Rozdział V

Sky

   Potknąłem się na schodach. W ostatniej chwili chwyciłem się drewnianej poręczy, dzięki czemu uniknąłem upadku. Nie mogłem na to pozwolić, musiałem wykorzystać każdą sekundę, którą zapewnił mi Sam. Dobiegłem na szczyt schodów i minąłem okno z witrażem, następnie co sił w nogach popędziłem przez korytarz.

    Minąłem pokój, w którym spędziłem ostatnie kilka dni i po chwili zauważyłem metalowe drzwi na końcu korytarz. Winda! Ledwo zdążyłem wyhamować, rzuciłem się do przycisków i nacisnąłem ten, który ją przyzywa. Spojrzałem na wiszący powyżej niewielki monitor wskazujący, na którym piętrze znajduję się teraz winda. Na ekranie widniał numer 13. Nie zmieniał się. Nacisnąłem przycisk jeszcze kilka razy, ale nic się nie działo. W panice zacząłem wciskać wszystko, co się dało, ale nadal nic.

- Nie. Nie. Nie. Tylko nie to! Cholera działaj!

   Ze złością kopnąłem w metal, jednak na ekranie wciąż widniała trzynastka. I co teraz? Sam ostrzegał, że winda może nie działać, ale nie powiedział mi co mam w takiej sytuacji zrobić. Nie mogę wrócić. Nie mogę też się ukryć. Dlaczego takie rzeczy zawsze muszą się mi przydarzać?! Dlaczego chociaż raz życie mi nie odpuści?! Sam mnie uwolnił... poświęcił swoje życie tylko po to, żeby mogli mnie złapać kilka minut później?!

   Jestem w pułapce, nie ma innego wyjścia. Boje się... Nie chcę, by zabrano mnie do tego człowieka... nie pozwolę się wykorzystać! Prędzej zdechnę! Nie słyszałem już wystrzałów... sam nie potrafię się obronić... jednak nie zamierzam się im oddać. Chcecie mnie dostać? Ha! Po moim trupie!

    Rozejrzałem się wokół i znalazłem niewielką gaśnicę. Wziąłem ją i zacząłem biec przez korytarz. Usłyszałem głośny huk i wycie. Przedostały się przez drzwi, to znaczy, że Sam...

   Przyśpieszyłem. Wpatrywałem się w ogromne okno, do którego się zbliżałem. Szkło miało niezwykle piękne, intensywne kolory. Gdy byłem kilka metrów od niego, cisnąłem w nie z całej siły gaśnicą. Szkło ustąpiło, pozostawiając na szybie dość dużą dziurę i szlaki pęknięć rozciągających się po całej powierzchni. Żywcem mnie nie dorwą.

   W ostatniej chwili przekręciłem moje ciało w bok i skoczyłem. Kątem oka zauważyłem wbiegające na schody bestie. Uderzyłem barkiem w resztki szkła, które z łatwością ustąpiły pod impetem uderzenia. Poczułem, jak odłamki ranią mnie w twarz, plecy, ręce i nogi. Jednak nie miało to już znaczenia. Spadałem.

   Na początku spanikowałem, zacząłem w ostatnim odruchu chwytać powietrze. Spojrzałem w górę. Widziałem, jak jeden z wilków wyskakuje przez okno i z gracją biegnie po ścianie budynku. No tak. Przecież to duchy. Dlaczego nie miałyby robić czegoś takiego... Pomyślałem, że to dobrze, że nie widzę zbliżającej się ziemi... w ostatnich chwilach życia będę patrzył na niebo.

   Wiele razy śniło mi się, że spadam... ale nigdy się nie bałem... to było przyjemne, ponadto... zawsze budziłem się przed upadkiem. Rozłożyłem ręce tak jak we śnie... i postanowiłem skorzystać z tych ostatnich sekund. Zamknąłem oczy... i poczułem się, jakbym właśnie śnił... wydawało mi się nawet...że słyszę głos Ariela... krzyczał moje imię... chwila... Ja chyba naprawdę go słyszę.

   Otworzyłem szeroko oczy i zobaczyłem smugę, która przeleciała tuż obok mnie. Anioł jednym cięciem zniszczył stwora i płynnym ruchem odbił się od ściany w moim kierunku. Miał skrzydła! Piękne, ogromne, białe skrzydła, z popielatymi końcami. Poruszył nimi i w jednej chwili znalazł się tuż przede mną, wyciągnąłem dłoń w jego kierunku, a on złapał ją i przyciągnął mnie do siebie. Objąłem go mocno, a on zrobił to samo.

   Rozłożył skrzydła, spowalniając upadek i płynnym ruchem obrócił nas w powietrzu. Po chwili nastąpiło uderzenie. Ariel stał na ziemi, trzymając mnie w ramionach. Betonowe płytki na chodniku pękły, a właściwie wręcz rozpadły się pod wpływem uderzenia. Aniołowi jednak najwidoczniej nic nie było. Spojrzał na mnie tymi szmaragdowymi oczami pełnymi... sam nie wiem... strachu, ulgi... szczęścia? Nie mogłem powstrzymać uśmiechu.

- Żyjesz...

- Sky...

    Mówił coś, jednak nie słyszałem. To było zdecydowanie zbyt wiele emocji jak na kilka minut. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Zemdlałem.

***

Ariel

    Ułożyłem chłopca na materacu. W budynku było zimno. Co z resztą nie było niczym niezwykłym. Wiatr wpadał przez wybite okna. Ktoś jednak niedawno tu mieszkał. Najprawdopodobniej bezdomni. Jeden z powodów, dla którego uważamy ludzi za rasę tak... niską. W Niebie coś takiego było niemożliwe. Nie ma wśród nas samotnych, ubogich czy przestępców. Każda sierota otrzyma dom i miłość. Każdy ranny opiekę i pomoc. Każdy jest równy i tak samo istotny dla społeczeństwa. Owszem mamy hierarchie, ale według niej silniejsi mają obowiązek opiekować się słabszymi. Natomiast tu... o życiu i śmierci często decyduje nic niewart papierek czy moneta. Jednak teraz nie miało to dla mnie znaczenia. Najważniejszy był chłopiec.

    Rozejrzałem się dookoła i znalazłem koc. Był podarty i brudny jak wszystko tutaj, nie mogłem jednak liczyć na nic lepszego. Zanim okryłem nim chłopca, postanowiłem obejrzeć jego rany. Miał liczne rozcięcia, głównie na ramieniu, a także jedno na udzie i twarzy. Zajrzałem do jego plecaka. Miał tam kilka przydatnych rzeczy. Oczyściłem i opatrzyłem rany, a następnie okryłem go dokładnie.

    Zdążyłem w ostatniej chwili. Jeszcze kilka minut i... byłoby za późno. Zawiodłem go. Przeszedł tak wiele, bo nie potrafiłem go ochronić.

   Nagle poczułem ogromne zmęczenie. Nadwyrężyłem swoje siły. Musieliśmy poruszać się po Granicy, by nikt nas nie wyczuł. Ponadto użyłem skrzydeł. Zmęczenie ostatnich kilku dni dało mi się we znaki. Do tej pory nie pozwalałem sobie na odpoczynek, jednak teraz gdy chłopiec jest znów przy mnie...

   Wyglądał tak spokojnie. Z jego ust wydobywał się ledwie widoczny obłoczek pary. Musi mu być zimno. Może również powinienem odpocząć.

***

Sky

    Było ciemno i ciepło. Tak... przyjemnie. Czułem delikatny zapach palonego drewna. Poruszyłem się lekko, ale poczułem pewien opór. Leżałem na czymś miękkim i coś lekko przyciskało mnie do ziemi. Otworzyłem oczy, jednak nadal widziałem tylko czerń. Coś zasłaniało mi widok. Nie chciałem się ruszać. Było mi tak przyjemnie. Jednak część mnie chciała wiedzieć co się właściwie dzieje.

   Odsunąłem się od czarnej ściany i spojrzałem lekko w górę prosto na twarz Ariela leżącego obok mnie... obejmującego mnie ramieniem. Czyli spałem wtulony w niego a ta czarna ściana... to jego tors... gdyby nie przeżycia ostatnich kilku dni to pewnie szalałbym z radości, ale teraz byłem zbyt zmęczony. Spojrzałem w jego śpiąca twarz i pomyślałem, że to musi być sen. To niemożliwe by tu był... a jednak. Czułem jego ciepło, dotyk, oddech. Jego twarz znajdowała się dosłownie kilka centymetrów od mojej... tak blisko.

   Jeszcze nigdy nie miałem okazji przyjrzeć mu się z tak znikomej odległości. Wyglądał tak spokojnie. Zawsze ma ten poważny wyraz twarzy jednak gdy śpi, traci tę powagę i dostojeństwo. Wygląda jak zwykły dziewiętnastolatek. Kto uwierzyłby, że jest potężną niebiańską istotą? Chociaż nie wygląda do końca jak człowiek a raczej dzieło sztuki. Ostro zarysowane kości policzkowe, długie ciemne rzęsy, muśnięta słońcem karnacja i wąskie usta... Miał rozpuszczone włosy. Kilka ciemnych pasm opadało na jego twarz. Odsunąłem je delikatnie, przy czym moja dłoń musnęła jego skórę. Anioł obudził się. Jego szmaragdowe oczy patrzyły prosto w moje. Zastygłem. Nie wiedziałem co zrobić.

- Ja...

    Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, anioł zdjął ze mnie swoje ramię i dotknął delikatnie mojego policzka. Znów na chwilę zamarłem. Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie.

- Nic ci nie jest. Cieszę się. Przez chwilę myślałem, że to sen, ale... nic ci nie jest. Odzyskałem cię. Przepraszam, że tak późno.

- Nie, ja...

   Dłoń anioła nadal gładziła delikatnie mój policzek. Jego palce są takie długie i smukłe... bardzo ostrożne i łagodne. Nagle przypomniałem sobie, jak się tu znalazłem. Ostatnie kilka dni, które były piekłem. Te chwile, w których myślałem, że Ariel nie żyje... a później śmierć Sama. Poczułem ucisk w klatce piersiowej i łzy napływające mi do oczu. Ariel je zauważył i uśmiech zastąpił wyraz zmartwienia.

- Sky? Już dobrze jesteś bezpieczny... Jestem przy tobie... nie zostawię cię.

    Zacząłem szlochać. Nie mogłem przestać, próbowałem się uspokoić, ale nie mogłem.

- Myślałem, że... że nie żyjesz... Sam powiedział...

- Ciii... jestem tu...

- Sam... on...

- Nie ma go tu. Nie widziałem go.

- On... on... nie żyje...

- ... Zasłużył na to.

- Nie! On... on mnie uratował... Zdradził nas... ale na koniec...

- No już, ciii... później wszystko mi opowiesz. Nie martw się... wszystko będzie dobrze.

   Anioł objął mnie mocniej i przysunął do siebie. Pozwolił mi tak leżeć i płakać. Powoli zaczynałem się uspokajać. Gdy przestałem szlochać, pozwolił mi dalej leżeć wtulony w jego pierś, aż odzyskałem jasność umysłu. Nie chciałem się stąd ruszać, ale wiedziałem, że Ariel czeka na wyjaśnienia. Powoli podniosłem się i usiadłem, anioł zrobił to samo.

- Sky?

- Już jest dobrze. Naprawdę. Dziękuję.

- Nie musisz się śpieszyć. Powinieneś odpocząć.

- Nie. Naprawdę. Chcę wiedzieć... co się z tobą działo. Jak... jak mnie znalazłeś? Sam powiedział... myślałem, że cała ta szopka była po to, żeby nikt nie wiedział, gdzie jestem.

- Zaczynając od początku... po tym, jak Samuel mnie zostawił, stoczyłem walkę z Lilith. Miałem szczęście, okazało się, że Lucyfer cię poszukuje, więc miała związane ręce. Najwidoczniej mimo wszystko pozostaje mu wierna. Potem od razu udałem się do mieszkania, ale nie było cię tam.

- Sam wysłał mi wiadomość. Kazał przyjść pod podany adres... nie miałem powodów, by mu nie ufać. Powiedział, że nie żyjesz... ale zauważyłem, że coś jest nie tak. Ostatecznie, mimo że miałem broń, nie potrafiłem mu nic zrobić... po prostu... nie mogłem. Ale on nie miał takich problemów. On... obezwładnił mnie i zabrał do tego miejsca.

- Co ci zrobił?

- To... nieważne. Opatrzył mnie później...

- Sky? Co ci zrobił?

   Anioł patrzył mi prosto w oczy. Odwróciłem wzrok. Nie chciałem o tym mówić. To było niepotrzebne. Co się stało, to się stało. Nie ma sensu tego rozgrzebywać. Ale spojrzenie Ariela było nieugięte.

- ... Postrzelił mnie. To tyle. No i... wybił ramię, ale to nic. Wszystko już się prawie zagoiło.

- Jak długo tam byłeś?

- Tak szczerze... nie jestem pewny. Dużo spałem. Pytałem Sama... powiedział, że około tygodnia... ale nie wiem dokładnie.

- Zrobił ci coś, gdy cię więził?

- Nie. Zajmował się mną. Było... znośnie.

- Masz otarcia na kostce.

- Ach to... To od łańcucha. Normalnie nie przeszkadzał, ale kiedy...

- Trzymał cię na łańcuchu?! Jak zwierzę?!

    Drgnąłem. Moje ciało samo zareagowało. Zaskoczyło mnie to, jak nagle podniósł głos. Ariel wyglądał na wkurzonego. Mimowolnie przeszedł mnie dreszcz. Nie wiem dlaczego, przecież się go nie boję. Nie skrzywdziłby mnie. Po prostu jestem zbyt przewrażliwiony po tym, co się ostatnio stało. Jednak nie uszło to uwadze anioła. Patrzył na mnie zmartwiony.

- Przepraszam. Nie chciałem podnieść głosu... przepraszam, że cię przestraszyłem...

   Mężczyzna delikatnie pogłaskał mnie po głowie. To było uspakajające i... przyjemne.

- Sam... nie był złym człowiekiem... tak myślę. On po prostu... zbłądził. Potrzebował kogoś, kto pokaże mu właściwą drogę, ale nie miał kogoś takiego. Był sam... tak jak ja. On po prostu... wybrał inną ścieżkę, poznał nieodpowiednich ludzi... równie dobrze sam mógłbym tak skończyć. Mimo wszystko byliśmy podobni. Samotni i zagubieni.

- Nie powinieneś go usprawiedliwiać...

- Nie usprawiedliwiam go. Nie zapomnę tego, co zrobił. Sprawił, że... znowu straciłem chęć życia. Jednak ostatecznie... pomógł mi. Nie zostawił mnie. Poświęcił się dla mnie... oddał życie. Nie jestem nawet pewny czy teraz mogę mu wybaczyć, ale... doceniam to, co zrobił. Udowodnił, że nie był złym człowiekiem. Po prostu... zagubionym.

    Próbowałem odczytać coś z twarzy Ariela, jednak była ona nieprzeniknioną maską. Nie wiedziałem co myśli. Może ma mnie za naiwnego albo głupiego? Spoko. Sam tak czasem o sobie myślę.

- Sky... - Anioł wypuścił głośno powietrze, a następnie spojrzał na mnie z determinacją na twarzy. – Ja nie jestem w stanie mu wybaczyć. Gdyby żył... nie wiem, czy byłbym w stanie się powstrzymać przed... zrobieniem mu krzywdy. Jednak... szanuję twoją opinię. I jeśli uważasz, że jest wart jakiegokolwiek szacunku... to na pewno masz słuszność.

    Ariel zrobił krótką pauzę, spojrzał w bok i przez chwilę się nad czymś zastanawiał. Po chwili nasze oczy znów się spotkały. Patrzył na mnie... w dziwny sposób. Nie potrafię tego określić. Jakby bił się z myślami.

- Sky... jesteś wspaniały. – Że niby ja? To mnie zaskoczyło. W sensie... to było dość nagłe. Speszyłem się lekko. O czym on mówi? – Ja... nie jestem w stanie powstrzymać gniewu, nienawiści... pogardy. Ale ty... mimo wszystko... mimo tylu złych doświadczeń... jesteś w stanie odnaleźć w sobie pozytywne uczucia... jesteś taki... czysty.

- Ja... nie... ja byłem na niego wściekły. Powiedziałem mu tyle okropnych rzeczy... i nie kłamałem! Naprawdę to wszystko myślałem!

- Ale ostatecznie odnalazłeś spokój. Może nie wybaczyłeś, ale zrozumiałeś... to nawet bardziej godne podziwu.

- ... Ja tak nie sądzę.

- Nie potrafisz docenić samego siebie.

    Spojrzenie anioła sprawiało, że zacząłem się czuć niekomfortowo. Wpatrywał się we mnie z taką pasją, że miałem wrażenie, iż spogląda nie na mnie a we mnie.

- A co z tobą? Co robiłeś... jak mnie znalazłeś?

- Miałem... dwa tropy. Na początku podejrzewałem Azazela. Jednak szybko okazało się, że to fałszywy trop. Nie widziano go na Ziemi od setek lat. Ponadto... dowody wskazywały na kogoś innego... Mephitophelesa.

- Tak! To on! Sam powiedział, że wynajął go Mephistopheles.

- Tego właśnie się obawiałem. Tak więc... podejrzewałem, do kogo zmierzacie... ale nie wiedziałem gdzie. Postanowiłem użyć pewnego zaklęcia. Dzięki pomocy Dolores, znalazłem czarodziejkę. Do tego czaru potrzebne są osobiste rzeczy osoby poszukiwanej. Nie może to być zwykły przedmiot a coś ważnego dla tej osoby... coś, co ma związek z jej emocjami... uczuciami. Na szczęście miałem twój plecak i wszystkie rzeczy.

- Och... i czego użyłeś?

    Anioł na chwilę zamilkł i chyba... lekko się speszył. Nie spodziewałem się tego. Przechyliłem lekko głowę, by napotkać jego spojrzenie. Jednak on skrzętnie unikał kontaktu wzrokowego.

- Ja... nie wiedziałem czego użyć więc... pozostawiłem to czarodziejce. Potrafi wyczuć przedmioty z silną aurą właściciela.

- I czego użyła?

- Szkicownika... masz talent. Portret, który narysowałeś... jest naprawdę piękny. Myślałem, że patrzę w lustro.

- ... Widziałeś go... - Mogłem wręcz poczuć jak krew odpływa mi z twarzy. - ... ja... przepraszam.

- Dlaczego przepraszasz?

- ... Nie powinienem... bez twojego pozwolenia.

- To nic takiego. Dzięki temu mogłem zobaczyć... jak mnie postrzegasz... Ucieszyło mnie to. Nie wiedziałem, że... widzisz mnie w taki sposób.

- Ja... nie wiem, o czym mówisz. Po prostu rysowałem, co widziałem.

   Nie powinien był widzieć tego portretu. Miał rację. Nie ważne co człowiek tworzy, we wszystko wkłada cząstkę swoich uczuć i w zależności od tego, jakie są, inaczej postrzega świat. A w ten rysunek włożyłem dużo własnych emocji. Nie powinien był go widzieć. To tak jakby... właśnie przeczytał mój pamiętnik. Tyle że pisany metaforami, bo obrazu nie możesz tak po prostu odczytać... ale możesz się domyślić. Mam nadzieję, że zrozumiał go inaczej... że nie zrozumiał uczuć, które w niego włożyłem. Gdy go rysowałem... pozbyłem się wszystkich trzymanych w sobie emocji. Rysując jego włosy, zastanawiałem się, jakby to było zanurzyć w nich dłonie... gdy próbowałem oddać blask w jego oczach... miałem w pamięci te chwile, gdy patrzył na mnie z troską i czułością, gdy cieniowałem usta, zastanawiałem się... jak smakuje jego pocałunek... To z takimi uczuciami tworzyłem ten portret. Nie miałem niewinnych intencji. Mogę się tylko modlić, aby się tego nie domyślił... o ile już tego nie zrobił.

- No dobra. Co się działo dalej?

- Zaklęcie nie zadziałało. Były tylko trzy możliwości, przez które tak się stało. Mogłeś być pod działaniem silnych zaklęć ukrywających obecność, byłeś w innym świecie, na przykład na Granicy albo... byłeś martwy. Na szczęście okazało się, że to druga z możliwości. Czarodziejka użyła silniejszego zaklęcia, przy pomocy mojej magicznej mocy. Dzięki temu wyczuła cię na Granicy. Później sporządziła amulet, który miał mnie do ciebie doprowadzić. To dość silna magia, bez mojej mocy nie poradziłaby sobie. Podała mi przybliżone miejsce, a twoją dokładną lokalizację znalazłem przy pomocy amuletu. Krążyłem po okolicy, mając nadzieję, że amulet coś znajdzie. Robił się cieplejszy, im bliżej ciebie byłem. Wiedziałem więc, że jesteś gdzieś w pobliżu, ale... nie mogłem znaleźć przejścia. Szukałem cię tu przez trzy dni i noce... aż w pewnym momencie medalion rozgrzał się w ułamku sekundy i rozleciał w drobne kawałki... dokładnie w chwili, gdy wyskoczyłeś z budynku. Na szczęście byłem niedaleko. Wiedziałem, że przejście jest gdzieś w centrum miasta... byłem tak blisko. Przez ostatnie kilka dni miałem cię dosłownie na wyciągnięcie ręki... Gdybym się spóźnił... Sky... nie wiedziałeś, że tu jestem... czemu to zrobiłeś? Gdyby mnie tam nie było... zginąłbyś.

- Taki był zamiar. - Ariel zbladł. Chyba... chyba go to zabolało. – Sam twierdził, że Mephistopheles jest złym i okrutnym człowiekiem. Cokolwiek chce ze mną zrobić... nie mogłem na to pozwolić. Ja... boję się bólu. I boję się, że... zostanę wykorzystany do czegoś złego. Dlatego... stwierdziłem, że wolę zginąć... Szczerze... to nie był jedyny powód. Chciałem wierzyć, że żyjesz i mnie szukasz... ale w głębi mojego umysłu wciąż dominowała myśl, że... że jesteś martwy. A jeśli nie byłoby ciebie... to co miałem zrobić? Nie poradziłbym sobie sam, ja... nie chciałem być już sam. Nie zniósłbym tego.

- Przepraszam... To moja wina. To przeze mnie przeszedłeś tak wiele. Nie potrafię nawet ochronić ważnej dla mnie osoby. Jestem żałosny.

- ... Nie... to nie prawda. Ochroniłeś mnie wiele razy. Nawet teraz... jesteśmy razem prawda? To dzięki tobie. Dziękuję.

- Tak... ale musimy, jak najszybciej stąd odejść.

- Coś nie tak? Mephistopheles wie, gdzie jesteśmy?

- Co do tego nie ma wątpliwości. Wie, że jesteśmy w pobliżu. On także jest dużym problemem, ale nie jedynym. Gdy użyczyłem cząstki mojej mocy tej czarodziejce... można powiedzieć, że całkowicie się odsłoniłem. Tak więc moi przełożeni również wiedzą, gdzie jesteś, a właściwe gdzie ja byłem. Jednak szybko dotrą do tego miasta. Użyłem zbyt dużo magii.

- Jak to działa? Czemu wcześniej nie mogli cię znaleźć? Kilkakrotnie już używałeś magii.

- To... zależy od natężenia. Kiedy walczę czy przyzywam broń, nie używam jej prawie wcale. Jest jej tak niewiele, że jej wyczucie jest niemożliwe. Po prostu niknie na tle innych rodzajów energii. Można to porównać do... no nie wiem... gdy masz szklankę wody i wlejesz do niej kroplę... soku wiśniowego nie zobaczysz różnicy. Rozpłynie się szybko i nie pozostawi śladu. Natomiast gdy użyję dużej ilości mocy w krótkim czasie lub będę używał jej niewiele, lecz przez długi czas będzie można ją wyczuć. Nie każdy to potrafi. Jednak Rada ma wielu specjalizujących się w tym arkanie. Dlatego starałem się nie używać moich mocy. Oczywiście są miejsca, w których moja energia będzie słabiej wyczuwalna. Są to głównie miejsca odizolowane... jak Granica. Tam magia jest czasem słabiej wyczuwalna... a czasem znacznie lepiej. Są także miejsca o dużej mocy. W tym wypadku, jeśli twoja moc jest słabsza od tej panującej na owym obszarze, to nikt jej nie wyczuje. Silniejsza magia dominuje nad słabszą. To samo dzieje się w wypadku gdy ktoś używa silniejszej magii w pobliżu ciebie.

- A więc... twoi przełożeni wiedzą, w którym miejscu używałeś magii.

- Tak. I wkrótce dojdą po nitce do kłębka.

- Więc powinieneś był mnie obudzić. Nie możemy tu zostać prawda?

- Potrzebowałeś odpoczynku... i ja również. Mamy jeszcze czas. Nie powinni odnaleźć nas tak szybko. Musimy też działać ostrożnie. Wiem, że Lucyfer nas szuka. Wiem także, gdzie znajduje się brama piekieł. Musimy się zastanowić, co powinniśmy zrobić. Jeśli Lucyfer wysłał kogoś po ciebie, to może powinniśmy po prostu zaczekać aż nas znajdzie. Jednak istnieje niebezpieczeństwo, że nie zrobi tego jako pierwszy. Bo o to, czy nas znajdą nie powinniśmy się martwić. Lucyfer ma taką samą moc jak Rada. Prędzej czy później na pewno by nas odnalazł. Możemy też sami ruszyć do Piekła. Jednak droga jest długa. Mephistopheles najprawdopodobniej wie, gdzie chcemy się udać. Możliwe więc, że nas znajdzie. Nie mam pojęcia, do czego może być zdolny ani jak bardzo zależy mu, by cię schwytać.

- Kim on jest? Sam nie powiedział mi zbyt wiele, ale zdecydowanie się go bał.

- Mephistopheles jest jednym z upadłych, którzy nie podlegają Lucyferowi, dlatego Rada stara się mieć na niego oko. No cóż, na początku tak było. Mephistopheles nie należał do najsilniejszych z upadłych, dlatego nie było to zbyt trudne. Wiemy, że zajmował się czarną magią. Studiował ją, gromadził księgi, prowadził badania przez setki lat. Aż w pewnym momencie zniknął. Rada nie mogła go odnaleźć, ukrył się gdzieś, co początkowo ich zaniepokoiło. Oznaczało to, że Mephistopheles wzrósł w siłę. Nie byli jednak w stanie w żaden sposób zainterweniować. Układ, który zawarliśmy z upadłymi, zakłada, iż nie możemy nawzajem interweniować w swoje działania. Lucyfer natomiast obiecał wszystkim buntownikom wolność i możliwość wyboru. Gdyby Mephistopheles podjął jakiekolwiek znaczące działania, w celu zaburzenia równowagi Rada ma prawo zareagować, podobnie Lucyfer wedle własnego uznania. Jednakże Mephistopheles nie zrobił nic, co by na to wskazywało. Pewne jest, że ma krew na rękach, nie znamy jednak żadnych szczegółów. To wszystko, co o nim wiem.

- Z jakiego powodu może mnie ścigać? Do czego jestem mu potrzebny?

- Najprawdopodobniej dla mocy. Mephistopheles znalazł sposób by w dość krótkim czasie zdobyć znaczącą siłę i stanąć na równi z innymi upadłymi. Nie wiem jak ale możliwe, że chce w jakiś sposób wykorzystać twoją moc, by wzmocnić własną.

- Ale ja nie mam mocy! Jestem bezużyteczny. Mogę tylko uciekać, ukrywać się albo gryźć, a to nie jest zbyt skuteczne, o ile mój przeciwnik nie jest już martwym kawałkiem krowiego mięsa polanym sosem pomiędzy dwiema połówkami bułki z sezamem.

- Masz moc. Musimy ją tylko uwolnić. Jest uwięziona gdzieś w tobie. Poza tym potrzebujesz treningu.

- Więc naucz mnie.

- Ja... nie nadaję się na nauczyciela. Powinien to robić ktoś doświadczony.

- Na przykład kto w obecnej sytuacji?

   Anioł spojrzał na mnie i widać było, że bije się z myślami. W obecnej sytuacji nie było jednak innej możliwości, a on świetnie zdawał sobie z tego sprawę.

- ... Masz rację. Nauczę cię podstaw. Walka wręcz, medytacja, samokontrola, podstawowa znajomość magii z naciskiem na teorię. Tego mogę cię nauczyć. A przynajmniej podstaw. Potrzebujesz tego. Teraz jesteś częścią... nas. Niewiedza może ci tylko zaszkodzić.

- Będziemy czekać czy ruszymy do bramy?

- Obawiam się, że obie opcje są niebezpieczne, jednak jeśli będziemy wystarczająco ostrożni to powinno udać nam się dostać do bramy bez ingerencji Mephistophelesa. Musimy założyć, że ma wielu informatorów. Wszelkiej maści... dewianci pragnący mocy zbierają się wokół upadłych. Z Mephistophelesem zapewne nie jest inaczej. Podejrzewam, że ma grupę czarnych magów, która ma dostarczać mu informacji. To tylko teoria, jednak dość prawdopodobna. Dlatego uważam, że lepiej będzie... jak wy to mówicie? Dmuchać na zimne. Na wszelki wypadek powinniśmy unikać miast i dużych zbiorowości. Skupimy się na miejscach odludnych, słabo zamieszkałych. Będziemy używać bocznych ścieżek i mało uczęszczanych dróg. Będziemy też musieli ograniczyć... odpoczynek w przystosowanych do tego miejscach. Przynajmniej przez kilka najbliższych dni.

- Czyli mam się przyzwyczaić do tego typu spelun?

- Sky do niczego cię nie zmuszę. Pamiętaj, że nie musisz robić wszystkiego, co powiem. Możesz wyrazić swoje zdanie.

- Oczywiście, że mogę. Mam też taki zamiar. Po prostu nie mam lepszego planu, a tobie ufam i wiem, że znasz się na tym lepiej ode mnie. Dlatego zgadzam się z tobą. I nie martw się, jeśli coś mi się nie spodoba, to nie omieszkam cię o tym poinformować.

- Cieszy mnie to. Jak się czujesz?

- Szczerze... okropnie. Nie fizycznie. Fizycznie jest dobrze. To tylko kilka zadrapań... ale... mam ochotę płakać. To wszystko... chyba mnie trochę przerasta. Ja po prostu... mam dosyć.

- Nie wiem co ci odpowiedzieć. Nie mogę obiecać, że będzie lepiej. Mogę obiecać, że zrobię wszystko, co w mojej mocy by było ci lżej.

- ... Wiem. I dziękuję ci za to.

- Sky wiem, że na pewno chciałbyś jeszcze odpocząć...

- Ale musimy ruszać. Spoko. Domyśliłem się. Możemy iść, tylko przebiorę się w coś, co nie jest porwane i poplamione krwią.

   Chociaż przy moim szczęściu i tak niedługo znów będę wyglądał, jak wyciągnięty z filmu o zombie. W końcu jestem mistrzem pakowania się w śmiertelne niebezpieczeństwo. Cóż... to też jakiś talent.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top