco zdziwiony, a może po prostu nie spodziewał się, że o szóstej nad ranem ktoś będzie go wypytywał o drogę. Poza tym... kto wychodzi z domu o szóstej rano?! No ale najwidoczniej nam się poszczęściło, bo mężczyzna odpowiedział i wskazał ręką jakiś kierunek. Ariel podziękował (to akurat zrozumiałem) i poprowadził nas we wskazanym przez mężczyznę kierunku. Po chwili dotarliśmy pod stary opuszczony blok mieszkalny ogrodzony siatką z tabliczką, która zapewne głosiła coś w stylu „ZAKAZ WSTĘPU".
- ... Mamy tam wejść?
- Tak.
- ... No oczywiście. - Westchnąłem męczeńsko, ale postanowiłem nie narzekać. Spojrzałem na ogrodzenie i stwierdziłem, że to nie będzie zbyt trudne. - Ok. Patrz i się ucz.
Podskoczyłem i złapałem za metalową siatkę, po czym szybko wspiąłem się na samą górę, siadłem okrakiem na samym szczycie i zgrabnie zeskoczyłem na dół. Wszystko w zaledwie kilka sekund. Spojrzałem na Ariela dumny ze swoich umiejętności przeskakiwania przez ogrodzenia (co jest jednym z elementów mojego talentu do spieprzania, gdzie pieprz rośnie). Ariel natomiast przywołał broń i jednym ruchem przeciął siatkę, po czym wygiął ją, tworząc dogodne przejście, a broń przywrócił do formy pierścieni. Swobodnie przeszedł przez stworzoną w ogrodzeniu dziurę i stanął przede mną wpatrującym się w niego jak w kołek.
- ... Nie mogłeś zrobić tego od razu!?
- Nie zdążyłem. Zresztą świetni sobie poradziłeś.
Weszliśmy razem do budynku, który był zwykłą opuszczoną ruderą. Wokół walały się puszki i... inne rzeczy, których dotykanie groziło w najlepszym wypadku tężcem. Okna były w większości powybijane, żaden mebel się nie ostał, a biorąc pod uwagę stan ścian, podłogi i sufitu to budynek był najprawdopodobniej przeznaczony do rozbiórki.
- Nie, żebym narzekał, ale dlaczego musimy zostać tutaj?
- Przede wszystkim nie powinniśmy narażać niewinnych ludzi. Jeśli nam się nie uda i ktoś nas znajdzie może dojść do walki. Ponadto nie mamy pieniędzy, by wynająć jakiś pokój.
- Ok. Rozumiem. Dostosuje się. No to co teraz?
- Teraz musimy ukryć twoją moc. Usiądź.
Rozejrzałem się po podłodze i nie dostrzegając żadnych potencjalnych zagrożeń, usiadłem po turecku. Ariel zrobił to samo i teraz siedzieliśmy naprzeciwko siebie. Anioł spoglądał na mnie poważnym wzrokiem. Wyglądał tak cholernie przystojnie, gdy tak delikatnie marszczył brwi... O bogowie mówił coś do mnie! Ogarnij się Sky!
- ... w ten sposób... słuchasz mnie?
- Nie.
- ...Sky. To ważne.
- Przepraszam zamyśliłem się.
- Musisz wykorzystać to, czego nauczyłeś się wcześniej. Wyczuć w sobie magię, a następnie ją ukryć. Nie jest to skomplikowane, właściwie to bardzo prosta technika. Gdy moc magiczna jest silna, wtedy sytuacja staje się bardziej skomplikowana, ale w twoim wypadku to powinno na razie wystarczyć. Gdy wyczujesz magie płynącą w swoim ciele, musisz wyobrazić sobie, że ją blokujesz. Gdy zrobisz to po raz pierwszy, później będziesz robił to już podświadomie. Najłatwiejszym sposobem jest wizualizacja. Pomaga i pozwala skupić się na tym procesie.
- Ok. Spróbuję.
Zamknąłem oczy i starałem skupić się na oddechu tak jak podczas ostatnich ćwiczeń. Tym razem było jednak inaczej. Niemal od razu poczułem to znajome ciepło.
- Nadaj temu jakąś formę... wyobraź to sobie...
Jak mam wyobrazić sobie magię? Okej... może... jako płomień... albo światło. Tak światło będzie dobre. Więc... muszę je jakoś ukryć... Wyobraziłem sobie, jak światło maleje, staje się kulą nie większą od świetlika.
- Dobrze. Twoja moc jest słabiej wyczuwalna, ale musisz ukryć ją całkowicie.
To moja moc i muszę ją ukryć... wyobraziłem sobie, jak chowam świetlistą kulę w dłoni. Po moich dłoniach rozlewa się ciepło, gdy szczelnie je zaciskam, by światło nie przebijało się przez najmniejszą szczelinę. Otworzyłem oczy i spostrzegłem uśmiechniętą twarz Ariela.
- Udało mi się?
- Tak. Poradziłeś sobie wyśmienicie.
- Czyli... teraz jesteśmy bezpieczni?
- Myślę, że tak.
- Bosko, bo jestem padnięty. To, co robi, Belzebub jest spoko, ale wysysa z ciebie całą energię... A jak już mowa o Belzebubie, myślisz ze wszystko z nim w porządku?
- ... Martwisz się o niego? - Albo mi się wydawało, albo Ariel był troszeczkę... zirytowany?
- No... jakby nie patrzeć to nasz sojusznik. No i wydaje się całkiem spoko. Na początku trochę się go bałem... ale po jakimś czasie przyzwyczaiłem się do tej jego dziwnej aury. A co? Ty go nie lubisz?
- Nie... po prostu... nieważne. Nie jestem pewny, co stało się z Belzebubem. Nie przeniósł się do nas więc albo nie wie, gdzie dokładnie jesteśmy... albo nie może tego zrobić. Magia może być bardzo destrukcyjna i z łatwością obrócić się przeciw władającemu, zwłaszcza czarna magia. Sam niejednokrotnie tego doświadczyłem, trenując zaklęcia związane z żywiołami, którymi normalnie nie władam.
- Czyli... coś mogło mu się stać?
- Być może. Skoro nie dotarł do nas od razu, to coś musi go powstrzymywać.
- Więc co robimy?
- ... Chyba powinniśmy na niego zaczekać. Przynajmniej jeden dzień. Tutaj powinno być bezpiecznie.
- Uriel nie wie, gdzie jesteśmy? Trochę zajęło mi ukrycie mocy.
- To mało prawdopodobne. Do tego potrzeba trochę czasu a Uriel, używając swoich mocy, na pewno zatarł trop. Znalazł nas najprawdopodobniej dlatego, że nie byliśmy dość ostrożni. Nie ukrywaliśmy twojej mocy oraz daliśmy mu wystarczająco dużo czasu by dokończył walkę z Maalikiem, więc odnalazł niezatarte ślady twojej magii. Uriel nie jest tropicielem, musiało więc zająć mu to trochę czasu.
- Czyli zostajemy tutaj?
- Tak. Jest mała szans, że Uriel nas wytropił, a zostając blisko miejsca, w które przeniósł nas Belzebub, zwiększa się prawdopodobieństwo tego, że szybko nas znajdzie.
- Ale... możemy wybrać się na miasto? Jestem trochę głodny.
- ... Myślę, że nie byłoby z tym problemu, tylko że nie mamy pieniędzy.
- Tak właściwie...
- Sky...
- Znalazłem kilka banknotów w aucie, które buchnął Belzebub. Teoretycznie więc to Belzebub ukradł pieniądze a ja je tylko od niego... pożyczyłem.
- ... Mam wrażenie, że powinniśmy o tym poważnie porozmawiać.
- Nooo... ale może najpierw skoczymy na hamburgera?
Anioł wpatrywał się we mnie jeszcze kilka sekund, po czym westchnął i wstał.
- Chodźmy. Może jakiś lokal jest już otwarty.
Ta... na pewno.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top