Rozdział XXIII

- No więc? Czego się dowiedziałeś na spowiedzi?

- Oj zamknij się Sam! Jak będzie chciał, to nam powie.

- Taa... to nie tak, że on teraz przeżywa jakąś traumę czy coś więc sam się zamknij. No więc?

- Lilith jest w tutaj, w Nowym Jorku.

- Świetnie! Kto by pomyślał, tuż pod nosem. - Trzeba widzieć pozytywy.

- Akurat to, że jest w Nowym Jorku, zbyt wiele nam nie daje. - No ale oczywiście Sam musi psuć tę chwilę triumfu.

- Mam konkretny adres. Musimy tylko ustalić, jak to rozegramy.

- Wpadniemy, zrobisz czary-mary, dowiemy się co i jak i wyjdziemy. Przecież to nie może się nie udać. - Jak mówiłem optymizm przede wszystkim.

- Ty nie idziesz.

- Jak to nie idę?!

- To zbyt niebezpieczne. Zostaniesz w mieszkaniu i na nas poczekasz.

- Po moim trupie! - Zignorowałem samowe "To nawet bardzo prawdopodobne" i kontynuowałem wyrażanie własnego niezadowolenia. - Niby czemu miałbym być tu bardziej bezpieczny!?

- Wygląda na to, że nikt nie wie, gdzie się ukrywamy. Tutaj będziesz chroniony przez czary, nie wiem, czy podczas walki będę mógł zapewnić ci bezpieczeństwo.

- Sam o siebie zadbam! Nie jestem dzieckiem!

- Jesteś. Nie poradzisz sobie w walce. Zrozum, że jeśli pójdziesz z nami, będziesz tylko zawadzać. Narazisz na niebezpieczeństwo nie tylko swoje życie, ale i nasze.

- Mam siedzieć tutaj i czekać, podczas gdy wy będziecie się narażać?

- Tak. Nic więcej nie możesz zrobić.

- ... Zgoda.

- ... Nie podejrzewałem, że tak szybko się zgodzisz. Przygotowaliśmy z Samuelem listę argumentów mówiących, dlaczego nie powinieneś iść.

- Nie przychodzi mi to łatwo, ale masz rację. Nie potrafię walczyć. Będę tylko zawadzał... Poza tym nie lubię przemocy.

- ... To mądra decyzja.

- Ta, ale musisz mi coś obiecać.

- Oczywiście.

- Wrócisz po mnie. Prawda?

- Ja... oczywiście. Skąd pomysł, że mógłbym cię zostawić?

- ... Bo to byłoby najrozsądniejsze. No i przeżyj.

- Nie zamierzam umierać.

- A ja? O mnie się nikt nie martwi? - Sam spojrzał na mnie z udawanym smutkiem w oczach.

- Ty możesz zdechnąć.

- Ałć!

- No więc? Najpierw może wytłumacz mi, w co się pakujecie.

- Przede wszystkim musimy działać szybko. Lilith może zacząć coś podejrzewać po zniknięciu Miriam. Sukkuby nie są zbyt silne, więc tylko ona stanowi jakieś zagrożenie.

- O jakim terenie mówimy? - Sam wydawał się układać już w głowie konkretny plan działania.

- Pod ziemią.

- Hmmm, to raczej kłopotliwe.

- Chwila, ale gdzie to dokładnie?

- Nie powiem ci. Na wszelki wypadek, jakby przyszły ci do głowy jakieś głupie pomysły.

- Poczułbym się urażony, gdyby nie to, że masz rację.

- Cieszy mnie, że się zgadzamy.

- ... Tak teraz sobie myślę, czemu akurat Lilith? Nie ma innych demonów?

- Upadłych.

- No tak upadłych.

Sam pośpieszył z wyjaśnieniami.

- Są, ale z nimi raczej nie chcesz się spotkać. Lilith to zdecydowanie najbezpieczniejsza opcja. Reszta siedzi w Piekle. Właściwie to dość dziwne. Zazwyczaj słyszy się trochę o nich na ziemi. Wpadają co jakiś czas, ale ostatnio zero. Może Lucyfer coś planuje? Zresztą to nie moja sprawa. Wy anioły się z nimi dogadujcie.

- Jak niebezpieczna jest Lilith?

- ... Trudno powiedzieć. Jest znacznie starsza ode mnie, ale nie wiem dokładnie, na czym polega jej moc. Przede wszystkim nie można jej lekceważyć. Jej rasa może i nie należy do najsilniejszych, ale nawet niezbyt silna magia właściwie użyta, może stać się niezwykle niebezpieczna.

- Ok więc kiedy chcesz ruszać? - Sam się nie cackał.

- Jutro. Przed zachodem słońca.

- Dla mnie bomba. Przygotuję trochę fantów, przedzwonię do Boba, oddam mu auto. Tak na wszelki wypadek jakbyśmy jednak mieli nie wrócić.

- Sam!

- No co. Przezorny zawsze ubezpieczony.

***

- Jesteście pewni, że zabraliście wszystko, co będzie potrzebne?

- Tak mamo wziąłem drugie śniadanie. Ile ty myślisz, że ja siedzę w tym biznesie? Poradzimy sobie młody.

- No ale...

- Żadnych „ale". Wszystko będzie w porządku. A poza tym nie udawaj, że się o mnie martwisz. Obaj wiemy, że interesuję cię tylko twój chłooopaa...

- Zamknij się!

Zatkałem Samowi usta dłonią, gdyż właśnie w tym momencie do pomieszczenia wszedł Ariel. Spojrzał na nas, pokręcił lekko głową i ostentacyjnie westchnął.

- Co ja mam z wami zrobić?

- Ja nic nie robię, tylko się o was martwię. To ten debil próbuje mnie zirytować! - Nagle poczułem coś na dłoni. - Kia!!! Polizałeś mnie! IDIOTA!

- Ha! Ha! Ha! Co to był za pisk! Brzmiałeś jak mała dziewczynka.

- Wiesz co? Masz rację. Mam gdzieś czy tam zdechniesz.

- Ojejej. Ojejej. Straszny.

- Powinniśmy ruszać.

Głos Ariela przerwał naszą jakże dorosłą sprzeczkę. Anioł wyglądał na gotowego do drogi. Poczułem ucisk w piersi. A co jeśli coś pójdzie nie tak? Niby moja obecność i tak nic by nie zmieniła, a pewnie nawet utrudniłaby im zadanie, ale jednak bylibyśmy razem. Będę siedział tutaj bezpieczny, a oni będą narażać swoje życia. To naprawdę okropne. Zwłaszcza że Ariel robi to tylko z mojego powodu. No dobra, Sama też trochę szkoda.

- Będziecie na siebie uważać?

Anioł podszedł do mnie i delikatnie pogłaskał o głowie. Co normalnie bardzo by mnie ucieszyło, jednak teraz mój mózg nie był w stanie wywołać we mnie odpowiedniej reakcji. Za bardzo się martwiłem.

- Będziemy.

- Obiecujesz?

- Obiecuję. Niedługo wrócimy. Cali i zdrowi.

- ... Trzymam cię za słowo.

- Samuelu? Jesteś gotowy? - Anioł spojrzał w stronę bruneta.

- Idź do auta, ja muszę jeszcze coś zrobić.

Ariel spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się pocieszająco, następnie wyszedł, nie mówiąc nic więcej.

- Co musisz załatwić?

- Mam coś dla ciebie.

- Dla mnie?

- Tak. Trzymaj.

Sam podał mi komórkę. Niewielką, ale z dotykowym ekranem i różnymi bajerami. Popatrzyłem na niego pytająco.

- Jest na niej zapisany mój numer. Jeśli coś się stanie lub nastąpi jakaś zmiana planów, to zadzwonię, a jeśli nie będę w stanie, to wyślę ci wiadomość. Jeśli wszystko pójdzie dobrze to też dam ci cynk, żebyś się zbytnio nie martwił.

- Dzięki!

- Pilnuj jej. Trzymaj cały czas przy sobie. Tak na wszelki wypadek.

- Jasne. Nie chcę niczego przegapić.

- Świetnie. No to... chyba będę szedł.

- Powodzenia.

- Dzięki.

Mężczyzna już wychodził, ale przypomniałem sobie o czymś.

- Sam?

- Ta?

- Tak w sumie to nie powiedziałeś nam... po co szukasz Lilith?

- Ona... może mieć informację na temat osoby, której szukam.

- To ktoś tobie bliski?

- Nie. Nie do końca.

- Och... Mam nadzieję, że znajdziesz tę osobę.

- Ta. Ja też

Mężczyzna nie powiedział nic więcej. Zamknął drzwi, a ja zostałem sam. Chyba znowu go zdenerwowałem, ale nie wiem czym.

To pierwszy raz, gdy jestem w tym mieszkaniu całkiem sam. Bez nich jest tak cicho... i smutno. Już dawno nie byłem taki samotny. To już trzeci tydzień, od kiedy jestem z Arielem, a czuję, jakby minęły wieki. Tak bardzo zbliżyliśmy się do siebie w tak krótkim czasie. No, a przynajmniej ja przyzwyczaiłem się do jego obecności. Myśl, że mogłoby go zabraknąć, że zostałbym znowu sam, mnie przeraża. Naprawdę przez niego zmiękłem. Przyzwyczaiłem się do tego, że ktoś ze mną jest i się o mnie troszczy. Człowiek naprawdę szybko przyzwyczaja się do dobrych rzeczy.

Stwierdziłem, że takie rozmyślanie nie ma sensu. To tylko wpędza mnie w jeszcze większą depresję. Usiadłem na kanapie i włączyłem telewizor. Telefon położyłem na małej szafce obok, tak by na pewno usłyszeć, jak dzwoni. W tej samej szafce znajdował się ukradziony przeze mnie pistolet. Wciąż miał trzy kule, więc mógł się przydać. Trochę szkoda mi tego ochroniarz, będzie musiał się grubo tłumaczyć. No ale to cacko może mi kiedyś uratować życie. Chociaż i tak pewnie nie byłbym w stanie do nikogo strzelić. Myśl, że mógłbym odebrać komuś życie, przeraża mnie chyba bardziej niż to, że sam mógłbym je stracić.

Znowu zacząłem pogrążać się w mrocznych myślach, więc prędko skupiłem się na tym, co leciało w telewizji. Jakiś stary film sprzed dwudziestu lat. No cóż, lepsze to niż rozmyślanie nad śmiercią. Ciekawe czy dotarli już na miejsce.

***

Ariel

- To tutaj?

- Tak. To adres, który podałeś. Wygląda dość niepozornie.

- W środku powinno być przejście prowadzące do wyrwy. Lilith znajduje się w Nowym Jorku. Z tym że w lustrzanym odbiciu.

- Nic dziwnego, że nie mogłem jej znaleźć.

- Wyrwa powinna nas przenieść do kompleksu piwnic i podziemnych przejść. To trudny teren.

- No co ty. Jesteś pewien, że to, co powiedziała to prawda? No wiesz pod wpływem tortur, mówi się różne rzeczy. Równie dobrze to może być pułapka.

- Nie przekonamy się, póki nie sprawdzimy. Ruszajmy.

- Ta, jasne. Co mamy do stracenia, no oprócz życia.

Ruszyliśmy w stronę budynków. Kryjówka Lilith według tego, co przekazała mi Miriam, znajdowała się w jednym z magazynów obok portu. Weszliśmy do środka i według wskazówek ruszyliśmy w stronę niewielkiego składzika. Drzwi były zamknięte. Samuel pokazał mi gestem, bym się przesunął, następnie za pomocą prostego wytrycha rozbroił zamek. Otworzył szeroko drzwi.

- Damy przodem.

- Widzę, że poczucie humoru ci dopisuje.

- Mi? Zawsze.

- Mówiła prawdę. Przynajmniej w tym przypadku.

Za drzwiami nie było tego, co powinien zawierać przeciętny schowek a schody prowadzące w dół, głęboko w dół. Przeszedłem przez próg i poczułem, jak przekraczam Granicę. Nie cierpię tego uczucia, jednak z czasem można się do niego przyzwyczaić. No cóż w moim przypadku ten czas jeszcze nie nadszedł. Ruszyliśmy w dół. Przyzwałem broń. Przejście było klaustrofobiczne. Niezbyt szerokie, musieliśmy więc iść gęsiego. Nie było także oświetlone, posiadaliśmy jednak amulety dające delikatne białe światło. Było to jednak dość ryzykowne. Z jednej strony mogliśmy dostrzec wszystko w odległości do 2 metrów, jednak z drugiej strony byliśmy doskonale widoczni z daleka. Schody wydawały się nie mieć końca, lecz po kilku minutach zniknęły i weszliśmy do długiego korytarza, oświetlonego żarówkami dającymi przyćmione niebieskawe światło.

- Trochę tu creepy. Myślisz, że ile może tu być pomieszczeń?

- Wydaje mi się, że jest to budowa w stylu pajęczej sieci. Lilith będzie najprawdopodobniej w centrum.

- Ta, to by było najlogiczniejsze.

- Nie możemy jednak zakładać nic na pewno. Na wszelki wypadek powinniśmy oznaczyć drogę.

- No problemo.

Pół-wampir wyjął z kieszeni nożyk i wyrył na ścianie znak X wielkości dłoni. Gdy przeszliśmy przez korytarz, weszliśmy do niewielkiego, pustego pomieszczenia, z którego prowadziły trzy pary drzwi.

- Myślisz, że to będzie labirynt?

- Wątpię. Nie widzę powodu, dla którego Lilith miałaby budować swoją kryjówkę w formie labiryntu. Upadłego i tak by to nie zwiodło a nikt inny...

- Nie stanowi dla niej zagrożenia.

- Dokładnie.

- Dobrze wiedzieć, że w nas wierzysz.

Wybraliśmy drzwi na wprost. Sytuacja powtórzyła się jeszcze trzy razy. Samuel za każdym razem zostawiał znak, mimo że teoretycznie droga była prosta. Na Granicy jednak łamane są różne prawa natury, nie wiadomo czego się spodziewać. Samuel wyglądał na lekko zdenerwowanego. Podejrzewam, że to normalne biorąc pod uwagę sytuację, w której się znajdujemy i zagrożenie, które na nas czeka. Jednak... nigdy wcześniej nie okazał lęku, wręcz przeciwnie wydawał się całym pomysłem dość podekscytowany. Czyżby dopiero teraz dotarła do niego powaga sytuacji? Mieszaniec zerknął na mnie i nasze spojrzenia na chwile się spotkały, szybko jednak uniknął mojego wzroku. To dość... podejrzane. Nie chce okazać, że się boi? Nie wygląda na przestraszonego. Cokolwiek to jest, mam nadzieję, że nam nie przeszkodzi.

Pomieszczenia, do których wchodziliśmy, za każdym razem były większe. To, w którym byliśmy teraz, różniło się od poprzednich. Drzwi naprzeciwko były podwójne, znacznie większe i masywniejsze. Poprzednie były zwykłe, proste. Te natomiast zostały wykonane z ciemnego drewna i pokryte płaskorzeźbami przedstawiającymi nagą kobietę w otoczeniu lwic. Klamki natomiast były wykonane ze złota. Pół-wampir podszedł do mnie i oparł na moim ramieniu.

- Hm. Nie sądzisz, że to dość... oczywiste.

- W jakim sensie?

- No wiesz. Te drzwi wręcz krzyczą „Królowa sukkubów tutaj!".

- I w związku z tym?

- W sumie nic. Po prostu nasza koleżanka ma dość... duże mniemanie o sobie.

- Na to wygląda.

- Myślisz, że jak silna jest?

- Zważywszy na to, że stworzyła cały ten kompleks. Dość silna.

- No dobra a w skali od 1 do 10?

- 6 może 7.

- Ok... a my ile mam w skali od 1 do 10?

- Ja, obecnie 3.

- Aha. A ja?

- Jeden.

- ... Świetnie. Dobrze, że nie pooddawałem długów. No to co? Do odważnych świat należy.

Mężczyzna pchnął wrota, a te otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Naszym oczom ukazało się duże pomieszczenie, którego ściany zostały całkowicie pokryte lustrami. Sufit i podłoga były w kolorze czerni a mimo że pomieszczenie było spore, oświetlał je pojedynczy prosty żyrandol znajdujący się w centrum. Tuż pod nim na środku pomieszczenia stał duży skórzany fotel a obok niewielki szklany stolik. Nie było tu innych mebli.

Na fotelu siedziała kobieta. Miała jasną karnację i krótko ostrzyżone włosy w kolorze platynowego blondu. Jej oczy w kolorze niezwykle jasnego różu były okolone czernią, poza tym nie miała żadnego makijażu. Ubrana była w czarne, obcisłe, skórzane spodnie i białą bluzkę na ramiączkach z napisem „Rock&Roll". W uszach miała mnóstwo drobnych srebrnych kolczyków a na rękach dużą ilość skórzanych bransoletek nabijanych ćwiekami różnego rozmiaru. Wokół pasa miała zawiązaną koszulę w czerwono czarną kratę. Nie miała jednak butów, była bosa. Paznokcie u stóp były pomalowane na połyskliwy czarny kolor. Wydawało się, że nas nie widzi. W niezwykłym skupieniu malowała paznokcie na lewej dłoni czarnym lakierem. Po chwili odłożyła go na stojący obok stolik i z uwagą przyjrzał się swoim paznokciom. Niespodziewanie jej miękki głos rozległ się po pomieszczeniu.

- No nareszcie. Ile można czekać. - Kobieta w końcu zaszczyciła nas znużonym spojrzeniem. Uniosła pytająco brew. - No więc? Czego chcecie? Nie zapytam nawet, jak mnie znaleźliście.

- Lilith?

- Nie, Brad Pitt. Masz jakieś mądrzejsze pytania.

- ... Ja...

- Mam do ciebie sprawę blondi.

Mieszaniec wszedł mi w słowo i pewnym krokiem zbliżył się do kobiety. Nadal jednak pozostawał w odległości co najmniej pięciu metrów. Podążyłem za nim, jednak jego brawurowe zachowanie było nierozsądne. Wciąż istniała nadzieja, że rozwiążemy to pokojowo. Zbytnia pewność siebie może nas więc zgubić.

- Naprawdę? Do mnie?

- Azariasz. Mówi ci coś to imię?

- Pytasz mnie o mężczyznę? Jesteś głupszy niż twój kolega. Setki zabiłam, tysiące posiadłam. Myślisz, że rzucisz mi jakieś imię, a ja będę pamiętać, jakąś nic niewartą istotkę.

- Podpowiem. Wampir, współpracowaliście.

- Ja z wampirem? Doprawdy? Czemu miałbym być z wampi... Ach. Rzeczywiście. Był pewien wampir. Bardzo głupi, chciwy, pełen pychy wampir. No ale cóż się z nim mogło stać?

- O to właśnie pytam.

- Pewnie go zabiłam. Nie pamiętam. Mężczyźni tak szybko mnie nudzą. Oprócz Lucysia. On potrafi mnie rozpalić... O czym ja... A no tak. Pewnie nie żyje.

- Ależ żyje. A przynajmniej żył, kiedy od ciebie odchodził. Gdzie on jest?

- On. Odszedł ode mnie? Taki mężczyzna nie istnieje.

- Ależ istnieje. Zrobił to 10 lat temu.

- A. Ten sukinsyn. Rzeczywiście był taki.

- Co się z nim stało? Gdzie jest teraz?

- Był tu... ze dwa lata temu. Szukał ochrony. Miał jakieś problemy z łowcami.

- Można konkretniej?

- Z inkwizycją bodajże.

- ... Jak mógł narazić się inkwizycji.

- Cholera wie. Niezła łajza z niego. Podejrzewam, że chciał wejść w układ, ale mu nie wyszło. Nie udzieliłam mu schronienia... więc pewnie zdechł.

- I nie słyszałaś nic o nim później?

- Nie.

- ... Świetnie. To mi wystarczy.

- Samuel.

- Co? A no tak. Gdzie jest brama do Piekła?

- W Los Angeles. Na terenie Runyon Canyon Park.

- Och... Pięknie dziękuję. Nie sądziłem, że odpowiesz na nasze pytania.

- Ależ nie ma za co i tak was zabiję. Macie jeszcze jakieś pytania?

- Hmmm, a miało być tak pięknie.

Wymierzyłem ostrze w stronę kobiety.

- Nie chcemy rozlewu krwi. Pozwól nam odejść.

- Och! Już wiem, jak mnie znaleźliście! Miriam prawda? Zabiliście ją?

- ...

- Czyli tak. No nic i tak mi się znudziła. Ładna, ale straszna suka.

- Jeśli pozwolisz, odejdziemy i nigdy nas więcej nie zobaczysz.

- Żartujesz!? Anioł przyszedł mi pod sam nos i miałabym puścić go wolno? Nie odmówię sobie przyjemności zabicia cię. Chyba że... zostaniesz moją zabawką. O tak. Nie miałam jeszcze takiego zwierzaczka. No więc padnij na kolana i błagaj, a się z tobą zabawię.

- Prędzej zginę.

- Jak chcesz. I tak ulegniesz. Każdy mężczyzna ulega. Może po prostu nie jestem w twoim typie. No więc? Jaki jest twój typ?

- ...

- Ach. Już widzę.

Kobieta uśmiechnęła się drapieżnie i powoli z gracją wstała z fotela. Przyjąłem pozycję gotową zarówno do ataku, jak i obrony. Samuel wycelował w kobietę pistoletem załadowanym specjalną poświęconą amunicją. Raczej słabo skuteczna, ale zaboli.

- Heh. Doprawdy chłopcy, urocze.

Ciało Lilith zaczęło robić się przezroczyste, niczym zrobione ze szkła, rysy kobiety zaczęły się zmieniać tak jak długość jej włosów, a nawet wzrost. Jej ciało na powrót zaczęło nabierać kolorów, lecz teraz wyglądała zupełnie inaczej. Była znacznie młodsza. Nie była już kobietą a młodą dziewczyną. Miała czarne włosy sięgające ramion, jasną cerę i delikatne piegi na twarzy, duże niebieskie oczy, drobny podbródek i nos.

- O kurwa! Ariel! Ona wygląda jak...

W jednej chwili dziewczyna znalazła się tuż obok mnie. Położyła drobną dłoń na moim policzku. Nie mogłem oderwać wzroku od tych pięknych oczu w kolorze nieba.

- ... Jak Sky!

Sky. No tak Sky. Sky, czeka na mnie. Martwi się o mnie. Sky o oczach w kolorze nieba. Odepchnąłem Lilith i zamachnąłem się bronią. Trafiłem. Na brzuchu kobiety pojawiło się długie pasmo, a biała bluzka szybko pokryła się krwią. Popatrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, w których pojawiły się łzy.

- Czemu to zrobiłeś... To boli!

Głos dziewczyny łamał się, jakby miała wybuchnąć płaczem. Co ja zrobiłem? Doprowadziłem ją do płaczu. Jak mogłem zrobić coś takiego? Opuściłem broń. Chciałem do niej podejść, pocieszyć, przeprosić. Nagle rozległ się wystrzał. Na czole dziewczyny pojawiła się dziura, z której szybko zaczęła sączyć się krew.

- Zapomniałaś o mnie suko.

- No tak. Ty też tu jesteś.

- Coś ty...!

Nie dokończyłem. Nagle odzyskałem w pełni świadomość. No tak, mogłem się spodziewać, że jej specjalnością będzie mieszanie w cudzym umyśle. Fakt, że udało jej się to tak łatwo, przerażał mnie.

- Odzyskałeś rozum Romeo?

- Tak. Dziękuję.

Kobieta roześmiała się i pstryknęła palcami. Nagle światło w pomieszczeniu zgasło. Dotknąłem medalionu na szyi, a gdy ten rozbłysnął jasnym światłem, zobaczyłem niezliczone kopie samego siebie. Nie byłem w tym samym pomieszczeniu, lecz w długim korytarzu. Ten był znacznie szerszy niż ten, którym tu przyszliśmy, miał około pięciu metrów. Obie ściany, a także sufit były wykonane z lustra. Pół-wampira ze mną nie było. Ruszyłem wzdłuż korytarza, który wydawał się nie mieć końca.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top