Rozdział III
Twarz Samuela była pusta i beznamiętna. Siedział na podłodze naprzeciwko mojego łóżka i spoglądał w jakiś nieokreślony punkt przed sobą. Nie wiedziałem co powiedzieć. Po prostu nie spodziewałem się, że osoba, której Sam szuka, jest obiektem jego nienawiści. Co tak właściwie powinienem teraz zrobić? Z jednej strony chyba właśnie wyjawiono mi coś niezwykle intymnego i tragicznego, z drugiej mam jednak ochotę potrząsnąć nim i krzyknąć „A czym do jasnej cholery różni się to od twojego postępowania!!!". Wygrała jednak ta bardziej empatyczna część mnie.
- Przykro mi.
- Pff. Naprawdę jest ci przykro? Przecież życzysz mi jak najgorzej, powinno cię to satysfakcjonować.
- Może i powiedziałem wiele... niemiłych rzeczy w twoim kierunku, ale nikomu nie życzyłbym czegoś takiego.
- Nic nie wiesz.
- Więc powiedz mi. Co masz do stracenia? Nie będę kłamał. Obecnie szczerze cię nienawidzę, ale chcę cię zrozumieć. Twoje motywy, przemyślenia... nie są mi obojętne.
- ... Chcesz mnie zrozumieć?
- Tak. Bym mógł ze stu procentową pewnością stwierdzić, że jesteś dupkiem... lub być może zmienić o tobie zdanie. W zamian opowiem ci o sobie, o ile naprawdę cię to interesuje.
- ... Zgoda. Co chcesz wiedzieć?
- Wszystko.
- ... Okej... nie wiem, od czego zacząć.
- Wybierz coś. Jakiś istoty moment.
- Sam nie wiem... łatwiej byłoby, gdybyś zadał pytanie.
- ... Jaka była twoja rodzina?
- ... Moja rodzina... odkąd pamiętam, byłem tylko ja, moja matka i młodszy brat. Jeśli chodzi o moją matkę... była dobrą kobietą. Troskliwą i kochającą. Nie mógłbym mieć lepszej, zwłaszcza że nie było jej łatwo. Wychowywała nas sama. Ponadto nie miała powodów, by darzyć mnie jakimikolwiek pozytywnymi uczuciami. Nie byłem owocem pięknej, choć zakazanej miłości pomiędzy człowiekiem a wampirem. Nie jestem bohaterem „Zmierzchu". Jestem wynikiem gwałtu. Mimo to matka wychowywała mnie samotnie przez pięć lat. Później spotkała pewnego mężczyznę. Był dobry. Nie pamiętam go zbyt dokładnie, bo byłem jeszcze smarkaczem, ale wiem, że była z nim szczęśliwa. Mnie także traktował dobrze. Zaczęło być lepiej, moja matka zaszła w ciąże aż pewnego dnia nie wrócił do domu. Z telewizji dowiedzieliśmy się, że w mieście był atak terrorystyczny. Jakiś mężczyzna zaczął strzelać do niewinnych ludzi. Następnie wymieniono nazwiska zmarłych, a wśród nich jego. Ja miałem wtedy niecałe siedem lat, a moja matka była w dziewiątym miesiącu ciąży. Gdy urodził się mój brat... wydawało się, że wszystko wróciło do normy, śmiała się, bawiła z nami, znalazła pracę... żyliśmy w strasznym ubóstwie, ale byliśmy szczęśliwi. Tak mi się wydawało, dopóki nie zrozumiałem, że uśmiecha się przed nami, ale każdej nocy płacze cicho starając się nas nie obudzić. No i tak minęło kolejne kilka lat.
Gdy nieco dorosłem, zacząłem zauważać, że jestem inny. Podobało mi się to. Byłem szybki, silny, dostrzegałem więcej. Czułem się lepszy od innych. No i trochę się tym zachłysnąłem. Sprawiałem problemy. Szlajałem się po nocy, uczestniczyłem w bójkach... strasznie stresowałem tą biedną kobietę. Zdarzało się, że wracałem o piątej nad ranem i zastawałem ją śpiącą na krześle. Budziła się wtedy i patrzyła na mnie z wyrzutem, a później podchodziła i dokładnie sprawdzała, czy nic mi nie jest. Zazwyczaj nie miałem nawet zadrapania. W bójkach zawsze wygrywałem, czułem się niezwyciężony.
Starałem się jej pomagać. Zajmowałem się bratem, czasem przyjąłem jakąś pracę dorywczą. Do szkoły nie chodziłem, mimo iż matka tego chciała. Wiem, że gdybym się zgodził, wzięłaby skądś odpowiednią sumę pieniędzy, chociażby miała nie jeść. Właśnie dlatego stanowczo odmawiałem. Zresztą... z moim charakterem cały jej trud poszedłby na marne. Za to mój brat... to była zupełnie inna sprawa. Bardzo chciał się uczyć. Tak więc wspólnymi wysiłkami posłaliśmy go do szkoły. To było bardzo dobre dziecko. Radosne, uczynne, pomocne, altruistyczne. Teraz tak sobie myślę... to musiało być coś w genach. Ja wyrosłem na śmiecia jak mój ojciec a on... był kimś lepszym. No i żyliśmy tak sobie. Ja dawałem mojej matce coraz więcej zmartwień a mój brat Amin... no tak, nie powiedziałem nawet, jak miał na imię. Mój brat nazywał się Amin a moja matka Rachela. Tak więc mój brat... rósł szybko, był ciekawy świata. Był naszym oczkiem w głowie. Aż pewnego dnia... wszystko się zawaliło.
Miałem wtedy piętnaście lat a mój brat dziewięć. Ja i Amin spaliśmy w jednym pokoju a nasza matka w drugim. Nasz dom był mały. Oprócz tych dwóch pokojów mieliśmy jeszcze kuchnie i łazienkę. Sypialnia mamy była pierwszym pomieszczeniem na prawo po wejściu do domu. Nasza była następna. Pewnej nocy... usłyszałem hałas. Obudziłem się. Ktoś był w domu. Wszedł do sypialni mamy, ale ona nie spała. Słyszałem jej głos, nie panikowała, krzyczała coś z wściekłością, chyba czymś rzuciła. Obudziłem Amina i kazałem mu schować się w szafie. Usłyszałem głos matki. Mówiła, że nikogo więcej tu nie ma, że mieszka sama. Wiedziała, że nie śpię. Już dawno zauważyła, że jestem nieco inny. Dawała mi jasny sygnał. „Ukryjcie się". Mimo to powoli ruszyłem w stronę jej sypialni. Zajrzałem przez uchylone drzwi. W środku był mężczyzna, stał tyłem, ale jego twarz odbijała się w lustrze stojącym na komodzie. Jego oczy jarzyły się na czerwono, uśmiechał się drapieżnie, pokazując ostre kły, a jego ubranie było poplamione krwią. Poczułem od niego silny zapach śmierci i... przeraziłem się. Przez chwilę" dosłownie zamarłem z przerażenia. Moja matka mnie dostrzegła. Przez chwilę patrzyła mi w oczy, a później zwróciła do mężczyzny i powtórzyła tym razem głośniej i bardziej pewnie „Jestem sama. Nikogo tu nie ma". W końcu odzyskałem władzę" w nogach i wróciłem do Amina. Pytał, co się dzieje, był przerażony, ale... ja chyba bardziej.
Nigdy wcześniej nie spotkałem żadnej istoty. To był pierwszy raz, gdy poczułem... że mogę umrzeć. Nasza szafa miała podwójną ścianę. Okolica, w której mieszkaliśmy, nie była zbyt bezpieczna, tego typu zabezpieczenie nie było więc niczym niezwykłym. Kazałem Aminowi wejść głębiej i sam ukryłem się obok niego. Pytał o mamę, a ja odpowiedziałem, że nic jej nie będzie, musimy tylko ukryć się na chwilę. Naprawdę myślałem, że tak będzie. A wtedy usłyszałem krzyk. Przepełniony agonią głos mojej matki. Moje serce zamarło, Amin spojrzał na mnie przerażony, a ja nie wiedziałem co zrobić. Nie mogłem się poruszyć, nie mogłem nic powiedzieć. Po prostu... zamarzłem. Usłyszałem, jak otwierają się drzwi sypialni i ponownie, tym razem znacznie słabszy głos mojej matki. Krzyknęła jedynie „nie". Wtedy Amin zerwał się z miejsca, nie zdążyłem go powstrzymać, otworzył drzwi naszego pokoju i stanął w miejscu. Widziałem przerażenie w jego oczach. Mimo iż było ciemno, wszystko doskonale widziałem spomiędzy uchylonych drzwi szafy. Widziałem, jak wysoki mężczyzna podchodzi do niego, łapie za szyje, podnosi i wbija w nią kły. Przez potworne dwadzieścia sekund patrzyłem, jak ciało mojego młodszego brata wije się próbując wyrwać się z uścisku, a później usłyszałem jedynie głośny trzask łamanego karku i uderzenia ciała o drewnianą podłogę. Następnie zobaczyłem czerwone oczy patrzące prosto na mnie.
Widział mnie. Uśmiechał się. Od początku wiedział, że tam jesteśmy, czuł nas. Bawiło go to. Mojego ojca, bawiło to, że odbiera życie. A później odszedł. Tak po prostu. Nic więcej nie zrobił, nic nie powiedział, po prostu odszedł.
Po krótkim załamaniu postanowiłem, że go odnajdę... i zabiję. Najpierw dowiedziałem się kim naprawdę jestem, a później zająłem się nim. Szukałem informacji i wiele się dowiedziałem. Moja matka... znała go. Zanim stał się wampirem, żył w pobliżu. Już wtedy był przestępcą i degeneratem... i był zainteresowany moją matką... bez wzajemności. Po tym, jak został przemieniony, w pierwszej kolejności udał się do niej, by pokazać, że może mieć to, co chce. Później sprawiał problemy, gdzie indziej, aż pewnego dnia wrócił i dowiedział się, że jego dawna zdobycz ma nastoletniego syna. Postanowił sprawdzić, czy jego. No i przekonał się.
Zabił tylko dlatego, że miał na to ochotę. Bo go to bawiło. Bawiło go także to, że widziałem... i stchórzyłem. Jestem pieprzonym tchórzem! Zawsze wszczynałem bójki, wygrywałem, bo byłem silniejszy, ale przy nim... poczułem się niczym. Wiedziałem, że nie mam szans, wiedziałem, że zginę, więc nie zrobiłem nic. Patrzyłem, jak moi bliscy umierają i nawet nie kiwnąłem palcem! Bo chciałem przeżyć. Bo jestem nie tylko tchórzem, ale też pieprzonym egoistą. Powinienem był wtedy zdechnąć! Przynajmniej okazałbym jakikolwiek honor. Jedyne co mogę teraz zrobić to go znaleźć i zabić.
Samuel spojrzał na mnie. Czekał. Nie wiedziałem co powiedzieć. „Przykro mi" byłoby niezmiernie głupie.
- Sam to... nie twoja wina.
- Pieprzysz! Przyznaj. Po tym, co usłyszałeś, masz mnie za śmiecia.
- Tak. Mam cię za śmiecia, ale nie przez to, co usłyszałem. Byłeś wtedy dzieckiem. Może ci się wydawać, że byłeś dorosły, ale to nieprawda. Zresztą nawet od dorosłego nie oczekiwałbym innej reakcji. Bałeś się. Miałeś do tego prawo. Możesz sobie wmawiać, że powinieneś był coś wtedy zrobić, ale bądźmy szczerzy... kto postąpiłby inaczej? Chciałbym powiedzieć, że ja w takiej sytuacji jakoś bym zareagował, ale wiem, że to nieprawda. Bo jestem człowiekiem. Boję się. To normalne. Nie możesz się za to nienawidzić. Byłeś zbyt słaby, by cokolwiek zrobić, ale to nie znaczy, że cała odpowiedzialność spada na ciebie.
- Co ty możesz wiedzieć? Słyszałem od anioła. Jesteś pieprzonym wcieleniem cnoty. Nie patrzyłbyś bezczynnie, jak ktoś obcy umiera, nie mówiąc już o swoich bliskich.
- Nie wiem. Czasem adrenalina po prostu działa. A tak naprawdę boję się, jak cholera. Jestem przerażony. Nie różnimy się niczym... Nie. Ja nie różnię się niczym od dawnego ciebie. Wtedy twoje działanie było normalne. Nie jesteś winien temu, co się wydarzyło. Teraz jest inaczej. Jesteś silniejszy, dojrzalszy, powinieneś odpowiadać za świadomie podjęte decyzje. Nie mogę zarzucić nic twojemu postępowaniu wtedy, ale teraz... teraz jesteś prawdziwym tchórzem i egoistą. Jak mam usprawiedliwić to, że nas zdradziłeś? Zwłaszcza że... Sam my mieliśmy cię za przyjaciela. Gdybyś nam powiedział, pomoglibyśmy ci.
- Nie obchodzi mnie to. I tak jestem już na dnie. Jedyne co teraz mogę zrobić dla mojej rodziny to zemścić się.
- I naprawdę myślisz, że twoja matka lub brat byliby szczęśliwi, wiedząc, w jaki sposób chcesz to osiągnąć?
- ... Nie. Gardziliby mną.
- Sam... możesz jeszcze spróbować coś zmienić. Nie jest za późno...
- Teraz twoja kolej.
- Co?
- Opowiedziałem o sobie. Teraz twoja kolej.
Spojrzenie Sama dawało jasno do zrozumienia, że nic więcej nie powie. Może to i lepiej. Powinienem dać mu chwilę na przemyślenie. Poza tym... obiecałem mu coś, więc powinienem tej obietnicy dotrzymać.
- Ja... nie jestem Świętym Dzieckiem.
- Nie zaskoczyło mnie to. No więc kim jesteś?
- Ariel... Ariel twierdzi... że jestem... nefalemem.
- ... Co?
- Pół aniołem, pół upadłym. Dlatego zarówno jedni, jak i drudzy mnie szukają. Mogę... być bardzo ważny. Nie rozumiem tego. Nie czuję się wyjątkowy. Nie jestem zbyt silny. Jednak Ariel uważa... że mogę przeważyć szalę zwycięstwa jednej ze stron.
- To... niemożliwe.
- Nie wiem, czy to niemożliwe. Ariel także twierdzi, że coś takiego nie powinno się wydarzyć. Że to nieprawdopodobne, ale jeśli tak... to naprawdę się boję, że mogę doprowadzić do czegoś złego.
- Czekaj. Jesteś... nefalemem... to znaczy... Kurwa. Niedobrze.
Pół-wampir zerwał się z miejsca i zaczął nerwowo krążyć po pomieszczeniu.
- Sam?
- Zamknij się! Dobra... co może się stać... Cholera. Jest źle. Spokojnie. Mnie to nie dotyczy...
Nagle zatrzymał się i spojrzał na mnie. Nasze spojrzenia spotkały się na kilka sekund. Po chwili mężczyzna wyszedł bez słowa, trzaskając drzwiami. Zostałem sam. Czyli... mam rozumieć, że nie jest zbyt dobrze? Może nie powinienem był mu mówić. No ale co innego mogłem zrobić. Teoretycznie nie mam nic do stracenia. Oprócz życia, ale je najprawdopodobniej i tak stracę. Gdyby Ariel tu był, wiedziałby co robić... Niestety go tu nie ma.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top