Rozdział VIII

   No więc wejrzenie w siebie wcale nie jest takie proste jak mogłoby się wydawać. Przede wszystkim jest cholernie nudne. Siedziałem po turecku, oddychałem głęboko i starałem nie myśleć o czymś... bezużytecznym, ogólnie starałem się w ogóle nie myśleć, co było dość trudne i abstrakcyjne, gdyż myślałem o tym, by nie myśleć. Jestem chyba zbyt tępy i niewrażliwy na takie duchowe rzeczy. Nawet nie wiem, jak długo tak siedzę. Wydaje mi się, że już ponad dwie godziny więc zapewne około piętnastu minut.

   Porady Ariela były delikatnie mówiąc bezużyteczne. Niby podejrzewam, że wiem, o co chodzi, jednak bardzo mi to nie wychodzi. Raz wydawało mi się, że coś czuje, jednak okazało się, że po prostu chodził mi po plecach żuk, co zresztą skończyło się wrzaskiem i turlaniem w panice po trawie. Ariel przybiegł do mnie z bronią w dłoniach, gotowy zniszczyć armię demonów a zastał mnie krzyczącego i próbującego ściągnąć z siebie koszulkę.

   Powoli zaczynałem zasypiać, gdy poczułem dłoń Ariela na swoim ramieniu. Otworzyłem oczy i westchnąłem męczeńsko.

- Spokojnie, to wymaga czasu.

- Nie mamy czasu.

- Nie nakładaj na siebie zbyt dużej presji. To sprawi jedynie, że trudniej ci będzie się skoncentrować i wyciszyć.

- Łatwo ci mówić to nie ty jesteś kulą u nogi.

- Sky zdajesz sobie sprawę z tego, że nie uważam cię za kłopot, prawda?

- Ja sam siebie uważam za kłopot, bardzo wkurzający, upierdliwy kłopot. Jestem bezużyteczny i gdyby nie ja nie wydarzyłyby się te wszystkie złe rzeczy.

- To nieprawda Sky i dobrze o tym wiesz. Nie jesteś odpowiedzialny za całe zło tego świata i wiem, że jest ci trudno, a obwinianie się pozwala ci jakoś zaakceptować i zrozumieć tą nową dla ciebie rzeczywistość.

- ... Doktorat z psychologii też dostałeś po tym niebiańskim kursie?

- Nie. Po prostu wbrew pozorom jesteś łatwy do rozgryzienia. Gdy dzieje się coś złego lubisz przejmować winę na siebie, ponieważ w ten sposób świat wydaje się dla ciebie lepszy.

- To... nieprawda.

- ... No cóż, jak uważasz. Zbieraj się, ruszamy. Może mógłbyś...

- Złożyć namiot?

- O ile to nie problem.

    Wstałem i otrzepałem spodnie z trawy. Obejrzałem się dokładnie w poszukiwaniu jakichkolwiek pełzających po mnie żyjątek, żadnych jednak nie znalazłem. Na szczęście. Nie, żebym się ich bał, po prostu nie lubię, gdy po mnie łażą bez mojej wiedzy. Ponadto moja wiedza na temat owadów jest nikła, więc wszystko jest potencjalnym wrogiem, w sumie tak samo, jak z ludźmi.

   Ponownie zajrzałem do instrukcji tym razem by dowiedzieć się jak bez połamania i zniszczenia części, rozebrać namiot. Było to nawet prostsze niż złożenie go. Ariel zerkał na mnie znad gaszonego ogniska. Najprawdopodobniej nie mógł znieść, że po raz kolejny został pokonany przez wynalazek dwudziestego pierwszego wieku. Chociaż jak na mój gust radzi sobie całkiem nieźle z nowymi technologiami.

   Szybko złożyłem namiot i zapakowałem go do plecaka Ariela. Ja niosłem ubrania a on całą resztę. Miałbym może jakieś wyrzuty sumienia, ale Ariel dał mi jasno do zrozumienia, że mógłby nieść nawet wór cegieł i by mu to nie przeszkadzało. A gdzie moja nadludzka siła?

   Anioł zalał ognisko wodą i byliśmy gotowi do drogi. Wyjąłem komórkę, którą dostałem od Sama. Okazało się, że ma internet, co było niezwykle pomocne. Włączyłem aplikację z dokładną mapą stanów i podałem telefon Arielowi.

- No więc? Gdzie teraz?

- Hm... Ruszymy do Ashland. Zajmie nam to jakieś dwie godziny. Stamtąd pojedziemy pociągiem do Worcester, zatrzymamy się, by coś zjeść i odpocząć, a następnie będziemy kontynuować podróż pociągiem aż do... Springfield. Stamtąd udamy się pieszo do Westfield... chyba że uda nam się dojechać tam autem. W takim wypadku zaoszczędzilibyśmy ponad trzy godziny, które moglibyśmy wykorzystać na twoje szkolenie. Zatrzymamy się tam i spędzimy noc. Może uda nam się znaleźć jakiś opuszczony budynek w pobliżu miasteczka. W innym wypadku zatrzymamy się w motelu... ale przy takim obrocie spraw nie będę mógł uczyć cię walki... chyba że samych podstaw i teorii.

- Jak zarządzisz kapitanie.

- Jeśli będziesz potrzebował odpoczynku, mów.

- Spoko. A co dalej? W takim tempie dojście do bramy zajmie nam dużo czasu, a fundusze się wykruszają.

- Zastanawiałem się nad tym. Musielibyśmy znaleźć inny rodzaj transportu.

- Hmmm... samolot odpada. Ja jestem poszukiwany, a ty nie masz dowodu osobistego. Nie wynajmiemy też auta.

- Myślałem nad bramami, jednak jeśli którąś otworzymy, wszyscy wrażliwi na magie w promieniu tysiąca kilometrów się o tym dowiedzą. Ponadto nie znam dokładnego rozkładu przejść w ludzkim świecie. Pozostaje też ich stabilność.

- A co się stanie, jeśli przejście będzie niestabilne?

- To zależy. Może wyrzucić cię gdzieś na środku oceanu, przeciąć na pół, rozerwać na strzępy albo... no nie wiemy co dzieje się z tymi, z których nic nie zostaje, ale uznajemy ich za zmarłych.

- Wiesz co... chyba wolę iść pieszo... to dobre dla zdrowia i kondycji.

- Jednak masz rację. W takim tempie, zanim dotrzemy do bramy, mogą nas znaleźć.

- Nie ma innej bramy? No wiesz gdzieś bliżej?

- Szczerze mówiąc mamy szczęście. Równie dobrze mogłaby znajdować się na innym kontynencie.

- W takim wypadku mogło być gorzej. No dobra. Załóżmy, że jutro uda nam się opuścić Massachusetts i przy dobrych wiatrach przejdziemy przez stan Nowy Jork do Pensylwanii, wciąż zostanie nam do przejścia osiem stanów. Możemy opracować jakiś plan. Załóżmy... pięć godzin wędrówki dziennie, jeśli tylko nadarzy się okazja łapiemy autostopa, ograniczmy transport publiczny do minimum, jeśli jednak nie uda nam się przebyć odpowiednio dużej odległości, przemieszczamy się pomiędzy większymi miastami metrem lub pociągiem.

- Możemy spróbować.

- Jeśli utrzymamy to tempo, to do Los Angeles dotrzemy w... miesiąc.

- Poradzisz sobie?

- Ta. Ale błagam cię, zatrzymajmy się co raz w jakimś motelu, chociaż na godzinę na normalny posiłek i gorący prysznic, błaaagaaaam.

- Oczywiście. Nie popadajmy w paranoję.

- Ta wystarczy, że śpimy w lesie...

- Jeśli jesteś gotowy, to ruszajmy.

- Ok.

    Ariel oddał mi telefon i ruszyliśmy w dalszą wędrówkę. Nie wiem, jak on to robi, ale bez kompasu ani ciągłego spoglądania w mapę potrafi nas doprowadzić z punktu A do punktu B. Ja nie potrafię znaleźć w nocy łazienki, więc szczerze podziwiam jego umiejętności. Co prawda co jakiś czas prosi o pokazanie mu mapy, jednak zazwyczaj okazuje się tylko, że zmierzamy w dobrym kierunku lub zboczyliśmy z trasy nieznacznie. Dlatego też w pełni powierzyłem się jego osądowi i po prostu podążałem za nim jak głupiutka owieczka.

   Mimo iż lubiłem przebywać w towarzystwie Ariela, to czasem przeszkadzało mi nieco to, że nie był zbyt rozmowny. Ponadto, o czym można gadać w takiej sytuacji? „Ej ładna dziś pogoda, ciekawe czy dzisiaj przeżyjemy?". Szkoda, że nie miałem ze sobą słuchawek. Zapomniałem wziąć ich z domu, no ale spieszyłem się nieco a później... no nie myślałem o takich sprawach.

   Powróciły do mnie wspomnienia. Mimo wszystko chyba trochę szkoda mi tych ludzi. Nie mam pojęcia jak ani dlaczego się u nich znalazłem i bez wątpienia darzyłem ich szczerą nienawiścią, ale... gdyby nie ja dalej by żyli... zresztą nie tylko oni. Ta kobieta w parku... Sam... I po co to wszystko? Tak naprawdę, gdyby głębiej się nad tym zastanowić są martwi tylko dlatego, że ja chciałem żyć. Czy to nie czyni ze mnie złego człowieka? Czy...

- Sky!

- Em, tak? Coś się stało?

- ... Mówię do ciebie od minuty. Odpłynąłeś gdzieś myślami.

- A tak, ja tylko... zastanawiałem się, czy nie moglibyśmy wstąpić później do sklepu i kupić parę słuchawek do telefonu. Z chęcią posłuchałbym muzyki. To mnie trochę... odpręża.

- ... Też lubię muzykę. Jeśli chcesz, możesz ją włączyć, nie przeszkadza mi to.

- Ja... nie jestem pewien czy to twój typ muzyki...

- Z chęcią zapoznam się z ludzką sztuką. Poza tym... w ten sposób mógłbym lepiej poznać... twoją osobę.

- Emm... mimo wszystko wydaje mi się, że nie jest to...

- Kwestionujesz moją otwartość na inną kulturę?

- Nie no gdzież bym śmiał, po prostu... wiesz, ja należę do dość specyficznej grupy...

- ...

- No dobra. Ale sam tego chciałeś...

   Wygrzebałem z bocznej kieszonki mój stary telefon, który jakimś cudem po miesiącu moich zwariowanych przygód nie tylko był cały, ale miał też ponad 40% baterii. Wszedłem w folder z muzyką i spojrzałem na listę.

   No cóż, wrzucić go na głęboką wodę czy zacząć od czegoś lżejszego? E tam, zostawmy to losowi. Kliknąłem opcję losowej piosenki i czekałem co rozbrzmi z głośników. Przez ułamek sekundy panowała cisza, po czym rozległ się głośny wrzask. Czyli jednak na głęboką wodę. No cóż, osobiście uwielbiałem tę piosnkę. Arielowi jednak „Ungrateful" chyba nie przypadło do gustu.

- Uwielbiam ten zespół.

- Tak... to... to jest... muzyka.

- Poczekaj... czekaj... teraz będzie śpiewany refren.

- Tak... czego jeszcze słuchasz?

- Hmm... o na przykład to! To powinno ci się spodobać.

   Kliknąłem piosenkę podpisaną „Lordi HRA". Poprzednią piosenkę zastąpił oschły głos Tomiego.

- No dajesz Ariel. Hard. Rock. Alleluja!

- Bardzo... bardzo interesujące. Jakich... jakich instrumentów używacie? Podobne dźwięki słychać w naszych kuźniach...

- Czy ty właśnie pocisnąłeś po perkusji, że brzmi, jakby ktoś napieprzał bez celu młotem w kawał metalu?

- Nie... ja... nie miałem zamiaru krytykować...

- Nie no nie twierdzę, że nie masz racji, część wokalistów z moich ulubionych zespołów brzmi, jakby ktoś wyrywał im paznokcie.

- ... Ciekawe porównanie.

- Pff. Ha, ha, ha! Ok, już nie będę cię męczyć! Wiem, że mam... specyficzny gust. A ty jaką muzykę lubisz?

- No cóż... harfę.

- Ha, ha, ha. W takim razie kiepsko trafiłeś.

   Jak to możliwe, że krótka rozmowa z nim sprawiła, że poczułem się lepiej. W ciągu kilku sekund wyciągnął mnie ze stanu niemal depresyjnego. Szczerzyłem się do niego jak idiota, a on jeszcze chwilę patrzył na mnie skonfundowany, po czym odwzajemnił uśmiech.

- Hmmm... czekaj! Mam chyba coś, co może ci bardziej przypaść do gustu. To nie harfa... ale ta piosenka jest spokojniejsza. No i to swego rodzaju klasyk. Metallica to chyba najpopularniejszy zespół heavymetalowy swych czasów. I o ironio, powstał w Los Angeles!

   Szybko znalazłem utwór i włączyłem „PLAY". Rozległ się spokojny dźwięk gitary, po czym spokojny głos Jamesa Hetfielda. Po chwili zacząłem automatycznie nucić piosenkę.

- ... Trust I seek and I find in you. Every day for us something new... Open mind for a different view and nothing else matters... Hm? I jak, ta bardziej ci się podoba?

- Tak, ale...

- Hm?

- Masz bardzo ładny głos.

- ... Nie wiem, chyba nie bardzo. Znaczy... nikt nigdy nie komentował mojego głosu. Niby jakby się nad tym zastanowić to chyba nigdy przed nikim nie śpiewałem...

- Uwierz mi na słowo. Jest bardzo ładny.

- ... No cóż, jestem jeszcze przed mutacją więc...

- Raczej nie.

- Co?

- ... Jesteś pewny, że chcesz, abym ci teraz opowiadał o tym, jak przebiega dojrzewanie u aniołów? No wiec, gdy młody anioł osiągnie odpowiedni wiek, zaczyna zauważać pewne zmiany...

- Nie! Nie! Nie! Nie! Nic nie słyszę la, la, la, la, la!

    Ariel zaśmiał się głośno, co mnie szczerze zszokowało, aż prawie wyrżnąłem w ziemię, bo nie zauważyłem wielkiego kamienia przede mną. Niemal zanosił się śmiechem. Po chwili spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko.

- Jesteś uroczy.

   Co?! Anioł nie powiedział nic więcej, tylko z delikatnym uśmiechem na ustach szedł dalej a ja z niedowierzaniem, w ciszy podążałem za nim.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top