Rozdział XIII
Gdy tylko Ariel wszedł do łazienki, zerwałem się z łóżka. Poczekałem, aż usłyszę szum wody, odczekałem dwie minuty dla pewności i szybko przebrałem się w coś cieplejszego: czarne rurki, szary T-shirt i czarną rozpinaną bluzę. Po chwili zastanowienia włożyłem też sięgające do połowy łydki trampki. Położyłem się do łóżka i dokładnie przykryłem kołdrą, by Ariel niczego nie zauważył.
To nie mogło się nie udać... prawda? Nie no trochę pewności siebie. Potrafiłem uciec niezauważony z klasy w środku lekcji. Gdybym był postacią z RPG, to byłbym łotrzykiem. W sumie... wszystko się zgadzało. Skłonności do pożyczania bez zamiaru zwrotu (wiem, że to kradzież po prostu czuję się lepiej, gdy używam eufemizmu), niewielka siła za to duża zwinność, umiłowanie do ciemnych barw, sztylet... Dajcie mi jeszcze niewidzialność i jakiegoś maga do drużyny.
Gdy anioł wyszedł, leżałem w łóżku i udawałem, że śpię. Poczekałem jakiś czas, by upewnić się, że zaśnie i najciszej jak mogłem, wstałem z łóżka. Nie zdążyłem jednak zajść zbyt daleko.
- Sky?... To ty?
Cholera! Wiedziałem, że powinienem skilować skradanie, a nie kradzież kieszonkową! Jak zresetować moje drzewko rozwoju?
- Idę do łazienki. Śpij.
Tak, jak się spodziewałem, nie udało mi się przejść niewykrytym, ale anioł nie podejrzewał niczego. Powinno więc się udać. Wszystko zależy od tego, czy zorientuje się, że nie wracam z łazienki. Gdy tylko wszedłem do małego pomieszczenia, otworzyłem niewielką szafkę i zabrałem swoje rzeczy. Telefon włożyłem do przedniej kieszeni spodni, a sztylet wsunąłem w but. Powinienem zostać shinobi. Ta. Zdecydowanie. Może nawet Hokage.
Najciszej jak potrafiłem, otworzyłem niewielkie, wąskie okno. Znajdowało się dość wysoko, więc musiałem manewrować nieco po meblach, ale udało się. Okno było wystarczająco duże, bym mógł się przez nie przecisnąć. Niestety lądowanie było twarde. Z drugiej strony nie było się czego chwycić. Spróbowałem złapać za framugę, ale trafiłem na wystający gwóźdź. Tak więc nie tylko wyrżnąłem o ziemie, ale i rozciąłem sobie dłoń. Rana przebiegała przez jej wewnętrzną stronę na całej szerokości i na szczęście nie była zbyt głęboka. Za to dość nieźle krwawiła. Nie martwiłem się tym jednak. Z moimi zdolnościami regeneracyjnymi za niecałą godzinę powinna się zasklepić. Ogólnie przynajmniej tyle w tym dobrego, że nasz pokój znajdował się na parterze. No, chyba, że powinienem przejmować się tężcem... w sumie to nie wiem, czy mogę na to zachorować, skoro nie jestem człowiekiem. No ale to i tak obecnie moje najmniejsze zmartwienie, bo zanim umrę na tężec, najprawdopodobniej zginę w jakiś inny sposób, więc nie ma co się przejmować.
Wyjąłem telefon i sprawdziłem w którą stronę do Hillsdale. Przy okazji dowiedziałem się, że mam jeszcze pięćdziesiąt dwie minuty do północy. Biegiem ruszyłem na północny- wschód. Postanowiłem nie spoglądać w tył. Podjąłem już decyzję. Nie chcę, by inni przeze mnie cierpieli. Zacisnąłem mocno pięści i biegłem przed siebie. Czułem, jak krople krwi spływają z mojej dłoni. Powoli oddalałem się od Craryville. Pędziłem wzdłuż drogi, a co jakiś czas mijało mnie jakieś auto, na szczęście nikt się nie zatrzymywał i nie wypytywał, co wyprawiam. Taki tam jogging w środku nocy. Z drugiej strony gdybym uciekał przed seryjnym mordercą, to też by się pewnie nikt nie zatrzymał.
Zerknąłem na telefon, by sprawdzić, czy zmierzam w dobrym kierunku. Na to wyglądało. Gdy podniosłem wzrok znad ekranu, zatrzymałem się gwałtownie. Kilkanaście metrów przede mną stał wilk z gorejącymi czerwienią oczami. No tak. Mephistopheles wspomniał, że kogoś po mnie przyśle. Zwierzę spojrzało na mnie, po czym zerwało się do biegu. Czyli mam iść za nim? Bogowie, w co ja się wpakowałem.
***
Ariel
Coś było nie tak. Otworzyłem oczy i powoli usiadłem. Spojrzałem na łóżko chłopca. Nie było go. Wyszedł do toalety... ale kiedy? Czy nie minęło zbyt dużo czasu? Miałem złe przeczucia. Wstałem i zapukałem w drzwi. Zero odpowiedzi.
- Sky?
Dalej nic. Spróbowałem otworzyć je, ale były zamknięte.
- Sky?!
Nie słyszałem nic, żadnego dźwięku dochodzącego z pomieszczenia.
- ... Jeśli nie otworzysz drzwi w ciągu trzech sekund, wywarzę je. Przykro mi, ale nie obchodzi mnie twoja prywatność.
Dalej żadnej odpowiedzi. Raz... Dwa... Dość tego. Kopnąłem w drzwi, które nie stawiały zbytniego oporu. Wszedłem do pomieszczenia. Nie było go tam. Od razu spostrzegłem, że okno jest otwarte. Cholera.
Wyszedłem z pokoju i w pośpiechu włożyłem buty. Wybiegłem z motelu i udałem się pod okno, przez które wyszedł chłopiec. Musiało tu coś być.
Na ziemi widoczne były delikatne ślady i... krew. Niewiele. To musiała być powierzchowna rana. Przyjrzałem się ramie okna. Tak jak myślałem. Znajdował się tam zakrwawiony gwóźdź. Chłopiec skaleczył się o niego. To dobrze. Jeśli nie opatrzył rany, a zapewne tego nie zrobił, będę mógł go wyśledzić.
Na początku rana krwawiła dość mocno. Ślad prowadził na północny- wschód. Ruszyłem za nim. Po chwili musiałem jednak zwolnić. Ślady krwi stawały się coraz rzadsze i trudniejsze do znalezienia. Przez chwilę biegłem po omacku, zakładając, że poruszał się wzdłuż drogi. Miałem rację, w pewnym momencie dostrzegłem kolejny trop na poboczu. W wilgotnej ziemi odcisnęły się ślady butów. Oczywiście nie musiały należeć do Sky'a, jednak były świeże, a odległość pomiędzy nimi wskazywała na to, że ktokolwiek to był biegł tędy nie więcej jak dziesięć minut temu. Ruszyłem nowym tropem.
Musiałem dogonić chłopca. Cokolwiek planował, musiałem go powstrzymać. Dlaczego to zrobił? Jeszcze kilka godzin temu zachowywał się zwyczajnie... nie. Coś było nie tak, po prostu tego nie zauważyłem. Przyśpieszyłem. Muszę być już blisko, jestem tego pewien.
Nagle to poczułem. Silną magię gdzieś przede mną. Ktoś otwierał przejście.
***
Sky
Stałem naprzeciwko niewielkiej świątyni. A właściwie tego, co z niej zostało. Znajdowała się w pobliżu drogi, jednak w sąsiedztwie hektarów łąk i lasu. Hillsdale najbliższe miasto znajdowało się kilka dobrych kilometrów stąd. Jednym słowem zadupie. Po prostu nie mogło być lepiej...
Zrujnowany budynek, który kiedyś był świątynią, wyglądał przerażająco. Wykradziono z niego już najprawdopodobniej wszystko, co się dało, łącznie z drzwiami. Wilk ruszył do środka, a ja po chwili wszedłem za nim.
Tak jak myślałem, wnętrze było puste, nie licząc puszek po piwie, wypalonych petów, prezerwatyw, a nawet strzykawek... W miejscach, w których dawniej najprawdopodobniej wisiały obrazy przedstawiające świętych, teraz widniały namalowane czarnym i czerwonym sprayem graffiti. Głównie obraźliwe i wulgarne słowa oraz pewne... niezbyt wyrafinowane obrazki. Jednak największe wrażenie robił ogromny czerwony pentagram w miejscu, w którym powinien znajdować się ołtarz. Co ta dzisiejsza młodzież ma w głowach? Tak szczerze mówiąc, nie różniło się to za bardzo od innych opuszczonych ruder, w których byłem. Z tym że ta w odróżnieniu od tamtych, znajdowała się z dala od cywilizacji.
Zwierzę krążyło po pomieszczeniu a dźwięk szkła, po którym stąpało, rozchodził się niepokojącym echem. Co teraz? Jeśli zaraz coś się nie wydarzy, to przysięgam, że stąd spieprzę.
W pewnym momencie wilk zatrzymał się i usiadł mniej więcej w centrum pomieszczenia. Patrzył wprost na mnie. Czekał. Powoli niepewnie podszedłem bliżej. Zatrzymałem się jakiś metr przed nim, niepewny czego oczekiwał. Zwierze spojrzało na mnie i dotknęło pyskiem mojej ręki. Zaskoczyło mnie to. Zachowywał się niemal jak pies. Chciał mi coś pokazać? Zastanowiłem się chwilę, po czym wyciągnąłem dłoń w jego kierunku. To tego ode mnie chciał?
Zwierzę ponownie spojrzało na mnie. Jego oczy... należały do inteligentnej istoty. Przynajmniej na moment. Nagle zwierzę rzuciło się na mnie i w gryzło w moje przedramię. Krzyknąłem z bólu i zacząłem uderzać w nie pięścią, jednak nie puszczało. Szarpnęło mocno, co wywołało kolejną falę bólu. Wyjąłem sztylet i wbiłem go w łeb wilka aż po rękojeść. Rozpłynął się w kłąb dymu, a ja zostałem sam.
Ręka mocno krwawiła, a krew spływała na podłogę. Nie wiedziałem co robić. Nie miałem czym opatrzeć rany. Stałem tam jak kołek i starałem się zatamować krwawienie dłonią. Gdy początkowa panika zniknęła, zorientowałem się, że rana nie jest zbyt poważna. Nagle kątem oka zobaczyłem za ziemi jakiś ruch.
Krew, która spadła na ziemię cienkimi stróżkami rozlewała się na boki. Dopiero po chwili zorientowałem się, że nie jest to wina nierównego podłoża. Czerwone linie zaczęły się ze sobą łączyć, tworząc jakiś wzór. Osunąłem się kilka kroków do tyłu, gdy kilka stróżek skierowało się w moją stronę. Po chwili na ziemi powstał figura przypominająca gwiazdę wykonaną z licznych skomplikowanych linii. Rysunek wydawał się już prawie skończony. Teraz poruszały się już tylko dwie stróżki szkarłatnego płynu. Powoli spływały z dwóch stron, zataczając perfekcyjny okrąg. Patrzyłem jak zahipnotyzowany, jak zbliżają się do siebie, aż w końcu łączą się. Przez chwilę nic się nie działo. Czułem się zdezorientowany. Byłem pewien, że coś się wydarzy. I miałem racje.
Nagle linie rozżarzyły się czerwonym światłem. Patrzyłem na nie z fascynacją i lękiem. To... to było przejście? Co powinienem zrobić? To, które widziałem wcześniej, było zupełnie inne. Nie było tak... przerażające.
Wziąłem głęboki oddech. Nie mogłem się zmusić, by przekroczyć szkarłatny okrąg. Powoli odliczyłem od dziesięciu do zera, próbując się uspokoić. Nie pomogło. Ostatecznie zmusiłem się, by zrobić pierwszy krok. Zbliżyłem się do okręgu i... przekroczyłem go.
Światło rozbłysło mocniej. Poczułem na swoim ciele delikatne ukłucia jakby od tysięcy malutkich igieł. Czerwień stała się jeszcze bardziej intensywna, co zmusiło mnie do zamknięcia oczu. Zaczęło piszczeć mi w uszach. Próbowałem je zakryć, ale nie pomagało. Silne doznania bombardowały wszystkie moje zmysły, nie wiedziałem już, co się dzieje. Nagle poczułem, jak ktoś chwyta mnie za rękę, po czym nie czułem już nic.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top