Rozdział XVI
Mephistopheles powolnym i spokojnym krokiem odszedł od chłopca, zbliżając się do okna. Zerwałem się i podbiegłem do Sky'a. Ukląkłem i sprawdziłem, czy jego serce bije. Przez przerażająco długą chwilę nic nie słyszałem, jednak w końcu poczułem ulgę.
Jego serce biło. Bardzo słabo, ale biło. Jego ubranie było przesiąknięte krwią. Zauważyłem poważne zewnętrzne rany na głowie i ręku. Bardzo prawdopodobne były także obrażenia wewnętrzne. W tym przypadku nie mogłem jednak stwierdzić jak poważne i czy zagrażają jego życiu.
Nie wiedziałem, dlaczego był nieprzytomny. Coś było nie tak... Jego aura była inna. Słabsza. Ledwo wyczuwalna i wciąż słabła... To jego sprawka. Spojrzałem na stojącą tyłem do mnie postać.
- Co mu zrobiłeś ?!
- ... Pożyczyłem trochę jego mocy. Nie całość. Niestety wciąż się broni, ale... wkrótce to zmienię. Nie wytrzyma zbyt długo na skraju śmierci.
Delikatnie otarłem policzek chłopca z łez. Jego ciało było tak nienaturalnie zimne...
- Był zaskakująco słabym przeciwnikiem. Upartym... przyznaję. Dość długo wytrzymał, by dać ci szansę, byś mógł się obudzić. Byłem pewien, że nie zniesie tak wiele bólu. Jednak to bez znaczenia, bo na końcu i tak błagał o litość. To bardzo satysfakcjonujący widok, gdy tak mała, a jednocześnie dumna osóbka czołga się przed tobą. Niestety zaczynałem tracić nad tobą kontrolę i musiałem zakończyć zabawę.
Mephistopheles odwrócił się do mnie i rzucił mi wyzywające spojrzenie. Prowokował mnie. Delikatnie ułożyłem chłopca na ziemi. Wezbrała we mnie wściekłość, jakiej nigdy nie czułem. Moc buzowała we mnie i była niczym bomba, która zaraz wybuchnie. Poczułem drobne iskierki tańczące wokół moich palców. Zsunąłem pierścienie i zacisnąłem je w dłoni.
- Żałuj, że tego nie widziałeś. Jego krzyki bólu... sprawiały, że przechodziły mnie ciarki.
Rzuciłem się na upadłego i dopadłem go w ułamku sekundy. Wypadliśmy przez okno, nim jednak zdążyłem zrobić coś więcej, mężczyzna rozpłynął się niczym jedno z kontrolowanych przez niego stworzeń. Wylądowałem na ziemi sam.
Znajdowałem się na dużym dziedzińcu z dwóch stron sąsiadującym z ogrodami. Wszystko miało jednak ponure, wyblakłe barwy. Byliśmy na Granicy. Ponadto na tym obszarze dominowała czara magia. Spojrzałem na budynek, z którego wypadliśmy. Duża posiadłość w wiktoriańskim stylu.
Odwróciłem wzrok od bryły budynku w stronę dziedzińca. Kilkanaście metrów ode mnie stał Mephistopheles. Jego rozpuszczone, długie włosy falowały na wietrze, a czerwone oczy jarzyły się jak u zwierzęcia. Przywołałem broń i przygotowałem się do ataku.
- Myślę, że nadszedł czas by wykorzystać to, co udało mi się zdobyć. Powodzenia aniele.
Mephistopheles trzymał w dłoni niewielki, owalny, przedmiot. Przypominał coś, co już widziałem. Łuska... ale niezwykle duża łuska. Mężczyzna wyszeptał coś, po czym odrzucił przedmiot kilka metrów od siebie. Wokół zaczęły formować się ogromne kłęby ciemnego dymu, które wkrótce przykryły sobą upadłego. Jego moc wzrosła. Jakie stworzenie próbował przywołać?
Ściana dymu osiągnęła już średnice kilkunastu metrów. Nagle rozległ się potężny ryk. Ogromna pokryta grafitowymi łuskami łapa wyłoniła się z dymu. Potężne pazury rozorały ziemię. Przez dym przeniknął czerwony blask pary gadzich ślepi. Dym powoli rozwiał się, ukazując sylwetkę bestii. Wysoki na co najmniej dziesięć metrów smok królewski. Widziałem ich czaszki w naszych bibliotekach. Ten, który przede mną stał może i nie był żywy, ale równie niebezpieczny.
- Czyż to nie wspaniałe stworzenie. Gdy byłem dzieckiem kilkoro z nich wciąż żyło. Ten tu jest dość słaby, ale gdy skończę to, co zacząłem, nie będzie już dla mnie ograniczeń.
Nie czekałem, aż wykona pierwszy ruch. Rzuciłem się z zamiarem zaatakowania Mephistophelesa, ale smok zagrodził mi drogę. Ledwo umknąłem przed potężną łapą.
Stwierdziłem, że atakowanie Mephistophelesa nie miało teraz sensu. Powinienem najpierw zająć się smokiem. Stanowi zbyt duże zagrożenie dla Sky'a. Jest ogromny, może uszkodzić budynek. Rozłożyłem skrzydła i wzbiłem się w powietrze. Muszę odnaleźć rdzeń. Smok był pokryty tysiącem łusek, odnalezienie tej materialnej graniczyło z cudem.
Bestia także rozłożyła potężne skrzydła. Postanowiłem zaatakować, zanim wzbije się w powietrze. Tam może być trudniej z nią walczyć. Wbiłem ostrze w kark, po czym używając ciężaru własnego ciała, rozciąłem gardło bestii, zsunąłem się i upadłem na ziemię tuż przed nią. Nie zatrzymałem się i ciąłem jej podbrzusze.
Ogromne zwierzę nie nadążało za moimi ruchami. Nie miało to jednak dużego znaczenia, gdyż i tak było martwe. Moje ciosy więc, w żaden sposób mu nie szkodziły. Mimo to kontynuowałem. Być może uda mi się odnaleźć jego słaby punkt.
Spróbowałem użyć magii, jednak elektryczność nie działała na smoka, powietrze więc tym bardziej. Ukryłem skrzydła, gdyż stanowiły zbyt dobry cel do ataku. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że straciłem z oczu upadłego. W panice zacząłem szukać go wzrokiem, co jedynie rozproszyło moją uwagę. Bestia to wykorzystała. Uderzenie potężnego ogona odrzuciło mnie na kilkanaście metrów.
Uderzyłem o ziemie, a broń wypadła mi z dłoni. Gdy się podniosłem zobaczyłem Mephistophelesa tuż obok zwierzęcia. Gładził jego potężną łapę, a jego twarz wyrażała mieszaninę fascynacji i ekscytacji. Nasze spojrzenia się spotkały, a jego nonszalancja jedynie na nowo wzbudziła we mnie wściekłość.
Bawił się ze mną. Nie miałem z nim szans, a on o tym wiedział. Mężczyzna spokojnym krokiem zbliżył się do mnie. A więc postanowił przestać kryć się za swoimi kukiełkami i dołączyć do walki. Doskonale. Niech tak będzie.
Upadły był już kilka metrów ode mnie, gdy nagle uśmiech zniknął i zastąpił go grymas wściekłości. Po chwili zrozumiałem, co było tego przyczyną. Smok ryknął na coś, co znajdowało się w powietrzu za mną. Nim zdążyłem się odwrócić, duży czarny kształt spadł z nieba prosto na gada.
Zwierzę przypominało ptaka, może kruka, z tym że rozmiarem niemal dorównywało smokowi. Jego ciało było w najgłębszym możliwym odcieniu czerni, a trzy pary oczu jarzyły się czerwienią.
Dwie wielkie bestie przez moment szamotały się w walce jednak po chwili, smok wydał z siebie ostatni ryk i rozpłynął w powietrzu. Ptakopodobny stwór wydał z siebie krzyk mrożący krew w żyłach, po czym sam zniknął, wtapiając się w cień budynku.
- Wiesz jak trudno było zdobyć tę łuskę?
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że Mephistopheles nie zwracał się do mnie. Odwróciłem się i spostrzegłem, że tuż za mną ktoś stoi. Jak mogłem ich nie zauważyć? Nie wspominając już o tym, że nic nie wyczułem.
Pierwszy z mężczyzn był ubrany w czarny garnitur. Jego średniej długości kruczoczarne włosy kontrastowały z białą cerą. Gdy spojrzałem w jego oczy, przeszedł mnie dreszcz. Wyglądały jak dwie bezdenne, czarne dziury.
Drugi z nich był młodszy. Musiał być w moim wieku. Miał śniadą karnację i zielone oczy z rdzawymi refleksami wokół źrenicy. Na twarzy miał wiele drobnych kolczyków, a średniej długości czarne włosy z niebieskimi końcami zaczesane były do tyłu. Ubrany był w porwane na kolanach dżinsy, czarny T-shirt i czarną skórzaną kurtkę. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się zawadiacko.
Zwróciłem się w stronę Mephistophelesa. Na twarz upadłego ponownie powrócił wyraz nonszalancji. Opanowanym tonem zwrócił się do jednego z przybyłych.
- Dawno się nie widzieliśmy braciszku. Mogę poznać powód twojej niezapowiedzianej wizyty?
Starszy z mężczyzn minął mnie i stanął przede mną.
- Nie mam zamiaru z tobą rozmawiać. Przyniosłem wiadomość od Lucyfera. Jeśli jeszcze raz wtrącisz się w jego interesy, przestanie przymykać oko na twoje działania.
- No tak. Zapomniałem, że teraz jesteś jego psem.
- Pamiętaj też, że sam ukręcę ci łeb, jeśli ponownie wyciągniesz rękę na któregokolwiek z nas. Naprawdę myślisz, że nie wiemy o Hakaelu i Barbatosie?
- Myślałem, że nie obchodzi was los tych, którzy wam nie podlegają.
- Skończ tę farsę. Przybyłem po nefalema.
- ... Ależ oczywiście Belzebubie. - Upadły gestem ręki wskazał na budynek. - Anioł cię zaprowadzi.
Belzebub. Wysłannik Lucyfera. Młodszy z mężczyzn uderzył mnie w ramię.
- Na co czekasz stary? Pokaż nam gdzie to cudo.
Ruszyłem w stronę budynku. Gdy mijałem Mephistophelesa nasze spojrzenia na chwilę się spotkały. Moje wyrażało nienawiść, jego zapowiadało, że jeszcze się spotkamy.
Zrezygnowałem z wlatywania przez okno i poprowadziłem upadłych przez posiadłość. Niemal wbiegłem do dużego pomieszczenia, w którym znajdował się Sky. Nie zatrzymałem się i nie czekając na upadłych, od razu podszedłem do niego. Wydawał się jeszcze słabszy niż wcześniej. Po pomieszczeniu rozległ się lekko skrzekliwy głos młodszego z mężczyzn.
- Ty on chyba nie żyje! Ej Belzebubie, co robimy, jak nie żyje? Myślisz, że z martwego też coś będzie.
- Zamknij się idioto, on żyje.
Mężczyźni zbliżyli się do nas. Belzebub miał niezmiennie obojętny wyraz twarzy. Drugi upadły natomiast był ewidentnie podekscytowany.
- Nie no jak dla mnie wygląda jak trup.
- Jeszcze jedno słowo a wyrwę ci język.
- ... Ojej no, po prostu jakiś taki mało żywy jest jak na kogoś żywego.
Belzebub rzucił mężczyźnie krótkie spojrzenie, po którym tamten powoli się wycofał. Następnie brunet zwrócił się do mnie.
- Jego rany są zbyt poważne. Magia w jego ciele stara się podtrzymać go przy życiu, ale nie jest w stanie uzdrowić jego ran. Teraz zapadł w sen... ale wkrótce umrze.
Poczułem ból w klatce piersiowej. Nie... to nie może być prawda... Mężczyzna patrzył na mnie z powagą i spokojem.
- Potrzebuje uzdrowiciela.
- Więc zabierzmy go do niego!
- W Piekle nie ma nikogo, kto potrafiłby uzdrowić te rany.
- Więc poszukajmy kogoś wśród istot! Jakąś wiedźmę...
- To nie wystarczy. Nie chodzi tylko o rany fizyczne a o czarną magię, która teraz krąży w jego ciele. Mój brat jest głupcem, ale czarną magię opanował do perfekcji.
- Więc co mam zrobić?! Kto może mu pomóc?!
Mężczyzna spojrzał na mnie. Znałem odpowiedź.
- Anioły nas szukają, nie zbliżymy się do Nieba. - Czułem, jakby wielka bryła lodu ciążyła mi na sercu.
- Sanktuarium. - To jedno słowo wypowiedziane przez upadłego zapaliło płomyk nadziei.
- ... Jak mam przekonać Rafaela by przybył do sanktuarium? Nie robił tego od dawna.
- Znajdziesz sposób. Nikt z istot nie poradzi sobie z czarną magią Mephistophelesa. Rafael uzdrowi każdą ranę. Nie może też odmówić nikomu, kto przybędzie do sanktuarium.
Na chwilę zapadła cisza, a mój umysł zaczął szukać odpowiedniego rozwiązania. Po chwili znalazłem owo rozwiązanie. Szalone... ale może się udać.
- ... Mam... mam pewien pomysł.
***
- Skąd pewność, że ci pomoże?
- Ma u mnie dług.
- Przegrał w karty?
- ... Dług wdzięczności.
- A, chyba że tak... a skąd pewność, że zechce go spłacić.
- Jest honorowym człowiekiem, ponadto myślę, że mogę nazwać go przyjacielem.
- No nie wiem wy wszyscy macie kij w tyłkach i fioła na punkcie zasad. Zasady to zasady bla bla bla...
- Ufam mu. Ponadto nie mam innego wyjścia.
Maalik, bo tak brzmiało imię towarzysza Belzebuba, nadal wydawał się sceptyczny. Ostatecznie jednak wzruszył ramionami i wrócił do zleconego mu zadania.
Opuściliśmy teren Mephistophelesa i znaleźliśmy najbliższy zbiornik wodny, małe jezioro w lesie. Sky leżał pod jednym z drzew, okryty prowizorycznym kocem wykonanym z grubej zasłony, zabranej z posiadłości. Jego stan wydawał się stabilny, jednak powoli uciekało z niego życie. Dlatego musieliśmy się śpieszyć.
Maalik rysował kredą znaki na pobliskich kamieniach. To była bardzo stara magia używana głównie przez druidów. Zaklęcie czerpie moc z otaczającej przyrody i jeśli zadziała, pozwoli mi się skontaktować z kimś w Niebie, nie informując o tym osób trzecich. O ile ta druga osoba zechce nawiązać ze mną kontakt.
Przygotowania były już prawie skończone, potrzebowaliśmy jedynie kryształów kwarcu, które miał zapewnić Belzebub. Upadły wzbudzał we mnie niepokój. Wyłaniał się i znikał w cieniu, jakby był jego częścią. Ponadto nie czułem od niego zupełnie nic. Żadnej nawet najsłabszej aury, jakby nie istniał. Nie potrafiłem powiedzieć, kiedy jest przy mnie, tak było i teraz. Mężczyzna nagle wyłonił się z czarnego cienia rzucanego przez potężny dąb. W dłoni trzymał niewielki materiałowy woreczek. Podszedł do mnie i bez słowa mi go podał.
- Coś długo cię nie było? Czyżby korki? - Niebieskowłosy wyszczerzył się w uśmiechu.
- Kolejka. Nie każdy jest takim niewychowanym chamem jak ty.
- Jesteś prawą ręką diabła, naprawdę stałeś w kolejce?
- Tak.
Ton mężczyzny jasno dawał do zrozumienia, że to koniec rozmowy. Maalik natomiast skończył rysować runy i siadł w cieniu dębu. Najwidoczniej nie zamierzał się bardziej angażować.
Wysypałem z woreczka trzy niewielkie kryształy i ułożyłem na ziemi, tak by tworzyły trójkąt tuż obok brzegu jeziora.
- Gotowe.
Belzebub przyjrzał się efektom naszej pracy, po czym delikatnie skinął głową. Do tego zaklęcia potrzebna była duża moc, której ja nie miałem. Dlatego była mi niezbędna pomoc upadłego. Mężczyzna podszedł do białych kryształów i wyciągnął ponad nie rękę. Zacisnął pięść, a paznokcie przebiły dłoń. Kilka kropli ciemnej krwi spadło na ziemię w środek trójkąta. Następnie upadły skinął głową w moim kierunku, odszedł i stanął obok swojego towarzysza. Teraz moja kolej.
Ukląkłem w miejscu, w którym przed chwilą stał Belzebub. Odetchnąłem głęboko i skupiłem się na zaklęciu. Poczułem delikatne ciepło świadczące o przepływie magii i posłałem je w stronę kwarcu, który po chwili zaczął jarzyć się delikatnym światłem. Następnie spojrzałem na gładką taflę wody i skupiłem wzrok na własnym odbiciu. Zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie twarz człowieka, z którym chciałem się skontaktować.
Muśnięta słońcem karnacja, grzywa płomiennie rudych włosów oraz wiecznie wesołe złote oczy z pomarańczowymi akcentami. Skupiałem się na tym obrazie i nie myślałem o niczym innym, w ciszy powtarzając jego imię. Przez kilka minut nic się nie działo, co powoli wzbudzało we mnie niepokój. Wtem obraz w mojej głowie stał się wyraźniejszy, otworzyłem oczy, a w tafli wody nie zobaczyłem już swojego odbicia.
Młody rudowłosy mężczyzna w białej todze spoglądał na mnie, unosząc delikatnie prawą brew w niemym zapytaniu. Za nim widziałem ascetyczny pokój, w którym dominowała biel marmuru i grecka architektura.
- Zaklęcie lustrzane? Kto cię tego nauczył?
- Barachiel.
- Zawsze uważałem, że twój mistrz jest spoko. Mój ojciec nie pozwala mi nawet czytać o tych pogańskich rytuałach.
- A jednak wiesz co to za zaklęcie.
- ... Nie zawsze go słucham. A ty chyba nie masz prawa mi tego wypominać. Coś ty najlepszego zrobił?
Zignorowałem pytanie Araela. Nie było teraz czasu na wymówki. Liczyła się każda chwila.
- Czy jesteś sam?
- ... Tak. Jestem w mojej komnacie. Gdy tylko usłyszałem twój głos, spróbowałem znaleźć najbliższe, bezpieczne lustro. No więc?
- Potrzebuję pomocy.
- ... Jesteś zdrajcą. Jeśli ci pomogę, też nim będę. Mój ojciec szkoli mnie, bym w przyszłości zasiadł w Radzie. Dlaczego miałbym ryzykować tak wiele?
- Bo twój ojciec żyje tylko dzięki poświęceniu mojego. Gdyby nie on to ty byłbyś teraz sierotą.
- ...
- Poza tym... zawsze uważałem cię za przyjaciela i nie raz pomagałem ci, gdy byłeś w potrzebie. Owszem w porównaniu do tego, o co cię poproszę, moje działania są nieznaczące. Jednak jak przyjaciel proszę cię o pomoc.
- ... Najpierw powiedz, mi co się dzieje. Nie musisz składać mi raportu. Po prostu chce znać ogólny zarys sytuacji.
- Mam nefalema.
- Tak. Słyszałem. I nie chcesz go oddać.
- ... To dziecko. Dobre dziecko. Rada rozważa jego zabicie.
- Nie wiem zbyt wiele. Ojciec nie chce mi zdradzić żadnych informacji. Zapewne ze względu na ciebie, naszą przyjaźń. Wiem jednak, że Rada jest w impasie. Głosy podzielone są mniej więcej na pół. Wątpię, aby chcieli go zabić, ale... sam nie wiem, zazwyczaj Rada nie ma aż tak dużych problemów z podjęciem decyzji. Owszem to sprawa niezwykle ważna, ale... to i tak dziwne. Czasem przechodzę obok Wielkiej Sali. Gadam ze strażnikami... i staram się usłyszeć co nieco. - Chłopak posłał mi jeden ze swoich łobuzerskich uśmiechów. Tak, to był mój przyjaciel. Ten sam, z którym kradliśmy owoce z rajskiego ogrodu. - Kłócą się. Panuje między nimi niezgoda. To dość... dziwne nie sądzisz?
- Sky... to znaczy nefalem, spotkał anioła.
- I w związku z tym?
- To nie był nikt z mojej wyprawy. Wydarzyło się to jeszcze zanim złamałem rozkazy, więc nie był to nikt z ekipy poszukiwawczej.
- ... Sugerujesz, że...
- Ktoś szuka nefalema na własną rękę, być może bez wiedzy Rady.
- Zdajesz sobie sprawę, co to znaczy? Jakie oskarżenie właśnie wysunąłeś?
- Ktoś przeciwstawia się Radzie... i chce zyskać nad nią przewagę.
- Bunt. Nazwij to po imieniu. Jeśli ktoś szuka nefalema bez wiedzy Rady oznacza, że spiskuje przeciw niej. Nie znam nikogo, kto byłby do tego zdolny. Rada jest zbyt silna, kto miałby się jej sprzeciwić?
- Chyba że to ktoś z Rady. - Mężczyzna przez chwilę patrzył na mnie, jakbym był szaleńcem, jednak po chwili na jego twarzy pojawił się wyraz zrozumienia.
- ... Wystarczająco silny, by móc się sprzeciwić...
- ... Posiadający odpowiednią władzę i środki, by pozostać niezauważonym...
- ... Mogący zasiać niezgodę...
- ... By sabotować działania Rady. - Zakończyłem wyliczanie obciążających dowodów.
- ... To szalone... Lucyfer wzniecił już bunt, dlaczego ktoś miałby robić to ponownie?
- Nie wiem. Może... mają inne cele.
- ... Pomogę ci. Bo doceniam poświęcenie twojej rodziny, bo to, co powiedziałeś, kładzie cień na decyzje moich przełożonych, ale przede wszystkim dlatego, że jesteś moim przyjacielem.
- Dziękuję.
- Więc? Czego potrzebujesz?
- Nefalem jest ranny. Śmiertelnie. Potrzebuję pomocy pana Rafaela.
- ... Powiedziałem, że ci pomogę, ale... jak mam to zrobić.
- Musisz przekonać go, by odwiedził jedno z sanktuariów. Najlepiej jutro dokładnie w południe.
- Które sanktuarium?
- To w Rumunii.
- Co ty właściwie robisz w... Nie, nieważne. Załatwię to. Nie wiem jak... ale załatwię. Czekaj tam. Rafael na pewno się zjawi.
- Dowie się o naszej współpracy.
- ... Tak, ale... moja sytuacja i tak będzie lepsza od twojej.
- ... Dziękuję.
- Nie dziękuj teraz. Zrobisz to, gdy znów się spotkamy.
- Oczywiście.
- Co do tego, co powiedziałeś... myślę, że coś w tym jest. Postaram się przyjrzeć tej sprawie. A przede wszystkim przyjrzę się członkom Rady, porozmawiam ze strażnikami. Wbrew pozorom wiedzą dużo i wcale nie tak trudno do nich dotrzeć. Zwłaszcza gdy jest się synem członka Rady.
Obraz zaczął blednąć, zaklęcie słabło.
- To chyba koniec naszej rozmowy. Powodzenia Arielu.
- Powodzenia Araelu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top