Rozdział XXXV

[Ogłoszenia! Więc... stwierdziłam, że w tym tygodniu doprowadzę tę część opowiadania do końca, dlatego dziś, jutro i w niedzielę pojawią się po dwa rozdziały dziennie. Ponadto ostatnio czytałam pewne opowiadanie na Wattpadzie, w którym główni bohaterowie spiknęli się i "zaliczyli ostatnią bazę" już gdzieś w szóstym rozdziale, podczas gdy Arielowi i Sky'owi zajęło ponad pięćdziesiąt, żeby się pocałować... Czy jestem jedyną osobą, która uważa, że trzeba ten związek nieco... podkręcić? (*złowieszczy śmiech*) Tak czy siak, miłego czytania ^^]

- Dwie godziny. Zasnąłem na dwie godziny.

   West spoglądał na swoją siostrę z mieszaniną niedowierzania i złości, jednocześnie podtrzymując ją, by nie upadła.

- Ile właściwie wypiliście?

- Dwie butelki.

- ...

- No... chyba piła sama, zanim się obudziłem.

   West westchnął ciężko i wziął półprzytomną Jessi na ręce.

- A ty?

- Co ja?

- Jakim cudem stoisz?

- Anielski metabolizm?

- Jasne.

   Staliśmy przed samolotem na lotnisku w Los Angeles. Jessi przysięgała, że ma mocną głowę... No co? Wino było dobre, rozmowa się kleiła... tak jakoś wyszło.

   Wilkołak wziął torbę siostry, w której coś podejrzanie pobrzękiwało i spojrzał na nas twardo.

- Idziemy. Hotel jest zaraz przy lotnisku.

   Bez słowa ruszyliśmy za nim. Ariel nie powiedział nic na dwie butelki, które opróżniliśmy, gdy dorośli spali... ale nie wydawał się zły. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że był... rozbawiony.

   Do hotelu doszliśmy w kilka minut. Co prawda było to kilka minut, w których trakcie wszyscy się na nas gapili, ale dla mnie to nic nowego. West dał nam klucze, po czym udał się do pokoju, który dzielił z siostrą, najprawdopodobniej by doprowadzić ją do porządku.

   Nasz pokój był naprawdę ładny. Mniej więcej na tym samym poziomie co ten, w którym przebywaliśmy w Nowym Jorku. Dominowały w nim jasne, kremowe i pastelowe kolory. Nie tandetnie a elegancko. Znajdowały się tu dwa dość duże łóżka, szafa, telewizor, kanapa, fotele, stolik i w pełni wyposażony barek. Lucyfer nie żałował na nas pieniędzy. Myśli, że miękkim łóżkiem, plazmą z full HD i dobrym jedzeniem mnie przekupi? No... nie myli się za bardzo.

   Od razu udałem się do łazienki. Wszystko inne stało się nieważne, gdy zobaczyłem wannę z hydromasażem. Powiedziałem Arielowi, że idę się kąpać, po czym zrzuciłem z siebie ubranie. Gdy wszedłem do gorącej wody, myślałem, że umrę ze szczęścia. No i ten hydromasaż...

   Wyszedłem, dopiero gdy skóra na palcach zaczęła mi się marszczyć. Założyłem biały T-shirt i czarne spodenki od piżamy, po czym wróciłem do pokoju i z ulgą rzuciłem się na łóżko.

   Zbliżała się północ. Zmiana czasu i ciągłe podróże są kłopotliwe. Mój zegar biologiczny jest zdezorientowany. Tak czy siak, byłem zmęczony. Po mnie do łazienki wszedł Ariel, ale on zadowolił się krótkim prysznicem. Wszedł do pokoju w dresie i czarnej koszulce. Miał rozpuszczone włosy... wygląda bosko w rozpuszczonych włosach... Anioł spojrzał na mnie, a ja szybko zamknąłem buzię. Prawie się śliniłem.

- Idziesz spać?

- Em... no. A ty nie? Nie jesteś zmęczony?

- Spałem w samolocie... ale też się zdrzemnę. Jutro może się dużo wydarzyć. Lepiej nie marnować okazji do odpoczynku.

- Jak chcesz.

   Ariel położył się do łóżka i już miał zgasić światło, gdy zrobiłem coś, co zszokowało nawet mnie.

- Ariel?

- ... Tak?

- Myślisz... myślisz, że mógłbym spać z tobą?

   Zapanowała krótka cisza. Spaliśmy już blisko siebie. Co prawda nie w łóżku i nie byliśmy wtedy razem... Postanowiłem uszczegółowić moją prośbę.

- Boję się.

- Czego?

- Koszmarów.

- ... Chodź tu.

   Ariel przesunął się, by zrobić mi miejsce. Moje serce podskoczyło, a ja w myślach je zganiłem. Śpimy w jednym łóżku. Wielkie mi halo...

   Położyłem się obok Ariela, a ten zgasił światło. Łóżko było wygodne. Wystarczająco duże by zmieściły się dwie osoby i miało miękki materac. Zamknąłem oczy i postanowiłem nie myśleć o bliskości anioła. Inaczej nie zasnę. Nagle Ariel objął mnie i przyciągnął do siebie. Czułem się bezpiecznie jak nigdy.

***

   Powoli otworzyłem oczy, by zobaczyć profil leżącego obok Ariela. Kto by pomyślał, że kiedyś naprawdę pierwszą rzeczą, którą zobaczę po przebudzeniu, będzie jego śpiąca twarz, a nie ta przepełniona niepokojem, którą widzę tak często.

   Nie ruszałem się, by móc jeszcze chwile pozachwycać się tym widokiem. Ariel był przystojny. Naprawdę przystojny... W ten... lekko orientalny sposób. I był mój...

   Anioł poruszył się delikatnie, po czym otworzył oczy i spojrzał na mnie. Od razu poczułem pieczenie w policzkach.

- Jak spałeś?

- ... Dobrze. Nic mi się nie śniło.

- Cieszę się.

   Ariel wstał i przeciągnął się, prezentując mi w całej okazałości mięśnie pleców. Dla takich widoków warto żyć... Następnie zdjął koszulkę, co przemieściło moją szczękę mocno w dół. Wow... po prostu... wow. Anioł szybko przebrał się, pozostawiając mnie w niemym zachwycie. No tak zapomniałem, że etap pruderyjności mamy już za sobą. Ja natomiast zgarnąłem swoje rzeczy i ruszyłem do łazienki. Nie, żeby już mnie wcześniej nie widział. Paradowałem przed nim w samych bokserkach i T-shircie a poza tym opatrywał moje rany. Mimo to... ta wstydliwa część mnie nie pozwalała na takie precedensy.

   Z drugiej strony... byliśmy parą. Więc to chyba... normalne. To mój pierwszy w życiu związek i czuję się zagubiony. Całowaliśmy się i trzymaliśmy za ręce... ale w sumie od tamtego dnia niewiele się zmieniło. To nie tak, że spodziewałem się jakichś radykalnych zmian. Po prostu na co dzień zachowujemy się jak zwykle. Może... może powinienem wyjść z jakąś inicjatywą. Z drugiej strony nie chcę wyjść na desperata. Pewnie mógłbym zostawić to, tak jak jest... gdybyśmy mieli czas.

   Sprawy toczyłyby się w swoim tempie, ale niedługo się rozdzielimy. Boje się. Boje się, że Ariel, gdy nie będzie mnie w pobliżu, dojdzie do wniosku, że to był błąd. Że powinniśmy zostać... przyjaciółmi. Byłoby łatwiej, gdyby był gejem. Wtedy martwiłbym się znacznie mniej.

   Ostatecznie stwierdziłem, że na razie i tak nic na to nie poradzę, ubrałem się szybko i wróciłem do pokoju gdzie cała trójka już na mnie czekała. Jessi wyglądała dobrze. Najwidoczniej kac jej nie doskwierał.

- Gotowy do drogi?

- Zawsze i wszędzie.

   Już kilka minut później siedzieliśmy w nowo wynajętym aucie. Najwidoczniej West załatwił wszystkie formalności, gdy Jessi trzeźwiała. Mieliśmy zarezerwowany pokój w hotelu, który znajdował się ponoć zaledwie kilometr od bramy. Tam właśnie mieliśmy się udać... a przynajmniej początkowo tak było. West zadał pytanie, na które czekałem i nad którym dość dużo myślałem.

- Możemy dostarczyć was do bramy już dziś. Pytanie tylko... czy tego chcecie?

- ... Ile maksymalnie możemy się wstrzymać.

- Im szybciej, tym lepiej. Nie powinniśmy nadwyrężać szczęścia. Dopiero w Piekle będziesz bezpieczny.

- ... Masz rację... zbyt długie czekanie nie ma sensu. Ale nie chce jeszcze tam iść.

- Więc?

- Dwa dni. Dziś i jutro. Pojutrze udamy się do bramy.

- ... Dobrze. A co chcecie robić dzisiaj?

- W sensie?

- Jesteśmy w Los Angeles. I tak nie mamy co robić. W hotelu wcale nie będzie bezpieczniej. Możemy wykorzystać te dwa dni. Lucyfer płaci.

- Czyli...

- Wybieraj. Gdzie teraz jedziemy? Do hotelu czy...

- Do Hollywood!

- Ok.

   West gwałtownie skręcił i na pewno złamał jakieś zasady ruchu drogowego... ale kogo to obchodzi! Mam cały dzień na zwiedzanie Los Angeles! Fuck yeach!

***

   Tak więc pierwsze co zobaczyliśmy to znak Hollywood. Muszę też wspomnieć, że jadąc tam, naoglądałem się malowniczych i zapierających dech w piersiach widoków. Nie mogliśmy też ominąć Alei Gwiazd i pobliskiego muzeum figur woskowych. To ostatnie nieźle Ariela zdezorientowało. Musieliśmy mu wytłumaczyć, o co chodzi, a ten na końcu stwierdził, że ludzie są dziwni. Cóż... coś w tym jest. Mimo wszystko chyba bawił się dobrze.

   Gorzej było z następną atrakcją. Muzeum śmierci było moim "Must watch" a West wydawał się jak najbardziej popierać ten pomysł. Jessi była podekscytowana każdym pomysłem a Ariel... no jeszcze nie wiedział, co nas czeka. Ja też nie wiedziałem. Tylko o nim słyszałem... a co złego mogło się stać. No więc... po wizycie zrezygnowaliśmy z planowanego wcześniej posiłku. Zamiast tego pokręciliśmy się jeszcze trochę po okolicy i wróciliśmy do hotelu. Głównie dlatego, że robiło się już późno.

   Następnego dnia mieliśmy pojechać na plażę. Zatrzymaliśmy się jeszcze na hamburgera. Mdłości wywołane wizytą w muzeum powoli mijały. Wystawa narzędzi tortur była dość ciekawa, nagrania natomiast... wiele widziałem, ale nie wystarczająco by mnie nie ruszały.

   Gdy dojechaliśmy do hotelu, w zasadzie wszyscy byli już padnięci. No może oprócz Jessi która nadmiernie tryskała energią. Udaliśmy się do naszych pokoi, które były nawet ładniejsze niż te w poprzednim hotelu.

   Nie minęło nawet pół godziny, gdy rozległo się energiczne pukanie, po czym bez czekania na zaproszenie do pokoju weszła Jessi w różowej koszuli nocnej i białym szlafroku.

- Impreza!

- Co?

- Chodźcie!

   Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, dziewczyna chwyciła mnie za rękę i zaciągnęła do pokoju, który dzieliła z bratem. Ariel oczywiście podążył za nami.

   Ich pokój był niemal identyczny z naszym. Na oszklonym stoliku stało pięć butelek z różnymi (jak zgadywałem) alkoholami, cztery szklanki i cola. West siedział na kanapie naprzeciw stolika i wpatrywał się w całość z rezygnacją.

- No chodźcie zabawimy się!

- Jestem niepełnoletni...

- Nie przynudzaj!

- Nie mogę upić się alkoholem, jestem...

- Tak, tak jesteś aniołem... upadłym... oboma. Ale gwarantuje, że to na ciebie zadziała.

- Skąd ta pewność?

- Zgarnęłam to z barku Lucyfera w samolocie.

- I... wciąż nie rozumiem?

- To wzmocniony alkohol! Nie wiem, jak się go robi... ale upadli padają po nim jak muchy! Doprawiają go czymś, żeby dawał im kopa. Na anioły działa jak na ludzi.

- Ok... a... po co to robią?

- Jak to po co? Żeby móc się zabawić!

   Posłałem pytające spojrzenie aniołowi. Ten natychmiast przyszedł z pomocą.

- To prawda. Zwykły alkohol na nas nie działa. Nasz organizm traktuje go jak truciznę i natychmiast niweluje. Natomiast używając mieszanki magicznych roślin, można uzyskać napój o tym samym efekcie, którego nasz organizm tak łatwo nie usunie. Innymi słowy, to alkohol, który na nas działa. W Niebie też go produkujemy. W formie wina. Jednak nie idzie się nim upić. Jest zbyt...

- Niskoprocentowy?

- Dokładnie. No i... to byłby wstyd. W Niebie to raczej... haniebne zachowanie.

   Jessi postanowiła kompletnie zignorować tę część wypowiedzi Ariela i jedyne co doszło do jej uszu to to, że żadne z nas nie było jeszcze nigdy pijane... i zamierzała to jak najszybciej zmienić. Rozsiadaliśmy się wokół stolika, a blondynka szybko polała nam po szklaneczce złotawego płynu, który mocno pachniał miodem. Po czym wzniosła szybki, lecz treściwy toast.

- Za nowe znajomości! Za bezpieczną podróż! No i za Sky'a, który ma w życiu przejebane!

   Miło, że mnie tak uwzględniła... West i Jessi jednym haustem opróżnili zawartość szklanek. Ariel sączył napój powoli... ale też wypił całość. Ja natomiast zadowoliłem się jednym łykiem na spróbowanie.

   Był... dobry. Słodki i miodowy z lekką owocową nutą. Można było wyczuć alkohol... ale cukier przezwyciężał ten posmak. Smakował mi. Jessi i West nie wydawali się jednak zadowoleni.

- Za słodkie. Jak lukier. Spróbujmy czegoś innego!

   Dziewczyna otworzyła butelkę z przezroczystym płynem i polała całej trójce. Gdy nadeszła moja kolej karcąco spojrzała na niemal pełną szklankę.

- No dalej Sky! Musimy spróbować wszystkich!

   No cóż... pierwszy okazał się smaczny. Czemu by nie spróbować reszty? Duszkiem wypiłem to, co pozostało w szklance. Jessi na widok pustego naczynia uśmiechnęła się szeroko i nalała mi nieco bezbarwnego płynu.

   Ten z kolei był niezwykle mocny, z nutą mięty. Zdecydowanie nie wpisywał się w moje gusta. No ale... zostały jeszcze trzy...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top