Rozdział XII

   Obudziłem się oblany potem. Słońce dopiero zaczęło wschodzić, więc w hotelowym pokoju wciąż panował półmrok. Usiadłem na łóżku i spróbowałem pozbierać myśli. Co ja mam zrobić? Nie mam wyboru... nie chcę, by ktoś przeze mnie zginął. Ten człowiek... nie, to nie człowiek. To demon. Żądny krwi tak jak te bezmyślne bestie. On jest nawet gorszy. Jest świadomy tego, co robi, czerpie radość z cudzego cierpienia. Nie mam wątpliwości, że spełni swoją groźbę. Nie pozwolę, by z mojego powodu krzywdził niewinne osoby... a przede wszystkim... nie pozwolę, by tknął Ariela.

   Teraz chyba rozumiem, czemu Samuel postanowił nas zdradzić... Mephistopheles jest potężny, nawet ja mogę to stwierdzić. Nie mogę oczekiwać od kogoś, że mu się sprzeciwi.

   Hillsdale... Sięgnąłem po telefon, by sprawdzić, gdzie znajduję się ta miejscowość. Starałem się zrobić to jak najciszej by nie zbudzić śpiącego nieopodal anioła. Tak jak mówił Mephistopheles. Wioska znajdowała się dość blisko. Ponadto będziemy poruszać się w zbliżonym do niej kierunku. Jeśli nas nieco spowolnię i sprawię, że będziemy musieli zatrzymać się w Craryville... to zostanie mi jakaś godzina drogi do Hillsdale. Pytanie, co zrobić z Arielem? Może wymknę się, gdy zaśnie? To chyba jedyny sposób. Myślę, że jeśli pobiegnę, to zdążę dostać się do wioski, zanim anioł się zorientuje lub mnie znajdzie. Tak... to jedyne wyjście. Czyli... dzisiaj mój ostatni dzień z Arielem.

   Opadłem na poduszkę i patrzyłem bezmyślnie w sufit. Ostatnie kilkanaście godzin, które z nim spędzę... Chce, żeby były radosne. Leżałem tak jakąś godzinę. Nie byłem w stanie zasnąć, zbyt dużo emocji i myśli kłębiło się w mojej głowie, ponadto... bałem się, że w snach zobaczę jego.

   Gdy Ariel się obudził był lekko zaskoczony tym, że już nie śpię, jednak nie wnikał w powody. Po godzinie byliśmy gotowi do drogi. Zaproponowałem, by zjeść coś na mieście, na co Anioł się zgodził.

    Wstąpiliśmy do baru mlecznego, gdzie zamówiliśmy porządny i tani posiłek. Siedzieliśmy przy naszym stoliku i czekaliśmy na nasze zamówienie. Podeszła do nas kelnerka, proponując kawę. Była to dość przeciętnie wyglądają dziewczyna około dwudziestki. Na swój sposób była ładna, miała po prostu dość dziecięcą twarz, która sprawiała, że wyglądała jak licealistka. Dla kontrastu jej sylwetka... no ona zdecydowanie nie należała do licealistki. Dziewczyna była bardzo miła dla każdego z gości, ale dla nas chyba najbardziej. Już trzeci raz pytała, czy czegoś nie potrzebujemy. Ciekawe kto, to znaczy co było tego powodem? Wspominałem już, że ani razu nie zwróciła się do mnie? Nawet mnie chyba nie zauważyła. Jej oczy od dwudziestu minut były niezmiennie wlepione w Ariela. No cóż, skoro już tu przyszła to może by to jakoś wykorzystać.

- Przepraszam panią?

- ... Em...e tak?

   Dziewczyna spojrzała na mnie zaskoczona swoimi wielkimi brązowymi oczami. Wygląda na to, że naprawdę byłem dla niej niewidzialny.

- Czy w pobliżu są może jakieś atrakcje?

- Atrakcje?

- Coś, co mogłoby zainteresować przejezdnych. Jakieś muzeum, park rozrywki czy coś w tym stylu.

- Hmmm... nie no nasze miasteczko to małe jest. Jak już coś wartego uwagi to tylko dożynki i święto plonów, ale to się trochę spóźniliście. Chociaż... Cornellowie mają stadninę koni i jak ktoś przyjdzie i poprosi, to pozwalają pojeździć, za parę groszy to nawet lekcji udzielają. Dzieciaki często tam biegają. To stare małżeństwo, dzieci powyjeżdżały do miast to trochę im tam smutno samym. Bardzo serdeczni są, jak pójdziecie, to na pewno pozwolą pooglądać gospodarstwo... a duże mają. I konie bardzo piękne. Sama bym pojeździła, ale boje się, jak raz w dzieciństwie mnie koń zrzucił, to już nikt mnie w życiu nie zmusił, bym na koński grzbiet siadła.

- Anka! Gdzie ty polazłaś, choć tu zamówienie odebrać!

- O przepraszam. Obowiązki wołają. Jakby co to łatwo znajdziecie, a jak się zgubicie, to ludzi popytajcie, każdy tutejszy wie, gdzie to jest.

    Dziewczyna odeszła i jak na mój gust jej sposób chodzenia nie był zbyt naturalny. Jednak to na swój sposób urocze jak próbowała zwrócić na siebie uwagę Ariela. Który, nawiasem mówiąc, nawet na dziewczynę nie patrzył, bo jego wzrok był całkowicie skupiony na mnie. Natomiast reszta mężczyzn w barze bez jakichkolwiek zahamowań wlepiała oczy w tyłek dziewczyny.

- O co chodziło?

- Tak sobie pomyślałem... może moglibyśmy coś porobić... żeby się trochę zrelaksować.

- Sky ukrywamy się. Nie jesteśmy na wycieczce. Tracimy i tak wystarczająco dużo czasu.

- Ariel... nie prosiłem cię o nic prawda? Przez cały ten czas robiłem to, co mi kazałeś. Spałem w namiocie, przedzierałem się przez las, bez zająknięcia wstawałem, kiedy mnie budziłeś i chciałbym tylko, abyśmy poświęcili jeden dzień, nie... kilka godzin, na czymś, co pozwoli mi nie myśleć o tym, jak pojebane jest moje życie.

- ... To... Sky ja...

    Anioł patrzył na mnie i widać było, że bije się z myślami. W tym momencie podeszła do nas kelnerka, obdarzyła anioła ogromnym uśmiechem i podała nam nasze talerze. Przy okazji nachylając się niepotrzebnie nisko, prezentując w całej okazałości swoje kobiece kształty. Ponadto jestem w stu procentach pewien, że gdy wchodziliśmy do baru, jej koszulka miała rozpięty jeden guzik tuż pod kołnierzykiem. Teraz rozpięte były trzy. Gdy odeszła, ponownie kołysząc tyłkiem w dość przesadny sposób, Ariel kontynuował.

- To nie jest najlepszy pomysł.

- ... Ok.

   Zabrałem się za jedzenie moich naleśników. Anioł jednak wciąż spoglądał na mnie lekko zaskoczony. Ja natomiast starałem się przyjąć jak najbardziej urażoną minę, jednocześnie perfidnie unikając jego wzroku. Kątem oka widziałem jednak, że mężczyzna co chwile na mnie zerka. Gdy błyskawicznie skończyłem moją porcję, ostentacyjnie wstałem od stołu.

- Na co czekasz? Musimy iść. Nie możemy stracić ani jednej cennej sekundy.

- ... Daj mi skończyć moją porcję... a przez ten czas możesz popytać, gdzie dokładnie znajduję się ta stadnina.

    Obdarzyłem anioła szerokim uśmiechem i wesołym krokiem ruszyłem w stronę kelnerki. Mężczyźni to jednak proste istoty...

***

    Kelnerka miała rację, trafiliśmy bez problemu. Gospodarstwo znajdowało się jakiś kilometr od miasteczka i robiło naprawdę dobre wrażenie. Co prawda widać, że od kilkunastu lat nie było remontowane. Gdzieniegdzie odłaziła farba, brakowało jakiejś dachówki, ale ogólnie było bardzo zadbane. Wąska dróżka doprowadziła nas prosto pod drzwi dużego, typowego wiejskiego domu. Zadzwoniliśmy dzwonkiem i czekaliśmy cierpliwie. Po chwili otworzyła nam drobna, starsza kobieta. Ariel przejął inicjatywę.

- Dzień dobry pani. Przepraszamy, że przeszkadzamy, jednak w mieście słyszeliśmy, że prowadzą państwo stadninę i chętnie przyjmują gości. Czy byłby problem, gdybyśmy zechcieli skorzystać z pańskiej gościnności?

- Dzień dobry. Oczywiście, zapraszam. Lubimy z mężem, gdy przychodzą tu młodzi ludzie. Przyprowadziłeś braciszka, żeby pojeździł na konikach?

   Że niby ja? Niby gdzie w nas podobieństwo? Serio?

- ... Tak proszę pani.

- Ile ma lat? Pewnie czternaście, mam wnuczka w tym wieku.

- ... Tak proszę pani.

   Nie no on ewidentnie ledwo powstrzymywał śmiech. Ha. Ha. Ha. Bardzo śmieszne. Starsza pani wzięła mnie za dziecko, normalnie boki zrywać.

- Macie ochotę na herbatę.

- Z chęcią byśmy skorzystali z zaproszenia, ale jesteśmy tu przejazdem, więc nie możemy zabawić zbyt długo, a mojemu... bratu bardzo zależy, by zobaczyć konie.

- Oczywiści. Stajnia jest w tamtą stronę. Konie będą na łące tuż za nią. Jest tam mój mąż, on powie wam co i jak.

- Dziękujemy.

    Ruszyliśmy w kierunku wskazanym przez kobietę. Minęliśmy dużego owczarka leżącego obok budy z tabliczką głoszącą „Kruszynka". No może osiem lat temu to była Kruszynka. Nie był przypięty do łańcucha i nawet potrafię zrozumieć dlaczego. Pies pomimo swoich gabarytów najwidoczniej nie stanowił zagrożenia. Spojrzał na nas leniwie, po czym wrócił do drzemki. Prawdziwy pies obronny, nie ma co.

- Wiesz... przynajmniej nie wzięła cię za dziewczynkę.

- Tak, to bardzo pocieszające.

- Jeździłeś kiedyś konno?

- Żartujesz? W życiu nawet nie widziałem konia na żywo. Jestem miastowy. Dlatego jak tylko usłyszałem o tym miejscu, chciałem tu przyjść. Zawsze uważałem, że konie są bardzo piękne.

- Rzeczywiście, to wspaniałe istoty.

- W Niebie macie konie?

- Tak. Nie mamy aut, więc czasem poruszamy się na koniach... lecz jest to raczej fanaberia.

- Hmmm... jak właściwie jest w Niebie.

- Pięknie. Wszystkie budynki są wykonane z białego kamienia, który nocą niemal jarzy się odbijając światło księżyca. Ja mieszkałem w pobliżu stolicy. To ogromne miasto wzniesione na wzgórzu. W centrum znajduję się Kapitol. To piękny pałac, w którym obraduje Rada. Nasza architektura jest podobna do ludzkiego gotyku z połączeniem antyku. W przeciwieństwie do ludzkich miast u nas panuje harmonia. Każda droga została wybudowana z rozmysłem i każdy nawet najmniejszy element otoczenia pasuje do reszty.

- Hmmm. Rzeczywiście nasze miasta są dość... pstrokate. Nie zależy nam na wyglądzie, a raczej na funkcjonalności.

- Cóż, my potrafimy to połączyć.

    Minęliśmy właśnie budynek, który najprawdopodobniej był stajnią i wyszliśmy na dużą łąkę znajdującą się za nią. Kilkaset metrów od nas pasały się trzy dorosłe konie i źrebię, w oddali było widać kolejne.

- Witam!

    Dopiero teraz dostrzegłem starszego mężczyznę majstrującego coś przy płocie. Wstał, otrzepał ręce o spodnie i podszedł do was.

- Czego wam potrzeba?

- Dzień dobry. Pańska żona nas tu przysłała.

- Chcecie pojeździć czy tylko oglądać?

- Pojeździć! – Wyrwałem się, zanim Ariel zdążył coś powiedzieć.

- O ile to nie problem. – Anioł dodał, zerkając na mnie, wzrokiem mówiącym bym zachowywał się grzeczniej. No teraz to serio czuję się jak czternastolatek.

- Dobra, idźcie do tamtych koni. Tylko nie podchodźcie od tyłu. Ja przyniosę siodła i zobaczymy, co da się zrobić.

   Z ekscytacją ruszyłem w stronę koni. Ariel spokojnym krokiem szedł obok. Im bliżej byłem, tym bardziej zwalniałem.

- Coś nie tak?

- ... Czy on... może mnie kopnąć?

    Anioła moje pytanie lekko rozbawiło. Objął mnie ramieniem i pociągnął do przodu.

- Nie martw się. Obronię cię.

    Gdy tylko podeszliśmy bliżej, źrebak schował się za białą klaczą. Reszta koni jednak nie przejęła się naszą obecnością. Z zachwytem spojrzałem na karego ogiera. Powoli wyciągnąłem rękę i pogłaskałem go po umięśnionym boku.

- Ariel patrz!

    Anioł głaskał po pysku gniadą klacz i spoglądał na mnie z uśmiechem na ustach. Po chwili przyszedł do nas gospodarz z dwoma siodłami.

- No więc? Wybraliście?

- Ja chcę na tym! - Wskazałem na karego.

- Hm... na Zeusie co? Niech będzie. To twój pierwszy raz?

- Tak!

- No dobrze, a ty? – Teraz mężczyzna zwrócił się do Ariela.

- Jeździłem już konno.

- Potrafisz założyć siodło?

- Owszem.

- To trzymaj. Ja pomogę twojemu...

- Bratu.

    Mężczyzna spojrzał sceptycznie na mnie a później na Ariela. Inny kolor oczu, włosów, a nawet karnacji. Zupełnie inna budowa ciała i rysy twarzy... nie no kto by w to nie uwierzył?

- Skoro tak twierdzisz.

   Obaj zaczęli siodłać konie, a ja z niecierpliwością przeskakiwałem z nogi na nogę. Gdy staruszek skończył z Zeusem, sprawdził siodło Ariela.

- A jak nazywa się ta klacz?

- Różyczka.

- Ładnie.

- Czy ja wiem. Nazwaliśmy ją tak, ponieważ gdy była źrebakiem, to podeptał żonie sadzonki, co po nie specjalnie na targi rolnicze jeździła. Jakiś specjalny gatunek czy coś. Ja to tam się na kwiatach nie znam. Dobra chłopcze, potrafisz wejść na konia.

- ... Cóż... a którędy wchodzi się na konia.

   Ariel stojący obok mnie parsknął ze śmiechu. Zrobił to cicho, ale i tak usłyszałem. Zdrajca.

- Pomogę ci.

   Anioł podniósł mnie, jakbym nic nie ważył i pomógł zająć miejsce. Zeus był dużym koniem, a ja dość niskim człowiekiem. To nie moja wina, że się nie dobraliśmy w tym aspekcie.

- Poradzicie sobie sami?

- Tak. Zajmę się nim.

- Jakby co to jestem przy płocie.

   Mężczyzna wróci do wbijania gwoździ w drewniany płot, który najwidoczniej doznał jakichś uszkodzeń. Ja natomiast siedziałem jak kołek, bo nie miałem pojęcia co robić. Ariel zbliżył się do mnie na Różyczce.

- Chwyć za lejce i lekko nimi potrząśnij.

   Zrobiłem, co mi kazał, a Zeus powoli ruszył do przodu.

- Ariel patrz, jadę!

   Przez chwile poruszaliśmy się w takim tempie, bym przyzwyczaił się do siodła, po czym Ariel pokazał mi jak przejść w kłus. Może dla większości ludzi to nic niezwykłego, ale ja bawiłem się niesamowicie. Po jakimś czasie zeszliśmy z koni (to znaczy ja spadłem, gdy próbowałem zejść) a Arielowi udało się jakoś zachęcić źrebię, by do nas podeszło. Było urocze, dostaliśmy od gospodarza jabłko, którym je nakarmiliśmy. Było bardzo zabawnie, zwłaszcza gdy biała klacz wzięła Ariela z zaskoczenia i gdy tłumaczył mi jak podejść do źrebięcia, zaczęła żuć jego włosy. Mina anioła była bezcenna.

   Połaziłem jeszcze trochę wśród koni, a Ariel postanowił pomóc starszemu mężczyźnie z płotem. Stwierdził, że w ten sposób podziękuje za okazaną gościnność. Niestety nic co piękne nie trwa wiecznie.

    Podziękowaliśmy państwu Cornellom i opuściliśmy ich gospodarstwo. Przed wyjściem pani Cornell wcisnęła nam jeszcze zapakowane w papierową torbę domowej roboty ciasto jagodowe. No dobra, nie musiała nam go wciskać. Ta rozmowa przebiegła z grubsza tak:

- Proszę, weźcie jeszcze kawałek ciasta.

- Nie trzeba już i tak dużo państwo dla nas zrobili.

- Nalegam.

- No skoro pani nalega...

   Mieliśmy trzy godziny do zachodu słońca a Craryville znajdowało się dwie godziny drogi od gospodarstwa państwa Cornellów. Większość drogi spędziliśmy, rozmawiając. No w sumie to głównie ja mówiłem, ale zdążyłem się już do tego przyzwyczaić. Ariel jest dość małomówny, chyba że akurat mi coś tłumaczy. Trajkotałem o koniach, państwu Cornellach i opowiedziałem mu o małym kociaku, którego znalazłem, gdy pomagał panu Corlnellowi przy płocie. Zanim się obejrzałem, byliśmy na miejscu. Chwilę zajęło nam znalezienie jedynego w mieścinie motelu, ale z wolnymi pokojami nie było problemu. Do mnie natomiast dotarło, że zabawa się skończyła.

    Wziąłem prysznic jako pierwszy i jak gdyby nigdy nic założyłem piżamę. Do niewielkiej wiszącej szafeczki z lustrem włożyłem mój sztylet i telefon, który miał mi wskazać drogę do Hillsdale. Na szybie niewielkiego okna widniały delikatne smugi wody. Padał lekki deszcz. Zanim wyszedłem z łazienki, zatrzymałem się na chwilę.

   Nie chcę kończyć tego tak po prostu, bez żadnego słowa pożegnania. Odetchnąłem głęboko i wszedłem do pokoju.

- Ariel?

- Tak?

- Czy możemy jeszcze chwilę pogadać?

- Oczywiście. Czy coś cię trapi?

- Nie, tylko... może usiądźmy.

   Usiedliśmy na jednym z łóżek, blisko siebie, co jeszcze bardziej wprawiało mnie w zakłopotanie. Co ja mam mu właściwie powiedzieć? Zamierzam go oszukać, zostawić, ale... tak będzie lepiej. Ile przeze mnie wycierpiał? Stara się to ukryć, ale wiem, że ma rany na ciele. Wszystko z mojej winy. Gdy mnie nie będzie... może będzie mógł wrócić do swojego dawnego życia.

- Ja... chciałem ci podziękować.

- Za co?

- Za... za wszystko. Za to, że zgodziłeś się dzisiaj na moją samolubną zachciankę i za to, że znosisz moje humory i... i za to, jak się dla mnie poświęcasz.

- Nie musisz mi dziękować. Robię to, bo tego chce. W takim wypadku ja również powinienem ci podziękować.

- ... Przepraszam, ale nie mam pojęcia, za co miałbyś mi dziękować. Gdybyś miał wyrażać pretensje, o w takim wypadku mogę ci podrzucić kilka pomysłów. Ale nie zrobiłem dla ciebie właściwie nic... tylko od ciebie biorę i nie daję nic z siebie...

- To nieprawda. Pokazałeś mi jak korzystać z uroków życia, poszerzyłeś moje horyzonty i... czuję, jakbyś był pierwszą osobą... która patrzy na mnie jak na osobę, nie... żołnierza z wadami. To naprawdę wspaniałe, że przy tobie nie boję się popełniać błędów, bo wiem, że mnie nie ocenisz. Mogę... mogę być sobą. Ponadto... nauczyłeś mnie wielu nowych rzeczy i sprawiłeś, że patrzę na świat inaczej.

- ... Ariel... naprawdę cieszę się, że cię spotkałem. W moim życiu wydarzyło się ostatnio wiele złych rzeczy, ale... nie żałuję niczego, co się wydarzyło, bo dzięki temu jesteśmy razem i... i wydaje mi się, że naprawdę się do siebie zbliżyliśmy... Czy... czy opowiadałem ci kiedyś... o moim życiu, zanim się spotkaliśmy?

- Nie. A ja nie chciałem naciskać, bo wiedziałem, że to dla ciebie trudny temat.

- Tak, nikomu o tym nie mówiłem. Ale zawsze chciałem komuś powiedzieć. Czuję... czuję, że ty jesteś tą osobą.

- Sky, możesz mi wszystko powiedzieć.

- Widzisz... mój dom... nie był najszczęśliwszy. Mój ojciec... człowiek, o którym myślałem, że jest moim ojcem... bił mnie, obrażał, poniżał i... i... wykorzystywał. Matka natomiast... ona... ona chyba mnie nienawidziła. Teraz to widzę. Ona mną gardziła. Nie wiem dlaczego. Na początku mam z nią dobre wspomnienia, jednak zmieniła się. Nie miałem więc rodziny... nie miałem też przyjaciół. W szkole... też się nade mną znęcano i poniżano mnie. Wydawało mi się... że sobie z tym radzę, że nie obchodzi mnie opinia innych i nie potrzebuję nikogo. Ale byłem samotny... naprawdę... naprawdę samotny. Nie miałem oparcia w dorosłych, rówieśnikach, a nawet w rodzinie. Ariel... jesteś jedyną osobą w moim życiu, na której mi zależy. I chciałem... chciałem po prostu, byś to wiedział.

   Spojrzałem na anioła, nasze oczy się spotkały. Nie potrafiłem odczytać wyrazu jego twarzy. Bałem się, jak na to zareaguje. Co, jeśli... co jeśli tylko ja tak myślę. Ponadto... nie mogę mu powiedzieć, że czuję do niego coś więcej. Bo czuję. Nie zamierzam się więcej tego wypierać i wmawiać sobie, że tak nie jest. Zakochałem się... i dobrze mi z tym, bo to bardzo piękne uczucie i darzę nimi wspaniałego człowieka, który na nie zasługuje. Szkoda tylko, że nie mogę mu tego powiedzieć.

- Sky... nie będziesz już więcej samotny. Obiecuję.

- ... Dziękuję... - Kocham cię. Nie powiedziałem tego głośno. Ale dokładnie to myślałem w tej chwili. – Ja... pójdę już spać. Nie będę cię już dłużej przetrzymywał. Dobranoc.

- ... Dobranoc.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top