Rozdział XXI
Nie wiem, czy powinien martwić mnie fakt, że Sam posiadał zestaw dość potężnie wyglądających kajdan. Postanowiłem jednak nie wnikać. Wolę nie wiedzieć po co mu one. Zabraliśmy Franczeskę na już dobrze nam znany plac budowy. Nie chcieliśmy niepotrzebnych świadków. Nie, żeby cokolwiek złego miało się wydarzyć. Mam taką nadzieję. Sam przykuł dziewczynę do betonowego filaru. Ariel nie wyglądał jednak na w pełni przekonanego.
- Myślę, że możemy zaczynać.
- Wytrzyma?
- Powinno. Jest osłabiona.
Mężczyzna podszedł i wyszarpnął drewniany kołek. Z rany wypłynęła ciemna krew. Przez chwilę nic się nie działo, zacząłem się bać, że naprawdę ją zabili, jednak po niecałej minucie kobieta otworzyła oczy. Rana w klatce piersiowej zdążyła się do tej pory prawie całkowicie zasklepić. Wow. Muszę przyznać, że obserwowałem to z mieszaniną obrzydzenia i fascynacji. No bo z jednej strony widzisz jak dosłownie w ciągu kilku sekund tkanki zrastają się i łączą, ale z drugiej patrzenie w środek czyjejś klatki piersiowej jest trochę... no fuj. Franczeska otworzyła oczy, rozejrzała się po pomieszczeniu, a następnie przyjrzała każdemu z nas.
- Mogłam się domyślić. Karmin. Pff.
- Witam piękną damę. - Sam najwidoczniej świetnie się bawił.
- Pieprz się. Czego chcecie? Łowcy? Zabijecie mnie?
- Gdybym tego chciał, to nie użyłbym drewna.
- A więc?
- Potrzebujemy kontaktu.
- Kontaktu?
- Tak. To twojej mistrzyni.
- ... Nie sprzedam mojej pani. Wolę zginąć niż narazić ją na niebezpieczeństwo.
- Ależ jakież tam niebezpieczeństwo. Chcemy tylko pogadać?
- No właśnie widzę.
- Powiedziałabyś, gdybyśmy grzecznie zapytali?
- Zabiłabym was.
- Wiem. Dlatego się przygotowaliśmy. Powiesz nam jak skontaktować się z twoją mistrzynią po dobroci?
- Zniszczy was, jeśli cokolwiek mi zrobicie.
- Czyli jeśli cię zabijemy, to sama do nas przyjdzie? To nawet lepsza opcja. No więc?
- Numer.
- Co?
- Mogę podać numer telefonu.
- Dla mnie bomba.
Franczeska podyktowała numer, a Sam natychmiast wykonał połączenie. Włączył tryb głośnomówiący i cała nasza trójka oczekiwała w ciszy. Już miał rozbrzmieć ostatni sygnał, ale zamiast niego z telefonu dobiegł miękki, kobiecy głos.
- Si?
- Doloris?
- Kto mówi?
- Przyjaciel Franczeski.
- ... Gdzie ona jest?
- Siedzi sobie z nami. Rozmawiamy.
- ... Jeśli spadnie jej włos z głowy, to zrobię sobie naszyjnik z twoich zębów.
- Milutko. To kiedy odbierzesz córunię?
- Przyprowadzisz ją do mnie. Teraz. - Sam posłał nam pytające spojrzenie. Ariel skinął mu lekko głową.
- ... Podaj adres.
***
Tak więc czterdzieści minut później staliśmy przed ogromnym domem wybudowanym w nowoczesnym stylu i ogrodzonym wysokim murem. Dojechaliśmy tam pickupem pożyczonym przez Boba.
Bob musi być dobrym człowiekiem. Albo wręcz przeciwnie, bo oddając kluczyki, zaznaczył jedynie, że tapicerka ma być czysta, bo krew trudno sprać. Zadzwoniliśmy domofonem i po chwili odezwał się w nim kobiecy głos.
- Pokaż ją.
Sam podciągnął Franczeskę do kamery. Brama zaczęła się otwierać, ruszyliśmy wybrukowaną dróżką prowadzącą do frontowych drzwi. To nie jest dom. To pieprzona willa. Założę się, że z tyłu jest podgrzewany basen. Na trawniku były nawet te słynne krzaczki przycięte w kształty zwierząt. No żyć nie umierać.
Sam nie przejmował się konwenansami i nie pukając, wszedł do środka. Budynek również wewnątrz robił wrażenie. Dominowała tu czerń i biel. Wystrój był nowoczesny i stylowy. Podłoga była wyłożona białym marmurem (to znaczy tak zakładam, nie żebym kiedykolwiek wcześniej jakiś widział), a umeblowanie było skromne, w dobrym guście. Naprzeciwko wejścia jakieś 15 metrów od drzwi znajdowały się szerokie schody prowadzące na piętro natomiast po prawej stronie, przestronny salon.
Usłyszeliśmy stukot obcasów, po schodach schodziła młoda kobieta. Miała śniadą karnację, długie, gęste, rude loki i zielone oczy. Pod prawym okiem miała drobny pieprzyk. Jeśli Franczeska była piękna, to nie ma słów, by opisać tę kobietę. Powalała na kolana, mimo że ubrana była w prostą szarą sukienkę przed kolano. Sam najwidoczniej również tak uważał, bo gwizdnął wymownie. Kobieta spojrzała na Franczeskę.
- Mam nadzieję, że zmówiliście modlitwę, bo zamierzam was wypatroszyć.
Szmaragdowe oczy kobiety przybrały szkarłatną barwę. Ruszyła w naszą stronę z furią wymalowaną na twarzy. Wyglądała przerażająco niczym walkiria.
- Stój. - Ariel w jednej chwili przyzwał broń i wymierzył ostrze w stronę kobiety. - Nie chcemy rozlewu krwi.
- Anioł. Wy nie rozmawiacie. Wy budujecie stosy. Twierdzisz, że nie chcecie rozlewu krwi. Skąd więc ta krew na sukni mojej podwładnej?
- To...
- Nie chcieliśmy! Sytuacja nas zmusiła. Chcemy tylko porozmawiać.
- Sky!
- A ty? Co robisz z aniołem dzieciaku? Pół-wampira rozgryzłam, ale ty?
- Że co proszę? - Zignorowałem Sama i kontynuowałem.
- Ariel jest moim przyjacielem. Pomaga mi. Nie zrobiłby tego, gdybym nie potrzebował pomocy. Jest dobrą osobą. Nie zrobiliśmy jej nic więcej, sama możesz zapytać.
- Franczeska?
- Tak. Tylko drobne zadrapanie. Zaproponowali mi nawet kawałek taco ze schowka. - Taaa... Bob najwidoczniej o nim zapomniał. Nie dziwię się, że odmówiła. – Aczkolwiek nie jestem pewna czy ich wykonanie piosenek Britney Spears nie jest przypadkiem jakąś nową torturą.
No i urządziliśmy sobie małe karaoke. Droga była długa. Nudziło nam się. Nawet Franczeska dołączyła się przy Michaelu Jacksonie. No bo kto nie śpiewa przy Thrillerze. Tylko Ariel nie chciał śpiewać. Ale podejrzewam, że w Niebie nie znają ziemskich przebojów. Tak właściwie to mają tam jakieś zespoły? No nie wiem boysbandy? Niebiańskie One Direction? Zamiast gitary harfa? Muszę zapytać Ariela.
- Dlaczego miałabym z wami rozmawiać? Mogłabym was zabić. Twój anioł nie wygląda na zbyt silnego.
- Nie ma pani powodu, by nam pomagać, ale podobno troszczy się pani o swoich poddanych. Jest więc pani dobrą osobą. Dlatego proszę o pomoc.
- Ej młody. Mieliśmy ją szantażować, pamiętasz? Mam srebrny sztylet za paskiem...
- Nie popieram szantażu. Po co uciekać się do przemocy? Zależy pani na swojej podwładnej, a my chcemy tylko porozmawiać, równie dobrze możemy załatwić to pokojowo.
- ...
- ...
- ... Pff. Skąd wytrzasnąłeś to dziecko aniele. Jest komiczny. - Czy ona mnie właśnie wyśmiała? Totalnie mnie wyśmiała. - Rozbawił mnie. Rozkujcie Franczeskę i siadajcie w salonie. Tylko nie zapaskudźcie dywanu.
Wow. Tak po prostu? Nie spodziewałem się takiego rozwoju wydarzeń. A może planuje nas zabić później. Kto wie? Szczerze mówiąc, nasz plan był tak pełen luk, że chyba nawet Sam nie był w stanie do końca uwierzyć, że się udało. Usiedliśmy na białej sofie i czekaliśmy, aż pani domu do nas dołączy. Po pięciu minutach zjawiła się i usiadł w fotelu naprzeciwko.
- Musiałam znaleźć Franczesce jakieś ubrania.
- Spoko.
- Mam nadzieję, że zdajecie sobie sprawę z tego, iż żyjecie tylko dlatego, że dzieciak mnie zaintrygował.
- Widzicie. Żyjecie dzięki mnie.
- Dobra więc przejdźmy do interesów... - Wcześniej ustaliliśmy, że Sam, jako że jest... no... tej samej rasy (no, a przynajmniej w połowie) będzie prowadził negocjacje.
- Nie z tobą rozmawiam. - Sam zamknął się lekko urażony. - No więc dzieciaku, czego chcecie?
- Ja? Em... no ten...
- Nie zjem cię. Mam inny gust niż Franczeska.
- Szczerze mówiąc, wcale mnie to nie uspokaja.
- I nie powinno. No więc?
- Potrzebujemy... informacji.
- I jakie to informację mogę posiadać, iż są one warte zaryzykowania życia?
- Szukamy Lilith.
- ... Po co?
Spojrzałem na Ariela, ten skinął twierdząco głową.
- Musimy dostać się do bramy piekieł.
- ... Kim jesteś?
- Jestem Sky Johnson.
- Nie o to mi chodziło.
- Wiem, ale to właśnie ja. Nie sądzę, aby moja rasa miała jakiekolwiek znaczenie.
- Zdajesz sobie sprawę, iż jesteście zdani na moją łaskę? Powinieneś chyba grzeczniej się do mnie odzywać.
- Przepraszam, jeśli panią uraziłem, ale taka jest moja opinia.
- Hym... Lubię cię. Przypominasz mi kogoś. Chcecie znaleźć Lilith? Dobrze, pomogę wam. Z ciekawości. Podejrzewam, że może wyniknąć z tego coś interesującego. Nie jestem z nią zbyt blisko, ale... kilka razy się na siebie natknęłyśmy. Ponadto znam kilka osób będących z nią bliżej. Wykonam kilka telefonów i zaraz do was dołączę, możecie się rozejrzeć. Tylko niczego nie zniszczcie. Cenię swoją własność.
Kobieta zniknęła, a my zostaliśmy pozostawieni sami sobie. Do Sama chyba wciąż nie docierało, że sprawy potoczyły się w ten sposób. No i że został tak chamsko uciszony. Chyba właśnie próbował pobierać w sobie resztki swojej męskiej dumy. Ja natomiast nie zamierzałem siedzieć bezczynie. Wstałem z zamiarem rozejrzenia się po domostwie.
- Gdzie idziesz? – Anioł patrzył na mnie jakbym miał zamiar poprzechadzać się po polu minowym. Że niby jak odejdę na pięć metrów, to się zabiję. No niby się mu nie dziwie, z moim szczęściem mogę potknąć się o próg i złamać kark.
- Powiedziała, że możemy pooglądać.
- To nie jest dobry pomysł.
- Oj przecież nic się nie stanie.
- Pójdę z tobą.
- Zostań, wyjdę tylko do holu.
- ... Gdyby coś się stało, krzycz.
- Ta... jeśli coś będzie próbować mnie zabić, to postaram się krzyknąć, obiecuję.
Chciałem przyjrzeć się czemuś, co od początku zwróciło moją uwagę. Tuż przy schodach wisiał ogromny obraz. Nie pasował do reszty. Oprawiony był w zdobioną, złotą ramę, która zupełnie nie pasowała do minimalistycznego wystroju. Podszedłem do niego i dokładnie się mu przyjrzałem.
Był naprawdę świetnie wykonany, niczym fotografia. Przedstawiał trzy osoby. Po lewej stronie stała Doloris, z tym że jej rude włosy były krótkie i miała na sobie piękną suknię w kolorze miedzi. Jej talie ciasno okalał gorset, a na głowie miała mały kapelusz z piórem.
Po prawej stronie stał wysoki mężczyzna o ciemnych włosach i złotych oczach. Był ubrany w białą koszulę i prostą kamizelkę. Przypominał trochę Ariela. Mimo młodej twarzy roztaczał wokół siebie aurę dojrzałości, powagi, ale jednocześnie delikatności.
Najciekawsza była jednak postać pośrodku. Młody mężczyzna o jasnej cerze i szkarłatnych długich lokach. Jego srebrne oczy wydawały się mnie przeszywać, z tym że w połączeniu z ironicznym uśmieszkiem na jego ustach wydawało się raczej, że ze mnie kpi. To głupie. Przecież to tylko obraz. A jednak miałem wrażenie, że chłopak się ze mnie naśmiewa. Był ubrany znacznie ciekawiej niż mężczyzna po prawej. Również miał na sobie białą koszulę, lecz w przeciwieństwie do schludnego sposobu noszenia bruneta, srebrnooki nosił swoją rozpiętą na górze. Oprócz tego miał na sobie długi płaszcz wyszywany w kunsztowne wzory i kapelusz z piórem. Nosił również biżuterię, dość spory srebrny krzyż na długim łańcuszku. Ta trójka zdawała się zupełnie do siebie nie pasować, a jednak musieli być ze sobą blisko. Na ramie znajdowała się mała tabliczka z wygrawerowanym napisem: „Lola & Vincent & Nicolas".
- Ciekawy?
Podskoczyłem zaskoczony. Za mną stała Doloris. Wpatrywała się w obraz z uśmieszkiem na ustach. Boże czy wszystkie nadnaturalne istoty potrafią się teleportować tuż za ciebie? No i po co to robią? Dla lepszego efektu? Czy kłęby dymu nie byłyby lepsze?
- Trochę tak.
- Hmmm. A co takiego cię zaintrygowało?
- Ten koleś wygląda, jakby prowokował mnie do bójki. Przysięgam, że się ze mnie nabija.
- Ha, ha, ha. Zapewniam cię, że gdyby tutaj był, to by się z ciebie nabijał. Albo zaprosiłby cię do łóżka. Najprawdopodobniej oba.
- To twoi przyjaciele?
- Tak.
- Utrzymujecie jeszcze kontakt?
- Ten obraz namalowano w dziewiętnastym wieku.
- ... Och. Oni nie byli...
- Wampirami? Nie. Mężczyzna po prawej był wilkołakiem. Natomiast ten pośrodku, to najprawdopodobniej najgorsze Święte Dziecko, jakie istnieje.
- Czyli on...
- Żyje? Nie mam pojęcia. Nigdy nie potrafiłam go zrozumieć, przewidzieć jego zachowań czy... zgadnąć, o czym myślał. Jeśli nie ma ciała, nie mogę zakładać, że nie żyje czyż nie? No, a przynajmniej nie w jego przypadku.
- Musiał być dobrym człowiekiem.
- Skąd taki pomysł? Wygląda jak najgorsza łajza i krętacz i nie zamierzam zaprzeczać, że tak było.
- Bo gdy o nim mówisz, twój głos mięknie. No i uśmiechasz się.
- ... Heh. Jesteś trochę jak on.
- To komplement czy wręcz przeciwnie.
- Komplement. Tak sądzę. W tej chwili miałam na myśli tylko te nieliczne pozytywne cechy, które posiadał.
- W takim razie dziękuję.
- Choć mam dla was kilka informacji, które mogą okazać się interesujące.
Ariel przyglądał nam się, gdy wchodziliśmy razem do pomieszczenia. Martwił się? Usiadłem obok niego, a Doloris zajęła swoje miejsce na fotelu.
- A więc sprawa wygląda tak. Nie wiem, gdzie dokładnie może znajdować się Lilith. Najprawdopodobniej jednak jest tu w Nowym Jorku.
- Skąd taki pomysł?
- Są tutaj jej sukkuby. Słyszałam, że Lilith opuściła Piekło. Zdarza się to jednak dość często. Co najmniej raz na sto lat. Mają z Lucyferem dość silne temperamenty. Tym razem poszło podobno o coś innego, ale to tylko plotki. Nie wiem ile w nich prawdy. Jest jeszcze jedna interesująca sprawa mianowicie fakt, że się ukrywa. W plotkach może więc być ziarenko prawdy. Lilith nie zajmuje się swoimi dziećmi, jej rasa jest jej całkowicie obojętna jak zresztą większość upadłych. Dlatego to, że znajdziecie sukkuba, niekoniecznie może wam pomóc. Jednak najwidoczniej macie szczęście. Moja przyjaciółka twierdzi, że dwa dni temu widziała Miriam, sukkuba będącego dość blisko z Lilith.
- Blisko?
- Nie emocjonalnie, fizycznie. To jej kochanka. A właściwie koleżanka do zabawy. Nikt ważny po prostu najnowsza zabawka.
- Czyli ona... sypia z własnym dzieckiem?
- Nie. Tak się tylko mówi. Ja jestem dzieckiem Agares, bo to ona stworzyła wampirzą rasę, ale biologicznie nie jestem jej dzieckiem. Z wampirami jest trochę inaczej bo my jesteśmy przemieniani. Nie wywodzimy się od jednego przodka. Owszem protoplastą sukkubów jest Lilith, ale ta rasa powstała z jej krwi, teoretycznie więc nie ma między nimi pokrewieństwa. Co innego z wiedźmami i czarownikami. Oni mają jednego wspólnego przodka. Mówimy tu jednak o kilkudziesięciu czy nawet kilku setkach pokoleń wstecz.
- Okej, rozumiem. A więc mamy znaleźć Miriam?
- Mogę wam powiedzieć, gdzie będzie. Będziecie musieli jednak porwać ją w biały dzień, nie pójdzie z wami po dobroci. Nie wejdzie też z wami w układ jak ja. To straszna suka.
- Nie lubisz jej?
- Gardzę tą zdzirą. Możecie ją od razu zabić. Zrobicie wiele dobrego.
- Chyba jednak nie...
- Jak chcecie. Mówię tylko, że nikt za nią płakać nie będzie.
- No to, gdzie ją znajdziemy?
- Jutro w centrum handlowym około południa. Wyśle wam dokładny adres. Musicie jednak załatwić to teraz, drugiej szansy może nie być. Zaryzykowałam, zdobywając tę informację. Nie chce konfliktu z sukkubami. To może narazić moją linię, a to ostatnie czego chcę. Nie mogę wam bardziej pomóc.
- To i tak bardzo wiele. Jesteśmy naprawdę wdzięczni.
- Przyjemność po mojej stronie. Może to i dobrze, że was nie pozabijałam.
- A więc to wszystko? – Ariel najwidoczniej był dość zadowolony ze zdobytych informacji.
- Tak. Chyba że chcecie radę.
- Jaką? – To się zawsze przyda. Zwłaszcza w naszej grupie, w której powiedzenie „jakoś to będzie" używane jest zbyt często.
- To zależy, a jaki macie plan?
- Na razie żadnego.
- Z Franczeską wam wyszło. No cóż, jest troszeczkę mało ostrożna, gdy myśli o jedzeniu. - To ja. Właśnie moja osoba została przyrównana do rangi jedzenia. Cóż, pocieszający jest fakt, że jednak jestem w tej randze bardzo wysoko. Jak najwyższej klasy wołowina serwowana w pięciogwiazdkowych restauracjach. Ta. Pocieszające. - Jednak Miriam nie da się zwieść. Na waszym miejscu postawiłabym na siłę. Znajdźcie ją, wypłoszcie resztę, by nie zostali skrzywdzeni w razie walki i wyprowadźcie ją przez podziemny parking.
- I tyle?
- A czego chcecie więcej? Eksplozji w tle?
- A co z kamerami?
- Anioł się nimi nie zajmie?
- Magia nie jest moją specjalnością...
- Bezużyteczny. Po co go trzymacie?
Ariela delikatnie mówiąc zatkało, ale chyba nie zamierzał się kłócić. Jest rozsądny, nie zaryzykuje utraty takiego sprzymierzeńca.
- Mam talizmany. Oszukają kamery, nie będziecie musieli się martwić.
- A co chcesz w zamian?
- Hmmm... mam pewną prośbę. Zaczekajcie przez chwilę.
Doloris wyszła i wróciła po dosłownie dwóch minutach z małym pudełeczkiem. Otworzyła je i wyjęła z niego srebrny krzyżyk na długim łańcuszku. Dokładnie taki sam jak na obrazie.
- Na pewno macie jakiś kontakt z aniołami czyż nie? Dam wam ten wisior, ale do niczego was nie zobowiązuje. Powierzę go tobie dzieciaku. Ufam, że go nie zgubisz.
- Ale co mam z nim zrobić?
- Jeśli kiedykolwiek spotkasz anioła o szkarłatnych włosach, zapytaj go o Lilian. Jeśli ją znał, to uświadom go, proszę, że nie tylko ją zostawił na ziemi.
Kobieta posłała mi tajemniczy uśmiech. Święte Dziecko... pół anioł... czyli mam poinformować szkarłatnowłosego anioła, że ma... lub miał syna. Spoko. To może być ciekawe.
- O co chodzi? - Sama najwidoczniej to zaintrygowało.
- Rozumiem. Zrobię to.
- A to medaliony dla was.
Podała nam trzy rzemyki z niewielkimi czarnymi kamieniami. Nie wyglądały na specjalnie magiczne, ale Sam i Ariel wydawali się zadowoleni.
- Powodzenia.
- Dziękujemy. Będziemy go potrzebować.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top