Rozdział XXIII

   Jak można było się spodziewać, o tej godzinie nic jeszcze nie było otwarte. Pokręciliśmy się więc po mieście przez jakiś czas. Jednocześnie starając się poznać jego... przydatne elementy. Tak na wypadek, gdybyśmy mieli walczyć, no a właściwie raczej uciekać.

   Ariel wciąż ledwo co poruszał palcami prawej dłoni, co znacznie utrudniałoby mu walkę. Twierdził co prawda, że lewą też potrafi walczyć, ale z tego, co do tej pory widziałem, guan-dao jest bronią dwuręczną. Owszem Ariel jest niezwykle silny, ale nie zmienia to faktu, że nie będzie mógł nią swobodnie manewrować.

   Po prawie dwóch godzinach znaleźliśmy otwartą knajpkę. Ariel wybrał mi coś z menu. Mnie nazwy w języku niemieckim kompletnie nic nie mówiły. Przez chwilę martwiłem się nieco, co z tego wyniknie, okazało się jednak, że nie ma takiej potrzeby.

   Po jakichś pięciu minutach dostałem hamburgera, frytki i colę. Aż się wzruszyłem. Tak dobrze mnie zna. Ariel natomiast wybrał zapiekankę i wodę. Skubnął też trochę moich frytek. Oto dowód moich uczuć. Właśnie podzieliłem się z nim jedzeniem. Jeszcze nikt nigdy nie zasłużył, bym dzielił się z nim jedzeniem.

   Nagle zorientowałem się, że Ariel na mnie patrz. Co było bardzo niezręczne, bo bezwstydnie gapiłem się na niego od kilku minut. Ta... przypał. Powoli sięgnąłem po colę i pociągnąłem porządnego łyka przez słomkę, by nie musieć nic mówić. Anioł jednak nadal patrzył na mnie, jednocześnie sięgając po kolejną frytkę.

- O czym myślisz?

    Fuck. Cola mnie nie uratuje. Nie tym razem.

- O tym, że zjadasz moje frytki. – Fuck! Nie to mózgu! Ta wytknij mu jeszcze, że zamówił małą porcję! – Znaczy... chodzi mi o to, że... częstuj... się...

- ... Jeśli ci to przeszkadza...

- Nie!

    Ariel spoglądał na mnie lekko zdezorientowany. Nie dziwie mu się. Mój mózg załapał zawiechę i nie byłem w stanie powiedzieć czegokolwiek sensownego. A przecież miał na sobie koszulkę! Myślałem, że bierze mnie na taką bezmyślność, tylko kiedy nie ma koszulki!

- Po prostu... nie lubię dzielić się jedzeniem, ale z tobą... lubię. - Boże Sky zamknij się!

- Hm... przywołujesz chyba dużą wagę do jedzenia... jak wilkołaki.

- Co?

- Cóż... wilkołaki przywiązują dużą wagę do pożywienia i hierarchii. Poprzez dzielenie się posiłkiem zazwyczaj okazują szacunek, dobre intencje albo...

- Albo?

- ...czułość, gdy... gdy dzielą się z partnerem. – Anioł wyglądał, jakby delikatnie speszył się własnymi słowami. Szybko jednak powrócił do naukowego tonu. - Lub... okazują w ten sposób zainteresowanie. Zazwyczaj samiec, by pokazać samicy, że jest w stanie zapewnić jej dobrobyt, dzieli się z nią posiłkiem.

   Świetnie. Gdybym wiedział, że skończy się wykładem na temat zwyczajów godowych wilkołaków, to bym się zamknął. Niepewnie spojrzałem na frytki, potem na Ariela, a potem znów na frytki.

- No... częstuj się wilku alfa.

- Gdybym był wilkiem alfa, nie mógłbyś jeść przy mnie, a zwłaszcza ze mną. To kwestia hierarchii.

- Naprawdę?

- Tak... Z małym wyjątkiem.

- Jakim? – Ta... nie uczę się na błędach.

   Anioł spojrzał na mnie i nie odrywając ode mnie swoich zielonych oczu, sięgnął po ostatnią frytkę. Tak swoją drogą, jak można jeść frytki w tak seksowny sposób?! WTF?!

   Przez chwilę panowała cisza, a atmosfera wydawała się tak gęsta, że chyba mógłbym ciąć ją nożem. Albo piłą mechaniczna, to byłoby zabawniejsze. W końcu głos anioła przerwał niezręczną ciszę.

- Musiałbyś być moją omegą.

   ... Fuck.

***

    Dziesięć minut później wracaliśmy do naszej kryjówki, a ja zdążyłem już pozbyć się z głowy wizji mnie i Ariela leżących razem w łóżku, karmiących się nawzajem frytkami... nago. Ta... moje fantazje zaczęły wkraczać na dziwne tory... Cóż, przynajmniej nie mieliśmy wilczych uszu. Chociaż... Nie! To... to zbyt wiele nawet jak dla mnie. Nie mam nic do furry... ale jednak wolę nie.

   Starałem się okiełznać hormony i powstrzymać się przed nieczystymi myślami. Przez tę historię o wilkołakach będę wyczuwał jakiś podtekst za każdym razem, gdy będę widział kogoś jedzącego. Nie, żeby mój nastoletni umysł nie widział podtekstów już wcześniej, ale do tej pory ograniczało się to do określanych typów jedzenia... no a głównie do kształtu. Nie jestem z tego dumny, ale... za dużo czasu spędziłem w internecie, by moje myśli były nieskalane.

   Nie to, co Ariel. On jest uroczy w swojej nieświadomości. Ta zła część mnie chciałaby to wykorzystać na przykład dać mu banana... czy coś... Na szczęście te ostatnie szare komórki w moim mózgu powstrzymywały mnie przed tak haniebnym procederem. Mam tylko nadzieję, że to przejdzie z wiekiem, bo jak nie... cóż przysięgam, że sam siebie spoliczkuję za bycie chamem.

   Po drodze kupiliśmy jeszcze coś na później by nie musieć ponownie opuszczać kryjówki. Ariel miał rację. Jeśli ktoś nas znajdzie możemy narazić niewinnych ludzi na niebezpieczeństwo, a to ostatnie czego chciałem.

   Tak więc mimo że byłem właśnie w Europie i miałem okazję, by zobaczyć wiele niemieckich zabytków, musiałem z tego zrezygnować. Na szczęście jestem osobą, która potrafi cieszyć się z małych rzeczy, a więc sam fakt przebywania w tym kraju, słuchania obcego języka, oglądania codziennego życia w niemieckim miasteczku, sprawiało, że czułem się weselszy. Co zmieniło się od razu po dotarciu do naszej kryjówki.

   Przebywanie w takim miejscu każdego wprawiłoby w podły nastrój. Ciemno... wilgotno... zimno... nie wspominając o tym, że niezły tu syf a wszyscy okoliczni narkomani najprawdopodobniej spotykają się tutaj na działkę. No i było cholernie nudno. Nie miałem nawet swojego plecaka.

   Myśl o tym wprawiła mnie w jeszcze większą depresję. Miałem tam wszystko. Mój telefon z tysiącem utworów, szkicownik i krzyż, który podarowała mi Dolores. Obiecałem, że się nim zajmę, a zostawiłem go w jakimś podrzędnym motelu. Pewnie dawno już ktoś sprzedał go w najbliższym lombardzie. Był bardzo ładny i podejrzewam, że wykonany ze srebra albo jakiegoś innego cennego metalu.

   Z powodu braku innych zajęć siedziałem więc smętnie na podłodze i wzdychałem męczeńsko. Ariel przez jakiś czas spoglądał na mnie w ciszy, siedząc pod sąsiednią ścianą, a ja udawałem, że tego nie widzę. Jakoś tak nie miałem ochoty na kontakt wzrokowy... nie spojrzę mu w oczy po tym, co stworzyła moja wypaczona wyobraźnia. Długo jednak nie udało mi się anioła ignorować. Ariel wstał i przeciągnął się, czego ja nie mogłem zignorować. No bo... te mięśnie... Z „zamyślenia" wyrwał mnie głos anioła.

- Wstawaj Sky.

- Co? - Musiałem mieć niezwykle inteligentny wyraz twarzy.

- Nie powinniśmy marnować czasu. Powinieneś trenować.

- Magię?

- Nie. Walkę. Trenując magię, mógłbyś nieumyślnie ją uwolnić i pokazać wszystkim, którzy nas szukają, gdzie jesteśmy.

- A tego nie chcemy.

- Dokładnie.

- Dla mnie spoko. – Wstałem i podobnie jak Ariel rozprostowałem nieco kości. Siedziałem w miejscu chyba z godzinę, co zdecydowanie mi nie służyło. – Tylko że nie mam broni...

   Anioł podciągnął nogawkę spodni i z wysokiego buta wysunął srebrny sztylet.

- Nie było okazji, by ci go oddać.

- Zabrałeś go! Myślałem, że przepadł! Dziękuję!

    Anioł podał mi broń, a ja czując w ręku znajomy ciężar, od razu poczułem się lepiej.

- Wiesz, że to tylko zwykły sztylet? Mógłbym znaleźć ci podobny w najbliższym sklepie dla istot.

- To nie jest zwykły sztylet! To prezent od ciebie. Ty mi go dałeś i pomogłeś wybrać. Jest ważny.

   Ariel przez chwilę spoglądał na mnie lekko zaskoczony. Po czym uśmiechnął się i ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu pogłaskał mnie po głowie jak niesfornego szczeniaka.

- Jesteś uroczy Sky. To słodkie jak przywiązujesz wagę do takich rzeczy. Mam nadzieje, że mój podarek będzie ci służył.

- Yhm... okej.

- Najpierw przydałoby się, bym nauczył cię z niego korzystać. Chodź.

   Ariel wziął mnie za rękę i poprowadził na środek pokoju. Mój mózg wciąż przetwarzał dłoń anioła lekko czochrającą moje włosy. Dlatego dopiero po chwili zajarałem, że coś do mnie mówi.

   Znajdowaliśmy się w dość przestronnym pomieszczeniu, a brak mebli w tym wypadku można zaliczyć jako plus. Ariel próbował wytłumaczyć mi jak parować ataki zadane pod konkretnym kątem. Z demonstracją było cienko, bo anioł nie mógł używać prawej dłoni, ale starał się zrobić to lewą. Sztylet to broń, przy której ważna jest precyzja, dlatego Ariel każdy ruch wykonywał powoli, by być pewnym, że nie wprowadzi mnie w błąd.

   Następnie opowiadał mi o różnych rodzajach broni i jak powinienem zachować się przy przeciwnikach posługujących się nimi. Po kilku godzinach zacząłem się gubić. To niby oczywiste, że inaczej walczysz z przeciwnikiem, który ma miecz a inaczej z kimś, kto ma włócznię, ale anioł starał się przygotować mnie na każdą ewentualność. Przerobiliśmy więc różne rodzaje mieczy: krótki, długi, rapier, szpadę itp. Później przeszliśmy do noży i sztyletów, następnie do włóczni, halabard i innych broni długich a na koniec przeszliśmy do bardziej nietypowych typów oręża, takich jak bicz, buzdygan czy młot bojowy.

   Przeszedłem też krótki kurs przygotowujący do walki z przeciwnikiem posługującym się bronią palną, łukiem lub kuszą. Ograniczał się on do dwóch głównych punktów. Uciekaj i ukryj się.

   Po tym, jak głowa zaczęła boleć mnie od nadmiaru nowych informacji, Ariel stwierdził, iż na koniec dla odpoczynku powieśmy poćwiczyć rzucanie sztyletem. Stwierdził, że to niezwykle desperacki ruch i raczej nieprzydatny w walce z istotą nadprzyrodzoną, ale nieznane są ścieżki losu i kto wie, może się przydać. Wbrew pozorom rzucanie sztyletem nie polega tylko i wyłącznie na... no... rzucaniu sztyletem. Trzeba wyobrazić sobie trajektorie lotu, odległość i siłę rzutu, tak by obrócił się wystarczającą ilość razy i uderzył tą ostrą stroną. Co nie jest łatwe.

   W trakcie treningu robiliśmy też godzinne przerwy, by odpocząć lub zjeść. Ariel postanowił dać mi spokój, dopiero po godzinie dziewiętnastej co oznaczało ponad sześć godzin intensywnego treningu przerywanego lekcjami i kilkoma przerwami. Juro, nawet moje szare komórki będą miały zakwasy. Normalnie pewnie walnąłbym teraz w kimę, ale łóżka brak. Usiadłem więc pod ścianą i rozkoszowałem nicnierobieniem.

- Mam rozumieć, że będziemy spać na podłodze?

    Ariel spojrzał na mnie przez chwile, po czym najwidoczniej lekko się zmartwił. Już wiedziałem, że odpowiedź mi się nie spodoba.

- Przepraszam Sky. Zapomniałem, że nie przywykłeś do takich warunków.

- No nie rób ze mnie jakiegoś rasowego pieska. Poradzę sobie. Jak trzeba to i na ziemi się kimnę.

- Powinienem był o tobie pomyśleć. Mnie nie przeszkadzają takie okoliczności, zasnąłbym, siedząc oparty o ścianę, ale powinienem był poszukać ci koca, materaca czy poduszki. Może... może poszukamy czegoś...

- Nie dam rady... Jestem padnięty, zasnę nawet na stojąco. Naprawdę. Nie musisz się martwić.

- ... Dobrze. W takim wypadku chodźmy już spać. Wstaniemy wcześniej i spróbujemy znaleźć jakiś sposób, by skontaktować się z Belzebubem lub chociaż dać mu jakiś znak gdzie jesteśmy.

- Ok.

   Ta... powiedziałem, że mi to nie przeszkadza, ale... cholera, chociaż poduszka by się przydała. Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie zrobić jej z bluzy, ale było chłodno a w nocy na pewno będzie jeszcze chłodniej. Co zrobić, co zrobić...

- Sky.

- Ta?

    Spojrzałem na anioła, siedział na ziemi pod ścianą kilka metrów ode mnie i patrzył wyczekująco.

- Chodź tutaj.

- ... Po co?

- ... Idziemy spać.

- ... A... aaaaa... Że niby... tam? – Wskazałem niepewnie w stronę anioła.

- Nie mamy koca. Zmarzniesz, jeśli będziemy spać oddzielnie. Poza tym tak będzie bezpieczniej.

- Ta... to ma... to ma sens.

    Niepewnie podszedłem do anioła i usiadłem przy nim. Cała ta sytuacja była dla mnie bardzo niekomfortowa. No... może troszeczkę podniecająca... ale głównie niekomfortowa. Już czułem, że zaczynam się czerwienić, a jeszcze do niczego nie doszło. Nie, żeby do czegoś miało dojść...

   Z rozmyślań wyrwał mnie ruch. Ariel położył się na plecach i szczerze mówiąc, wydawał się dość zrelaksowany. Boże co oni muszą przechodzić na tych treningach.

- Możesz położyć się na moim ramieniu.

- Co?

- Chodź.

   Ariel złapał mnie za rękę i pociągnął do siebie, po czym objął tak, że leżałem z głową wtuloną w jego pierś.

- Tak powinno ci być wygodnie.

   Czułem ciepło jego ciała i delikatny zapach dymu. Jego pierś unosiła się delikatnie przy oddechu, a ja w ciszy panującej dookoła słyszałem bicie jego serca. Przez chwilę myślałem, że nigdy nie uda mi się zasnąć w takich warunkach. Szybko jednak uświadomiłem sobie, że naprawdę czuję się zrelaksowany i... bezpieczny.

    Ułożyłem się nieco wygodniej i po kilku minutach zasnąłem, wsłuchując się w rytm jego oddechu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top