Rozdział XIX

Sky

   Gdy tylko wyszliśmy spomiędzy drzew, uderzył nas żar. Cała sytuacja wyglądała przerażająco, a jednocześnie... niesamowicie. Trawa wokół płonęła lub zdążyła już spłonąć, co wyglądało niezwykle nienaturalnie, ponieważ las był nienaruszony. Po prostu w jednym miejscu sucha trawa paliła się, a kilka centymetrów dalej jakaś niewidzialna ściana powstrzymywała ogień. Nie to jednak przykuwało uwagę. Weszliśmy w sam środek bitwy pomiędzy dwójką mężczyzn.

   Pierwszy zdecydowanie był aniołem. Co utwierdziło mnie w tym przekonaniu? No na przykład duże białe skrzydła z kolorowymi akcentami na końcach niby tańczące na nich płomienie, potężna złota zbroja no i miecz spowity w płomieniach. Mężczyzna wyglądał na nieco starszego, na oko jakieś trzydzieści lat. Miał dokładnie przystrzyżoną bródkę i rude włosy w niemal marchewkowym odcieniu. Rzuciłbym jakiś żart o rudych, gdyby nie to, że mężczyzna wyglądał jak pieprzony bóg ognia i ciskał na prawo i lewo płomieniami. No i całkowicie obiektywnie, zaznaczając, że nie interesują mnie starsi mężczyźni, muszę stwierdzić, że jak chyba każdy anioł był dość przystojny. Tylko w ten bardziej... męski sposób. Nie jak, chociażby Ariel, który jest smukły, o dość łagodnych rysach. Mężczyzna wyglądał raczej jak wojownik z legendy o królu Arturze. Nie zgadzał się tylko kolor włosów. Anioł wyglądał niezwykle dostojnie. Na jego twarzy nie można było dostrzec żadnych emocji. Ta. Totalnie widzę go na koniu prowadzącego armię na wroga.

   Natomiast drugi mężczyzna... wydawał się całkowitym przeciwieństwem anioła. Miał ciemniejszą karnację o dość nienaturalnym lekko szarawym odcieniu. Ubrany był w typowy zestaw „jestem bad boyem". Na swój sposób też był przystojny tylko jego uroda była bardziej... dzika. Miał niezwykle ostre rysy twarzy co nadawało mu charakteru i czegoś w rodzaju aury drapieżnika. Półdługie włosy rozwiane wokół jego twarzy wyglądały, jakby płonęły. Głównie dlatego, że wokół mężczyzny także tańczyły płomienie, tylko że w kolorze niebieskim. Zaryzykowałem stwierdzenie, iż jest on upadłym. I ponownie. Dlaczego tak sądzę? Otóż z powodu szpiczastych uszu, palców zakończonych szponami i niewielkich lekko zagiętych do przodu rogów.

   Świetnie. Po prostu zawsze muszę się gdzieś wpieprzyć.

   Anioł poziomo ciął mieczem powietrze, co na ułamek sekundy mnie zdziwiło, dopóki dokładnie w miejscu cięcia nie pojawił się fala płomieni tworząca niemal półkole. Zdziwiłem się jeszcze bardziej, gdy uświadomiłem sobie, że płomienie z niezwykłą prędkością lecą także w moją stronę. Mój mózg najwidoczniej się zaciął, bo byłem w stanie tylko patrzeć, a moje ciało nie ruszyło się nawet o milimetr.

   Nagle Ariel chwycił mnie i osłonił przed ognistą falą. Wokół nas uformowało się coś w rodzaju klosza z wirującego powietrza, a płomienie opływały go, niczym woda w strumieniu opływa kamień.

   Ariel wydał z siebie cichy jęk, który mnie zaalarmował. Przyciskał mnie mocno do siebie, ale udało mi się wyjrzeć zza jego ramienia. Prawą rękę miał wyciągniętą w stronę ognia, najwidoczniej kontrolował nią ruch wiatru. Zapewne nie zdążył przed ogniem i cała jego dłoń była poparzona. Nie jestem lekarzem, ale nie wyglądało to, jak poparzenie pierwszego stopnia... drugi stopień także chyba przekraczało.

- Ariel?!

- Nic... mi nie jest.

   Gówno prawda. Anioł oddychał ciężko, a na jego twarzy widoczny był kiepsko skrywany ból. Ogień zniknął tak szybko, jak się pojawił i Ariel usunął wietrzną barierę. Puścił mnie i spojrzał na pole bitwy, jakby oceniając sytuacje. Mogłem mu to ułatwić i po prostu wyjaśnić, że jesteśmy w czarnej...

   Nie dokończyłem myśli bo nagle z cienia, który rzucała stojąca jakieś dwa metry obok mnie wierzba, dosłownie wyłonił się jakiś mężczyzna. Naprawdę. Wyłonił się. Cień przybrał nagle nienaturalnie czarną barwę, po czym wyłoniła się z niego najpierw biała jak kreda twarz, a następnie reszta ciała. Włosy i ubrania mężczyzny były w odcieniu najciemniejszej czerni, jaką w życiu widziałem. Jedynym jasnym punktem była twarz i dłonie.

   Mężczyzna spojrzał w moją stronę i przeszedł mnie dreszcz. Okej. To MUSI być upadły. Jego oczy były całkowicie czarne. Jak dwie czarne dziury. Bez białek. Po prostu czerń. Mężczyzna szybko zbliżył się do nas i totalnie mnie ignorując, zwrócił się do Ariela.

- Zabiorę was stąd. Będzie nieprzyjemnie.

   Po tym stwierdzeniu złapał nas za ręce i wciągnął w cień wierzby. Poczułem, jakbym spadał, po czym ogarnęło mnie wrażenie, jakbym jechał na rollercoasterze, tylko że po trzech cheeseburgerach i kartonie mleka. Wokół panowała ciemność i może świrowałem, ale miałem wrażenie, że otaczająca mnie czerń była w części materialna i oplatała mnie, blokując dostęp powietrza i zaciskała na mnie swoje zimne dłonie.

   Wszystko trwało tylko kilka sekund, po czym otworzyłem oczy i po kilku kolejnych sekundach zorientowałem się, że klęczę w cieniu jakiegoś budynku no i rzygam na chodnik. Gdy skończyłem, spostrzegłem, że Ariel i nieznajomy mężczyzna (zapewne Belzebub) stoją jakiś metr dalej i się we mnie wpatrują. Upady nie wyglądał, jakby się specjalnie przejął. Ariel natomiast był lekko blady i patrzył na mnie z czymś w rodzaju współczucia i zrozumienia.

   Starając się zachować resztki godności, wstałem, próbując nie wpaść we własne wymiociny, gdyż lekko kręciło mi się w głowie. Otrzepałem kolana z pyłu i odchrząknąłem, dając do zrozumienia, że przedstawienie się skończyło. Ariel chyba zrozumiał aluzję i nagle zainteresowała go ulotka wisząca po drugiej stronie ulicy. Belzebub natomiast dalej był totalnie obojętny.

   Ominąłem mój obiad i stanąłem obok anioła tak, by był pomiędzy mną a upadłym. Nie, żebym się bał. Po prostu jest cholernie creepy. Ariel natomiast najwidoczniej nie miał takich problemów i uderzył do upadłego prosto z mostu.

- Gdzie jesteśmy i co właściwie się stało?

- Przeniosłem nas do najbliższego miasta. Nie więcej niż dwadzieścia kilometrów. Nie mogłem zaryzykować więcej. Potrzebuję was żywych.

- To był Uriel?

- Tak.

- Wysłali za nami archanioła? Członka Rady? Myślałem, że to zabronione.

- Nie. Po prostu do tej pory nie było to konieczne. Po co wysyłać kogoś wysoko postawionego skoro może zrobić to ktoś inny. A strata kogoś silnego byłaby znacznie bardziej dotkliwa. Wygląda jednak na to, że Rada stwierdziła, że musi wziąć sprawy we własne ręce. Znając Uriela, sam zgłosił się na ochotnika.

- Rafael mu powiedział?

- Zapewne tak. Musiał jakoś zabezpieczyć sobie tyły. Gdyby zrobił to po cichu i ktoś by się o tym dowiedział, mogliby go oskarżyć o współpracę z wami.

- Co teraz?

- Maalik powstrzyma Uriela na jakiś czas. Nie jest zbyt silny, ale jest doskonałą dywersją. Nie znam nikogo, kto potrafi być tak irytujący. Jest jak pchła. Niby nic ci nie zrobi, ale nie jesteś w stanie nic zrobić, dopóki jej z satysfakcją nie rozgnieciesz.

- Emm... przepraszam. - Niepewnie wtrąciłem się do rozmowy. - Czy wy przypadkiem nie współpracujecie, czy coś? W sensie... nie będzie ci trochę szkoda, jak mu się umrze?

- Będę sławił ten dzień.

- Ok. Nie było pytania...

- Tak więc, jak mówiłem... Maalik zajmie na chwilę Uriela, a następnie uda się do Lucyfera, by przekazać mu informacje. Nie dołączy do nas, gdyż ktoś mógłby go śledzić.

- A co z nami? Zaprowadzisz nas do bramy? - Wyrwałem się, zanim Ariel zdążył zadać najprawdopodobniej to samo pytanie.

- Nie. Lucyfer pragnie, byś najpierw się z kimś spotkał.

   Przyznam, że mnie to zaskoczyło. Niby z kim miałbym się spotkać? Ariel natomiast wyglądał, jakby średnio mu się ten pomysł podobał i postanowił głośno o tym powiedzieć.

- Jesteśmy ścigani. Najrozsądniej byłoby od razu udać się do bramy.

- Myślisz, że o tym nie wiem? - Belzebub wydawał się nieco zirytowany. Jego twarz nadal była nieprzeniknioną maską, ale podpowiadał mi to jego ton i szybkość, z którą udzielił odpowiedzi. - Taki jest rozkaz Lucyfera. Kazał przekazać, iż to oznaka jego dobrej woli a nefalem na pewno zechce spotkać tę osobę.

- Skąd pomysł, że chciałbym się z tym kimś spotkać?

- Ponieważ to on ukrywał cię przed nami przez setki lat.

   Ta wiadomość mną wstrząsnęła. Nie mam wspomnień z tego okresu, więc może dzięki temu dowiem się... no wszystkiego! Co się ze mną działo, jak trafiłem do Ohio, kim byli moi rodzice... I nagle przyszły złe myśli. A co jeśli... lepiej nie wiedzieć? Może... może lepiej żyć w nieświadomości. Nie mogłem wydusić z siebie słowa, ale Ariel zadał pytanie, które kłębiło się w mojej głowie.

- Kim on jest?

- Samael.

   Ariel wydawał się nieco zaskoczony i... zaniepokojony. Ja natomiast byłem pewien, że gdzieś słyszałem to imię. Upadły jakby czytał w moich myślach, uświadomił mi, skąd je kojarzę.

- Anioł śmierci.

***

   Zamiast zbliżać się do bramy, wciąż się od niej oddalamy. Wcześniej musieliśmy dostać się na drugi koniec kontynentu. Wkrótce będą nas dzielić niemal dwa kontynenty. Bo oczywiście anioł śmierci nie mógł mieszkać gdzieś w pobliżu piaszczystych plaż Los Angeles. Nie no to by było za proste. Zamiast tego postanowił uwić sobie gniazdko w środkowej Europie. A konkretnie w jednym z niemieckich landów. Nawet nie dopytywałem w którym, aby się nie dobijać. Z drugiej jednak strony biorąc pod uwagę, w jakim tempie się poruszamy, to na miejscu będziemy pewnie jutro.

   Belzebub najwidoczniej średnio przejmował się konwenansami takimi jak prawo własności i wziął sobie jedno ze stojących na parkingu aut. Jako kleptoman z kilkuletnim stażem szczerze podziwiam. Ja nigdy bym się nie odważył. No ale upadły miał fory. Nie musiał nawet się włamywać, po prostu teleportował się do środka i otworzył drzwi od wewnątrz. Następnie równie magicznie odpalił samochód. Nie przejmował się też przepisami ruchu drogowego. No niby w mieście jako tako się zachowywał, jednak gdy tylko zabudowania znikały, pędził jakby był na torze wyścigowym. Pocieszające było to, że wydawał się w pełni panować nad maszyną.

   Tak więc od kilku godzin pędziliśmy czarnym audi przez noc. Ariel usiadł razem ze mną na tylnym siedzeniu, co jak najbardziej doceniam. A może po prostu też boi się, że z oczu upadłego zaraz wyjdzie jakiś demon. Ta... zdecydowanie naoglądałem się za dużo horrorów.

   W sumie upadły nie był taki straszny. Jest trochę nieczuły, ale to na swój sposób... no... powiedzmy, że fascynujące. Gdy już przestałem uciekać od niego wzrokiem, byleby nie napotkać spojrzenia tych przerażających oczu, zacząłem dostrzegać pewne rzeczy. Na przykład to, że na dłoni nosi niewielką bransoletkę z drobnych ciemnofioletowych i czarnych koralików. Coś było na niej napisane, ale nie mogłem rozczytać. Jakieś pojedyncze słowo. Wyglądała jak totalna taniocha i zawiązana była na kokardkę. Po drugie... no był całkiem przystojny. Skojarzył mi się z tym aktorem grającym w pamiętnikach wampirów. Jak on się nazywał... no nie pamiętam, ale chodziło mi o tego fajniejszego brata, Damona.

   W pewnym momencie ku mojemu zdziwieniu anioł zaczął rozmowę. Na początku gadaliśmy o głupotach. Pogodzie, krajobrazie, aucie. Później powoli przeszedł do poważniejszych spraw.

- Jak się czujesz?

- Szczerze? Trochę dziwnie. Jakoś tak... inaczej. Nie wiem jak to określić, nawet nie mogę powiedzieć, co się zmieniło. Jednak... coś na pewno. Wydaje mi się... że czuję trochę inaczej. Chodzi mi o to, że wszystko jest jakby... intensywniejsze. Może to dlatego, że byłem bliski śmierci.

- Pamiętasz coś?

- Z tego czasu, gdy byłem nieprzytomny? Tak. Było... ciemno, zimno i... bałem się. Tylko tyle.

- Przykro mi...

- Niepotrzebnie. Wyciągnąłeś mnie z tego. A później ponownie uratowałeś mi skórę. Jak twoja ręka?

   Opatrzyliśmy ją. Jednak anioł nie mógł poruszać dłonią bez wywołania rwącego bólu. To bardzo silne poparzenie. Jednak anioł starał się zachowywać dzielnie. Co mnie strasznie wyprowadzało z równowagi.

- Tylko bez kłamstw. - Ostrzegłem.

   Anioł spojrzał na mnie, po czym westchnął ciężko. Zamknął na chwilę oczy i ponownie nawiązał ze mną kontakt wzrokowy.

- To magiczne obrażenia.

- To znaczy?

- Nie tłumaczyłem ci tego, a chyba powinienem. Widzisz... nasza rasa odznacza się niezwykłą wytrzymałością i szybką regeneracją.

- Yhm. Zauważyłem.

- Jednak działa to tak w wyniku jedynie zwykłych obrażeń. Przykładowo. Cięcie zwykłym nożem kuchennym. Zregeneruje się szybko i bez problemów. Zupełnie inaczej byłoby, gdyby cięcie zostało wykonane zaczarowanym sztyletem. Wtedy rana goiłaby się słabiej, a gdyby magia była wystarczająco silna, mogłaby się goić w ludzkim tempie. Podobnie jest z niektórymi istotami. Gdy przebijesz serce wampira żelazem, drewnem, czy ołowiem, nic mu się nie stanie. Jeśli jest stosunkowo, młody to straci przytomność, jednak nie umrze. Nawet go to specjalnie nie zaboli. Jeśli przebijesz serce wampira srebrem, wtedy możesz go uśmiercić, jeśli to świeżo przemieniony osobnik. Jednak na starszego to nie zadziała. Wywoła ogromny ból, ale tylko tyle. Natomiast gdy srebro będzie poświęcone, czyli rzuci się na nie pewnego rodzaju zaklęcie, wtedy już stanie się zabójcze nawet dla wampirzego mistrza. Podobnie jest z wilkołakami, jednak w ich wypadku srebro nie musi być święcone. W przypadku aniołów... i upadłych, wszelkiego rodzaju magiczne rany mogą być śmiertelne. Z większości zwykłych ran się wyleczymy. Na przykład dźgnięcie w serce. Nasze ciało automatycznie regeneruje najpoważniejsze rany, a przy pomocy odrobiny magii leczniczej w kilka sekund nastąpi pełna regeneracja.

- Tak było ze mną. Gdy... przeciąłem żyłę, w kilka minut krwotok malał, a po kolejnych kilkunastu minutach ustępował. Rana zasklepiała się zazwyczaj w ciągu dwóch trzech dni. A blizna znikała po tygodniu lub dwóch.

- Tak. Podejrzewam, że gdy uda ci się zapanować nad swoją mocą ten proces będzie znacznie szybszy. Muszę jednak zaznaczyć, że niektóre zwykłe obrażenia też mogą nas zabić. Są pewne limity.

- Na przykład?

- No cóż, głowa ci nie odrośnie.

   Mimowolnie potarłem się po karku. No tak to byłoby trudne do wyleczenia.

- Ale nie martwiłbym się tym specjalnie. Nasze kości są niezwykle mocne. Zwykła broń raczej ich nie przetnie.

- Mephistopheles złamał mi rękę, jakby była patykiem.

   Może nie powinienem był tego mówić. Ariel zbladł i wyglądał, jakby miał zaraz coś spalić wzrokiem. Po chwili jednak wrócił do dawnego siebie.

- Mephistopheles użył czarów. To nekromanta. Najprawdopodobniej użył magii z rodzaju klątw. Polegają one głównie na osłabianiu przeciwnika. Poprzez dotyk, osłabił cię, a następnie użył siły, także wzmocnionej magią. Gdybyś był lepiej przeszkolony, mógłbyś się bronić. Odbić jego zaklęcie... a nawet wzmocnić swoje ciało za pomocą magii ochronnej. Dlatego tak ważne jest studiowanie każdego arkanu. Nawet tego, którym się nie posługujesz.

- Rozumiem... to ma sens.

- Tak więc gdy obrażenia są magiczne... to tak jakby wroga magia blokowała przepływ mocy w twoim ciele. Tak więc nie możesz skorzystać z wewnętrznych zasobów. Dlatego regeneracja przebiega w sposób wolniejszy.

- To trochę jak z chorobą nie? Jest jakiś wirus i przeciwciała go niszczą. Przeciwciała są jak magia. Jednak gdy wirus też jest magiczny... wtedy niszczy przeciwciała.

- Tak. Mniej więcej. Można przyśpieszyć gojenie się rany. Jednak do tego potrzeba magii uzdrawiającej na nieco wyższym poziomie. Mogą także pozostać blizny.

- Czyli jeśli dobrze rozumiem... nie jest z tobą zbyt dobrze.

- To nie aż tak poważna rana. Owszem boli i nie mam w niej pełnej sprawności. Ale w ciągu tygodnia może dwóch odzyskam pełną sprawność.

- Hmmm... do tego czasu będę się tobą zajmował.

   Ariel uśmiechnął się delikatnie, po czym ukłonił lekko i nieco teatralnie.

- Oddaję się w twoje ręce.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top