Rozdział XXVIII
Okazało się, że przespałem nie tylko całą noc, ale też prawie cały dzień. I szczerze mówiąc, nadal czułem się padnięty. Ariel stwierdził, że to wynik ilości magii, którą zużyłem i zalecił mi jeszcze więcej snu. Normalnie pewnie bym nie narzekał. Najwidoczniej jednak udzieliła mi się paranoja Ariela. Czy to miejsce było bezpieczne? Czy nikt nie na trafił na nasz trop? Czy nie powinniśmy przypadkiem ruszać w drogę?
Anioł jednak szybko rozwiał wszelkie moje wątpliwości. Stwierdził, że musi odpocząć i ja również. Na tym w sumie rozmowa się skończyła. Po prostu stwierdził fakt. Gdyby chodziło tylko o mnie, pewnie bym dyskutował, ale skoro Ariel twierdzi, że potrzebuje odpoczynku, nie zamierzam mu go uniemożliwiać. Zwłaszcza że jest on osobą, która nie lubi okazywać słabości. Tak więc musi, być z nim gorzej niż myślałem. Ostatecznie więc zostaliśmy na miejscu, a w dalszą drogę mieliśmy ruszyć następnego dnia.
Było już kilka godzin po zachodzie słońca. Siedziałem bez celu i patrzyłem na medytującego Ariela. Siedział tak już kilka godzin, a mnie szlak jasny trafiał.
W tym miejscu nie było nic do roboty. Wiem, że powinienem się cieszyć spokojem i bezpieczeństwem, ale przydałyby się chociaż karty. Układanie pasjansa to lekarstwo na ostateczne stadium nudy, zwane także brakiem internetu. Może chociaż mój towarzysz zaszczyci mnie rozmową.
- Ariel...
- Tak?
Anioł odpowiedział, nawet nie otwierając oczu. Cholera, wczuł się w tę medytację. Mnie po pięciu minutach roznosi.
- ... Nudzi mi się.
- ... I co powinienem w związku z tym zrobić?
- Nie wiem... jestem głodny.
- Jeśli chcesz, możemy udać się do sklepu.
- Mam tylko kilka euro.
- Myślisz, że nie wystarczy?
- Hm... powinno wystarczyć. Szału nie będzie... ale jakaś bułka z serem czy coś w tym rodzaju powinno wystarczyć.
- Więc chodźmy.
Anioł wstał i delikatnie rozciągnął mięśnie, po czym spojrzał na mnie wyczekująco.
- Jesteś pewny, że dasz radę? Mogę sam pójść. Jestem dzielny, jak spałeś, to sam poszedłem do apteki.
- Nie jest ze mną aż tak źle. A ty nie rozumiesz języka.
- W aptece się dogadałem...
- Dam radę Sky. A świeże powietrze i trochę ruchu dobrze mi zrobi.
- ... Jak uważasz. Ale jak zemdlejesz, to wiesz, że cię nie podniosę? Będę cię ciągnął po ziemi jak worek kartofli więc lepiej nie mdlej.
- Będę miał to w pamięci.
Dyskretnie wyszliśmy z budynku. Pogoda nie była najlepsza, ale przynajmniej przestało lać. Poszliśmy do najbliższej piekarni, gdzie okazało się, że stać nas na cztery bułki z jagodami. Jak się nie ma, co się lubi... to zawsze można ukraść, ale jak ma się przy sobie anioła, to trzeba lubić, co się ma.
Bez przerwy obserwowałem z uwagą Ariela. Teraz trochę rozumiałem jego nadopiekuńczość. Jednak na szczęście obyło się bez jakichkolwiek incydentów. Bez żadnych problemów wróciliśmy do naszej kryjówki i zjedliśmy bułeczki które, nawiasem mówiąc, były naprawdę smaczne.
- Gdzie powinniśmy teraz iść?
- ... Na razie musimy oddalić się od miejsca walki. Ktoś w końcu zorientuje się, że do czegoś tam doszło.
- A co jak jakiś człowiek znajdzie ciała?
- W takich sytuacjach istoty interweniują. Usuwają dowody, czyszczą ludziom pamięć i wmawiają im, że do niczego nie doszło. Lepiej, żeby nie wiedzieli o istnieniu podziemia i istot.
- Ta. Nawet rozumie czemu.
- ... Tak uważasz? Niektórzy mówią, że ludzie powinni znać prawdę.
- I co by wtedy zrobili? Nie są w stanie zaakceptować i zrozumieć, że kobieta może kochać inną kobietę, że mężczyzna może lubić różowy i nienawidzić sportu, a kolor skóry nie ma znaczenia. Niszczą wszystko, co jest inne i czego nie rozumieją. Gdyby dowiedzieli się o wampirach, wilkołakach, magii... większość ludzi chciałaby albo to wykorzystać, albo wytępić. Potrafię sobie wyobrazić ludzi płacących czarodziejom za pomoc w zdobyciu władzy i fanatyków religijnych rozpalających dla nich stosy.
- ... Masz rację. Tak naprawdę wymieniłeś najważniejsze przyczyny.
- Znam to z autopsji.
- Ludzie źle cię traktowali?
- Tak... jak śmiecia. Jestem inny. Nie muszę mieć kłów czy futra, żeby mnie linczowali.
- Inny? W sensie gatunkowym?
- ... Nie tylko. Ale gdyby chodziło tylko o gatunek... o to, że nie jestem człowiekiem... jakby na to nie patrzeć nie jestem też aniołem... ani upadłym. Więc czym właściwie jestem?
- ... Kim zechcesz.
- ... Nieźle z tego wybrnąłeś.
- Prawda?
- No. To było głębokie. Może naprawdę mógłbyś zrobić ten doktorat z psychologii.
- Nie sądzę, by było to coś dla mnie.
- ... Opowiedz mi o sobie.
- Słucham?
- Twój ulubiony kolor, jedzenie, hobby. Po prostu jakieś drobiazgi, które pozwolą mi cię lepiej poznać.
- ... Lubię zielony, nie mam ulubionego dania... ale uwielbiam suszone owoce.
- Rodzynki? Ble! Nienawidzę rodzynek.
- Mamy coś, co nas różni. A co z tobą?
- Czekolada. Wszystko, co zawiera czekoladę. Natomiast ulubiony kolor to fiolet, zwłaszcza ciemne odcienie.
- Jeśli zaś chodzi o moje zainteresowania... lubię historię.
- Serio? Ja też.
- Uwielbiam też jazdę konną i... lubię obserwować przyrodę.
- Hm. Ja lubię grać w gry, słuchać muzyki... lubię zwierzęta. Jakie jest twoje ulubione zwierzę? Albo nie! Gdybyś miał być jakimś zwierzęciem... to jakim chciałbyś być?
- ... Kocham latać, więc na pewno byłbym ptakiem. Może jastrzębiem albo sokołem.
- Hmmm... taaa. Totalnie potrafię wyobrazić sobie ciebie jako jastrzębia.
- A ty Sky, jakim byłbyś zwierzęciem?
- Sam nie wiem. Trudny wybór. Może kotem... albo pandą! Pandy są super. I są pod ochroną, więc miałbym armię ludzi z rezerwatu przyrody na każde moje skinienie. Chociaż... latanie naprawdę wydaje się kuszące...
- Tak... to niesamowite doświadczenie.
- Czy... czy jako anioł... no, a przynajmniej w połowie anioł, nie powinienem mieć skrzydeł?
- Jest to zależne od wieku i mocy. Najprawdopodobniej wkrótce je zdobędziesz.
- Łał to strasznie... pojebane. W sensie... to wszystko wydaje się nierealne. Pod prawie każdym względem czuje się jak zwykły człowiek... a jednak nim nie jestem.
- To zrozumiałe, że czujesz się zagubiony.
- Ta... Cieszę się, że jesteś ze mną. Naprawdę. Dzięki tobie to wszystko jest... prostsze. Nadal chore i bolesne, ale da się przeżyć. Gdybym miał przechodzić przez to sam... nie wytrzymałbym.
Ariel wydawał się głęboko nad czymś zastanawiać. Spoglądał na mnie niezwykle poważnym wzrokiem. Miałem wrażenie, że zaraz wypali mi dziurę w czole. Po chwili oderwał ode mnie wzrok i spojrzał w okno. Zza cienkiego plastiku przebijało delikatne światło latarni. Wyraz twarzy anioła się zmienił. Wyglądał na bardziej... zdeterminowanego. Oświeciło go czy jak?
- Sky... powinieneś iść spać. Jest późno. Jutro... przejdziemy się aż do obrzeży miasta. Tam znajdziemy jakiś nocleg.
- Ok... Czy... czy chcesz mi coś powiedzieć?
Anioł spojrzał na mnie lekko zdezorientowany.
- Nie.
- Wydajesz się nad czymś zastanawiać i wolałbym zostać wtajemniczony, jeśli są to jakieś plany dotyczące mojej osoby.
- Muszę... przemyśleć parę spraw. Nie martw się. To nic co mogłoby ci zaszkodzić.
- Masz przede mną jakieś sekrety?
- Ty nie masz żadnych?
Punkt dla niego. No ale moje nie są... zbyt istotne. No bo moja nieodwzajemniona miłość w stosunku do tego piekła, które skupiło się wokół nas, jest raczej głupotą. Cokolwiek ukrywa Ariel, może być znaczące. Dlatego się martwię. Zwłaszcza po moim ostatnim... wybuchu.
- Ariel...
- Nie martw się Sky. To mój problem. Sam sobie z nim poradzę. Prześpij się. Chciałbym wyruszyć wcześnie.
- ... Jak chcesz.
Położyłem się plecami do anioła, który oparł się o ścianę i najwidoczniej zamierzał tak spać. Świetnie. Czyli woli spać na siedząco niż być zbyt blisko mnie? Ok. A żeby cię korzonki rano bolały!
Przez kilkanaście minut spoglądałem na ścianę przed sobą, po czym moje oczy w końcu się zamknęły i zawładnął mną sen, odcinając od złych myśli i niepokoju. A przynajmniej tak mi się początkowo zdawało...
***
Ariel
Oddech chłopca stał się spokojny i rytmiczny. Usnął. Wydawało mi się, że go uraziłem, co oczywiście nie było moim zamiarem. Po prostu... nie byłem jeszcze gotowy z nim porozmawiać... ale już wkrótce. Muszę tylko poukładać sobie wszystko w głowie. Ostatnie czego chcę to go zranić. Zwłaszcza teraz gdy jest taki... niestabilny.
Używał magii. Bardzo silnej magii. Nie uczyłem go tego, on po prostu... działał instynktownie. Znam to. Jestem taki sam. Magia jest częścią niego, więc podświadomie wie jak ją wykorzystać. To jak poruszanie ręką. Jest naturalne. A jednak... była to czarna magia.
To zrozumiałe. Targały nim silne emocje. Gniew, strach... to one stały się zapalnikiem. Był wystarczająco silny, by uwolnić moc, ale zbyt słaby, by ją kontrolować. Zawładnęła nim.
Patrzyłem na jego pokryte krwią ciało i dłonie raz po raz wyprowadzające kolejne ciosy. Ale to nie to zmroziło mi serce. To były jego oczy. Przepełnione gniewem, szałem i mocą. To uczucie także nie jest mi obce. Ten niesamowity moment, gdy przepełnia cię moc i czujesz się niezwyciężony. Nie byłoby w tym nic złego. Gdyby tylko nie wiązało się to z łaknieniem krwi. Mogłem dostrzec zwężone jak u kota źrenice chłopca. Ten niepokojący błysk, który wskazywał, że magia ma nad nim kontrole.
Ale Sky jest silny. Potrafiłby nad tym zapanować. Wiem to. Ktoś musi mu tylko pokazać jak. Ta sytuacja już się nie powtórzy. Jestem pewien, że nie da sobą zawładnąć. Z tą myślą zapadłem w spokojny sen.
***
Sky
Wokół było pełno krwi. Spojrzałem na moje pokryte szkarłatem dłonie. Nie była moja. Nie byłem ranny... ale było jej mnóstwo. Znajdowałem się w niewielkim szarym pomieszczeniu. Żadnych mebli, okien czy nawet drzwi. Tylko ja stojący samotnie w czerwieni i żarówka wisząca u sufitu dająca słabe zimne światło. Nie mogłem nawet dostrzec podłogi. Powlekała ją na oko trzy-centymetrowa tafla czerwonego płynu. Nie wiem skąd ta pewność, iż była to krew. Wiedziałem to podświadomie.
Byłem zamknięty. Okrążyłem pomieszczenie w poszukiwaniu czegokolwiek. Jakiejś rysy, ukrytego przejścia. Nagle poczułem wilgoć na swoich stopach. Spojrzałem w dół. Płyn sięgał do moich kostek i powoli piął się wyżej. Zacząłem panikować. Waliłem w ścianę, pozostawiając na niej krwawe ślady. Krzyczałem, ale nikt mnie nie słyszał.
Po niecałej minucie krew sięgała moich kolan. Musiała jakoś się tutaj dostać. Ukląkłem na ziemi i zacząłem w panice przeszukiwać podłogę. Nic.
Musiałem wstać, poziom płynu był już zbyt wysoko, sięgał mojego pasa. Jeszcze raz sprawdziłem wszystkie ściany. To była pułapka bez wyjścia.
Szkarłat sięgnął już moich ramion. Nabrałem powietrza i zanurkowałem. Na ślepo przeszukiwałem podłogę, po chwili jednak musiałem się wynurzyć. Zaczerpnąłem powietrza. Już nie dotykałem ziemi.
Ale mogłem dotknąć sufitu. Może tam coś jest, cokolwiek. Pomieszczenie wypełniało się coraz szybciej. Miałem tylko kilka sekund. W panice zacząłem walić w sufit.
Trzy... Wrzasnąłem ze strachu i frustracji.
Dwa... Zacząłem płakać.
Jeden... Zaczerpnąłem powietrza i zamknąłem oczy, gdy zalała mnie czerwień.
***
Mogłem oddychać. Czułem moje ciało. Jakbym obudził się ze snu. Usłyszałem znajomy głos wołający moje imię. Otworzyłem oczy i moje serce zamarło. Ariel był oparty o ścianę, dokładnie tak jak go zostawiłem, gdy zasypiałem. Patrzył na mnie szeroko otwartymi, pełnymi szoku i niedowierzania oczami. Spojrzał w dół, a moje spojrzenie podążyło za nim.
Klęczałem przed nim, a moje dłonie były zaciśnięte na sztylecie... wbitym prosto w jego serce. Z rany sączyła się krew.
Nie, to nie mogło się stać... Ja tego nie zrobiłem... Anioł uniósł dłoń, próbując wyszarpnąć ostrze, ale nagle przerwał. Ręka opadła bezwładnie wzdłuż tułowia.
Słyszałem bicie swojego serca, krew buzowała mi w żyłach. Spojrzałem w oczy Ariela i zobaczyłem pustkę. Nie... nie, nie, nie!
Odskoczyłem od ciała przerażony. To nie mogło się wydarzyć. Wstałem na trzęsących się nogach i powoli cofnąłem, nie odrywając oczu od twarzy Ariela. Co ja zrobiłem...
Nagle coś chwyciło mnie od tyłu w żelazny uścisk. Zimna, biała dłoń delikatnie pogładziła moją twarz. Kątem oka zauważyłem długie jasnoszare włosy. Mrok niczym sztylet przeszył głos Mephistophelesa.
- Mówiłem ci. Jesteśmy tacy sami.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top