Rozdział XVI
- Nic mi nie jest.
Sam obdarzył Ariela sceptycznym spojrzeniem i wskazał na pokryty czerwienią bandaż na jego ramieniu.
- No właśnie widzę.
- Rana niedługo się zagoi.
- Ach tak? Ile przeciętnie na aniele goi się tego typu rana?
- ... Około doby.
- A kiedy zostałeś ranny?
- Dobrze. Może rzeczywiście ugryzienie nie goi się poprawnie, nie widzę w tym jednak żadnego zagrożenia.
- Oczywiście, że ty dla siebie nie widzisz żadnego. Jednak jesteś teraz w moim mieszkaniu i możesz stanowić zagrożenie dla MNIE. W dupie mam czy ci ta ręka odpadnie, ale nie wiesz, czy przypadkiem nie postradasz zmysłów i nie rzucisz się z chęcią mordu na pierwszą lepszą osobę.
Przyglądałem się tej wymianie zdań, zajadając płatki czekoladowe. Wszystko zaczęło się od tego, że Ariel wszedł do salonu ubrany w T-shirt odsłaniający jego ramiona. Sam od razu zauważył bandaż pokryty świeżą krwią. Szczerze mówiąc, mnie także to zmartwiło. Rana powinna się już goić, a wciąż sączyła się z niej krew. Ponadto Ariel nie pozwalał mi jej obejrzeć, a musi mieć do tego jakiś powód. Tak więc zdecydowanie coś przede mną ukrywa.
- To może się stać? - Słowa Sama wyraźnie zaniepokoiły Ariela.
- ... Nie, tak naprawdę nic ci nie będzie. - Anioła najpierw zatkało, a następnie wyraźnie się wkurzył.
- Więc dlaczego insynuujesz, że coś mogłoby się stać?!
- Booooo, nie masz pojęcia, jak działa ugryzienie tego stworzenia, widzisz, że coś jest nie tak i olewasz to, hipotetycznie narażając życie moje i tego gnoma, który za tobą lata.
- O wypraszam sobie! To on za mną lata. A tak poza tym, to masz rację. - Ariel spojrzał na mnie i zrobił minę, jakbym go zdradził. - Nie patrz tak na mnie, sam dobrze wiesz, że ma rację. Jeśli mu nie ufasz, to mogłeś powiedzieć chociaż mi. Jesteśmy drużyną i jeśli coś złego stanie się tobie, to mi również. No i zależy mi na twoim zdrowiu. Dlatego zamknij się i pokaż mu swoje ramie.
Anioł chwilę spoglądał na mnie w ciszy, po czym męczeńsko westchnął i odwiązał bandaż. Poczułem ucisk w żołądku i lekkie mdłości. Nie jestem zbyt dobry w medycznych sprawach i takie widoki lekko mnie ... powiedzmy, że szokują. Rana zdecydowanie się nie goiła. Skóra wokół ugryzienia przybrała ciemnofioletowy i czerwony kolor, a z ran sączyła się krew i ropa. Straciłem ochotę na płatki i odłożyłem miskę na stół. Po namyśle wziąłem ją z powrotem na wypadek, gdybym miał zwrócić to, co już zjadłem. Nigdy nie widziałem zakażonej rany, ale podejrzewam, że normalnie nie wygląda to aż tak źle. Ponadto Ariel przed chwilą brał prysznic i najprawdopodobniej oczyszczał ranę, a mimo to wyglądała okropnie.
- Naprawdę czekałeś, aż ci ta ręka odpadnie! Ariel to ja jestem idiotą w naszym timie, ale tego chyba nie pobiję! Boże, Sam zrobisz coś z tym?
- Amputacja.
- Co!!! - Miska z płatkami wyleciała mi z rąk. Pół-wampir zaśmiał się głośno, a ja patrzyłem się jak kołek.
- Żartuję młody. Nic nie będziemy odcinać. Wystarczy oczyścić ranę naparem z odpowiednich ziół. To nic wielkiego, chociaż, gdyby twój kolega powiedział mi o tym wcześnie, to rana mogłaby zagoić się znacznie szybciej. Ślina tych stworzeń nie jest trująca, ale ma w sobie substancje utrudniającą gojenie i zabijającą żywe tkanki. Pojedyncze ugryzienie nie jest groźne, jeśli się nim odpowiednio zajmiesz. Wiele mrocznych stworzeń mających swoje źródło w czarnej magii posiada takie ... atrybuty. Dlatego twój anioł powinien wiedzieć, że nie powinno się ich lekceważyć. Niektóre bestie potrafią zbić jednym zadrapaniem pazura pokrytego jadem.
- Bosko. Już nigdy nie pójdę spać.
- Spoko mały. Teraz jest ich wyjątkowo mało. Łowcy to straszne mendy, ale w tym wypadku muszę przyznać, że się przydają.
- No więc, co zrobimy z tym? - Wskazałem w stronę Ariela.
Nie odzywał się ani słowem. Najwidoczniej nie chciał zwracać na siebie uwagi, zważywszy, że wyjątkowo nie miał racji. Lepiej milczeć niż później musieć się do tego głośno przyznać. Mimo że znam Ariela dość krótko, mogę z pewnością stwierdzić, że jest osobą dość dumną. Nie arogancką, ale dumną.
- Skoczę do zielarni, a tam przygotują mi odpowiedni odwar i maść przyśpieszającą gojenie. Ty natomiast przez ten czas oczyścisz ranę.
- Ja!?
- A widzisz tu innego skrzata? To nic trudnego. Dam ci waciki i odpowiedni środek. To działa trochę jak woda utleniona. Chodzi o to, że gdy przyjdę, będę musiał polać odwarem oczyszczoną już ranę.
- A nie możesz sam jej oczyścić, jak już wrócisz?
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo nie chcę.
- ... Co?!
- Nie mam zamiaru go dotykać i bawić w pielęgniarkę. To twój pies obronny zajmij się nim. - Sam zamyślił się na chwilę, a następnie uśmiechnął do mnie tym swoim irytującym uśmieszkiem. - No i jestem pewny, że nikt nie zajmie się nim z taką czułością jak ty.
Nic więcej nie mówiąc, poszedł do łazienki i po chwili wrócił ze sporą brązową torbą. Pogrzebał w niej trochę i wyciągnął buteleczkę z lekko zielonkawym płynem. Następnie przyniósł z łazienki zwykłą apteczkę i wyjął z niej całą torebkę gazików.
- Gdy będziesz oczyszczał ranę, tkanka wokół powinna powoli tracić fioletowe zabarwienie. Dzięki temu będziesz wiedział, czy to działa, ale nawet jeśli zabarwienie zniknie całkowicie, nie przestawaj oczyszczać rany, dopóki nie wrócę. Tak na wszelki wypadek. A, no i posprzątaj to, co wylałeś.
Sam najwidoczniej stwierdził, że ten krótki tutorial mi wystarczy i wyszedł z mieszkania, zostawiając nas samych. Na początek szybko posprzątałem mleko i płatki z podłogi. Chociaż to jego wina, nie powinien mnie tak straszyć. Gdy wróciłem do salonu, Ariel siedział na kanapie... topless. Zdjęty przez niego T-shirt leżał złożony obok. Niby rozumiem, że w ten sposób łatwiej będzie zająć się raną, bo rękaw nie będzie wchodził w drogę, ale to dla mnie zbyt wiele. Przełknąłem głośno ślinę i starając się nie spoglądać tam, gdzie tak bardzo chciałem, usiadłem obok Ariela.
- Emmmm, nie jestem zbyt dobry w tego typu rzeczach tak więc... może najpierw podpiszesz jakiś dokument, zapewniający, że nie odpowiadam za uszczerbki na zdrowiu...
- Poradzisz sobie. - Anioł spojrzał mi w oczy. Naprawdę czułem się niepewnie. Jednak gdy nasze spojrzenia się spotkały, wiedziałem, że mi ufa. Poza tym to nic wielkiego. Już opatrywałem tę ranę, z tym że wtedy wyglądała mniej groźnie.
- Ok. No to zaczynamy.
Chwyciłem za mały gazik i wylałem na niego odrobinę płynu. Miał silny zapach, ale nie był nieprzyjemny. Trochę jak świeżo skoszona trawa. Ostrożnie w pełnym skupieniu przyłożyłem gazik do brzegu rany i odskoczyłem jak oparzony, gdy Ariel nagle drgnął.
- Przepraszam. To był odruch.
- Czy to boli?! Może dałem za dużo tego płynu, powinienem...
- Nie. To nic takiego. Rzeczywiście boli, ale nie tak mocno. To zwykłe oczyszczanie rany, musi boleć. Tak więc nie martw się, wytrzymam. Po prostu nie byłem przygotowany.
Anioł uśmiechnął się delikatnie i skinął głową, bym kontynuował. Przybliżyłem się nieco by lepiej widzieć ranę. Całość była opuchnięta i ciężko było dostrzec, w którym miejscu skóra jest rozcięta. Ponownie przyłożyłem wacik, tym razem anioł jednak nie drgnął. Starałem się robić to szybkimi ruchami, tak by ograniczyć nieco ból. Po kilkunastu minutach skóra rzeczywiście zaczęła tracić fioletowe zabarwienie, ale wcale nie wyglądała znacznie lepiej. Fiolet zastąpiła ciemna czerwień. Ponadto na ciele i twarzy Ariela zaczęły pojawiać się krople potu, a jego dłonie delikatnie się trzęsły. Cały czas patrzył prosto przed siebie. Próbował zachować pokerową twarz, ale zdecydowanie ból musi być gorszy, niż próbował mi wmówić. Dotknąłem delikatnie jego dłoni, a on spojrzał na mnie zaskoczony.
- Może powinniśmy zrobić przerwę? Zaparzę herbatę.
- Wytrzymam.
- Tak, wiem. Ale ja jestem już trochę zmęczony. No wiesz, strasznie mnie to stresuje. Nie jestem przyzwyczajony do widoku krwi... trochę mnie przez to mdli. Dlatego pomyślałem, że napijemy się herbaty.
- Oczywiście, jeśli nie czujesz się na siłach, zróbmy przerwę.
Ariel odetchnął lekko i oparł się wygodnie. Cały ten czas siedział jak na szpilkach. To oczywiste, że nie przyznałby się do tego, że potrzebuje odpoczynku. Jednak widocznie mu ulżyło. Nie boje się widoku krwi, ale jakoś musiałem namówić go by odpoczął.
Poszedłem do kuchni i zaparzyłem dwie herbaty: dla mnie owocową a dla Ariela zieloną. Przyznam, że zaskoczyło mnie, że jest tu taki wybór. Sam nie wygląda na osobę pijąca herbatę. Szczerze mówiąc, nie zdziwiłbym się, gdyby żywił się tylko piwem i pizzą. A tu proszę ma nawet kakałko. Wróciłem do salonu i podałem Arielowi jego kubek. Następnie usiadłem obok i napiłem się trochę swojej. Była bardzo słodka, taka, jaką lubię. No i pachniała owocami, mimo wszystko było mi trochę niedobrze, teraz jednak poczułem się lepiej.
Zerknąłem na ramię Ariela. Rana wyglądała nieco lepiej a najważniejsze, że się nie pogorszyło. Anioł wydawał się już bardziej zrelaksowany. Siedzieliśmy tak w ciszy, popijając herbatę. Jednak mimo największych chęci moje spojrzenie wciąż wędrowało w stronę anioła. Był naprawdę dobrze zbudowany. Umięśniony, ale nie napakowany. W pewien sposób perfekcyjny. Zacząłem się zastanawiać czy nie jest to po prostu cecha charakterystyczna dla jego... naszej rasy. W pewnym sensie jestem podobny. Nigdy nie miałem problemów z wagą, a zdecydowanie powinienem, biorąc pod uwagę moje nawyki żywieniowe. To można jednak usprawiedliwić moim metabolizmem. Wielu młodych ludzi je dużo, a nie nabiera wagi. Jednak cała budowa mojego ciała jest nieco... eteryczna. W pewnym stopniu nieludzka. Trudno mi to określić. Niby z jednej strony zarówno ja, jak i Ariel wyglądamy normalnie. Jednak gdyby ustawić go obok zwykłego człowieka to wydaje się zbyt idealny. No i tu leży pies pogrzebany. Ariel nie jest człowiekiem. Obudziłem się z moich rozmyślań i zorientowałem, że anioł się mi przygląda. Jak długo właściwie się tak na niego gapiłem? Taaa... niezręczna sytuacja.
- Em... Zamyśliłem się.
- Widzę. O czym tak myślałeś?
O tym, że jesteś cholernie atrakcyjny i mam ochotę rzucić się na ciebie w przypływie pożądania.
- O niczym.
- ... Rozumiem. Nie chcesz mi powiedzieć.
- Co? Nie. Ja tylko... tak sobie myślałem... anioły różnią się trochę od ludzi. Fizycznie znaczy się.
Ariel patrzył na mnie, jakby się nad czymś zastanawiał.
- Tak. Różnimy się w pewnym stopniu. Przede wszystkim się nie starzejemy. Nie w taki sposób jak ludzie. Zazwyczaj mamy niezwykle jasną karnację, ale zdarzają się wyjątki, na przykład ja. Jeśli chodzi o kolor włosów to oprócz tych typowych dla ludzi, występuje u nas także czerwień, biel i szarości, są to naturalne kolory, rodzimy się z nimi, u ludzi włosy siwieją z wiekiem. Natomiast oczy mają wszelakie kolory. Od brązowych czy zielonych po złote, różowe czy fioletowe. Są to jednak przeważnie jasne odcienie. Częsta jest także heterochromia. Jeśli zaś chodzi o budowę ciała... jesteśmy smuklejsi, bardziej subtelni od ludzi. Nasze ciała są pełne harmonii.
- Ta... zauważyłem.
- To dlatego przyglądasz mi się od dłuższego czasu?
- Taaaa... Echem. Ta. Dokładnie. To w celach... naukowych.
- ... Sky?
- Ta?
- Doceniam twoją troskę.
- Co?
- Myślę, że oboje odpoczęliśmy. Możesz kontynuować.
- Ta... jak uważasz.
Przyznam, że lekko mnie to zaskoczyło. Ariel raczej nie należy do osób, które wprost mówią, co czują. To było naprawdę... miłe. Nie mam zbyt wielu dobrych wspomnień związanych z innymi ludźmi, więc wolę przebywać sam. Tak jest łatwiej. Dlatego prawie zapomniałem, jakie to uczucie przebywać z kimś, kogo lubisz i kto odwzajemnia twoje uczucie. Aby tylko moje „lubię" nie przekształciło się w inne „lubię". To byłoby kłopotliwe. Dla mnie, a zwłaszcza dla Ariela. Nie chcę, by źle o mnie myślał albo czuł się niezręcznie w mojej obecności. Tak jak teraz jest dobrze. Tylko czasem, gdy patrzy mi prosto w oczy i uśmiecha w ten delikatny sposób, moje serce bije trochę mocniej. Nie podoba mi się to. Bardzo. Muszę to jakoś powstrzymać albo nauczyć się to ignorować.
Nie kazałem aniołowi dłużej czekać i ponownie zacząłem oczyszczać jego ranę. Delikatnie i ostrożnie by nie zadawać mu więcej bólu niż to konieczne. Po kilkunastu minutach usłyszałem trzaśnięcie drzwi. Do salonu wszedł Sam, trzymając niewielką papierową torbę.
- Dobra młody pokaż, co tam naknociłeś.
- Nic nie sknociłem. Rana wygląda lepiej.
Sam podszedł do nas i przyjrzał się ramieniu anioła. Pokiwał lekko głową i podał mi papierową torbę.
- Rozpakuj to.
Nie powiedział nic więcej i poszedł do łazienki. Posłusznie wyjąłem z torby niewielką buteleczkę z niebieskim płynem i dość spory słoik. Odłożyłem wszystko na stoliczek obok. W tym momencie z łazienki wrócił Sam, trzymając dwa niewielkie ręczniki.
- Trzymaj.
Jeden z nich zwinięty podał Arielowi, a drugi rozłożył na sofie. Wskazał na ręcznik trzymany przez Ariela.
- Zagryź.
Anioł nie dyskutował, tylko zacisnął zęby na materiale. Nie podobało mi się to ale co mogłem zrobić? Sam wskazał na butelkę z niebieskim płynem, a ja szybko mu ją podałem. Nie odwlekał nieuniknionego, tylko odkręcił buteleczkę i oblał ramie anioła. Zmroziło mnie, gdy usłyszałem syczący dźwięk. Jak wtedy gdy wylejesz zimną wodę na gorącą powierzchnię. Ariel krzyknął z bólu i szarpnął się mocno. Wyjął ręcznik z ust i przez chwilę oddychał głęboko.
- Wytrzyj mu ramię.
Było tak cicho, że drgnąłem, gdy usłyszałem głos Sama. Nie kłóciłem się, tylko chwyciłem za ręcznik i delikatnie oczyściłem ramię. To wyglądało, jakby płyn wypalił z rany to, co szkodliwe. Niezdrowy kolor zniknął, teraz wyglądało to, jak zwykła rana po ugryzieniu.
- Teraz będzie się goić normalnie. Nałóż na ranę niewielką ilość maści i zabandażuj.
Odetchnąłem z ulgą. Sam zabrał oba ręczniki, wyniósł je do łazienki, a następnie wszedł do swojego pokoju. Ja i Ariel znowu zostaliśmy sam na sam. Wziąłem ze stolika słoik i spróbowałem go otworzyć. Moje wysiłki były jednak daremne. Męczyłem się z nim chwile i pewnie męczyłbym się jeszcze z godzinę, jednak anioł przyszedł mi z pomocą. Bez słowa zabrał ode mnie słoik, otworzył go jednym ruchem i oddał mi. Podziękowałem lekko zawstydzony, ponieważ bądź co bądź jestem mężczyzną, a otwieranie słoików jest niejako wyznacznikiem męskości. Zignorowałem jednak cierpienie mojej męskiej dumy i zająłem się pacjentem.
Maść, która znajdowała się w przeklętym słoiku, miała różowawy odcień i pachniała dość przyjemnie. Nabrałem odrobinę na palec i na początku delikatnie i ostrożnie, sprawdzając grunt, rozsmarowałem na zaczerwienionej skórze anioła. Była strasznie rozpalona, jednak najwidoczniej maść przynosiła ulgę, gdyż anioł lekko się rozluźnił. Szybko nałożyłem ją na całość i owinąłem wszystko czystym bandażem. Odetchnąłem z ulgą i poczułem się, jakbym zrzucił coś bardzo ciężkiego ze swoich barków.
- Dziękuję Sky.
- To Samowi podziękuj. To on wiedział co robić i załatwił leki.
- Tak wiem, podziękuj mu ode mnie. Jednak ty zrobiłeś dla mnie równie dużo.
- Przesadzasz...
- Nie. Nie przesadzam. Dziękuje.
- Nie ma za co. Ty też się mną zajmowałeś, gdy byłem ranny. Jesteśmy kwita. No i zawsze możesz na mnie liczyć! Polecam się na przyszłość. No i... ubierz się, bo się przeziębisz.
Ariel zajął się zakładaniem swojego T-shirtu, a ja poszedłem do pokoju Sama. Zapukałem, a gdy usłyszałem „proszę" wszedłem do środka. Pokój mężczyzny był jednym wielkim chaosem. Ubrania leżały na każdym meblu i na podłodze. Obok łóżka stały zarówno puste, jak i pełne puszki piwa a połowa ścian była pokryta plakatami zespołów lub dość kuso ubranych pań. Pocieszające było to, że choć kuso to jednak ubranych. Sam leżał na łóżku i przeglądał coś na swoim telefonie. Nawet na mnie nie spojrzał.
- Co tam młody?
- Co robisz?
- Gram w tetrisa.
- Acha. A tak na serio?
- Nie no serio gram w tetrisa. Jestem na 87 poziomie. A co tam u twojego koleżki?
- Ariel jest ci bardzo wdzięczny.
- Aha, ale osobiście mi nie podziękuje?
- To... skomplikowane.
- Nie lubi mnie.
- Co? Nie, to nie prawda. On po prostu...
- Nie lubi mojego rodzaju. To nawet gorzej.
- Nie. Ariel nie jest taki. Po prostu nie wie jak się przy tobie zachować.
- Ta, wiem. Przyznam, że specjalnie mu trochę dokuczam. Tylko po to przyszedłeś?
- Chciałem jeszcze zapytać, czy wiadomo coś w naszej sprawie?
- Na razie nic. Musicie poczekać. Może to i lepiej, anioł odpocznie i wyzdrowieje.
- Jeszcze raz dzięki Sam.
- ... Spoko młody.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top